Poprzednie częściŻycie poza Prawem - prolog (GTA V)

Życie poza Prawem - Rozdział 11 - Likwidacja zdrajcy (GTA V)

- Nad czym tak dumasz, pani haker? – zażartował Eliot, przysiadając się do Patrysi.

- Nie interesuj się, bo kociej mordy dostaniesz.

Eliot wytrzeszczył oczy, po czym zaczął się śmiać. Napotkał pogardliwe spojrzenie przyjaciółki i wyjął szczura z częściowo zasuniętej kieszeni kurtki.

- Jeszcze by Zjebek uciekł. – Pogłaskał go po grzbiecie.

Szczur wydał dziwny pisk i ugryzł Eliota w palec.

- Au! Zły Zjebek! – Okularnik złapał się za kciuka i schował Zjebka z powrotem do kieszeni.

- Jesteś rozgarnięty jak kupa liści – skomentowała obojętnie Patrysia, gapiąc się w ekran laptopa. – Gdzie jest Friedrich?

- Obrabia monopolowy, a przynajmniej to miał w planach jeszcze niedawno…

- Tak, tak, rozumiem, ale kurwa trzy godziny?!

Eliot popatrzył na nią dziwnie, wzruszył ramionami i położył szczura na kolanach.

- Wziął tą nową. Jak jej tam było? Chloe? Coś w ten deseń… Ale myślę, że dziewczyna prędzej utrzyma się z prostytucji.

- Nie każda laska tak kończy, Eliot. Spójrz na mnie. Jestem człowiekiem zwycięstwa. Nieustające pasmo sukcesów i tak dalej – uśmiechnęła się Pat. – A w tej całej Chloe coś mi nie gra. Wydaje się być zbyt normalna, albo to ja oszalałam przez twoje towarzystwo.

Eliot wyciągnął harmonijkę, jednak szybko odłożył ją z powrotem, zauważywszy wzrok dziewiętnastolatki.

- Czego chciał od ciebie Aleks?

Niebieskowłosa na moment wstrzymała oddech, po czym wypuściła powoli powietrze z ust.

- Poradzę sobie z tym, to nic trudnego.

- Oczywiście, nie ma to jak paprać się w kolejnym gównie w pojedynkę. Genialny plan, mój szefie. Jakbyśmy nie mogli się gdzieś przenieść, tylko musieli wykonywać rozkazy jakiegoś brutala z 18th Street – powiedział sarkastycznie brunet. – Co ci zlecił?

- Nie mieszaj się w sprawy, które nie są twoje. Dam sobie radę doskonale, wszyscy o tym wiecie. Na razie muszę się przygotować do jutrzejszego spotkania z De Santą i spółką. To dla nas spora szansa, szkoda byłoby ją zmarnować, Alfie.

- Eh… Eliot jestem, miło poznać.

- Zrobiłam to specjalnie, bo wiem, że nienawidzisz swojego imienia… Wracając do pracy, potrzebuję twojej pomocy w związku z jutrem. Gadałam z Clintonem, poszperałam w necie i dowiedziałam się co nieco o napadzie w North Yankton. Michael, jakiś Brad Snider i niejaki Trevor Philips zorganizowali go dziesięć lat temu, mówiłam ci już o tym. Dzisiaj udało mi się złamać kilka zabezpieczeń i oglądam ten bank z perspektywy kamer. Zdobyłam też dostęp do planu budynku, ale jest niewyraźny. Okazuje się, że odnaleźli tylko jeden sejf z forsą, a są jeszcze dwa większe, o których musieli nie wiedzieć, skoro ich nie wyczyścili.

W tym momencie wszedł Friedrich i przywołał Pat ruchem ręki. Obok niego stała niewysoka blondynka, która nieśmiało spoglądała na rozmawiających. Niosła część łupów i schowała je tam, gdzie polecił jej Niemiec.

- To ma jakiś związek z Unfelixem? – Eliot zmarszczył czoło.

- Wybij sobie na razie Aleksa z głowy, panuję nad sytuacją. Chodzi mi o to, żeby zdobyć uznanie De Santy, bo to będzie dla nas naprawdę korzystne. Chcę, żebyś przerysował mi szczegółowo ten plan, podpisał co i jak, znasz się na tym, więc wiesz. Rozejrzyj się za możliwościami wkroczenia do środka.

- Myślisz, że Michael będzie chciał tam wrócić?

- Gdy to zobaczy, jestem przekonana, że nie na darmo się trudzimy – odparła Patrysia i skierowała się w stronę Friedricha. – Czysto?

- Psiarnia nawet się nie skapnęła – zawiadomił trzydziestolatek. – Za tą kasę Cygan będzie mógł zdobyć porządny towar dla naszego gangu.

- Tak trzymać. Podjęłam już decyzję co do jutrzejszego spotkania. Pójdę sama i zobaczę co to za gość ten cały De Santa.

- Jak chcesz. O Aleksa się nawet nie pytam, bo sam mi powiedział, czego od ciebie oczekuje… To cios poniżej pasa, Pat – Niemiec skrzyżował ręce na piersi.

- Nie prosiłam was wszystkich o zdanie, tak?! – krzyknęła niebieskowłosa. – Lepiej dajcie mi się przygotować psychicznie na kolejny dzień.

***

Po południu nieopodal bazy Ruthless na Ontario Street z piskiem opon zahamował biały Bravado Bufallo S Franklina. Niepozorna, ubrana na czarno dziewczyna czekała na niego, trzymając ciemną torbę. Kobiety zazwyczaj noszą w niej takie duperele jak kosmetyki, chusteczki i Bóg wie co jeszcze, lecz ona trzymała tu tylko telefon, pistolet, nóż i laptopa. Wsiadła do samochodu. Zamknęła drzwi i obróciła się przodem do afroamerykanina. Obdarzyła go życzliwym uśmiechem i zażartowała:

- Witaj, Clinton. I jak? Pozdrowiłeś ode mnie Ballasów?

- Nie wiedzieć czemu, nie zaprosili mnie na herbatę, a tak bardzo na to liczyłem – odparł z równie wielkim sarkazmem.

Pokonywali z ogromną prędkością ruchliwe ulice Los Angeles. Po pewnym czasie Patrysia przywykła do dość dynamicznej i niebezpiecznej jazdy Franklina. Przestała przejmować się, czy uderzą o drzewo lub słup i się zabiją. Oglądała migające za oknem samochody i co jakiś czas patrzyła w swoje odbicie, chcąc sprawdzić, czy na pewno dobrze wygląda. Widziała przeciętną, bladą dziewczynę ze wspaniałymi włosami, która sprawiała wrażenie stanowczej i nieugiętej. Bardzo zależało jej, żeby dostać jakąś robotę od Michaela. Wkrótce jej oczom ukazał się trzypiętrowy, ceglany budynek. Nie został on wykończony. Obok niego leżały ogromne kawały blachy, a po nim przebiegały niezliczone rury wentylacyjne.

- Jesteśmy na miejscu. To kryjówka Lestera.

***

Trevor wysunął pistolet i mierzył nim w stronę Michaela.

- Możesz wyjechać na drugi koniec świata, M. Możesz zmienić nazwisko nawet na Santa Claus, zapuścić sobie brodę, przebrać się w ten jebany czerwony kubrak, wyjechać do Laponii i roznosić prezenty naiwnym smarkaczom, posuwając elfy przy choince! Ale mnie w chuja nie zrobisz, Townley, a pomimo to próbowałeś… Okłamywałeś mnie przez dziesięć lat i myślisz, że ci odpuszczę?! Myślisz, że zniosę takie upokorzenie?! Mylisz się, Townley… Myślałem, że jesteś na tyle inteligentny, że wiesz, z kim trzeba trzymać.

- Trevor…

- I jeszcze masz odwagę patrzeć mi w oczy?! Żałobę po tobie nosiłem, skurwysynie! Dałem się nabrać na coś takiego… Przez ciebie Brad siedzi na dożywociu! A ty oczekujesz, że przylecę do ciebie z kwiatkami – warczał wściekły Philips, co i rusz próbując nacisnąć spust.

- To nie do końca prawda, przyjacielu. Brad nie żyje.

Trevor zmienił wyraz twarzy, wciąż trzymając pistolet w pogotowiu.

- Tym bardziej cię za to zniszczę! – wrzasnął.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • IWG 22.12.2016
    No i zajebiście. Kiedy next, bo ostatnio zwalniasz?
  • Igi 22.12.2016
    Jutro :) Było zwolnienie, bo wiadomo, wszyscy nauczyciele sprawdziany przed świętami
  • IWG 22.12.2016
    Igi ok

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania