Wizyta I – Pielęgniarka
Przyszłaś rano,
szarą godziną między snem a śmiercią,
w butach z cichą podeszwą… –
żeby nie budzić nadziei?
Miałaś ręce jak matka,
ale były to ręce kata.
Pachniałaś mydłem i zmęczeniem –
spod fartucha
wystawała kosa.
Zmierzyłaś puls,
jakbyś sprawdzała,
czy da się jeszcze zaczekać.
Poprawiłaś poduszkę,
żeby łatwiej było się dusić.
Mówiłaś, że wszystko będzie dobrze,
że trzeba tylko cierpliwości –
jakbyś uczyła psa
czekać na strzał.
I czekałaś,
jak czeka się na koniec zmiany.
Przyniosłaś leki,
ale były gorzkie jak żal.
Napoiłaś wodą,
ale woda miała smak
zardzewiałej klamki.
Otarłaś czoło –
ciepła dłoń,
zimna nadzieja.
Powiedziałaś, że odpocznę.
Zgasiłaś światło,
wyszłaś cicho ale nie za daleko,
nie zamknęłaś drzwi.
Zostawiłaś uchylone –
na tyle, żeby nasłuchiwać oddechu,
czy jeszcze się ruszam?
Na tyle, żeby śmierć
mogła wejść bez pukania?
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania