Wszyscy słudzy boga - Sługa
Pomieszczenie było niewielkie. Bardziej w kwadracie niż w prostokącie. Białe ściany z zieloną lamperią, okna z kratami, metalowe drzwi, przy których stało dwóch klawiszy, drewniane, proste stołki, a na nich my. Wszyscy skuci. Byli tacy, którzy skute mieli tylko ręce, ja należałem do tych, co zawinili mocniej i unieruchomili mi też nogi. Siedzieliśmy w dużym kole, w odstępach. Było nas ośmiu. Do tego terapeuta – słynny doktorek, jakiś magik – ponoć psycholog, prawdopodobnie robił cuda z ludźmi i klecha. Ten nie wiem, po co tu był potrzebny, ale zjawiał się na każdym spotkaniu.
Kiblowałem już od roku, a zostało mi – sam nie wiem ile – do śmierci i taka rozrywka wydała mi się czymś zabawnym. Chłopaki mówiły, że te spotkania pomagają w apelacjach. Ja za swoje przewinienia to może u samego prezydenta mógłbym prosić o skrócenie odsiadki i pewnie też by mnie olał, ale postanowiłem urozmaicić sobie życie.
Nie wiem, co im tak rozwiązywało języki, może ten księżulek, bo gadali jak na spowiedzi. Gruby Ted opowiadał o gwałtach jak o bułce z masłem, Niki, mówił o sobie, jakby był drobnym złodziejaszkiem, a brał udział w napadzie na bank, gdzie zastrzelił trzy osoby, luźny Jack prawił o krajcowanej koce jak o cukrze pudrze, a ludzie padali po niej jak muchy i ma na koncie ponad dwadzieścia ofiar. Ja nie zabrałem głosu. Jako nowicjusz miałem prawo, nie naciskali. Nie chciałem też roztrząsać, jaką też świetną miałem zabawę, porywając dzieci milionerów. O tym, jak szantażowałem ich rodzinki, jak traktowałem zdobycze i co się z nimi działo, kiedy te bufony byli opieszali.
Już myślałem, że wyjdę stamtąd z niczym. To pierdolenie doktorka o resocjalizacji, puściłem mimo uszu. Magika, o przemianie i nowym spojrzeniu w przyszłość też, ale słowa klechy dały mi do myślenia.
Mówił o zbłąkanych owieczkach, które kościół przyjmuje z otwartymi ramionami, o tym, że wszyscy jesteśmy dziećmi bożymi, że wszystko, co robimy jest zaplanowane przez Boga, a my tylko spełniamy jego plan. Jak to ładnie nazwał: jesteśmy sługami bożymi.
Długo nie myślałem. Zaraz po powrocie napisałem list. Nie wspomniałem w nim, że torturowałem zakładników, że na dowód życia ich pociech wysyłałem rodzicom świeżo odcięte, wystające części ciała. Że jedni tak długo szykowali kasę, dopóki z ich szesnastoletniej córki nie został tylko tułów z głową. Napisałem o mojej służbie i wielkim szacunku i zaadresowałem. Do papieża.
Komentarze (8)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania