Poprzednie częściZostań

Zostań - Rozdział II "Zarwane noce i nieprzemyslane decyzje"

Buty damskie

OPOWIADANIA

OBYCZAJOWE-MIŁOSNE

 

Prześlij opowiadanie

 

Zostań - Rozdział II "Zarwane noce i nieprzemyślane decyzje"

 

Poprzednie części:

ZostańZostań - Rozdział I "Starzy przyjaciele i (nie)przypadkowe spotkania"

Zostań - Rozdział II "Zarwane noce i nieprzemyślane decyzje"

Andy

 

Nie widziałem Frei od kilku dni i czułem się z tym dziwnie. Nie pojawiała się na wykładach, nie było jej w pracy. Tak, poszedłem do Starbucksa tylko po to, żeby ją zobaczyć. Kretyn. Mogłem zadzwonić, przecież miałem jej numer telefonu, ale to jeszcze nie był ten czas. Rozmawialiśmy ze sobą raz. RAZ. Nie miałem prawa jej sprawdzać, nie powinienem się martwić. A jednak się martwiłem. Tak zwyczajnie, po ludzku, bo pomimo tego, że się uśmiechała, w jej oczach czaił się smutek. A ja chciałem odkryć, co jest jego -powodem. I chciałem sprawić, żeby zniknął.

-Kto wymyślił treningi przed wykładami? – spojrzałem na Tobby'ego Coltrane'a, mojego najlepszego przyjaciela.

-Ktoś, kto nie znał litości – wydyszał leżąc obok mnie na parkiecie.

Adams był tego dnia wyjątkowo wredny. Najpierw przegonił nas ze sto razy dookoła boiska, później kazał zrobić miliard pompek, na koniec stwierdzając, że musimy poćwiczyć rzuty. Katorga. Nie miałem pojęcia, co go ostatnio ugryzło, ale miałem wrażenie, że chodziło o jego żonę, która lubiła młodszych. Z tego, co było mi wiadome, ostatnio była erotycznie zainteresowana Gregiem, silnym skrzydłowym z pierwszego składu naszej drużyny. Może Adams ich przyłapał? Nie byłoby to trudne, bo Rita przychodziła prawie na każdy trening i dziwnym zbiegiem okoliczności znikała z Gregiem w pustej damskiej szatni.

Po prysznicu i przebraniu się, razem z Tobbym zawlekliśmy tyłki na wykład prawa korporacyjnego. Była tam. Uśmiechnąłem się na jej widok i podszedłem. Stała do mnie tyłem, więc zbliżyłem się do niej najciszej, jak umiałem i zakryłem jej oczy dłonią. Pisnęła cicho, ale nie uciekła.

-Zgadnij kto to – szepnąłem prosto do jej ucha. W końcu mogłem z bliska zobaczyć jej tatuaż na szyi. Składały się na niego dziwne znaki, na pewno coś oznaczały, ale nie umiałem ich odczytać. Pod palcami czułem, że się uśmiecha.

-Jesteś socjopatą czyhającym na moje życie – odpowiedziała równie cicho.

-Pudło – nie puściłem jej.

-Andy Marshall, oficjalnie jesteś psychopatą – roześmiała się, a ja zabrałem ręce.

-Hej – powiedziałem, kiedy odwróciła się do mnie z uśmiechem.

-Hej.

-Cieszę się, że cię widzę – uśmiechnąłem się, a Freya spojrzała na mnie zdziwiona.

-Naprawdę? - zapytała jednocześnie odgarniając niebieski kosmyk włosów z twarzy, dzięki czemu mogłem zobaczyć, że po zewnętrznej stronie nadgarstka również ma tatuaż. Ta dziewczyna była dla mnie nie lada zagadką.

-Oczywiście.

-Naprawdę jesteś psychopatą, Marshall.

-Dlaczego?

-Bo... – przerwał jej profesor Shaw, który właśnie pojawił się w sali.

-Dokończymy później – szepnąłem i wyjąłem notatnik.

Shaw nudził, jak zwykle. A ja wpatrywałem się w tatuaż Frei. "Jak. Jakiś. Psychopata." Po prostu nie mogłem oderwać wzroku. I bardzo chciałem się dowiedzieć, co on oznacza. Tak samo jak ta dziwna gwiazda na jej dłoni i krzyżyk na nadgarstku. Byłem pewien, że mają jakieś naprawdę ogromne znaczenie dla Frei i wątpiłem, że powie mi o co chodzi, ale nie zaszkodzi spróbować. Jak dzieciak w podstawówce wyrwałem kartkę z notatnika, napisałem „Opowiesz mi o Twoich tatuażach?” i podałem dziewczynie. Odczytała liścik i odwróciła się do mnie pukając się w czoło, ale po chwili napisała coś na karteczce, złożyła ją i oddała mi. Rozłożyłem papier „Chodźmy gdzieś na lunch, może Ci opowiem” przeczytałem i uśmiechnąłem się. Jest jakaś szansa na odkrycie tajemnicy. Nie mogłem się doczekać.

Tym razem nie wyszedłem z zajęć ostatni, ale przed drzwiami i tak dopadła mnie Allie.

-Hej, kochanie, idziemy na lunch? – że też jej się to nie nudzi.

-Nie ma takiej możliwości, Allie. Daj mi święty spokój – odparłem i rozejrzałem się za Freyą. Stała już przy drzwiach wyjściowych i machała do mnie ręką, odwzajemniłem gest.

-Umawiasz się z tą dziwaczką?! – Allie była oburzona.

-To nie twoja sprawa. Trzymaj się ode mnie z daleka. Od dwóch lat o nic więcej cię nie proszę – syknąłem i ruszyłem w stronę Frei.

-Jeszcze zobaczymy, kto będzie górą, kochanie! – krzyknęła za mną Allie, podkreślając ostatnie słowo. "Już ja się domyślam, że chcesz być na górze". Chciałem jej coś odpowiedzieć, ale Freya pokręciła głową z uśmiechem, więc się nie odezwałem.

Zabrałem Freyę do Tommy's – tam czułem się najlepiej. No i jedzenie było pyszne, jak nigdzie indziej. Zajęliśmy mój zwyczajowy stolik, Ellie chyba specjalnie go dla mnie pilnowała, bo jeszcze nigdy nie był zajęty, i złożyliśmy zamówienie. Czekając na nasze potrawy nie rozmawialiśmy. Ja wpatrywałem się w nią jak szpak w... cielę w malowane wrota, a Freya oglądała swoje ręce. Byłem trochę skrępowany, zupełnie inaczej niż poprzednim razem. Odezwałem się dopiero, kiedy kelner przyniósł nasze jedzenie.

-Opowiesz mi? - poprosiłem cicho.

-To nie jest ciekawa historia – odparła nie patrząc na mnie.

-Jasne, rozumiem – i naprawdę rozumiałem, chociaż było mi przykro. Chciałem się z nią zaprzyjaźnić, poznać ją lepiej. Chciałem być dla niej oparciem, w końcu wiedziałem już, że nie ma lekko. Rozumiałem jednak, że dla niej to nowość, w końcu sama się do tego przyznała, ludzie zazwyczaj nie chcieli z nią rozmawiać, nie chcieli jej poznać, nie tak naprawdę. Oceniali ją tylko przez pryzmat tego, jak wygląda, nie zawracając sobie głowy całą resztą.

-To runy – odezwała się po dość długiej chwili tak cicho, że nie byłem pewien czy mówiła do mnie, ale nie przerywałem – „Prawdziwym schronieniem dla człowieka jest drugi człowiek”, to oznaczają. To – wskazała na tę dziwną gwiazdę na dłoni – jest Helm of Awe, staro-nordycki talizman, miał bronić przed niebezpieczeństwami. I wreszcie to – wskazała na krzyżyk – To jest krzyż Ankh, albo inaczej krzyż boga Ra. Symbolizuje płodność i piękno, ale też zjednoczenie kobiety i mężczyzny.

-Wow – tylko tyle byłem w stanie z siebie wydusić.

-Mam jeszcze jeden – popatrzyła na mnie niepewnie, jakby wstydziła się o tym mówić – nikt o nim nie wie. „Miłość nie polega na tym, aby wzajemnie sobie się przyglądać, lecz aby patrzeć w tym samym kierunku”.

-„Mały Książę” – uśmiechnąłem się, a Freya spojrzała na mnie zdziwiona – Może i jestem idiotą, ale nie analfabetą. A „Mały Książę” jest najpiękniejszą książką, jaką kiedykolwiek czytałem.

-Mam o niej takie samo zdanie – uśmiechnęła się delikatnie.

-Czego się boisz? – zapytałem znienacka i sam byłem zdziwiony, że to zrobiłem.

-Co-o?

-Dlaczego jesteś taka spięta, czego się boisz?

-Nie boję się – powiedziała cicho nie patrząc na mnie. Kłamała.

-Możesz mi powiedzieć, co się dzieje – chciałem, żeby mój głos brzmiał przyjaźnie.

-Co jeśli nie chcę?

-Uszanuję to i nie będę więcej pytał.

-Każdy ma swoje tajemnice, prawda? - spojrzała na mnie. I widziałem ten ból w jej oczach, a moje serce przeskoczyło uderzenie. Ktoś bardzo ją skrzywdził. Przez chwilę żałowałem, że nie umiem czytać w myślach, bo chętnie dowiedziałbym się, kto i co jej zrobił, a potem zrobił mu to samo. Albo i więcej.

-To prawda – nie dopytywałem, miałem nadzieję, że kiedyś sama mi powie. Przez chwilę siedzieliśmy w milczeniu.

-Dziękuję – powiedziała nagle.

-Za co?

-Za to, że nie zadajesz pytań, chociaż widzę, że bardzo chcesz.

-Chcę, to prawda, ale ty nie chcesz na nie odpowiadać.

Nie odpowiedziała, tylko uśmiechnęła się z wdzięcznością i kiwnęła głową. A ja naprawdę, naprawdę, chciałem dowiedzieć się o co chodzi. Kto skrzywdził ją tak bardzo, że stała się tym, kim była. Kto był na tyle głupi, że zniszczył tę piękną i mądrą dziewczynę. Nie rozumiałem dlaczego tak bardzo mnie to interesowało. Znałem ją kilka dni, rozmawiałem z nią drugi raz, a już chciałem ją chronić. Chciałem wziąć na siebie cały jej ból, chciałem, żeby była szczęśliwa. Ale czy rzeczywiście to ja miałem być tym, który ją uszczęśliwi? Na pewno nie. Wiedziałem, że ja sprowadzę na nią tylko kolejną porcję bólu, bo nie potrafiłbym jej zaufać. I byłbym kolejnym palantem, który ją skrzywdzi. Nie chciałem tego. Robiło mi się niedobrze na samą myśl o tym. Musiałem zostawić ją w spokoju, nie pozwolić jej, żeby mnie polubiła. Bo to nigdy nie kończyło się dobrze. I chociaż bardzo chciałem spróbować, wiedziałem, że nie mogę, że Freya jest ostatnią osobą, z którą mogę próbować. Nie zasługiwała na próbowanie, zasługiwała na coś normalnego, na coś prawdziwego. A ja nie mogłem jej tego dać, nie teraz.

 

***

 

Wieczór zapowiadał się interesująco. Umówiłem się z Tobbym na piwo. Chociaż wiedziałem, że na tym się nie skończy. Mój przyjaciel, tak samo jak i ja, nie potrafił wyjść tylko na piwo. Byłem pewien, że wylądujemy w jakimś klubie, urżniemy się jak samoloty i jutro nie będziemy pamiętać, jakim cudem znaleźliśmy się w swoich łóżkach. Prawdopodobnie nie sami. Miałem nadzieję, pierwszy raz od dawna, że akurat jutro obudzę się sam.

Wszedłem z Tobbym do baru. Pękał w szwach i nie było w tym nic dziwnego, był piątek, większość studentów chciała się zresetować. Zajęliśmy ostatni wolny stolik i zamówiliśmy po trunku. Rozglądałem się po sali, ale nie widziałem nikogo znajomego. Kilka osób stało przy barze, reszta tłoczyła się przy stolikach.

-Jak sprawa z Allie? - zapytał Tobby, kiedy skończył rozglądać się po pomieszczeniu.

-Dalej nie chce się odczepić – wzruszyłem ramionami. – Chyba się już przyzwyczaiłem.

-Nie rozumiem dlaczego się z nią nie prześpisz.

-O nie! Żebym się nigdy od niej nie uwolnił?

-Daj spokój, przecież to tylko seks – Tobby się roześmiał.

-Dla mnie tak, dla niej już nie. Poza tym, nie chcę, żeby czuła się wykorzystana – przyjaciel spojrzał na mnie z powątpiewaniem. - Serio, nie chcę potem wysłuchiwać jej żalów. Jeszcze sobie ubzdura, że jesteśmy razem? Podziękuję.

-Próbowałeś z nią kiedyś o tym porozmawiać? Może jej właśnie chodzi o to, żeby zaciągnąć cię do łóżka.

-Tobby, proszę cię, przestań. Nie zamierzam się z nią pieprzyć. Nigdy.

-Okay, okay – roześmiał się. – Już ja wiem dlaczego.

-A to ciekawe – stwierdziłem sarkastycznie.

-Tęczowa dziewczyna – nie musiał mówić nic więcej.

-Na mózg ci padło? – próbowałem się bronić, ale Tobby za dobrze mnie znał.

-Nie zaprzeczaj, Andy. Widzę, jak się za nią oglądasz. I kazałeś Rupertowi ją sprawdzić.

-Skąd wiesz?

-Od Ruperta – wzruszył ramionami.

-Zabiję go – warknąłem.

-Spokojnie, nikt więcej o tym nie wie – uśmiechnął się – I się nie dowie – dodał szybko widząc moją minę.

-Najważniejsze, żeby Freya się nie dowiedziała.

-Chyba kogoś naprawdę wzięło. No, stary – poklepał mnie po ramieniu – Będę trzymał kciuki.

-Zejdź ze mnie, co? Lepiej powiedz, co u Becky – wolałem słuchać o jego niby-dziewczynie, która chyba tak naprawdę nią nie była, w każdym razie na pewno się pieprzyli, niż opowiadać o mnie i Frei.

-Nie widzieliśmy się od tygodnia. Trochę mi jej zaczyna brakować.

-Czyżby ktoś się angażował? – zapytałem sarkastycznie.

-Ja to nie ty. A Becky Jordan to nie Freya Matthews – puścił mi oczko. Miałem ochotę go uderzyć.

-Naprawdę nie chcę rozmawiać o Frei. Daj żyć – jęknąłem.

-Chyba nie będziesz miał wyjścia. Właśnie weszła – powiedział Tobby patrząc na coś za mną. Odwróciłem głowę i od razu ją zobaczyłem.

Tym razem nie miała na sobie motocyklowej kurtki i butów. Była w czarnych rurkach, granatowej bluzie z kapturem i trampkach, a i tak wyglądała pięknie. Włosy miała związane w kitkę. Próbowałem na nią nie patrzeć, ale nie było to łatwe. Widziałem, że Tobby się ze mnie nabija pod nosem, więc kopnąłem go w kostkę.

-Za co? – jęknął.

-Za to, że się ze mnie nabijasz, kretynie – warknąłem w odpowiedzi, chociaż sam bym się z niego nabijał w tej sytuacji.

-Wodzisz za nią wzrokiem, zamiast podejść i normalnie z nią pogadać. Jak dzieciak w podstawówce – patrzył na mnie z politowaniem. I miał, cholerną pieprzoną, rację.

-Dobrze wiesz, że nie mogę – westchnąłem. – Ona na to nie zasługuje.

-Jesteś idiotą, Marshall. Kompletnym idiotą – Tobby pokręcił głową, ale nie powiedział nic więcej. I byłem mu za to wdzięczny. Znał całą historię i wiedział, że mnie nie przekona.

Przez pierwsze kilka minut miałem ochotę wrócić do domu. Nie chciałem, żeby Freya mnie zauważyła, nie chciałem z nią rozmawiać. Jednak w końcu zdecydowałem, że nie będę z siebie robił większego idioty. A tak naprawdę, bałem się przyznać sam przed sobą, że wolałem mieć na nią oko. W końcu nigdy nic nie wiadomo.

Wgapiałem się w nią, kiedy zamawiała drinki, kiedy ruszyła na poszukiwania stolika i w końcu nawet kiedy dosiadła się do trzech chłopaków – wyglądało, jakby się znali. Jeden z nich cały czas próbował ją obejmować, ale nie pozwalała na to, co chwilę strącając jego rękę ze swoich ramion. Uśmiechnąłem się, kiedy zobaczyłem, że w końcu nie wytrzymała i nakrzyczała na natręta. Z oczywistych względów nie słyszałem, co powiedziała, ale widziałem, że na wszystkich zrobiło to wrażenie. I wtedy odwróciła głowę w moją stronę, nasze spojrzenia się spotkały, a ja poczułem, że przegrałem, że nie dam rady trzymać się od niej z daleka. Tonąłem w tych bursztynowych oczach.

Uśmiechnęła się lekko, jakby leniwie i wróciła do rozmowy z przyjaciółmi. Dopiero teraz zauważyłem, że do stolika dosiadły się jeszcze dwie dziewczyny, mniej więcej w wieku Frei. Obie ubrane dość... wyzywająco. Krótkie spódniczki, „bluzki” ledwo zakrywające piersi, mocny makijaż. Nie pozostawiały wiele wyobraźni. Freya kompletnie do nich nie pasowała. Zastanawiałem się, jakim cudem do nich dołączyła, bo widać było, że nie czuje się najlepiej w ich towarzystwie. Znudzona rozglądała się po sali, co chwila zerkając na mnie, a ja udawałem, że na nią nie patrzę. Tobby coś do mnie mówił, ale w ogóle go nie słuchałem. Z transu wyrwał mnie dopiero wibrujący telefon. Spojrzałem na ekran i zobaczyłem ikonkę nowej wiadomości. Otworzyłem ją i uśmiechnąłem się do siebie.

 

Freya „Widzę, jak mi się przyglądasz :)”

 

Andy „Przepraszam...”

 

Freya „Nic nie szkodzi. Też masz ochotę stąd uciec?”

 

Andy „Tak, ale nie mogę zostawić Tobby'ego samego. Przyłącz się do nas ;)”

 

Sam nie wierzyłem, że to zaproponowałem. Tobby będzie miał używanie przez co najmniej miesiąc. "Kretyn. Kretyn. Kretyn." Już chciałem napisać, że to jednak głupi pomysł, bo przyszła tu z przyjaciółmi i może też nie chce ich zostawiać, kiedy usiadła obok mnie ze swoim drinkiem w ręce.

-Cześć – uśmiechnęła się do Tobby'ego i podała mu dłoń, a on ją uścisnął. – Freya Matthews.

-Tobby Coltrane – odparł niepewnie i spojrzał na mnie zdziwiony.

-Nudziły mnie końskie zaloty Bena – stwierdziła prosto Freya wzruszając ramionami i pociągnęła łyk kolorowego drinka ze szklaneczki, którą trzymała w dłoni.

-Jasne – Tobby powtórzył jej gest, ale dalej patrzył na mnie z pytaniem w oczach. Próbowałem mu dać znak, że porozmawiamy o tym później, ale nie rozumiał. "Nic, cholera, nowego."

-Chwila relaksu? – bardzo chciałem zmienić temat.

-Umm... taaak. – Freya spojrzała na mnie dziwnie.

-Twoi przyjaciele na nas patrzą – stwierdził Tobby wskazując głową na ich stolik. – Pewnie się zastanawiają co się dzieje.

-To nie są moi przyjaciele – Freya wzruszyła ramionami.

-Nie? – zapytałem zszokowany.

-To znajomi mojej przyjaciółki – po tym jak zaakcentowała ostatnie słowo, doszedłem do wniosku, że chyba już byłej przyjaciółki.

-Interesujące towarzystwo – Tobby stwierdził nonszalancko, cały czas wpatrując się w stolik znajomych Frei. Spojrzałem w tę samą stronę i poczułem się niedobrze. Dziewczyny siedziały teraz chłopakom na kolanach, tylko jeden z nich, najwyraźniej Ben, patrzył tęsknie w stronę naszego stolika.

-To prawda. – kiwnąłem głową.

-Może się stąd ewakuujemy? – zaproponował mój przyjaciel, a my ochoczo skinęliśmy głowami, jednocześnie podnosząc się z miejsc.

Poprosiłem Tobby'ego i Freyę, żeby chwilę na mnie zaczekali i poszedłem po samochód. Dobrze wiedziałem, że złapanie taksówki w piątkowy wieczór to cud nad cudami, więc postanowiłem zrezygnować z większej, niż pół wypitego piwa, ilości alkoholu. Freya patrzyła na mnie zdziwiona, kiedy zatrzymałem się przy krawężniku i wysiadłem, żeby wpuścić Tobby'ego na tylne siedzenie. Otworzyłem drzwi pasażera i gestem zaprosiłem ją do środka. Podeszła do auta wolnym krokiem, jakby niepewnie, i równie powoli zajęła miejsce. Zatrzasnąłem drzwi i wślizgnąłem się na swoje siedzenie, po czym przekręciłem kluczyk w stacyjce. Silnik przyjemnie zamruczał, a ja spojrzałem na odbicie Tobby'ego w lusterku – uśmiechnął się zadowolony – zawsze reagował uśmiechem na dźwięk silnika. Szczególnie w moim samochodzie. Czasami zastanawiałem się czy to jakiś fetysz, ale jakoś nie było okazji, żeby zapytać.

Specjalnie wybrałem dłuższą drogę do 49 Grove, żeby nacieszyć się bliskością Frei. Prawie zapomniałem, że Tobby jest z nami, ale skutecznie o sobie przypomniał kopiąc w mój fotel. "A spróbuj jeszcze raz kopnąć w moje siedzenie, kretynie!" Próbowałem mu to telepatycznie przekazać i chyba mi się udało, bo na moje spojrzenie zareagował szerokim uśmiechem. Spojrzałem na siedzącą obok mnie Freyę, która wpatrywała się w okno i poczułem się, jak w domu.

 

„I've never been so torn up in all of my life,

I should have seen this coming.

I've never felt so hopeless,

Than I do tonight.

I don't wanna do this anymore,

I'm moving on”*

 

Freya

Siedziałam w samochodzie Andy'ego, tym pieprzenie drogim samochodzie, i zastanawiałam się co ja tu do cholery robię? Ten kumpel Andy'ego był jakiś dziwny. Cały czas mi się przyglądał, prawie się nie odzywał. Nie miałam pojęcia o co może mu chodzić. Fakt, nie wyglądałam dzisiaj wyjściowo, ale nie miałam ochoty nigdzie wychodzić. Rose mnie przymusiła. I może dobrze się stało? Gdybym wiedziała, że spotkam Andy'ego, ubrałabym się trochę inaczej. "Może." Westchnęłam. Kogo próbowałam oszukać? Oczywiście, że gdybym wiedziała, założyłabym coś innego. Bardziej kobiecego.

Nie zauważyłam, kiedy dotarliśmy do eleganckiego klubu. Patrząc na kolejkę, wiedziałam, że nie pasuję. Nie byłam odpowiednio ubrana. Dziewczyny w kolejce miały na sobie króciutkie sukienki, które ledwo zakrywały ich tyłki, a na twarzach miały tonę makijażu. Zdecydowanie do nich nie pasowałam. Pokusiłabym się nawet o stwierdzenie, że mnie zwyczajnie nie wpuszczą do tej krainy rozpusty. O czym też natychmiast poinformowałam chłopaków.

-Daj spokój, wyglądasz pięknie – odpowiedział Andy, na co jego przyjaciel pokręcił z niedowierzaniem głową.

-Tiaaa... Z dupy strony, co najwyżej – mruknęłam pod nosem.

-Też – roześmiał się Tobby.

-Dzięki – sapnęłam.

-Idziemy? – zapytał Andy wysiadając z samochodu. Westchnęłam i poszłam w jego ślady.

Andy złapał mnie za rękę i pociągnął w stronę początku kolejki. Podszedł do bramkarza i przywitał się z nim. Zamienili ze sobą kilka słów, po czym chłopak przesunął się umożliwiając nam wejście do środka. Patrząc na mnie pokręcił głową z dezaprobatą, co wcale mnie nie zdziwiło. Nie pasowałam tu. I czułam to coraz bardziej z każdym kolejnym krokiem. Miałam ochotę uciekać, tak jak zawsze, ale Andy mocno trzymał moją dłoń. Zaprowadził nas do loży, tak, jakby wcześniej ją zarezerwował.

Spojrzałam na niego uważnie – ponad sześć stóp wzrostu, jakieś sto dziewięćdziesiąt funtów, ciemne włosy ciągle wpadające mu do oczu, czarne oczy, które przewiercały mnie na wylot. Zawstydzał mnie swoim spojrzeniem, jakby czytał mi w myślach, podczas gdy on był dla mnie zagadką. Nie przeszkadzało mu to, jak wyglądam, kiedy inni patrzyli na mnie najczęściej z obrzydzeniem. Andy chciał ze mną rozmawiać i do tego pokazywał się ze mną publicznie, co też było dla mnie nowością. W dodatku interesowało go to, co myślę i naprawdę mnie słuchał. Chciał mnie poznać. I ja chciałam poznać jego, ale brakowało mi odwagi. Do tej pory moje życie było jedną wielką porażką. Nic mi się nie udawało. Nie potrafiłam stworzyć normalnego związku, ani sprawić, żeby rodzice byli ze mnie dumni. Najwyraźniej na to nie zasługiwałam.

 

***

 

"Uciekałam. Po raz kolejny. Ale ten raz był inny, bo miałam nadzieję, że jest już ostatni. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, jak bardzo się myliłam. Zapomniałam, że nie ma takiej siły, która będzie w stanie mnie ochronić, która pozwoli mi zakończyć ten rozdział raz na zawsze.

-Nie uciekniesz ode mnie, Freya. Doskonale o tym wiesz – chwycił mnie za rękę i odwrócił twarzą do siebie.

-Zostaw mnie – szepnęłam. Oczy wypełniły się łzami, ale nie zamierzałam przy nim płakać. Nie chciałam dać mu tej satysfakcji.

-Jesteś moja, lepiej to zapamiętaj – syknął i uderzył mnie w twarz. Moje serce stanęło na sekundę. Wiedziałam, że jest do tego zdolny, robił to nie pierwszy raz, ale jeszcze nigdy nie odważył się mnie uderzyć na środku ulicy.

-Nie dotykaj mnie – wyrwałam ramię z jego uścisku i ruszyłam przed siebie, byle jak najdalej od niego.

-Nie uciekniesz ode mnie, dziwko! – krzyknął za mną i odszedł. A ja wiedziałam, że ma rację. Nie byłam w stanie od niego uciec, chociaż bardzo chciałam. Prędzej czy później mnie znajdzie..."

 

***

 

-Freya? – z zamyślenia wyrwał mnie głos Andy'ego.

-Hmm? – spojrzałam na niego i posłałam mu wymuszony uśmiech. Tobby gdzieś zniknął.

-Pytałem o czym myślisz – uśmiechnął się delikatnie i pochylił w moją stronę, żebym nie musiała krzyczeć.

-O moim popieprzonym życiu – spojrzałam mu w oczy i zobaczyłam w nich bezbrzeżne zdziwienie, ale także niewypowiedziane pytanie. – Nie chcę o tym rozmawiać. Przepraszam. Nie jestem najlepszym imprezowym towarzyszem.

-Chodźmy zatańczyć – wstał i wyciągnął dłoń, którą przyjęłam z ociąganiem.

Nogi odmawiały mi posłuszeństwa, kiedy podążaliśmy w stronę parkietu. Andy poprowadził mnie w sam środek plątaniny lśniących od potu ciał. Odwrócił się do mnie, objął jedną ręką w talii, drugą nadal trzymając moją dłoń i przyciągnął mnie do siebie. Nasze ciała pasowały do siebie idealnie, mimo że górował nade mną wzrostem. Przytuliłam głowę do jego piersi i po raz pierwszy od bardzo dawna poczułam się bezpiecznie.

Tańczyliśmy dość długo. Andy cały czas mnie do siebie przytulał, bez względu na tempo utworu, do którego próbowaliśmy tańczyć. Tak naprawdę, nie można było tego nazwać tańcem – po prostu przytulaliśmy się do siebie i kołysaliśmy do taktu. Mogłabym tak trwać wiecznie, gdyby nie nagląca potrzeba, która zmusiła mnie do oderwania się od idealnego Andy'ego.

Po wejściu do toalety skierowałam się od razu do kabiny. Po jej opuszczeniu spojrzałam w lustro i przyjrzałam się uważnie swojemu odbiciu – błyszczące oczy, lekki uśmiech. Już dawno nie widziałam siebie w takim stanie. Zazwyczaj byłam w podłym humorze. Miałam sporo na głowie. A dzięki Andy'emu, choć przez chwilę, czułam się szczęśliwa. I byłam mu za to wdzięczna. Sprawiał, że się uśmiechałam, chociaż znaliśmy się zaledwie kilka dni. Czułam się zagrożona. Moja z trudem budowana bariera, została przez niego zachwiana. Mogła przez niego runąć. Nie mogłam na to pozwolić, bo wiedziałam, że mnie zrani. Dokładnie tak, jak wszyscy.

W drodze do stolika podeszłam do baru i zamówiłam drinka. I jeszcze jednego. Na miejsce wracałam lekko się chwiejąc, ale miałam to w nosie. Chociaż raz chciałam poczuć się wolna. Przestać myśleć o swoich problemach, o pracy, o mieszkaniu, za które musiałam w końcu zapłacić. Chciałam się dobrze bawić. Przy stoliku nikogo nie było, ale nie przejęłam się tym. Widziałam, jak Tobby obmacuje jakąś dziewczynę na parkiecie, ale jego przyjaciela nie mogłam zlokalizować. Wyciągnęłam telefon z zamiarem napisania do niego smsa, ale zrezygnowałam, w końcu nie miał mnie w dowodzie. Nie musiał się tłumaczyć. Co z tego, że tak naprawdę, to on mnie tu zaprosił? Dam sobie radę. W to stwierdzenie zwątpiłam już po minucie, kiedy dosiadł się do mnie młody chłopak, wyraźnie na haju.

-Co taka piękna dziewczyna robi sama w takim miejscu? – zapytał bełkotliwie, a ja przewróciłam oczami.

-Czeka na swojego chłopaka, który jest w toalecie i wróci za dosłownie sekundę – spojrzałam w kierunku Tobby'ego i chociaż nie zrobił na mnie dobrego wrażenia, liczyłam na jego pomoc. Patrzył na mnie ze zmarszczonym czołem, chyba poczuł moje telepatyczne wołanie o ratunek, bo ruszył w moją stronę.

-I zostawił swoją dziewczynę samą przy stoliku? – chłopak nie dawał za wygraną.

-Najwidoczniej nie spodziewał się, że ktoś będzie ją zaczepiał – jednak Tobby nie jest taki zły, jak mi się wydawało. – Chodź, kochanie. Wracamy do domu.

-O niczym innym nie marzę – odpowiedziałam z uśmiechem. Chciałam zapytać co z Andym, ale raczej nie był to dobry pomysł, biorąc pod uwagę okoliczności.

Tobby podał mi rękę i pomógł wstać. Chłopak przyglądał się nam, jak niepyszny. A ja byłam wdzięczna Tobby'emu za to, co zrobił. Raczej nie byłam przyzwyczajona do takiego zainteresowania, jakie okazał mi nieznajomy. Pomijając oczywiście fakt, że był na niezłym haju. Nurtowało mnie jednak pytanie, gdzie podział się Andy. Nie zapadł się przecież pod ziemię.

-Co się stało z Andym? – zapytałam, kiedy opuściliśmy klub i nie musiałam już przekrzykiwać dudniącej muzyki.

-Chyba został w środku – chłopak wzruszył ramionami.

-Dziękuję – powiedziałam, wyciągając z kieszeni papierosa.

-Do usług – uśmiechnął się. Muszę przyznać, że uśmiech miał rozbrajający. – Nie pal tego gówna – wskazał na trzymanego przeze mnie papierosa i sam sięgnął do kieszeni wyjmując z niej paczkę.

-Ty też nie powinieneś, panie sportowcu – roześmiałam się, kiedy zrobił minę Kota w Butach.

-Mam iść poszukać Andy'ego?

-Nie trzeba. Pojadę autobusem. – wzruszyłam ramionami, ale w środku czułam się dziwnie. Nie podobało mi się, że Andy tak po prostu mnie zostawił na pastwę losu. Umiałam sobie radzić, ale w końcu to on mnie tu zaprosił. "A mogłam zostać w domu."

-Autobusem? – popatrzył na mnie sceptycznie. – O tej porze?

-A co to za różnica?

-Taka, że jest bardzo późno i nie pozwolę, żebyś wracała do domu autobusem. Sama. Zamówię ci taksówkę – chciałam zaprotestować, ale nie zrobiłam tego. Miał rację, powrót autobusem o tej porze nie był bezpieczny, ale nie byłam przyzwyczajona do tego, że ktoś się o mnie martwi. Tony... nigdy się nawet nie zainteresował, czy wróciłam bezpiecznie do domu.

-Ummm... dziękuję – uśmiechnęłam się lekko i pozwoliłam mu działać.

Godzinę później wysiadłam z auta, dziękując Tobby'emu za odwiezienie i zatrzasnęłam za sobą drzwi. Taksówka odjechała, a ja ruszyłam do wejścia budynku, w którym wynajmowałam mieszkanie. Portier uśmiechnął się przyjaźnie, co odwzajemniłam. Po wejściu do mieszkania od razu poszłam wziąć prysznic. Marzyłam o tym, żeby położyć się do łóżka, ale wiedziałam, że nie dam rady zasnąć. Znów za dużo myślałam, jednak nie potrafiłam się wyłączyć.

Po kąpieli i zjedzeniu kanapki, sięgnęłam po telefon. Przywitały mnie powiadomienia o milionie nieodebranych połączeń i nieskończonej ilości smsów. Większość była od Rose.

 

Rose: „Gdzie jesteś, Freya?

 

Rose: „Martwię się o Ciebie”

 

Rose: „Co się z Tobą stało, do cholery?! Gdzie się podziałaś?! Kosmici Cię, kurwa, porwali? Bo tylko to uratuje Ci dupę w tej chwili! Oddzwoń do mnie, proszę!!!”

 

Mimowolnie się uśmiechnęłam. Cała Rose. Odpisałam, że faktycznie porwali mnie kosmici, ale już odstawili na miejsce. Kolejny SMS był od Tobby'ego, z którym wymieniliśmy się numerami w taksówce.

 

Tobby: „Dotarłem do domu. Mam nadzieję, że u Ciebie wszystko w porządku? Obiecuję skopać dupę Andy'emu jak go spotkam :)”

 

Freya: „Jest OK :) Sama mu ją skopię, jeśli go przytrzymasz ;)”

 

Tobby: „Nie ma sprawy! Dobranoc, Freya. Jesteś bardziej w porządku, niż sądziłem na początku. Przepraszam, że Cię źle oceniłem”

 

Freya: „Dziękuję za to, co dzisiaj zrobiłeś. Bardzo mi pomogłeś. Dobranoc, Tobby :)”

 

Tobby: „Do usług ;) Dobranoc”

 

Ostatni SMS był od Andy'ego i zawierał tylko jedno słowo „przepraszam”. I miał, cholera, za co przepraszać, ale jednym smsem niczego nie załatwi.

 

"Sometimes I feel so wrong

Like I'm being held down

I feel my heart like a rock, it's sinking

These days can get so dark

Like an eclipse in the sky

But I can rise above

I can find the light"**

 

Andy

Otworzyłem oczy i zamrugałem kilka razy, by odzyskać ostrość wzroku. Nie byłem w moim mieszkaniu, bo to nie było moje łóżko. I nie byłem sam. "Cholera!" Odwróciłem się powoli w stronę drugiego ciała leżącego w łóżku i odetchnąłem z ulgą. Matt Bennett. Ale jak się tu znalazłem? Nic nie pamiętałem. Od wizyty w toalecie – czarna dziura. Powoli wstałem z łóżka nie chcąc obudzić Matta i poszedłem do kuchni. Bolała mnie głowa i burczało w brzuchu. Strasznie się sponiewierałem poprzedniej nocy. Zajrzałem do lodówki i wyjąłem z niej puszkę pepsi i jajka. Śniadanie na kaca – jajecznica i pepsi. Po jedzeniu wziąłem prysznic, ubrałem się, a potem sprawdziłem telefon. Wysłałem wczorajszej nocy smsa do Frei. "Fuck! Freya! Muszę do niej zadzwonić." Wybrałem jej numer, ale nie odebrała. Miałem nadzieję, że nic jej się nie stało. Jak mogłem być tak cholernie głupi i zostawić ją tam samą? Rzuciłem telefon na stolik, by po chwili wziąć go z powrotem do ręki i wybrać numer Tobby'ego.

-Halo? – odebrał po nieskończonej ilości sygnałów wybierania.

-Stary, co z Freyą? – zapytałem, uznając powitanie za zbędne.

-Też się cieszę, że żyjesz. – stwierdził z sarkazmem. – Wyszła wczoraj z jakimś podejrzanym gościem, który się do niej dosiadł, jak ty zniknąłeś. Wyglądała na zadowoloną. Teraz gadaj, co się stało z tobą?

-Fuck! – nie mogłem uwierzyć w jego słowa. – Spotkałem Bennettów i wypiłem z nimi kilka shotów. Więcej nie pamiętam.

-Tak to się zazwyczaj kończy – Tobby westchnął z dezaprobatą i wcale mu się nie dziwiłem.

-Muszę pogadać z Freyą.

-Nie będzie chciała z tobą gadać, stary.

-Myślisz, że jakiś goguś mi przeszkodzi? – zapytałem z sarkazmem.

-Bardzo możliwe, ale nie będę się wpieprzał. Widzimy się później?

-Jasne – nie bawiłem się w pożegnania, tylko wcisnąłem czerwoną słuchawkę.

Freya wyszła z klubu z jakimś fagasem. Musiałem się dowiedzieć co to za jeden i jakim prawem w ogóle do niej podszedł. Przecież chłopcy Marka mieli jej pilnować. Chyba, że to jeden z nich. "Zabiję. Gołymi rękami ukatrupię." Musiałem do niej jechać. Poszedłem do kuchni i napisałem Mattowi kartkę z podziękowaniem za nocleg, po czym wyszedłem z jego mieszkania. Mój samochód stał na podjeździe, ale nie odważyłem się do niego wsiąść. Zastanawiałem się jakim cudem w ogóle się tu znalazł i miałem ogromną nadzieję, że to nie ja prowadziłem.

Pół godziny później wysiadłem z taksówki na stotrzynastej ulicy. Spojrzałem na wejście do budynku i zawahałem się przez sekundę. Muszę z nią porozmawiać i wyjaśnić. Wszedłem do budynku i przywitałem się z portierem skinieniem głowy. Zrezygnowałem z jazdy windą, stwierdzając, że wycieczka schodami dobrze mi zrobi. Trochę się przeliczyłem. Nie zrobiła mi dobrze. Zrobiła mi strasznie. "Moje. Kurwa. Płuca." Dobre pięć minut stałem pod jej drzwiami, jak co najmniej psychopata, czekając, aż oddech uspokoi mi się na tyle, żebym mógł wypowiedzieć chociaż jedno zdanie, jeśli Freya w ogóle dopuści mnie do głosu. Jeśli w ogóle jest w domu. Raz kocie śmierć. Zapukałem. Po dłuższej chwili drzwi się otworzyły i stanęła w nich Freya. Była zaskoczona moim widokiem.

-Cześć – powiedziałem cicho patrząc jej w oczy. Próbowałem wyczytać coś z jej twarzy, ale nie udało mi się.

-Cześć – odparła i nadal patrzyła na mnie zszokowana.

-Możemy pogadać? – zapytałem z nadzieją. Przesunęła się umożliwiając mi wejście do mieszkania. Było ładnie urządzone. Przedpokój był bardzo jasny, dzięki białej farbie i białym kafelkom na podłodze. W ścianie po prawej stronie znajdowała się szafa. Freya poprowadziła mnie do salonu, który również był bardzo przytulny. Szare ściany i jasna, drewniana podłoga w połączeniu z czarną kanapą, żółtymi fotelami oraz zielonymi dodatkami. Freya miała gust.

-Słucham – wyrwała mnie z rozmyślań.

-Przepraszam cię za wczoraj. Nie powinienem cię zostawiać. Tak naprawdę nie mam nic na swoje usprawiedliwienie.

-To prawda. Nie powinieneś. – była zła.

-Sam nie wiem, jak to się stało – "pogrążasz się, Marshall" – Spotkałem kumpla i... tak jakoś wyszło.

-Och... – patrzyła na mnie tymi smutnymi bursztynowymi oczami. – Tak jakoś wyszło?

-Przepraszam, Freya – usiadłem na kanapie i ukryłem twarz w dłoniach – Co mogę zrobić, żebyś mi wybaczyła?

-Wyjdź, Andy – powiedziała cicho. – Nie chcę tego słuchać.

-Proszę cię – spojrzałem na nią błagalnie.

-Nie. Umiem sobie radzić w każdej sytuacji, ale wczoraj liczyłam na małą pomoc z twojej strony. Jednak ciebie nie było w pobliżu. Za to był ktoś inny. Wyjdź, Andy. Przyjaciele nie robią takich rzeczy.

-Masz rację. Do dupy ze mnie przyjaciel – zwiesiłem głowę i skierowałem się do wyjścia.

-Do dupy to ja ci zaraz nakopię.

-Proszę bardzo, masz do tego pełne prawo – wypiąłem się w jej stronę, na co odpowiedziała głośnym śmiechem. Odwróciłem się i zobaczyłem, że opiera się o framugę drzwi do kuchni i śmieje się do rozpuku.

-Właściwie ktoś mi wczoraj obiecał, że skopie ci tyłek, to znaczy, tak naprawdę miał cię tylko przytrzymać, ale skoro sam się nastawiasz? – roześmiała się jeszcze bardziej. Podobało mi się to. Miałem nadzieję, że to znaczy, że się już nie gniewa, a przynajmniej nie tak bardzo. Zastanawiałem się tylko, kto obiecał jej mnie trzymać w czasie, kiedy będzie mnie bić.

-Jak widzisz, nie musi – puściłem jej oczko i uśmiechnąłem się. – Sam zgłaszam się po karę.

Przekomarzaliśmy się jeszcze kilka minut, aż w końcu Freya stwierdziła, że mi wybaczy, ale ostatni raz i zaproponowała wspólny obiad. Ucieszyłem się jak dziecko. Lubiłem ją, sam nie wiem dlaczego. Po prostu dlatego, że była prawdziwa i niczego nie udawała. Chyba.

Po obiedzie, który ugotowaliśmy wspólnie, no dobra, Freya ugotowała, a ja poprzeszkadzałem, zaoferowałem się do sprzątania. Z ochotą na to przystała i, szczerze mówiąc, wcale się nie dziwiłem. Strasznie nasyfiliśmy w kuchni. Zmywanie naczyń nigdy nie było moim ulubionym zajęciem, ale dopóki się dzięki temu uśmiechała, nie miałem z tym problemu. "Zachowujesz się jak zakochany gówniarz, Marshall. Nic dobrego z tego nie wyniknie." Wiedziałem o tym, ale nie mogłem się od niej odsunąć. Przy niej czułem się lepiej, czułem się, jakbym znalazł swoje miejsce. "Pffff... Miłość od pierwszego wejrzenia? Tak, jak z Ashley?" Ale Freya nie była Ashley. Była kompletnie inna. Była zaprzeczeniem wszystkiego, co reprezentowała sobą Ashley. Była taka, jaką chciałem, żeby była, jaką ją sobie wyobrażałem, gdy zobaczyłem ją pierwszy raz. I to mnie przerażało. Bo znałem ją dosłownie kilka tygodni, widzieliśmy się kilka razy, a ja byłem gotowy pozmywać naczynia tylko po to, żeby poczuła się lepiej. Dla nikogo nie robiłem takich rzeczy. To nie było w moim stylu. Raczej znikałem, tak, jak na wczorajszej imprezie. Tylko dlaczego tym razem czułem się z tym jak gówno?

 

"What are you searching for?

What are you looking for?

I don't think you know

I don't think you know, no"***

 

I nie wiedziałem...

 

----------

* Asking Alexandria "Moving on"

** We Came As Romance "Hope"

*** You Me At Six "Give"

 

Jestem z kolejnym rozdziałem. I bardzo chciałabym poznać Wasze opinie na temat tej historii do tej pory. Nie bójcie się komentować :) każda opinia jest dla mnie ważna. Wytykanie błędów też jest mile widziane, bo chociaż czytam każdy rozdział po kilka razy, nie jestem w stanie wyłapać wszystkiego sama.

 

Jest kilka tajemnic dotyczących przeszłości Frei, ktoś jest ciekawy o co chodzi? :p mam nadzieję, że tak :D

Średnia ocena: 3.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • Writer'sWife 24.04.2018
    :D :P
  • Robert. M 28.04.2018
    - " P
  • Robert. M 28.04.2018
    - " Pod palcami czułem. ze się uśmiecha"
    Powinienem to przyjąć jako cos naturalnego, mimika twarzy,
    wyczuwalna , widoczna, potwierdzająca nasz wewnętrzny stan,
    który odzwierciedla się jako odruch bezwarunkowy i już.
    A ja musiałem aż sprawdzić, czy to można wyczuć i wiem, wiem,
    przewracasz oczyma, ale to.....mniejsza o to.
    Może to niemądre, co napiszę, ale dla mnie tatuaże to taki niemy krzyk,
    czasem manifestacja swojego stanowiska etc: Podejrzewam, że było to zamierzone,
    ta wizualizacja bliżej niesprecyzowanych pociągnięć linii, miała nas czytelników pobudzić,
    naprowadzić na pewien tok wspomnień, skojarzeń. Umiejętnie podsycana przez
    chłopaka, staje się i dla nas czytających sprawa nader ważną, że szukamy miedzy jej wahaniem
    własnych domniemań.
    "Mały Książę ," taa, nie powiem , że nie, ale bardziej mnie kręci " Lalka" pobudza, wyzwala
    to. co ulotne, co niedopowiedzeniem się zwie. Tylko, że te ptaszyny nie znają naszego czytadła.

    Tyle przeczytałem, więc nawet nie próbuj kasować, bo jutro zamierzam to skończyć.
    Pozdrawiam

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania