Poprzednie częściZa drugim horyzontem (I)

Za drugim horyzontem (III)

Powietrze na otwartej przestrzeni przesiąkło czymś, co jeszcze nie dawno uznawał za nieodłączny element życia. Wystarczył jednak jeden zastrzyk, pojedyncze ukłucie i wszystko to, co wiedział spłynęło potokiem razem z resztą symboli świata, od którego uciekał. To był strach. Jedyny i prawdziwy. Tak samo realny i ciężki. Płuco z trudem pobierały kolejne porcje powietrza. Spokojnie wdechy przerywane były co chwila nagłymi atakami duszności. Ściana lasu i jej wnętrze tworzyły barierę, złudny promyczek nadziei. Wystarczyło jednak wyjść na pełnię tego świata, skosztować przestrzeni otwartej, aby zrozumieć głupotę swoich czynów. Ale nie było już odwrotu. Nie teraz. Zmrok zapadł szybko, chociaż noc tonęła zaledwie w bladym znośnym półmroku. Zielone wzgórki widoczne na horyzoncie dalej i bliżej tworzył wspólnie garbaty mur, z którym tutejszy Stwórca jeden wiedział, co się znajduje. Po jego lewej stronie rząd stalowych gigantów dumnie prężył się ponad lasem, ponad wzgórkami. I wieszadełka.

Na tle nocnego, ale jasnego nieba małe sylwetki delikatnie poruszały się na sznurkach owiewane chłodnym wiatrem. W lewo w prawo i tak do znudzenia. Naliczył cztery, obok siebie w mniej więcej podobnych odległościach. Znowu zaczesał dłonią grzywkę. Znowu mimowolnie. Ten gest oznaczał ciekawość przesiąkniętą strachem. W tamtym uniwersum element, nieodzowny, tutaj raczej chory nawyk, pozostałość po skończonej przed kilkoma godzinami egzystencji bezbronnego robaka. Poprawił bluzę, zrobiło się zimno. Przezywający chłód przyszedł nagle w parze z gęstą unoszącą się tuż ponad ziemią mgłą. Wycie dochodzące z lasu co chwila zmotywowało go do pójścia naprzód. Kierował się tu słupom elektrycznym. Nie widział dlaczego. Z jednej strony wcale tego nie chciał. Tej tajemnicy, tych widoków. Widział i tak za wiele. A jednak parł w stronę zagadki i wieszadełek, które teraz tańczyły na wietrze niespokojnie. Półmrok malował okolicę odcieniami szarości. Parł przez półprzezroczyste powietrze pomieszane z coraz to gęstszą i wyżej unoszącą się mgłą. Kiedy był w połowie drogi do stalowych gigantów, sięgała łokci.

Ograniczone pole widzenia, samotna ofiara przemierzająca nieznany teren. Szczęście w tym uniwersum liczone było większymi jednostkami. Jeszcze żył, serce nadal biło. Nadal mógł myśleć. Chociaż kiedy w końcu dotarł pod słupy najbardziej żałował, że myśli.

Pewne rzeczy powinny istnieć tylko w snach. Kiedy ich doświadczysz, natychmiast zamykasz oczy. Budzisz się oblany potem w gęstym smrodzie strachu w sypialni i dziękujesz Bogu, że to tylko koszmar. Idiotyczny wymysł mózgu. A co jeśli sny staną się jawą? Co, jeśli zwykłe zamknięcie oczu nic nie da? Pojawi się ta sama ciemność, ale nie zniknie to, co było wcześniej. Będzie nadal trwać.

Stracił przytomność. Albo może inaczej. Mozg uznał, że wystarczy wrażeń jak na te kilka godzin. Upadł bezwładnie tuż pod jednym z wisielców. Tak pięćdziesiąt merów pod nim. Wąski paseczek krwi spłynął po czole. Potem wszystko trwało w pojedynczych obrazach. Widział te same zielone wzgórki coraz bliżej i bliżej. Ostatni obraz był rozmyty. Jedynie proste zarysy tworzył w nim coś innego oprócz szarej smugi z ciemniejszymi gdzieniegdzie plamami. To był chyba człowiek. W końcu.

— Szykujemy już sznur. Zwykły, ale mocny — Mężczyzna w długim granatowym płaszczu z posępną miną spoglądał na nieprzytomnego.

— Co nagle to po... wiesz po czym. Chłopak nadal leży nieprzytomny, a ty już wyrok wydajesz na nim. Dzisiaj nie poniedziałek.

— Czasy się zmieniają tak jak amplituda moich złych nastrojów. Nie zamierzam o tym gadać — machnął ręką, po czym wyjął z kieszeni cygaro i z maślanymi oczami odpłynął do duszącej krainy rozkoszy.

Tamten jedynie burknął coś pod ledwo co widocznym zielonkawym wąsem. Pomieszczenie, w którym się znajdowali wyglądało całkiem, jak nudny pokój szpitalny. Niechlujne, pozbawione w dużej mierze farby ściany zdradzały, że cały budynek nie należał do najnowocześniejszych, ani najmłodszych. Wybite okno działało jak tania, biedna wersja wentylacji. Chłodne poranne powietrze wpadało do środka nieustannie.

— Chyba się budzi — młodziak odruchowo smyrnął ledwo widoczny koperek pod nosem, po czym spojrzał na zrelaksowanego cygarem mężczyznę. Tamten jedynie machnął ręką. Jego wzrok mimowolnie opadał na leżący pod nogami sznur. Był krótki, ale niezawodny.

Następne częściZa drugim horyzontem (IV)

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Wrotycz 27.02.2019
    Pamiętam taką mocną scenę z wieloma szubienicami na drodze do krzyżackiego zamku z filmu "Krzyżacy" . Kołyszących się wisielców - mniej więcej taki stan grozy odczułam podczas czytania.
    Mózg, który musi się zresetować, bo oszaleje.
    Dobre, mroczne i z brakiem odpowiedzi, a raczej zawieszeniem losu chłopaka..
    Dobrze napisane.
  • marok 27.02.2019
    A scenkę kojarzę. Ale nie przyszła mi do głowy kiedy pisałem. Miałem trochę bardziej porąbane myśli :)
    Dzięki za odwiedziny.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania