Zmierzch Północy cz.5
Oblepiony zielonym szlamem pomieszanym z olejem silnik stęknął przeraźliwie. Spod maski ciemny kłąb dymu uniósł się w stronę od lat zakrytego przez chmury nieba. Gruchot stał jak przykuty do jezdni. Pikiel z pseudo anielskim spokojem wyszedł z auta. Przechodnie i tym razem z ciekawością przyglądali się obrotowi spraw. Ambroży poniósł blaszaną pokrywę silnika i niczym rasowy mechanik z wieloletnim stażem zaczął grzebać w środku, to z prawej, to z lewej strony. Siedzący kilka kroków za nim tuż przy wlocie ścieków do podziemnego kanału żebrak rechotał pod nosem, spoglądając na niego swym jednym okiem.
W dłoni trzymał łajno jakiegoś paskudztwa pomieszane z resztkami jego szczątek. Z delikatnością i finezją formował z tej brei zgrabną kulę. Pikiel nadal grzebał z uporem w rdzewiejącej katastrofie na czterech kołach, szukając źródła problemu.
— Północna gnida. Tacy jak ty płyną w tym gównie jako pożywka dla nas — Żebrak z nieukrywana pogardą pluł zaklętym w tych słowach kwasem w stronę Pikla, za co od świadków otrzymał gromkie brawa.
— Jesteś człowiekiem tak jak ja. Mamy ze sobą wiele wspólnego — odpowiedział ze spokojem Ambroży. W jego głosie czuć było szczere politowanie pomieszane jednak z wrażeniem rozmowy ze zdrajcą gatunku.
— To tylko powłoka. Tkwię w niej, a ona sprawiła, że zostałem zrzucony do rangi Ściekołazów żrących gówna tych z góry. Przez nią jestem tu, gdzie jestem i nawet upośledzone Dwugłowce stoją wyżej – Żebrak pochylił swą umazaną w szlamie głowę i nawet kolejne tym razem już cichsze oklaski nie sprawiły, że poczuł się lepiej.
— Wśród swoich byłoby ci znacznie lepiej. Tam są różne drogi wyjścia z nędzy.
— Nie potrzebuje niczyjej pomocy. A zwracanie się do tych z północy to dla mnie samobójstwo i zdrada swoich.
— Wmawianie sobie przynależności do tych tutaj nie zmieni twojej prawdziwej natury. Zgnijesz jak inni.
Gruchot ociężale potoczył się, zostawiając za sobą gęstą chmurę spalin, otulająca wszystko wokoło. Pikiel starał się zapomnieć o żebraku, jednak te słowa krążyły nadal po jego głowie. Facet z nienaturalną wręcz odrazą stawiał Północnych na równi z mordercami i najgorszą zbieraniną śliniących się szumowin. Pikiel od zawsze mieszkał w jednej ze średnich dzielnic północy zarezerwowanej dla klasy wyższej, ale zbyt mizernej dla elity elit. Od mała wpajano mu, że Południowcy to zlepek najgorszych paskudztw, których zwierzęce instynkty wyparły zdrowy rozsądek i racjonalne myślenie. W tym świetle były to zmutowane dzikusy, bez skrupułów polujące na siebie nawzajem, a kanibalizm w rodzinie, według relacji „świadków” był tam na porządku dziennym. Tymczasem przebywając coraz dłużej wśród nich, Pikiel miał wrażenie, że to jego gatunek jest o wiele większym zagrożeniem. W końcu kiedyś podobno oba tak różne pod każdym względem światy były jednością. To, co sprawiło, że rozdzieliły się bez praktycznie żadnej szansy na ponownie połączenie, znajdowało się po jednej ze stron. Problem w tym, że żadna z nich nie chciała się do tego przyznać.
Szeroka i jak dotąd najczystsza ulica, jaką jechał Ambroży, ciągnęła się na dobry kilometr. W ogóle można było szybko zauważyć, że im bliżej granicy z północą tym kamienice i ulice stawały się bogatsze i czystsze. Ohydne spływy ścieków po obu stronach jezdni tym razem ukryte były sprytnie pod warstwą spękanego już asfaltu. Ambroży kątem oka dostrzegł tablicę z nazwą ulicy. Walifrontowa — jego cel. Więzienie według policjanta znajdowało się tutaj, wystarczyło je tylko znaleźć. To akurat nie było trudne. Spiczasta wieżyczka stojąca tuż przy wjeździe do środka dumnie podtrzymywała szyld z nazwą zakładu. W języku tutejszych, więc Pikiel nie miał co podnosić wzroku. Zaparkował kilkanaście metrów od wejścia dla gości dokładnie oznaczonego wymownym rysunkiem. Tuż przy nim stał Dwugłowiec ubrany jak strażnik. Jeden łeb bacznie monitorował wjazd dla aut, zaś ten drugi co jakiś czas zerkał na chodnik, którym szedł Ambroży.
— Pozdrowienia...
— Bez wzajemności — zakończył przed czasem strażnik. — Czego tu mizerna szumowino?
— A szacunek dla gości to tu istnieje? — Pikiel lekko oburzony zmienił ton głosu.
— Może i istnieje, ale nie dla takich jak ty. Czego chcesz? — Jego łysina na obu łbach zmarszczyła się w nienaturalny sposób.
— Odwiedzić kogoś. Znajomy z dawnych lat.
— Ty chyba nie wiesz co to za miejsce. To wielka klatka, w której są mniejsze klatki, a w nich psychole zdolni cię zeżreć mając jedynie stołową łyżkę - ryknął, wbijając w niego dwie pary pustych, przeżółkłych gałek ocznych.
— Ryzyko zawodowe — wzruszył ramionami bez aprobaty.
— Twoja sprawa. Za godzinę będą wywozić twoje truchło na w tym kontenerze.
Pikiel jednak zignorował kolejną przestrogę, idąc pewnie w stronę żelaznych drzwi. Te otworzył się przed nim po chwili i mężczyzna stanął w długim okratowanym korytarzu. Po obu stronach znajdował się wybieg, a przynajmniej tak zrozumiał to Ambroży, próbując tłumaczyć, jeszcze nie do końca zrozumiały dla niego, język pisany południowców. Korytarz ciągnął się pośrodku owego wybiegu, dzieląc go na dwie części. Wszędzie warlały się różnokolorowe odchody, których zmieszany odór powodował mimowolne odruchy wymiotne. Na końcu drogi stał postawny mężczyzna, co ciekawe człowiek. Tym bardziej było to dziwne, że ludzie na południu traktowani byli nie lepiej niż wylewane na ulice ścieki.
— Pozdrowienia kwaśnych deszczy.
— Tak, tak nigdy nie mogę sobie tej formułki przypomnieć — Facet wyglądał na o wiele lepiej nastawionego do ludzi niż Dwugłowiec. Ale co się dziwić, w końcu należał do nich, choć nie wiadomo czy pobyt tu nie zmienił tego w sferze umysłowej.
— Ja z wizytą. Do człowieka.
— Człowieka? Tego jeszcze u nas nie było. Jest pan pierwszy, który z własnej nieprzymuszonej woli przychodzi odwiedzić osadzonego tu człowieka — W jego oczach widać było autentyczne zdziwienie. To jeszcze bardziej uświadomiło Ambrożego, jak człowiek postrzegany jest na południu. Jednak i on miał do ludzi stosunek nie lepszy od tamtego Dwugłowca.
— Kiedyś to musiało się stać — rzucił na szybko Pikiel.
— Radzę zdjąć ten szykowny cylinder. Te zwierzaki uwielbiają takie akcesoria — ostrzegł strażnik, uśmiechając się pod nosem.
Przeszli przez kolejne wejście, a potem jeszcze jedno. W końcu trafili do dużego holu, w którym krzyżowały się drogi do sześciu bloków. W każdym umieszczani byli psychole zgodnie z odpowiednią selekcją bazującą na gatunku, stopniu zniekształcenia umysłowego i wieku. Jedynie ludzie nie podlegali tym zasadom. Wszystkich bez względu na płeć, wiek i stopień zdebilnienia wrzucono do jednego bloku.
— A tak w ogóle to, kogo chce pan odwiedzić?
— Znajomego... dawno już straciliśmy kontakt. Nie wiem, czy mnie pozna.
— Wątpię. Każdy z nich żyje w swoim stworzonym własnymi chorymi obsesjami świecie. Ich umysły to teraz galareta. Mimo wszystko nie można poddać ich kontroli tak jak inne gatunki. Kanibale to połowa osadzonych tu ludzi. Nawet żelazny bat nie powstrzymuje ich przed smakowaniem swojej krwi nawzajem - Mężczyzna z zimnym bezdusznym spojrzeniem gdzieś w dal opowiadał o nich. Mimo że byli tacy jak on, to jednak dla niego istnieli jako bezmózgie zwierzęta, których przeznaczeniem jest albo zemrzeć z głodu, albo pozabijać się nawzajem.
— Cóż, nie spróbuje, to się nie dowiem. Może jednak obudzę w nim ta zdrową nadal istniejącą pod podkładami chaosu część.
— Możliwe, ale ja na pana miejscu bym na nic wielkiego się nie nastawiał. Blok ludzki to numer cztery.
Szli jeszcze dobre dziesięć minut, zanim ciemny betonowy tunel z kilkoma mizernymi lampkami, które ostatkiem sił oświetlały drogę, zmienił się w przytulną poczekalnię. Ściany ozdobione były motywami kwiatowymi o różnych kolorach.
— To może wyglądać dziwacznie – zaczął tłumaczyć strażnik – ale dzięki temu te zwierzaki są spokojniejsze, gdy trzeba jakiegoś przenieść na kontrolę lub wynieść truchło z klatki.
— Fakt, tworzą przyjemną atmosferę – przyznał Pikiel, rozglądając się uważnie.
— Dobra, ode mnie to by było na tyle. Pokój spotkań jest tam po lewo. Jest tam sekretarka, która przekaże dalsze instrukcję.
Ambroży posłusznie skierował się w stronę odpowiednich drzwi, tymczasem strażnik zniknął za kotarą, nad którą widniała strzałka z podpisem kawiarnia.
Zabezpieczone żelaznym obiciem drzwi otworzyły się z cichym zgrzytem. W środku, po prawej stronie w oddzielonym plastikową ścianą biurze, siedziała kobieta. Przekładała stosy papierów z jednej strony na drugą, nie wracając uwagi na mężczyznę. Dopiero głośne chrząknięcie wyrwało ją z papierkowego transu.
— Pan ode mnie? Jeśli tak to proszę się streszczać, ostatnio trup na tym bloku ścielę się gęsto, a od każdego zgonu muszę sporządzić raport.
— Ja w odwiedziny do znajomego. Tu skierował mnie strażnik.
— Odwiedziny? Pierwszy raz ktoś przychodzi na ten blok w odwiedziny. Dobra nieważne. Imię i nazwisko osadzonego – Sekretarka by nie wypaść z rytmu nie utrzymywała kontaktu wzrokowego z Piklem.
— Znałem go jako Kapitana Alkodrona.
Sekretarka błyskawicznie wstukała podaną nazwę do systemu. Chwila minęła, zanim ten charakterystycznym dźwiękiem irytującego dzwonka oznajmił, iż osoba ta istotnie jest tu osadzona.
— Kapitan Alkodron. Staruszek z szerokimi zaburzeniami osobowości i neurologicznym wstrząsem. Przewiduje, że dziesięć minut to maksimum na rozmowę, która i tak będzie jednostronna – oznajmiła z przekonaniem kobieta.
Po kolejnych trzydziestu minutach bezczynności do pokoju w końcu wprowadzono zakutego w kajdany i częściowo ogłuszonego Alkodrona. Z jego łysiny powoli spływała strużka krwi. Oprócz tego miał poharataną prawą dłoń a na twarzy liczne ślady pobicia. Zgarbiona sylwetka umęczonego życiem, pomiatanego człowieka wywoływała bardziej odruch politowania niż wszechobecną tu odrazę. Mężczyzna usiadł po drugie stronie stołu. Widząc go, Pikiel nawet nie wiedział co powiedzieć.
Komentarze (49)
Git, Marok, zajebiscie, ze piszesz dalej. Czytne njebawem.
Zgadzam się, że największy wpływ na innych ma uczciwa ocena innych osób. Zwaz jednak, że czasem się pisze latami tylko do szuflady. Uważasz, że to nie rozwija w ogóle?
Bo że rozwija mniej, to i zgoda, ale ze zupełnie...
Eh. Sprawdzaj datę na opakowaniach, panie majonezzo, bo... Ty już wisz co.
Regimus, znajdź sobie pozyteczne zajęcie, życie mija wówwczas dużo przyjemniej.
Ide, rybę bede jeść, głodnam!
http://www.opowi.pl/zmierzch-polnocy-cz-4-a42629/
– Wmawianie sobie przynależności do tych tutaj nie zmieni twojej prawdziwej natury. Zgnijesz jak inni.
Gruchot ociężale potoczył się, zostawiając za sobą gęstą chmurę spalin, otulająca wszystko wokoło.
Przydałoby się choć wiersz odstępu, bo tak facet niby coś robi a potem ani maski nie zmyka ani dziękuje nie mówi i jadzie ;)
Od mała wpajano mu, - od małego ! albo do czasu gdy był dzieckiem lub od dziecka
Spiczasta wieżyczka - imho szpiczasta bo szpic, ale obadaj na SJP
zerkał na chdnik, - literówka
Wszędzie warlały się - literówka
Facet wyglądał na o wiele lepiej nastawionego do ludzi niż Dwugłowiec. Ale co się dziwić, w końcu należał do nich, - zmieniłbym szyk; Facet wyglądał na o wiele lepiej niż Dwugłowiec nastawionego do ludzi. Tak jak jest czytający ma zamęt do kogo należy facet (...Dwugłowiec ale co się dziwić w końcu należał do nich...)
uświadomiło Ambrożego - komu czemu uświadomiło? Kowalskiemu, a nie Kowalskiego
Proszę jednak pamiętać, że to Twój tekst, a moje jedynie uwagi. Subiektywne wrażenia z czytania wynikłe. Pięć za pomysł i realizację odcinka, którym zaoczył. ;))
Wątpliwość rzeczowa:
"Ambroży posłusznie skierował się w stronę odpowiednich drzwi, tymczasem strażnik zniknął za kotarą, nad którą widniała strzałka z podpisem kawiarnia." a wcześniej było powiedziane, że języka południowców nie rozumie i nawet nie patrzy na tabliczkę.
A tak to szczerze mówiąc podoba mi się ta historia i fajnie, że przeczytałam w kawałku. Powoli zarysowuje się klimat i informacje też są dawkowane. Dla mnie bardzo spoko.
Gdzieś tam w komentach widziałam, że jesteś jeszcze w szkole... no powiem Ci, że jak ja byłam w szkole to pisałam dramatyczne pamiętniki o pierdołach. Także super, że już wiesz co lubisz i co chcesz robić, to ważne.
Pozdrawiam i oczekuję na kolejną cześć:)
logiczne. A co do szkoły no to tak. Za rok maturka jupiiii :)
„W dłoni trzymał łajno jakiegoś paskudztwa pomieszane z resztkami jego szczątek. Z delikatnością i finezją formował z tej brei zgrabną kulę. Pikiel nadal grzebał z uporem w rdzewiejącej katastrofie na czterech kołach, szukając źródła problemu” – podoba mi się, staranny opis, kontrasty (łajno, finezja itp.) użyte w sposób, który nie razi, a wzbogaca
„jako pożywka dla nas — Żebrak z nieukrywana” – ja nie wiem czy tu nie trzeba kropki, nie ogarniam tego, ale zaznaczam wątpliwość pod obadanie i sięgnięcie do wiarygodniejszych źródeł
„gdzie jestem nawet i nawet upośledzone Dwugłowce” – 2 x „nawet”, pierwsze out
‘Przez nią jestem tu, gdzie jestem nawet i nawet upośledzone Dwugłowce stoją wyżej – Żebrak pochylił swą umazaną w szlamie głowę i nawet kolejne tym razem” – kurde, tu jest nawet 3 x „nawet”, nie wiem jak to zrobisz, ale musi zostać jedno
„— Wśród swoich byłoby ci znacznie lepiej. Tam są różne drogi wyjścia z nędzy.
— Nie potrzebuje niczyjej pomocy. A zwracanie się do tych z północy to dla mnie samobójstwo i zdrada swoich.
— Wmawianie sobie przynależności do tych tutaj nie zmieni twojej prawdziwej natury. Zgnijesz jak inni” – dialog jest naturalny tak na 60 %, czyli nie jest źle, ale lepiej też mogłoby być (nie ruszaj, ale weź poprawkę na przyszłość). Dialog jest strasznie ważny, i dość łatwy (tak mi się przynajmniej wydaje) w pisaniu, grunt, żeby wczuć się w postaci, a tutaj zobacz – obie wypowiadające się postaci mówią tak samo, jakbyś kurde poczytał Cmyka to byś widział, że u mnie z zamkniętymi oczami można określić, które kwestie gada Karl, a które Max, ich słowa obrazują osobowość, to bardzo ważne, żeby wczuwać się w bohatera, każdego z osobna, a nie pisać pod poprawność, dialog jest akurat miejscem, gdzie składnia nie musi być perfekcyjna (nikt nie mówi perfekcyjnie).
Oki, zara będę kontynuować, wkleję, żeby mi czasem nie prysło.
Ok, przykładam się, bo mi też zależy, żebyś super serie pisał, więc nie potraktuj mojego rozdrabniania jako czepialstwo i pamiętaj, że wszelkie rady piszę ze swojej perspektywy, czyli po przefiltrowaniu przez mój, subiektywny gust. Podobają mi się rzeczy takie i takie i takie, ale to nie znaczy, że musisz swój styl naginać, czy dostosowywać, Pewne rzeczy (jak ten dialog naturalny) są jednak uniwersalne.
„że im bliżej granicy z północą tym kamienice i ogólnie ulice stawały się bogatsze i czystsze” – ogólnie ulice? Ogólnie?
Ogólnie?
Wywal ogólnie, na Boga. Niepewność w pisaniu wyczuwalna, chcesz coś przekazać, masz myśl, ale się boisz, to czuć, takie określenia jak „ogólnie” odbierają mocy, nic nie wnoszą, są niepotrzebne
„W języku tutejszych więc Pikiel nie miał co podnosić wzroku” – bardzo możliwe, ze przed „więc” brakuje przecinka
„zerkał na chdnik” – chodnik* (mignęło mi, ze ktoś już to wyłapał, niezmienione nadal, ehh)
„Jeden łeb bacznie monitorował wjazd dla aut, zaś ten drugi co jakiś czas zerkał na chdnik, którym szedł Ambroży, chociaż i tak trwało to tylko chwilę, bo głównie zajęty był bezcelowym gapieniem się na dymiący komin fabryki opon po drugiej stronie ulicy” – strasznie długie to zdanie, jakieś takie męczące, przegadane i w sumie nie wiadomo co w końcu robił i ile, węższe to napisz jakoś tak konkretnie ;)
„język pisany południowców” – zdaje mi się, ze raz „południowców” piszesz z dużej, raz z małej, obadaj (wcześniej było: że Południowcy to zlepek najgorszych paskudztw)
„— Znajomego...dawno już straciliśmy” – spacja po wielokropku
„swojej krwi nawzajem - Mężczyzna z zimnym” – kreseczka długa tutaj
„Blok ludzki to numer 4” – słownie, cztery*
„strzałka z podpisem kawiarnia” – dałabym tę kawiarnie po dwukropku, albo w cudzysłów
„nie wracając uwagi na mężczyznę” – zwracając*
„— Odwiedziny? Pierwszy raz ktoś przychodzi na ten blok w odwiedziny. Dobra nieważne. Imię i nazwisko osadzonego – Sekretarka by nie wypaść z rytmu nie utrzymywała kontaktu wzrokowego z Piklem” – sekretarka gada naturalnie, „dobra nieważne” i suche przejście do „imię i nazwisko osadzonego” robi z niej typową biurwę, zniecierpliwioną i chcąca załatwić petenta jak najszybciej i mieć spokój, to wiarygodna postać, czasami nie trzeba dużo, ale tu widać, że wiedziałeś jak czuje się (jaka jest z charakteru) ta babka (pozostałe postaci nadal mi się zlewają w gaworzeniu). Tylko uwaga, nie wolno przesadzić, nie chcemy ster3eotypowych postaci, wszystko z pomyślunkiem.
Alkadron mnie zaciekawił.
Tytułem podsumowania – opisy są bardzo ładne, czuć dopracowanie, czuć, ze się starasz i to przynosi efekty, moje uwagi to szlifu, wyciągam je, bo szperam, nie są błędami, a jedynie punktami, w których ja osobiście bym grzebała, by ulepszyć. Co do fabuły 0- to wciąż opowieść o facecie, który poszedł się z kimś spotkać i to zaciekawia na zasadzie „zobaczymy co będzie dalej”, brakuje emocji, ale rozumiem, ze powoli rozkręcasz opowieść. Jest git, Marok. Ok, widzę, że jest jeszcze jedna część, ale miałam dziś plan na Nuncjusza i idę ten plan realizować. Postaram się zajrzeć wcześniej niż za ruski rok, przepraszam za niesłowność pod tą częścią.
Pozdrawiam :)
(a wyrywkowo sprawdziłam i widzem, że nie bardzo;))
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania