Wiśniowa gitara
Zamykam oczy i otulam się szorstką ciszą.
Myśli nie słyszę, lecz czuję ich ogień, blask wyciekający z mroków spękanej pamięci. Złożę z nich kolejny film. Który? Sam już nie wiem. Chociaż wiem, że i ten umrze jak i poprzednie. Zgaśnie, gdy rano nastanie dzień i znów będę musiał otworzyć oczy.
Tamte słowa, co w jaźń rzucone, kiełkują teraz w obrazy jasne i czyste. Zaraz potem nuty, jak mrówek miliony, krzyczą i gryzą bym słyszał ich głosy, więc słyszę. Nie chowam się więcej, w mojej przystani z betonu. Melodia przedziera się przez płyty ochronne. Tembry kiedyś nucone, płyną z gorącym oddechem, jak lawa wdzierających się wspomnień.
Już słyszę słowa piosenki i mimo oczu zamkniętych, widzę jak gra na strunach, podarowanej przeze mnie, wiśniowej gitary. Wyśpiewuje dziecięcą piosenkę, prostą i chyba głupią? Więc dlaczego świętą?
Śmiejemy się razem, patrzę w jej oczy, w nich morze się mieni i ona... Jest blisko!
Na piasku leżymy, gorętszym niż słońce. Czuję jak wspina się na mnie, jak goni, by podać mi usta, zaprawione słonym piaskiem. Wiem, że ta plaża to centrum wszechświata. Słońce, gwiazdy i wszystko inne kręci się dookoła nas. Nie! Dookoła niej. Więc i ja wiruję wraz z całym wszechświatem, na jej orbicie. Jak robak, jak pyłek na wietrze, lecz jestem szczęśliwy, bo jestem tak blisko.
Idziemy plażą, nieznany rzeźbiarz niestrudzenie wykuwa w piasku nasze stopy, byśmy mogli wrócić w to miejsce. Dlaczego sądziłem, że zawsze tak będzie? Dziś tamte ślady rzeźbione w granicie, wiatru powiewy rozdarły na strzępy. Nie ma nic z tego co było, nic nie zostało.
Tylko gitara, ona została. Chciałbym ją zniszczyć, lecz nie mam siły… nie mogę. Rano, gdy oczy otworzę ponownie, będę ją widział i dotknę jej znowu. Tych miejsc gdzie drobne palce trącały struny...
I znowu szpital, ranek się spóźnia! Śnię znów za długo! Nie chcę! Niech ktoś mnie wyzwoli z tego koszmaru!
Krzyczę na niego, człowieka w bieli! Dlaczego kłamie?! Przecież to boli! Ona nie umrze! Nie! Ja nie pozwolę!
Jestem przy łóżku, te wszystkie rurki...
Maleńką nóżkę, tę, co na plaży piasek przepięknie tak rzeźbił w granicie, przykrywam kołdrą, sterylnie straszną. Ja wiem, że zaraz, jutro, może po jutrze, wrócimy na plażę, tam, w nasze miejsce, aby wyrzeźbić znów nowe ślady. Aby...
Ja wiem, że nie umrze!
Drobniutką rękę, ukrzyżowaną igłami, łapię i patrzę w oczy zaćmione bólem.
Mówię coś do niej, wiem, że nie słyszy. Zaczynam krzyczeć i…
Ten morderczy pisk!
Słyszę go w uszach, jak rozszalały demon przejmuje nad wszystkim kontrolę.
Wbiegają ludzie w białych fartuchach. Szarpią mnie, wrzeszczą...
Ona umiera...
Nastał poranek, otwieram oczy.
Na ścianie wisi wiśniowa gitara, ta sama, co kiedyś grała święte dla mnie dziś dźwięki.
Biorę instrument i trącam struny. Zawył, jak zaszczuty pies, gdy wzywa, by jego pani przyszła z pomocą.
– Ona nie przyjdzie… – Wzdychając, odkładam rozdygotaną gitarę. – … ja też tęsknię.
Komentarze (14)
Pozdrawiam!
/Więc dlaczego śwętą?/ – na razie chyba tylko kaszubski ma pełnoprawny status języka, a śląski jedynie dialektem gwarowym, prawda?
Pozdro
Dzięki za ciekawy komentarz i refleksje!
Pozdrawiam
Pozdrawiam i miłego dnia
Dziękuję bardzo i również miłego dzionka życzę!
Pozdrawiam
Niewiarygodne... i ta gitara.
Wbiło mnie w fotel...
Pozdrawiam
Takie skojarzenia me:)↔Pozdrawiam😁:)
Pozdrawiam
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania