Zmierzch Północy cz.10
Nie był idiotą, ale też nie wyróżniał się poziomem IQ wśród innych, pomiędzy którymi przebywał. Miał ograniczenia zewsząd widoczne w bardziej zaawansowanych konwersacjach, które jednak starał się ukrywać, wtrącając co drugie słowo lingwistyczny zawijas literowy. Tym razem po prostu zgłupiał. Szeroka, wyłożona lśniąco błękitną kostką ulica ciągnęła się aż za horyzont, nad którym górowała rozżarzona kula gazów oślepiająca jego przekrwione do bólu oczy. Skulił się, jęcząc dziwnie, wręcz szaleńczo. W ostatniej fazie tego doborowego spektaklu splunął lepką krwią na lśniący trzon latarni. Przeszedł spokojnie, czując silny ucisk, jakby jego głowa miażdżona była przez bezlitosne imadło. Przystanął. Spojrzał lekko ku górze, dostrzegając rozwieszony nad ulicą kawałek płótna. Informował on o zbliżającym się spektaklu w pobliskim teatrze. Ambroży zbystrzał jakby ujrzał wylot lufy celującej do niego broni. Zaczepił pierwszą lepszą osobę. Okazał się nią otyły Dwugłowiec w pokracznej peruce koloru porannych wymiocin. Gdy poczuł na swym przesiąkniętym tłuszczem ramieniu zimny dotyk dłoni Pikla, instynktownie odskoczył, zawadzając o złocistą skrzynkę na listy.
— Co rok więcej meneli — prychnął złośliwie, otrzepując się.
— Co to ma znaczyć? — Pikiel wskazał palcem na wiszące nad ulicą płótno. Dwugłowiec początkowo zamyślił się na całą sytuacją, aby następnie wzruszyć od niechcenia ramionami.
— A co miałoby dla takiego pijaka znaczyć?
— Dobra, po pierwsze głębokie wdechy. Po drugie gdzie ja jestem?
— Nie tak gdzie powinieneś. Zlot pijanych oferm odbywa się tylko w piątki — prychnął.
— Dowcipniś. Chyba za dobrze was tu traktują. Co to za miejsce? — Ambroży poczerwieniał, choć było to raczej skutkiem nasilających się zawrotów głowy.
— Ulica Przysięgi Wiecznej, nawet ślepe noworodki to wiedzą jełopie — Dwugłowiec sapiąc nie mniej widowiskowo niż parowów, oddalił się, marszcząc brwi.
— Ta data... — Nie zdołał dokończyć. Upadł w trupim stylu, dekorując błękitną kostkę krwistym kleksem.
To miała być tylko ciekawska przejażdżka za nieznanym. Kibel dla informatyków zainteresował go od pierwszego zdania na ten temat. Szukał, drążył, wypytywał nawet zdegenerowanych meneli leżakujących obok muru po stronie południowej rzecz jasna. Od dwóch dekad pijacy nie mieli wstępu na północną część miasta. Kara zresztą była na tyle wymowna, że nawet nie próbowali szczęścia. Dyndanie na stryczku z jednoczesnym podgryzaniem przez pokraczne stwory nie uśmiechało się im.
Gdy w końcu znalazł, czego szukał, dobrego informatora jego ciekawość poprowadziła go dalej i dalej. Jak skończył? Bynajmniej nie standardowo.
Nieprzytomny przeleżał kolejne kilka godzin. Rana na głowie była na szczęście niegroźna. Nie wykrwawił się na śmierć. Pod wieczór energicznym kopnięciem w okolice wątroby z nadprogramowej drzemki wybudził go jegomość okryty po czoło dziwnymi szmatami odsłaniającymi jedynie oczy i usta. Pikiel w lekkim szoku wstał powoli, po czym ponownie rozejrzał się dookoła, jakby zapomniał, że już tu był. Latarnie przeszły na tryb nocny. Mocne, wręcz parzące światło spełniało swoje zadanie koncertowo.
— Wstawaj idioto — usłyszał. - Gdzie ten chojrak? Ten skrajny przeciwnik wolności? Nie myślałem, że tak łatwo to spieprzysz.
— O co ci chodzi? Kim jesteś? — Pikiel nadal nie powrócił do pełni świadomego myślenia. Kołysał się w takt falującego w jego oczach świata.
— Profesor Romuald Tręczkiwon. Prowadziłem cię do pomieszczenia transferowego.
— Znaczy ten chamski chudzielec? — wymamrotał.
— We własnej zażenowanej tym widokiem osobie.
— Co wyście mi zrobili? Łeb pulsuje bez ustanku. Gdzie ja do cholery jestem? — Ambroży ryknął pozostałościami sił. Nadal z lekkim niezrozumieniem, ale większą mocą.
— Uspokój się północna miernoto. Nasz dowódca pokładał w tobie nadzieję, a tymczasem okazałeś się być nieporadną panienką. Ta nowa whisky musiała mu we łbie namieszać solidnie, skoro zwerbował na siłę taką łamagę — siarczyście zaszydził z Pikla.
— Takie słownictwo nie przystoi profesorowi.
— Dla takich jak ty szkoda strzępić język i szukać słów złotoustych kronikarzy.
— Dowiem się w końcu co to za cholerne miejsce? Gdzie ja jestem? — Pikiel użył resztek sił, by ryknąć najpodnioślej jak tylko zdołał.
- Otóż niewyedukowany północny kmiocie to jest granica. Symbol różnic. Stoimy w miejscu w którym stanie mur dzielący Północ od Południa.
— Kpisz sobie? Jak to możliwe profesorku? Chcecie mnie pozbawić rozumu.
— Przenieśliśmy twój umysł w czasie. Tak właściwie to nie jest świat, w którym żyjemy, ale jego wierna kopia sprzed rewolucji. Nasza machina tworzy takowy na potrzeby różne. Opcji jest naprawdę wiele.
— To nie jest możliwe? To przecież wykracza poza umysły wszystkiego, co stąpa po tym...tamtym....naszym świecie — Ambroży poczuł, że jego mózg się przegrzewa w zastraszającym tempie.
— Jest. Północ także posiada te machiny. Wspominałem o tym wcześniej, ale ty byłeś zapewne zajęty szukaniem w swej głowie wymówek dla usprawiedliwienia Północy.
— Ile lat?
— Około trzydziestu przed rewolucją i drugie tyle do postawienia muru. To maksymalny zasięg machiny. Powiem ci w sekrecie, że bronisz patałachów, którzy do tej pory nie mogą rozpracować jak uruchomić transporter.
— Daj im czas. Znajdą sposób. A wtedy biada tym którzy sprzeciwili się rządowi — Przepełniony plastikową dumą wyrecytował podniośle.
— To nie jest dobre miejsce na rozmowę — przerwał chudzielec.
— Jak dla kogo — burknął Ambroży.
— To nadal czasy pokoju jednak już z lukami Rajskiego Systemu.
– Kolejny idiotyczny głupców z dawnych lat.
— Nie idiotyczny, tylko z pewnymi błędami. Nie przewidział, że symbioza gatunkowa w tak różnym społeczeństwie nie przetrwa długo.
Doktor nie zważał na sprzeciw Pikla. Tłumacząc całą filozofię Rajskiego Systemu, odszedł kilkanaście kroków, kątek oka obserwując odpowiedź Ambrożego. Ten po chwili ruszył za nim niezgrabnie, trzymając się za czoło. Skręcili w wąską uliczkę pomiędzy dwiema kamienicami wyglądającymi na całkiem nowe. Nieupaprane w odchodach Bąblowców aż prosiły, by w nich zamieszkać. Rozpoznanie, po której stronie są, było ciężkie. Noc jeszcze nie zapadła. Przechodnie żwawo ruszyli na wieczorny spacer. Nikt nie bał się, że zza rogu wybiegnie przed nich stworzenie zrodzone w ściekowych odpadach łaknące ich krwi i mięsa. Radość buzowała, wylewała się na ulicę i zarażała wszystkich nawzajem. Ambroży przez chwilę wyjrzał z ciemnej uliczki i nawet próbował zachwycać się tym widokiem, jednak ostatecznie zrezygnował, tłumacząc sobie, że to tylko durny wymysł tej umysłowej machiny. Skrycie ukrywał, że nie wierzy w ani jedno słowo profesora. Malowane jak z bajki obrazy szczęścia i wszędobylskiej miłości dla niego jechały na kilometr tandetą i zwykłym mieszaniem w głowie. Pranie mózgu, ot cała definicja tej szopki. Miał plan. Wręcz genialny. Na razie w fazie testowej, pośród umysłowych wyobrażeń jednak realny do wdrożenia. Musiał tylko upatrzyć okazję.
Szli w ciasnocie, przedzierając się przez coraz węższy korytarz pomiędzy kamienicami. Chudzielec żwawo przebierał wysuszonymi szczudłami ukrytymi pod warstwą szmat. Nogi Pikla nie były tak sprawne, albo raczej przystosowane do dłuższej przebieżki. Dyszał ciężko, co chwila skarżąc się jak usmarkany trzylatek na bolę głowy, placów i ogólnie wszystkiego. Tamten nie zważając na zażalenia, rozglądał się w miarę możliwości.
— Mam nadzieję, że idziemy do jakiegoś magicznego portalu — powiedział groźnym tonem Ambroży.
— Jeszcze nie — szybko odpowiedział profesor. — Najpierw druga część obiecanej niespodzianki.
— Wystarczy już tych niespodzianek. Wwalenie mnie w to bagno było wystarczającym zaskoczeniem.
— To ostatnie koło ratunkowe. Obyś umiał je złapać.
Komentarze (45)
„— Nie tak gdzie powinieneś” – Nie tam*
„— Ulica Przysięgi Wiecznej, nawet ślepe noworodki to wiedzą jełopie” – „jełopie” po przecinku
‘Dwugłowiec sapiąc nie mniej widowiskowo niż parowów” – parowów? parowóz* chyba
Tu jest fajnie, zatrzymanie, coś się dzieje i tu, w końcu, nareszcie poczułam co czuje Pikiel. Do tej pory było obok, a teraz namacaln czuć, że jest zdziwiony.
„Gdy w końcu znalazł, czego szukał, dobrego informatora jego ciekawość poprowadziła go dalej i dalej” – coś tu jest nie tak, zwłaszcza to: „dobrego informatora jego ciekawość poprowadziła go dalej”, tam chyba trza przecinek
‘usłyszał. - Gdzie ten chojrak?” – kreseczka
„— Profesor Romuald Tręczkiwon” – oks, jest kolejna postać
„— We własnej zażenowanej tym widokiem osobie” – to ładne
„— Dowiem się w końcu co to za cholerne miejsce? Gdzie ja jestem? — Pikiel użył resztek sił, by ryknąć najpodnioślej jak tylko zdołał.” – skoro ryknął można by koło pytajników dołożyć po jednym wykrzykniku
„- Otóż niewyedukowany północny” – kreseczka zua
„Stoimy w miejscu w którym stanie mur dzielący Północ od Południa” – przecinek przed „w którym”
„— Kpisz sobie? Jak to możliwe profesorku? Chcecie mnie pozbawić rozumu.
— Przenieśliśmy twój umysł w czasie. Tak właściwie to nie jest świat, w którym żyjemy, ale jego wierna kopia sprzed rewolucji. Nasza machina tworzy takowy na potrzeby różne. Opcji jest naprawdę wiele” – to ciekawe
‘— To nie jest możliwe?” – tu chyba pytajnik niepotrzebny
„co stąpa po tym...tamtym....naszym” – spacje po wielokropkach
Ale ogólnie to zdanie jest spoko:
„To przecież wykracza poza umysły wszystkiego, co stąpa po tym...tamtym....naszym świecie”
„A wtedy biada tym którzy sprzeciwili się rządowi” – kurwa mać, jeszcze raz nie postawisz przecinka przed który/która/w którym itp., to bydziesz klęczał na grochu!!! ;P
„– Kolejny idiotyczny głupców z dawnych lat” – idiotyczny co? Brakuje chyba rzeczownika
„odszedł kilkanaście kroków, kątek oka obserwując odpowiedź” – kątem*
„Nieupaprane w odchodach Bąblowców aż prosiły, by w nich zamieszkać” – nie rozumiem tego zdania
„Rozpoznanie, po której stronie są” – no. Masz szczęście :D
„jak usmarkany trzylatek na bolę głowy” – bóle* (chyba, ze czegoś nie połapałam)
Ok. Jestem na bieżąco :) Reasumując:
1. Od groma małych, duperelowatych błędów, typu krótka kreseczka czy brak przecinka w oczywistym miejscu, albo brak ogonka. Za szybko pisane lub zbyt mało wnikliwie po napisaniu czytane. W Ortograf wrzucaj przed publikacją.
2. Bardzo ładne, staranne opisy.
3. Przyjemna narracja, nie męczy.
4. Wprowadzasz postaci z nazwiska i nie możesz ich, według mnie oczywiście, porzucać. Róża Wexel ma potencjał do rozwinięcia w wątku.
5. Jako czytelnik mam wrażenie, że nie do końca mogę Ci zaufać jeśli chodzi o fabułę. Rozplanuj chociaż kluczowe momenty, daj poczucie, że wiesz co robisz.
6. Umyka główny konflikt. Dlaczego Północ walczy z Południem?
7. Pusty punkt, żeby była szczęśliwa siódemka ;p
Tyle, dałem piątki, bo widać, że się starasz i nie jest źle, ale cała seria tak na czwóreczkę na ten moment. Naparzaj dalej, nie zatrzymuj się!
Pozdro!
Wprost - brakuje mi konkretów.
Dwa - jest Polnoc i Poludnie, nie wiem dlaczego sie zwalczaja i do ktorej strony mi blizej. To wszystko jest zdystansowane zbyt.
"w swoim opku uskuteczniam prowadzenia fabuly w sposob jaki lubie (logiczne)"
Napisalam, ze logiczne, ze pisze tak jak lubie, a nie ze ja pisze logicznie a Ty nie. Matuchno Kochana, źle zes pokumal.
Moja bohaterka padla, Elo dostala szalu. To jest zzycie.
Deformacje dla mnie to jedna z najlepszych rzeczy jaką obrodziła matulka ziemia.
Całkiem niedawno Ritha "o barze" - kurde, nie pamiętam tytułu.
Marok, pomoże Ci jeśli nabierzesz do siebie autoironii.
Zobacz jakie gniot ostatnio wstawiam i żyję.
Cos w deseń: niczego się nie obawiam, bo niczego nie mam.
Tez czuje presje, tez mam z tym problem, ale dystans, gdy piszesz jestes tylko Ty i slowa, nie ma nikogo wiecej. Jak nie czerpiesz z tego przyjemnosci, to nie jest git.
Zluzuj, chcialam pomoc, nie pogorszyc.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania