Poprzednie częściW ciszy, rozdział 1

W ciszy, rozdział 2

Rozdział 2

 

O dziewiętnastej razem z tatą zjechaliśmy z podjazdu i pojechaliśmy do szpitala. Niebo całkowicie pociemniało i zaczął padać deszcz. Nim dojechaliśmy do placówki lało jak z cebra i ostatnie metry do szpitala musieliśmy przebiec. W środku przy recepcji pod nami powstała kałuża wzbudzając niesmak sprzątaczki, która przed naszym wejściem zbierała się do odejścia. Wymamrotałem przeprosiny i ruszyłem za tatą się przebrać. Byłem tu oficjalnie z tatą i musiałem chodzić w fartuchu.

- Idź się przywitać z Alice, bo aż cię nosi. Tylko proszę, nie budź jej jeżeli śpi.

Uradowany propozycją poszedłem dobrze znaną sobie trasą do skrzydła, w którym leżała przyjaciółka. Teraz na korytarzach zrobił się znaczniej mniejszy ruch. Skończyły się godziny odwiedzin, pacjenci pochowali się w swoich pokojach. Tylko od czasu do czasu jakaś pielęgniarka lub lekarz przemykali między pokojami.

Zatrzymałem się przed drzwiami sali, w której leżała Alice, ale nie widziałem jej w środku. Kołdra na łóżku została zepchnięta w nogi łóżka, telefon leżał na szafce nocnej, więc nie miałem nawet jak do niej zadzwonić. Zamknąłem oczy i poszukałem jej umysłem. Wokół wirowały myśli pozostałych pacjentów, ale nigdzie nie wyczułem tego szczególnego łaskotania, które zwiastowało Alice. Musiała gdzieś wyjść, ale nie miałem pojęcia gdzie mogłaby się wybrać o tej godzinie, będąc osłabioną chorobą.

Pierwsze miejsce w jakie skierowałem swoje kroki była łazienka, ale tam też jej nie było. Na zewnątrz też nie miała jak wyjść, ostatnimi czasy boczne wejście jest pilnowane. Podobno to miało to jakiś związek z ucieczką staruszki, która nie mogąc znieść długiego oczekiwania na lekarza, uciekła do domu na serial. Musiała być tu wtedy niezła akcja. Ciekawe czy Alice wie, czy to prawda. Muszę ją zapytać jak ją znajdę.

Postałem chwilę w miejscu próbując dociec gdzie w szpitalu jest na tyle ciekawe miejsce, że można by się tam wybrać o tej porze i przyszedł mi do głowy tylko jeden pomysł. Stołówka na parterze. To jest jedyne miejsce gdzie dzieje się coś ciekawego i gdzie pacjenci mogą (często nielegalnie, ponieważ obowiązują ich diety) coś kupić.

Ruszyłem w stronę schodów biegnących po przeciwnej stronie korytarza niż ta, którą tu przyszedłem i zbiegłem przeskakując co drugi stopień. Nawet gdybym teraz złamał nogę, to byłem w najlepszym miejscu, w jakim mógłbym się znaleźć w takiej sytuacji. Być może nawet tata by mnie składał.

Na parterze panował większy tłok niż na wyższych piętrach. Było to spowodowane tym, że był tu oddział pierwszej pomocy, recepcja i stołówka. Ktoś nawet mnie zaczepił myśląc, że jestem pełnoprawnym lekarzem. Zaśmiałem się w duchu, czy ja naprawdę wyglądam tak staro, że można brać mnie już za co najmniej stażystę? Byłem dopiero na pierwszym roku studiów…

Zajrzałem do wnętrza stołówki. Za jakieś półgodziny miała być zamykana, ale nawet to nie przeszkadzało ludziom stać w długiej kolejce. Czyżby w weekendy faktycznie zdarzało się więcej wypadków niż w resztę dni? Widząc co się dzieje w zwykłej stołówce można było do takiego wniosku.

Przeszukałem wzrokiem tłok dopóki nie natrafiłem na charakterystyczny niesforny kok, a w mojej głowie odezwało się do delikatne łaskotanie. Posłałem w jej kierunku obraz jaki widzę i zaraz otrzymałem odpowiedź. Odwróciła się i mi pomachała przywołując do siebie. W ręce trzymała kartonik z soczkiem. Gdy podszedłem bliżej zobaczyłem, że przed nią stoją niedokończone pierogi.

„ Łap to miejsce zanim ktoś ci zajmie” przekazała mi w myślach. Byliśmy w tłumie, więc pewnie dodatkowo zacznie gestykulować.

Zająłem wskazane krzesło i usiadłem jednocześnie zamykając umysł i nastawiając się wyłącznie na myśli Alice.

„ Chcesz dokończyć?” Pomyślała jednocześnie poruszając rękoma.

- Właściwie to jadłem już kolację… ale skoro nie chcesz- Dokończyłem z uśmiechem na ustach. O jedzeniu w szpitalach można powiedzieć wiele rzeczy, ale nie to, że pierogi w naszej stołówce nie są dobre.

„ Wzięła mnie na nie ochota, ale się poddałam przy czwartym”

- Po prostu masz skurczony żołądek. A tak przy okazji, nie przypięli cię do nowej kroplówki?

„ Na szczęście nie, wyobraź sobie teraz manewrowanie tutaj z tym wieszakiem”

Parsknąłem w talerz jednocześnie opluwając się pierogiem.

- Wieszak?- Spytałem gdy wytarłem usta serwetką.- Dobrze zrozumiałem?

„ Tak”

- Lepiej mi tak nie mów, bo sam zacznę. Wyobrażasz sobie mnie mówiącego do profesora: ‘’ i zawieszam kroplówkę na wieszak’’?

Zaśmiała się.

„ To musiałoby wyglądać komicznie”

Dokończyłem pierogi w ciszy, a Alice skończyła swój soczek. Poczekała aż odniosę naczynia do okienka i powoli wstała, jakby bała się wykonywać gwałtowniejszych ruchów. Podwinęła rękawy swetra za łokcie i wyszła za mną ze stołówki. Na korytarzu złapała mnie pod ramię i razem poszliśmy w stronę windy. Odczekaliśmy minutę na jej przyjazd i gdy drzwi się otworzyły zgięliśmy się w pół ze śmiechu. Wewnątrz ktoś rozwiesił łańcuchy z papieru i samoloty, na ścianach dolepione zostały rysunki z popularnych kreskówek. Wszystko dyndało tak nisko, że gdy weszliśmy do środka, to nawet Alice, która był od mnie niższa o głowę zahaczała o misterne ozdoby.

- Aż się popłakałem- Powiedziałem ścierając strużkę łzy, która pociekła mi po policzku gdy nie mogłem złapać tchu. Obok Alice trzymała się za brzuch i wciąż się uśmiechała. Chyba nie wiedziała o tym wcześniej.- Ktoś miał dobry pomysł.

„ Ale pewnie długo tu nie zabawi” Stwierdziła. Na twarzy wystąpiły jej rumieńce. Pierwszy kolor, oprócz sińców pod oczami, jaki zobaczyłem na jej twarzy od dłuższego czasu. Uderzała palcami samoloty zmuszając je do ruchu dopóki winda nie zatrzymała na naszym piętrze. „ Chodź do mnie, to spróbuję zobaczyć coś więcej. Znając ciebie, nie przestaniesz się zadręczać dopóki się to nie wyjaśni”

Potrzebowałem chwili żeby się połapać o czym mówi. Miała na myśli karty. Muszę przyznać, że zaczęły mnie dręczyć wyrzuty sumienia. Alice była słaba, a patrzenie przez czas wymaga użycia energii, której nie miała teraz dużo. Jednak nie mogłem się już wycofać, zrobiłaby to prędzej czy później skoro już wie, że nie daje mi to spokoju.

Usiadła na łóżku i pogrzebała ręką pod poduszką. Po chwili wyjęła stamtąd podniszczone karty do tarota. Usiadła po turecka tak żebym znalazł się naprzeciwko niej. Mówiła mi kiedyś, że gdy wróży się z kart konkretnej osobie, lepiej żeby zainteresowany znajdował się na wprost wróżącego. Tworzy to jakąś szczególną więź, która ułatwia przełamanie barier czasowych.

Potasowała karty i ułożyła z nich małą klepsydrę. Dwie karty na górze i dole, jedna po środku. Dodatkowo jedną ułożyła obok klepsydry, tym razem otwartą. Przedstawiała kapłana. Z tego co pamiętam oznacza to zdradę bliskiej osoby… albo coś podobnego. Przesunęła otwartą dłonią po kolei nad każdą kartą. Jej oczy przybrały mętny wyraz i chociaż spoglądała na mnie, to tak naprawdę mnie nie widziała. Wzdrygnąłem się. Nie ważne ile razy już widziałem ten wyraz, nadal przebiegał mnie dreszcz.

Wciąż w transie odwracała kolejne kary i chociaż widziałem rysunki, stawały się one mętne przed moimi oczami, tak że nie byłem w sanie dostrzec, co tak naprawdę przedstawiają. Kolejna sztuczka magii. Alice próbowała mi wytłumaczyć to zjawisko, ale po kilku razach doszliśmy w końcu do wniosku, że to jedna z tych rzeczy, które zrozumieją tylko inni Widzący. Przytrzymała dłoń jeszcze przez chwilę nad kartami, poczym potrząsnęła głową i jej oczy odzyskały normalny wyraz. Niestety, kosztem wizji Alice zbladła jeszcze bardziej, a jej oddech przyspieszył. Przyłożyła zaciśniętą dłoń do piersi i zamknęła oczy.

- Alice…- Zacząłem chcąc dotknąć jej ramienia.

„Nic mi nie jest. Daj mi chwilkę.” Wyszeptała łapiąc mnie za rękę. Jej dłoń była lodowata.

Kilka minut siedzieliśmy tak naprzeciw siebie dopóki Alice nie otworzyła ponownie oczu i nie spojrzała na mnie. Oddychała już normalnie, ale jej twarz nie odzyskała kolorów.

„ Zobaczyłam to samo, co poprzednio. Ale chyba rozpoznałam gabinet z poprzedniej wizji.”

- Wiesz który to?- Spytałem podekscytowany. Skoro ma to być gabinet, który oboje znamy to krąg poszukiwań znacznie się zawęża.

„ To gabinet twojego ojca.” Odpowiedziała zbierając karty. Odłożyłem je na stolik gdy mi je podała.

- Mojego… ojca? Ale dlaczego miałbym stać przerażony w jego gabinecie? Co ja tam znajdę?

„ Tego nie wiem. Widziałam tylko ciebie… i jakieś kartki, chyba się w nie wpatrywałeś. ”

Muszę uczciwie przyznać, że mnie zaskoczyła. I przy okazji dała niezłą zagadkę. Jednocześnie zasiała ziarno niepokoju. Jest to te dziwne uczucie, które choć nie silne siedzi gdzieś głęboko niczym chwast i za nic nie chce odejść dopóki się wszystko nie wyjaśni. Taki ścisk żołądka, który nie odejdzie dopóki nie zlikwiduje się jego przyczyny.

Tylko dlaczego czułem ten niepokój? Przecież sama powiedziała, że jej wizja może nie być prawdziwa. Poza tym, jestem całkowicie pewny, że akta taty są czyste. Ah, to wszystko przez to, że prosiłem ją o ponowne spojrzenie w karty! Jak tylko coś się usłyszy od Widzącego, od razu człowiek zaczyna się martwić. Przyszłość można jeszcze zmienić, więc nie powinienem się martwić, prawda?

Wyrwałem się z zamyślenia i spojrzałem na Alice. Oczy miała półprzymknięte i oddychała z trudem.

- Alice?- Spytałem. Nie zareagowała od razu.

„ Źle się czuję.” Wyznała po chwili zamykając całkowicie oczy. „Tak jakby ktoś usiadł mi na piersi.”

- Zawołam tatę. Powinien już być gdzieś na piętrze.- Zaproponowałem, ale jednocześnie bałem się zostawić ją samą. Jasna cholera, nie powinienem był prosić jej o taki wysiłek. Chwilka, przecież mam telefon w kieszeni. Ale idiota ze mnie!

Sięgałem do prawej w kieszeni fartucha, w której ukryłem wcześniej telefon gdy Alice złapała mnie za nadgarstek i delikatnie go przytrzymała. Nie była w stanie ścisnąć mocniej palców.

„ Zaczekaj.” Wymamrotała. „ Wydaje mi się, że nie powinieneś tego robić”

- Alice, to nie czas na marudzenie, jesteś chora, nie powinnaś lekceważyć takich objawów!- Powiedziałem głośniej mając nadzieję, że wtedy przyjmie to bez gadania. Znów poczułem ten dziwny ucisk w klatce piersiowej, gdy wypowiedziałem na głos to słowo. „Choroba”. Tak ciężko przechodziło mi to przez gardło, gdy miałem ją na myśli.

„ Musisz przejrzeć moje akta.” Powiedziała po kolejnej chwili ciszy. Dla mnie ta chwila ciągnęła się w nieskończoność. Miałem wrażenie, że każda sekunda pogarsza jej stan. „To chyba ma z nimi jakiś związek.”

- Dobrze, zrobię to.- Odpowiedziałem bez wahania mając gdzieś w tej chwili swoje własne obawy.- Tylko pozwól mi zadzwonić po tatę.

Puściła mój nadgarstek i ścisnęła w dłoni prześcieradło. Nie podobało mi się to, a dodatkowo zaczęły mnie dręczyć wyrzuty sumienia, bo to ja przecież poprosiłem ją o sprawdzenie wizji wiedząc, że nie jest z nią na tyle dobrze żeby uszła z tego bez szwanku. Jestem totalnym kretynem! I pomyśleć, że chcę zostać lekarzem.

Wybrałem szybko numer i zadzwoniłem. Błagam, tylko nie miej teraz pacjenta! Minęło kilka sygnałów i nic. Dopadła mnie bezsilna złość jaka rodzi się, w podobnych sytuacjach. Rozłączyłem się i chciałem ponownie wybrać numer gdy Alice zakaszlała. Powtarzałem sobie w tym pustym łbie żeby nie dać ponieść się emocją, bo wtedy przestanę myśleć logicznie.

„ Podasz mi chustkę?” Usłyszałem jej głos jak zza szyby.

Rozejrzałem się wokół i gdy mój wzrok padł na paczce leżącej wystrzeliłem po nią jak z rakiety. Wyciągnąłem jedną chusteczkę i podałem Alice jednocześnie ponownie wybierając numer taty. Ramiona dziewczyny zatrzęsły się w kolejnym ataku kaszlu i na materiale pokazało się kilka czerwonych kropel. Przecież ojciec mi mówił, że to już się nie dzieje!

- Tak?

- Tato, chodź szybko do Alice.- Wyrzuciłem z siebie gdy tylko usłyszałem jego głos po drugiej stronie.

- Idę.- Odpowiedział krótko i się rozłączył. Na pewno wyczuł w panikę w moim głosie. Gdyby tylko lekarze wiedzieli, co jej jest! Możliwe, że wtedy sam wiedziałbym, co należy zrobić. Tata nauczył mnie wiele już zanim poszedłem na studia, a sam też wykazywałem chęć nauki w tym kierunku.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania