Wizyta III – Santa Muerte
Przyszłaś boso, w środku dnia, Señora,
szeleszcząc suknią uszytą z cieni.
Pod stopami miałaś popiół i szkło,
a w tym,
co kiedyś było oczami,
płonęły świece z kościoła bez Boga.
We włosy wplecione miałaś koronki pajęczyn,
na palcach brzęczały pierścienie z trumien,
pachniałaś błotem,
deszczem na prochach,
na gnijących różach,
na ulicy, co pamiętała każdą krew.
Stanęłaś nade mną,
Matko Zmierzchu,
pielęgniarko w białej masce –
jak służąca, co przynosi wodę i nóż,
kat, co śpiewa do snu.
Podałaś mi tabletkę –
na sen, na ciszę, na nigdy.
Zapytałaś, czy boli.
Skłamałem.
Uśmiechnęłaś się czaszką – to było dość dziwne.
Dotknęłaś mojej twarzy,
Twoje palce
kościane kleszcze
zadawały ból.
Poprawiłaś koc.
Zawahałaś się na moment,
jakbyś chciała być matką,
albo kochanką,
albo nikim.
Za drzwiami kotłowały się dźwięki:
kroki, oddechy, szelest stóp bosych.
A potem zaciągnęłaś zasłonę,
żebym nie widział światła.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania