W słusznej sprawie

– Robert! – Karcący ton głosu nie wróżył niczego dobrego, ale nastolatek posłusznie zszedł do kuchni i usiadł przy stole, widząc wskazujący na krzesło palec swojej rodzicielki.

– Gram w grę – powiedział, choć tak naprawdę musiał czym prędzej wyczyścić historię wyszukiwania z ostatnich piętnastu minut.

– Musimy porozmawiać – powiedziała kobieta, siadając naprzeciwko syna.

– Nie mam…

– Ależ masz! – krzyknęła z przejęciem, jakiego jeszcze u niej nie uświadczył. Zaczęło robić się nerwowo. Szybki powrót w pamięci. Czyścił zawsze? Tak. Na pewno? Tak! Więc o co chodziło?

– Mamo, ja…

– Ciiii. Nic nie mów.

Kobieta sięgnęła ręką do stosu papierzysk, który piętrzył się tam, odkąd Robert pamiętał. Zdjęła ze szczytu jedną kartkę i położyła na stole przed chłopakiem.

– Czytaj – rozkazała surowo.

Zrobił to bez wahania. Pod koniec nie dowierzał własnym oczom.

– Mamo, co to do cholery jest?!

Kobieta uśmiechała się lekko, w geście zwycięstwa. Wyraźnie karmiła się reakcją syna, jego strachem wypalonym na rogówkach i czerwieniących się policzkach

– Robercie… to jest deklaracja.

– Widzę, ale przecież… o co chodzi?

Miał piętnaście lat. Umiał czytać ze zrozumieniem. Deklaracja? Jego rodzicielka ujęła to wyjątkowo pieszczotliwie, a w jej głosie nie było choćby nutki obawy. Przedyskutowała to z ojcem? Na pewno. Musieli o tym rozmawiać wiele razy i doszli do jednego słusznego wniosku.

– Robercie, to dla naszego dobra – powiedziała, uśmiechając się niby życzliwie. Niby.

Został sprzedany.

 

                                                                  ***

 

Potem wydało mu się to aż nazbyt szczeniackie, ale kiedy umysłem targają wszelkiej maści przymioty furii i niedowierzania, nie ma miejsca na myślenie z wyprzedzeniem. Pobiegł do pokoju i trzasnął drzwiami, mocno, aby cały dom zatrząsnął się posadach. Tak naprawdę Robert o mało nie wykatapultował szyby z obramowania, która była jedyną rzeczą, jaka w tym akcie desperackiej dezaprobaty nieomal ucierpiała.

Matka nie zamierzała biec za synem. Wiedziała, że nie ma już odwrotu. Podała Robertowi jedynie kopię dokumentu, tę, którą wypełniła na brudno, a potem spisała dane na właściwą, którą zaniosła do Głównego Urzędu Statystyki Przetrwania Gatunku. Jego złość, choć niemożliwa do zatrzymania, była daremna.

 Czy to nie wspaniałe, że doczekali się z mężem trójki dzieci? Mogli sobie dzięki temu pozwolić na taki krok. Bardzo radykalny, ale czego się nie robi dla ogółu?

Dobrze zapłacili. Kwota miała z przodu cyfrę od trzech do sześciu, a potem pięć zer. Do tego jako rodzice więcej niż dwojga dzieci, otrzymali prawo wcześniejszej emerytury z natychmiastową stuprocentową wypłacalnością tejże.

– Kto by pomyślał, Aleksandrze, że los nas tak nagrodzi za trud rodzicielstwa – powiedziała pewnego wieczoru do męża, kilka tygodni przed wyjawieniem prawdy Robertowi.

Mężczyzna uśmiechnął się lekko i przytaknął. Potem siedzieli długo w ciszy.

 

                                                        ***

 

                                                           

 

Nie miał wyboru. Ucieczka. Prowiant? Kupi po drodze. Miał sporo kieszonkowego, same bilony. Wziął plecak, telefon, ładowarkę, portfel i scyzoryk od dziadka. Zamierzał wyjść przez drzwi tarasowe w pokoju. Otworzył je powoli i w miarę cicho. Stanął na tarasie, a potem na kuckach ześlizgnął się ze schodów prowadzących do podjazdu pod garaż. Na ulicę wychodziło też okno z kuchni, ale kiedy znajdzie się za bramą, nikt go już nie zatrzyma. Był wieczór, wszystko wokoło lśniło w pomarańczowej otoczce sodowych lamp. Spojrzał w kuchenne okno. Był już pod furtką i widział sylwetkę matki. Patrzyła na niego i w tamtym momencie, jakby nie do końca świadomie, dała mu szansę na ucieczkę, nie ruszając od razu w pogoń. Zrobiła to chwilę potem, kiedy Robert wbiegł już w którąś z ciasnych uliczek bocznych.

 

 

 

Było zimno. Bluza okazała się błędnym wyborem. Nie chroniła przed chłodem, jedynie tworzyła iluzję ciepłoty. Przynajmniej ze spodniami dobrze trafił. Miał akurat na sobie parę ocieplanych dresów, w których lubił chodzić po domu. Wybiegł na ulicę równoległą do tej, na której mieszkał. Obie łączyła boczna, wąska ścieżka – ulica Konwaliowa, gdzie nadal nie zamontowano lamp, choć po obu stronach roiło się od ładnych, niewielkich domków jednorodzinnych.

Zatrzymał się aby złapać oddech, ale też żeby rozeznać się w sytuacji. Miał piętnaście lat, był dzieckiem dużego miasta, jeździł miejskimi autobusami i znał je jak własną kieszeń. Ale teraz, w ferworze paniki z trudem udało mu się wygrzebać z pamięci linię, która zabierze go do następnego celu – dworca autobusowego.

 

                                                           ***

 

Kiedy Aleksander wrócił do domu, w kuchni znajdowali się już dwaj funkcjonariusze policji i mężczyzna wiedział, o co chodzi.

– Uciekł – powiedział.

Kobieta spojrzała na męża. Miałą wrażenie, że powiedział to z wyraźną nutą dumy w głosie, jakby wierzył do końca, że ich syn nie da się tak łatwo. Jakby nie obchodziło go, że dzięki tym pieniądzom obudują na nowo swoje życie, a także przysłużą się sprawie, nie byle jakiej – drastycznemu zapotrzebowaniu na reproduktorów.

– Jakbyś zgadł – odpowiedziała. – Ale nie ucieknie daleko. Jest młody i głupi. Policja już zajęła dworce autobusowy i kolejowy. Nie wykiwa nas. Nigdy.

Policjanci przytaknęli.

– To prawda – powiedział jeden z nich. – Chłopak prawdopodobnie będzie chciał wydostać się z miasta jak najszybciej i to go zgubi. Zapewne wie, że miejskie autobusy kursują jedynie wewnątrz miasta, dlatego są dwie opcje – kolej i autobusy międzymiastowe.

Aleksander udał, że zgadza się z wnioskami, jakie przedstawił policjant. Nie mógł tego zaakceptować. Tych pieniędzy, tej sprawy. Nie dawała mu spokoju myśl, że sprzedał własnego syna.

 

                                                         ***

 

Wysiadł kilka przystanków od celu. Domyślał się, że matka już wezwała gliny. Szukają go, na pewno. Czuł, jak strach staje przed jego oczami, a on musiał iść w jego stronę, nie zatrzymywać się. Szybko zszedł z głównej ulicy i przemieszczał się po brukowanych alejkach wewnątrz osiedli.

– Zbieg, zbieg! – usłyszał nagle, a potem czyjaś dłoń załapał go za ramię.

Szarpnięciem wyrwał się z uścisku i odwrócił do napastnika. Koleś podobnego wzrostu, z plecakiem na plecach, ubrany jak jakaś dziecięca wersja survivalowca.

– Odczep się – prychnął Robert, ruszając dalej.  

Rozglądał się wokoło uważnie. Miał wrażenie, że słyszy kroki policjantów, za rogiem, są tam, czekają, zaraz spałują go i wrzucą do radiowozu.

– Mamy tego samego wroga – powiedział tamten, rzucając pod nogi Roberta kamień.

– Pomyliło ci się coś.

– Nie bardzo, koleś. Czekają na ciebie i mnie. Wszędzie. Na dworcach szczególnie. A chyba tam idziesz i się dasz wydymać jak małe dziecko.

Robert zatrzymał się.

– O co ci chodzi? – zapytał, mając z tyłu głowy różne karcące siebie myśli. Przecież to tak oczywiste. Szedł prosto w paszcze lwa.

– We dwóch zawsze raźniej.

– Takie przypadki w ogóle istnieją?

– Teraz to ja nie kumam.

– No wiesz, dwaj uciekinierzy, spotykają się przypadkiem akurat gdy obaj mają problem.

Nieznajomy prychnął.

– Ja mam problem? Nie, koleś, to ty go masz. A ja z natury jestem dobry i pomocny. Do rany przyłóż. Tak mówiła moja babcia. To jak, chcesz tej pomocy?

– No, chyba chcę.

 

                                                                ***

 

Szli niecałą godzinę. Robert miał wrażenie, że nieznajomy prowadzi go na ślepo, ale nie miał zbyt wielu argumentów, aby kontynuować ucieczkę w pojedynkę. W końcu zatrzymali się pod wiaduktem kolejowym, na piaszczystym pasku, obok którego płynęła niewielka rzeczka. Za nimi rozciągały się łąki, wykupione niedawno przez jakiegoś dewelopera pod budowę nowego osiedla. Cały czas byli w mieście, ale tutejsze jego zakamarki były dla Roberta obce.

– Co dalej? – zapytał.

Nieznajomy pokazał palcem przed siebie.

– To jedyna droga, w miarę bezpieczna. Przez pola do wiejskiej ścieżki, a dalej jakieś półgodziny do przystanku autobusowego. Zatrzymują się na nim wszystkie autobusy z miasta. No, może prawie, ale wiesz, koleś, to niewielka strata. Byle dalej stąd, co nie?

Rober pokiwał głową.

– Dobra, to ruszaj powoli, ja się odleję i dołączę do ciebie.

Tak zrobił. Szedł niespiesznie, noc była jasna, gwiaździsta. Nie potrzebował latarki, której zapomniał, a tej w telefonie bał się użyć, bo bateria nie trzymała już tak dobrze.

Nieznajomy został lekko w tyle, ale szybko dołączył. Robert usłyszał miarowe kroki truchtu. Odwrócił się, aby coś powiedzieć, miał zadać jakieś pytanie, może odnośnie celu, kiedy wejdą już do autobusu. Ale nie wydusił ani słowa. Przed nosem zamajaczyła mu jedynie lufa tłumika.

 

***

– Obawiam się, że ani grosza – powiedział policjant do kobiety, kiedy pakowali ciało jej w czarny worek.

Wyglądała na zdruzgotaną. Ziąb poranka przeszywał jej ciało. Czuła się goła, obdarta ze szczęścia. Uleciało ono wraz z życiem Roberta.

– Przecież to morderstwo! A co z odszkodowaniem?

– Nie mam pojęcia, nie jestem urzędnikiem, tylko policjantem.

Funkcjonariusz stał przy kobiecie jeszcze moment, a potem odszedł. Została sama. Aleksander siedział w aucie. Spojrzała w jego stronę. Był… uśmiechnięty! Nie widziała go jeszcze w tak dobrym humorze. A na pewno nie w ciągu ostatnich tygodni. To przytłaczało ją jeszcze bardziej.

Wróciła do auta po kwadransie samotnego rozmyślania pośrodku niczego.

– Straciliśmy wszystko – powiedziała.

– Tak – przyznał mężczyzna.

– No, więc, dlaczego nie jesteś zdruzgotany? Pieniądze, emerytu…

– Syna – wtrącił. – Przede wszystkim straciliśmy syna. Ale z drugiej strony, od kiedy podpisaliśmy ten piekielny dokument, to była jedyna opcja, aby go uratować.

Włączył silnik i ruszył. Kobieta patrzyła na niego z oburzeniem i niesłychanym zdziwieniem. Nie mogła skleić ani jednego słowa, rozsądnego argumentu przeciw, choć furia rozdymała ją od wewnątrz do granic. Mogła tylko milczeć.

***

Jasny gabinet pachniał tanią kawą i piernikami, zapewne luźno nawiązującymi do tych toruńskich. Chłopak siedział na krześle, zza biurka zaś obserwowała go rozlana w skórzanym fotelu osoba człowieka, jaki zwał się zleceniodawcą tego szesnastoletniego młokosa.

– Dostarczyłeś raport? – zapytał.

Chłopka kiwną na znak potwierdzenia.

– Jakieś problemy?

– Żadnych. Typowy desperat. Chciał uciekać autobusem, od razu by go złapali.

– A tego nie chcemy, prawda?

– No, jakbyście chcieli, to bym nie miał roboty, chyba.

– Właśnie, właśnie. Wypłata się może trochę opóźnić.

Chłopak spochmurniał. Tym razem liczył, że szmal dostanie terminowo.

– Znowu?

Grubas odchrząknął gniewnie.

– Nie ty o tym decydujesz. Mamy niezły pierdolnik. Masowe sprzedawanie dzieci. Okazuje się, że ludzie są gorsze od zwierząt i za trochę papieru z namalowanymi mordami królów dawnej epoki oddadzą własne dzieci. Nie przewidzieliśmy aż takiego zainteresowania, a tobie podobnych czyścicieli jest coraz więcej. Ale nie martw się. Dostaniesz tyle, ile zawiera umowa.

Młokos pokiwał głową, a potem, na znak tłustej łapy zleceniodawcy, wyszedł z gabinetu. Miał teraz dwa albo trzy dni wolnego, a potem trafi do kolejnego miasta i uratuje kolejną duszyczkę.

Średnia ocena: 3.5  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • Grafomanka pół roku temu
    Masz trochę literówek... może przeczytaj tekst jeszcze raz, powinieneś wyłapać
  • Aleks99 pół roku temu
    Ok, dzięki
  • LBnDrabble pół roku temu
    Zapraszamy do wzięcia udziału w LBnDrabble!
    Tematy do wyboru:
    1. SAMOTNY POWIEW
    2. NADZIEJA GRZECHU
    W tekście można zamieścić obydwa tematy, albo jeden z dwóch. Do wiadomości! Piszemy jedno drabble.
    Piszemy do 13 listopada, do północy. Zatem do dzieła!
    Tutaj znajdziesz odpowiedzi na pytania:
    https://www.opowi.pl/konkursy/
    https://www.opowi.pl/profil/lbndrabble/opis
    Liczymy na Ciebie!

    Literkowa
  • LBnDrabble pół roku temu
    Zapraszamy do wzięcia udziału w LBnDrabble!
    Tematy do wyboru:
    1. SAMOTNY POWIEW
    2. NADZIEJA GRZECHU
    W tekście można zamieścić obydwa tematy, albo jeden z dwóch. Do wiadomości! Piszemy jedno drabble.
    Piszemy do 13 listopada, do północy. Zatem do dzieła!
    Tutaj znajdziesz odpowiedzi na pytania:
    https://www.opowi.pl/konkursy/
    https://www.opowi.pl/profil/lbndrabble/opis
    Liczymy na Ciebie!

    Literkowa

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania