W ciszy, rozdział 1

Witam:)

Obecnie zajmuję się innym opowiadaniem, więc wrzucam tutaj tylko fragment pomysłu, który przyszedł mi kiedyś do głowy. Byłabym wdzięczna za opinie, bo możliwe, że urodzi się z tego coś większego i chciałabym wiedzieć, co o tym sądzą inni:) Póki co jest to fragment roboczy, ale gdy na poważnie się zajmę tym tytułem wrzucę wersję poprawioną:)

 

ROZDZIAŁ 1

 

Stałem w starym antykwariacie, który znajdował się już w tym miejscu za czasów młodości mojego dziadka. Przeglądałem półki w poszukiwaniu pierwszego tomu „Nędzników”. Moja najlepsza przyjaciółka chce skolekcjonować wszystkie tomy tej serii. Sam wolę czytać science fiction i rzadko sięgam po takie tytuły, więc nieszczególnie orientowałem się w tym starym sklepie. Właściwie gdyby nie szczególne okoliczności kupiłbym jej pewnie książkę podobną fabularnie do „Władcy Pierścieni”, ale Alice przebywa obecnie w szpitalu i chciałbym jej sprawić prawdziwą przyjemność.

Przechodziłem ciasnymi ścieżkami między regałami wypchanymi książkami w poszukiwaniu tej jedynej. Zapytałem nawet na początku antykwariuszkę czy na pewno mają tu ten tytuł. Nie widziało mi się spędzenie tutaj nocy i przeciskanie się między wieżami książek, których chwiejna konstrukcja groziła zawaleniem nawet przy najmniejszym dotknięciu. Nawet ona nie była pewna gdzie mogę znaleźć swój pierścień władzy.

Na końcu sklepu znalazłem stare krzesło. Rozejrzałem się na boki czy nie ma kogoś obok i usiadłem, powoli opuszczając ciało gotowy w każdej chwili poderwać się gdyby biedny mebel odmówił posłuszeństwa. Nie chciałbym skończyć z jego nogą w tyłku, którą ojciec w szpitalu wyciągałby mi na stole operacyjnym. Wyobrażacie sobie taką sytuację? Leżeć na stole z wypiętym tyłkiem, z którego wystaje kawał drewna, a wokół stoi kilku lekarzy? Zaśmiałem się w duchu wyobrażając sobie podobną sytuację. Muszę to zapamiętać i opowiedzieć Alice. Na pewno się uśmieje.

Odruchowo oparłem rękę o jedną z książkowych wież zapominając o ich kruchych konstrukcjach. Szybko zabrałem rękę, ale było już za późno. Książki runęły w dół wywołując okropny hałas w pogrążonym w ciszy pomieszczeniu. Zaraz zabrałem się za sprzątanie bałaganu. Łapałem książki jak leci nie patrząc na tytuły, gdy podeszła do mnie antykwariuszka. Była to starsza pani, grubo po siedemdziesiątce, w ubraniu przypominającym dziewiętnastowieczne proste suknie. Uklękła obok i pomogła zabierać rozrzucone książki.

- O, zdaje się, że szukał pan tej książki- Powiedziała spoglądając na mnie spod grubych okularów. W dłoni trzymała „Nędzników”.

- A tak, dziękuję- Odparłem zmieszany. Wziąłem właściwą książkę i odłożyłem na krzesło, a resztę pozbierałem i ułożyłem z powrotem w stos.

Staruszka uśmiechnęła się i wróciła skąd przyszła. Jak tylko tu wszedłem od razu wydała mi się dziwną kobietą. W jej myślach dostrzegłem obrazy wojny, ale nic z tego co widziałem nie pasowało mi do tej, którą mogła pamiętać. Może na starość coś się jej w głowie pomieszało? Większość telepatów na świecie nie jest wstanie odróżnić prawdziwych wspomnień od fałszywych. Równie dobrze mogła mieć namieszane w głowie przez jakiegoś maga, a ja i tak nie wiedziałbym o tym.

Wziąłem wyglądający całkiem przyzwoicie tom do ręki i wróciłem do kasy, zdwajając wysiłki żeby nawet nie musnąć pozostałych książek. Za ladą, która również zawalona była książkami znów siedziała staruszka. Wpatrywała się we mnie z intensywnością, która przerażała. Tak się patrzą na ciebie tylko ludzie znający magię i chcący wydrzeć coś z twojego umysłu. Miałem jednak pewność, że staruszka nawet nie próbowała grzebać mi w mózgu. Zawsze nosiłem mocne bariery chroniące mnie przed takimi incydentami, na granicach których wyczułbym gdyby ktoś próbował mnie „dotykać”. Ona musiała być zwykłym człowiekiem. Może trochę szalonym, ale człowiekiem.

Położyłem książkę na ladzie i złapałem za portfel.

- Ile jestem winien?- Spytałem chcąc przerwać milczenie, które ona przerwała tylko raz.

- 2 dolary- Powiedziała tak cicho, że ledwo ją usłyszałem. Zawsze mnie zastanawiało jak takie antykwariaty dawały radę się utrzymywać sprzedając jedynie stare książki za bezcen.

Wyjąłem umówioną kwotę czując lekkie wyrzuty sumienia, że daję jej tylko tyle.

- Może zapakować? Mam brązowy papier, których ochroni książkę przed uszkodzeniami. Ładnie też wygląda. Zupełnie jak prezent w starym stylu.

- Poproszę- Odparłem od razu. Nie będę musiał walczyć z papierem w domu, a rodzina mi świadkiem, jak zapakuję prezent to dam tyle taśmy, że bez nożyczek się później nie obędzie. Dla mnie to czarna magia.

Staruszka wyjęła spod lady zwykły brązowy papier i zręcznie zapakowała w niego książkę zalepiając kanty tak, że nie było widać nawet plamki kleju, którego do tego użyła.

- Proszę, mam nadzieję, że spodoba się ona pana dziewczynie- Powiedziała podając mi zapakowaną książkę wprawiając mnie tym samym w zdumienie.

- Dla przyjaciółki- Odparłem zbity z tropu.- Skąd wiedziała pani, że nie kupuję jej dla siebie?

- Drogi chłopcze. Gdybyś kupował ją dla siebie poddałbyś się już po godzinie poszukiwań tej książki i kupił ją w jakiejś większej księgarni. Nie chciałbyś jej też zapakować tylko wrzuciłbyś do torby. Wiedziałam więc, że jest przeznaczona dla kogoś ważnego.

- Dobrze, ale skąd pani wiedziała, że chodzi o przyjaciółkę, a nie siostrę?

- To już czysty przypadek- Uśmiechnęła się.

Pokiwałem głową w geście zgody nie do końca ufając jej wyjaśnieniom. A może po prostu będąc przyzwyczajonym do znania zamiarów ludzi byłem zawsze przygotowany na to co powiedzą, zrobią lub pomyślą? Czyżbym aż tak polegał na swoich zdolnościach, że przestałem zwracać uwagę na to jak spostrzegawczy potrafią być ludzie?

Wyszedłem na zewnątrz gdzie od razu zaatakował mnie silny wiatr. Na niebie chmura goniła chmurę i wyglądało na to, że wkrótce zacznie padać. Do szpitala miałem pół godziny na piechotę, ale wolałem nie ryzykować wyprawy przy tak niepewnej aurze i poszedłem na przystanek autobusowy. Czekałem tylko dziesięć minut gdy nadjechał właściwy autobus, a wraz z nim deszcz. Ochroniłem torbę przed deszczem i wszedłem do środka. Niemal jęknąłem gdy przyszło mi przebijać się przez tłum mokrych ludzi w poszukiwaniu miejsca gdzie mógłbym stanąć. Czułem jak na moją umysłową barierę napierają myśli innych domagających się mojej uwagi. Skupiłem się na czymś innym byleby odpędzić od siebie ten natłok. Myśl Alex, myśl… przypomnij sobie jak wraz z Alice i Tomem odpalaliście sztuczne ognie na sylwestra. Przypomnij sobie jak Tom nałożył sukienkę swojej mamy i jak Alice ograła cię w pokera.

Obce myśli zniknęły z mojego umysłu i pozwoliły w spokoju dojechać pod sam szpital gdzie w poczekalni zaatakowała mnie kolejna fala. Dlatego nie lubię dużych zbiorowisk, zawsze się w nich czuję jakby było dwa razy więcej ludzi niż jest w rzeczywistości. Ale tu już nie chciałem pozwalać sobie na komfort totalnego odcięcia się od innych. Jeżeli trafię na lekarza zajmującego się Alice będę mógł w jego głowie wyczytać co jej dolega i jaki jest jej stan. Normalnie by mi tego nie powiedział. Nie jestem z rodziny.

Podszedłem do recepcji gdzie siedziała szczupła murzynka o ogromnych oczach i ustach. Wydawała się młoda i niestety była zirytowana poprzednim odwiedzającym, który nawrzeszczał na nią za brak plakietki z nazwiskiem na piersi. Po jej głowie wciąż krążyły obrazowe wiązanki na temat przyrodzenia jegomościa.

- Dzień dobry- Uśmiechnąłem się dobrze wiedząc, że mogę być w tym czasie najmilszym gościem na świecie, a ona i tak chciałaby mnie rozstrzelać.- Przychodzę w odwiedziny do Alice Scott.

- Pan z rodziny?- Spytała starając się zapanować nad głosem. Właściwie nie poznałbym, że jest wkurzona gdybym nie wyczytał tego w jej umyśle. Punkt za opanowanie.

- Nie, jestem przyjacielem- Odpowiedziałem zgodnie z prawdą. Szkoda, że nie ma teraz zmiany recepcjonistka, która mnie zna… albo gdyby był tu ojciec, ale on pewnie jest teraz na dyżurze w innej części szpitala i nie ma czasu na zachcianki syna.

- Przepuść chłopaka Angelo- Zza skrętu wyłoniła się Margaret. Starsza pielęgniarka i recepcjonistka, która mnie pamięta odkąd jako dzieciak latałem po szpitalu odkrywając jego tajemnice.

- Dziękuję Margaret

Ruszyłem w stronę schodów po prawej i zacząłem się wspinać na piąte piętro. Z wind mogą tylko korzystać pacjenci i lekarze, więc opcja dla leni od razu odpadła. Nie musiały mi mówić gdzie leży Alice, bo już wcześniej z nią rozmawiałem.

Nie narzekam na złą kondycję fizyczną, ale wdrapanie się na piąte piętro wywołało u mnie zadyszkę… i jeszcze ten specyficzny zapach szpitala, do którego za nic nie potrafię się przyzwyczaić. Złapałem oddech żeby nie wejść do sali zdyszany jak koń po galopie i ruszyłem korytarzem mijając po drodze jakiegoś lekarza i pielęgniarkę. U żadnego z nich nie znalazłem istotnych informacji o Alice, więc nawet ich nie zatrzymywałem. Zatrzymałem się przed drzwiami sali numer 523 gdzie powinna być Alice. Wysłałem myśli za drzwi i natknąłem się na jej delikatną obecność. Była sama. Zapukałem i nie czekając na odpowiedź wszedłem do środka. Za progiem poczułem delikatny zapach świeżych kwiatów stojących na stoliku obok łóżka Alice. Po drugiej stronie sali było jeszcze jedno, w tej chwili puste.

Alice siedziała po turecku oparta o ramę łóżka i czytała gazetę opartą na kolanach. Długie jasne włosy miała upięte w luźny kok i kilka kosmków uwolniło się gdy podniosła na mnie wzrok i się uśmiechnęła. Była bledsza niż zwykle, niezwykle niebieskie oczy otoczone były słabym sińcem świadczącym o niewyspaniu, spod sportowej koszuli, której używała jako piżamy wystawał obojczyk mocno odznaczający się na chudych ramionach. Serce ścisnęło mi się na ten widok. Choroba mocno odcisnęła na niej swoje piętno.

Nie pozwoliłem żeby zobaczyła mój smutek, więc od razu przywołałem na twarz uśmiech.

- Dawno się nie widzieliśmy- Rzuciłem na początek. Często tak do siebie mówiliśmy, nawet wtedy gdy od ostatniego spotkania minęło tylko kilka godzin.

„ I przez ciebie myślałam, że umrę z nudów” pomyślała.

Alice jest niemową, ale nauczyła się jednocześnie blokować umysł i rozmawiać ze mną poprzez myśli. Tak było szybciej niż gdyby miała używać języka migowego. Robiła też dlatego, że głupio się czułem gdy sam mówiłem i nie słyszałem żadnej odpowiedzi. Tak przynajmniej mieliśmy chociaż namiastkę prawdziwej rozmowy.

- Mam coś dla ciebie. Może to cię obłaskawi moja pani- Odpowiedziałem z żartem. Lubiłem się z nią tak droczyć.

„ Może, ale wiedz, że moja łaska jest tylko dla nielicznych”

Zaśmiałem się i wyjąłem z torby zapakowany prezent. Rzuciła mi szybkie spojrzenie i otworzyła paczkę umiejętnie rozwijając papier tak żeby nie podrzeć go niepotrzebnie.

„ Kto ci powiedział, że chcę ją kupić?”

Zaśmiała się. Był to jedyny moment, w którym można było usłyszeć jej głos na żywo.

- Czy mogę liczyć na twoją łaskę?

„ Oczywiście! Bardzo dziękuję, zostaniesz natychmiastowo ułaskawiony.”

Przysunąłem sobie krzesło stojące przy jedynym stoliku w pokoju i usiadłem. Alice w tym czasie zamknęła gazetę i odłożyła ją na szafkę nocną. Pomimo uśmiechu na ustach wyglądała na zmęczoną.

- Jak się czujesz?- Zagaiłem.

„ Lepiej, naprawdę. Tylko mam problemy z zaśnięciem i często siedzę do późna. Denerwuje to trochę Clare, moją obecną współlokatorkę, bo ciągle świeci się u nas światło.”

- Nie dali ci niczego na sen?- Zdziwiłem się.

„ Nie mogą, mogłoby mi to zaszkodzić przy obecnych lekach.”

- Dostaniesz wypis?

„ Nie wiem, mam przed sobą jeszcze kilka badań, no i muszą sprawdzić czy obecne leki zadziałają.”

- Nadal nie wiedzą co to jest, prawda?

„ Gdyby wiedzieli zapewne nie byłoby problemu. Porównują to do innych chorób, które mają podobne symptomy i starają się wykorzystywać tamte kuracje.”

Zamilkłem. Martwiłem się, że nikt nie jest w stanie powiedzieć co tak naprawdę jej dolega. Ojciec mi mówił, że w naszym mieście odkryto tylko trzy przypadki w ciągu ostatnich dziesięciu lat, które są bardzo podobne do tego co dolega Alice. Co gorsze, żadna z tych osób już nie żyje.

„ Spojrzałam w karty dzisiaj w nocy” Rzuciła wyrywając mnie z zamyślenia.

- I co zobaczyłaś?- Alice była wieszczką i potrafiła spoglądać w przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. Zwykle wystarczyło, że popadła w trans żeby się czegoś dowiedzieć, ale odkąd jej stan się pogorszył korzysta ze zwykłego tarota żeby nakierować swoje wizje na właściwy tor.

„ Tylko się nie martw dobrze? Jestem znacznie osłabiona i moje wizje niekoniecznie są trafne”

Przeraziłem się. Za każdym razem gdy tak mówiła znaczyło to, że nie miało się zdarzyć nic dobrego.

- Alice, co zobaczyłaś?- Chyba wyczuła dziwną nutę w moim głosie, bo złapała mnie za rękę i delikatnie ścisnęła. Miała taki słaby uścisk.

„ Spokojnie, to może być fałszywy alarm. Od jakiegoś czasu nie jestem w stanie zobaczyć większości rzeczy wyraźnie i ta wizja nie była wyjątkiem.” Zaczęła i przerwała na chwilę, jakby zastanawiała się jak ubrać w słowa to co chce mi przekazać. „ Spotka cię coś strasznego, ale nie wiem co dokładnie. To było główne przesłanie, poczucie zdrady i straty. Zobaczyłam ciebie, przerażonego, chyba stałeś w jakimś gabinecie, tak mi się przynajmniej wydaje. Potem wizja się zamazała i znowu pojawiłeś się ty, na skraju lasu, tym razem z plecakiem trzymając mnie za rękę.”

Ja przerażony? I potem ta wzmianka o plecaku i Alice? Gdyby tylko była w stanie dostrzec co dokładnie ma się stać. Oby nie zwiastowało to jej śmierci, tylko wtedy byłbym przerażony… ale przecież zobaczyła siebie, żywą, stojącą obok mnie. Nie mogłaby stać obok gdyby umarła!

„ Dobra, dość zamartwiania się. Mówiłam, że niekoniecznie jest to prawdziwa wizja. Opowiadaj jak ci idą studia.” Klepnęła mnie w kolano gdy się zamyśliłem zwracając na siebie uwagę. Ma rację, później będę się tym martwił, teraz chcę tylko spędzić z nią trochę czasu.

- Całkiem dobrze, nie ma póki co niczego z czym bym sobie nie poradził.

„ A jak towarzystwo? Imprezy, dziewczyny? Czasami żeby coś z ciebie wyciągnąć potrzeba by porządnych tortur.”

- Nie mam jakoś nastroju do imprez, byłem tylko na kilku integracyjnych. A dziewczyny… jak dziewczyny- są.

Parsknęła rzucając mi niedowierzające spojrzenie.

„ Student, który nie imprezuje, a na pytanie o dziewczyny odpowiada ’’są’’. Alexandrze Trotter, tu jest strasznie nudno i każdy pacjent żyje życiem odwiedzających, więc liczę na porządne sprawozdane. Opowiadaj co się dzieje w wielkim świecie, bo obiecuję, że przestanę się do ciebie odzywać i będziesz musiał czytać mi z rąk.” Zagroziła. Wiedziałem, że nie rzuca słów na wiatr i naprawdę jest gotowa zacząć rozmawiać jedynie poprzez ręce, a potrafiła poruszać nimi naprawdę szybko, tak że ledwo udawało mi się za nią nadążyć.

- Dobrze, dobrze. Wygrałaś- Odpowiedziałem z uśmiechem. Byłem niemal pewny, że nie tylko chce posłuchać co się dzieje za murami szpitala, ale ma to też być wybieg odciągający moją uwagę od niej i rozmyślaniu o tajemniczej chorobie. Z chęcią na to przystałem i zacząłem opowiadać.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Sky300 11.05.2015
    ŚWIETNE! Na prawdę cudowne! Nie jest nudne, bardzo dobre opisy i dialogi, wszystko z umiarem, piękny język i ogólnie ciekawie piszesz. To znaczy masz taki jakiś swój styl :D Jak najbardziej kontynuuj! :) Na pewno przeczytam

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania