Poprzednie częściApokaliptycy 1, czyli nic poważnego

Apokaliptycy - Czekając na Godota

- What I really love, is abuse - śpiewała sopranem połówka striptizerki na zaimprowizowanej scenie. Drugą połówkę, tę z nogami, nabito na widły i zostawiono. Wokół nich do rockandrolla z boomboxa pląsały bezdomne dzieci.

- Abuse makes me feel alive - powiedziała reporterka do kamerzysty, który do dwóch godzin wcześniej był normalny. Przeszłość oddzielił grubą krechą, gdy nadawana na żywo relacja o piramidzie i biegu kobiet zmieniła się w regularną bitwę, gdy ze starej, przewróconej łodzi wystrzelił w niebo słup żółtego światła i zlecieli się liczni tacy, którzy chcieli wziąć w posiadanie słup i wszystkie biegające dookoła niego kobiety. Relacja z szalonego biegu stała się reżyserią scen batalistycznych, gdzie walczono na młoty, tasaki, włócznie, topory, buty na wysokim obcasie, łańcuchy i urżnięte kończyny. Nie było widać zwycięzców - przegrani z rozłupanymi czaszkami wstawali, by dołożyć rozłupującym.

- Utworem "amuse and abuse" zakończyła występ Perry Pancake, zeszłoroczna zdobywczyni pierwszej nagrody w konkursie talentów, zgwałcona tylko dziś szesnaście razy i przerżnięta piłą przez magika, którego występy będziecie państwo podziwiać już za moment.

Za jej plecami topniał pulsujący niemiecki pociąg, brudnozielony płyn wnikał w ziemię.

- Wkrótce - powiedział przechodzący obok koń.

.

- Wszystko się kończy wedle ustaleń - nawijał diablik do szefa. - Osnowy rozdarte, grzech ciężki i śmiertelny w normie, wskaźnik absurdu wyjebał poza skalę. Możemy wchodzić.

Monstrum popatrzyło na diablika. Ogromne, żółte ślepia znaczyły krwawiące blizny. Gdzieniegdzie lśnił wbity w skórę miecz.

- Przecież już tam jesteśmy, Jeffrey, czekamy tylko na Boga.

- A, fakt. - Diablik wyłamywał palce. Nie uszło to uwadze kolczastego monstra.

- Co? - spytał Szatan, falując kolcami.

- Mamy info, że Najwyższego nie ma ani u siebie, ani u nas. Czyli jest... Jest...

.

- Jest tutaj. - Brzmiący metalicznie głos magika zabrzmiał z megafonu. Wszystkie postaci dookoła przerwały walkę i poczęły rozglądać się po okolicy, wodząc w znacznej mierze pustymi oczodołami po pozostałych i marszcząc groźnie brwi.

- Jest tutaj - powiedziała Strychnina, zatrzymując się w miejscu. Dzieci przerwały kanon i padły na kolana. Do stóp Strychniny doczołgała się zakrwawiona blondynka.

- Jest tutaj - rzekła, unosząc głowę.

.

- Taa. - Upiła łyk kawy, patrząc przez okno na kolejki do prostytuujących się dzieci. Nikt się nie kwapi, żeby odejść za winkiel, robią to na miejscu, pomyślała, pieniądze rzucają na kupę. Niesamowite.

Odkąd Longobardowie skończyli z fakturzystką i szefostwem, Betty przeżywała high-life. Do końca zmiany pozostały dwie godziny. Pracownicy grali w karty i ścigali się na świniach po parkingu. Mięso nie trafi do Biedronek, ale kogo to obchodzi?

Upiła jeszcze łyk. Dobra ta kawa, pomyślała. Muszę trochę zajebać do domu, nie wiadomo, ile ta sielanka potrwa...

.

Kromaniończyk Edmund spacerował uliczkami opanowanego przez apokalipsę miasta. Wszędzie pełno było roznegliżowanych kobiet w różnych stadiach okaleczenia. Po trzech atakach na jego życie postanowił się dozbroić. Obserwował okolicę czujnie - nieliczni "normalni" bronili się, zadając rany raczej okaleczająco-obezwładniające, niż śmiertelne, zresztą śmierć, zdaje się, zrobiła sobie dziś wolne. Z serwisu maszyn ogrodniczych pożyczył sobie siekierkę fiskarsa, którą wypróbował od razu na czyhającej na jego gałki oczne prostytutce z Bangladeszu. Zważył kilka razy toporek w dłoni, po czym wrócił do sklepu po drugi.

Kilkadziesiąt metrów za jego plecami stał koń i obgryzał w zamyśleniu ozdobny krzew. Przy nim stał facet o wyglądzie prawdziwego Joannity, z mieczem, w płaszczu i w ogóle. Puszczał metal z komórki.

- Podoba mi się ten facet - rzekł koń. - Wie, że strzeżonego...

Joannita pokiwał głową. Obiecał sobie, że przełamie śluby i urżnie się na miękko, jak tylko ten cały burdel się skończy. Ale na razie impreza trwała w najlepsze i tylko on wiedział na pewno, gdzie jest główny gość, oraz że na pewno nie robi to na nim żadnego wrażenia.

- Chodź, bo go zgubimy z oczu, Albercie.

Szatan patrzy, zorientował się Albert, delikatnie ciągnąc wodze stworzenia. Dookoła roiło się od bezokich cudzołożnic, wijących się w frywolnych tańcach, trzęsących pośladkami i ujeżdżającymi na różne sposoby nielicznych, zwiedzionych na pokuszenie biedaków, drżących i krzyczących, już to z rozkoszy, już to z przerażenia. Koń by się uśmiał, taka apokalipsa...

Przeszli obok Spinacza, który był już w połowie pieska. Z głośniczka leciało "Antisocial".

- Pfrr - powiedział koń, obnażając zęby. - Widziałeś? Syn Belzebuba zszedłszy na ziemię, miast rozpętywać obiecane morza lawy i czaszek, spokojnie w kąciku martwego kundla wpierdala. A sam Bebek gdzie?

.

Tymczasem Szatan patrzył przez peryskop i robiło mu się słabo.

- I gdzie on jest? - grzmiał, waląc pięścią w tron. - Gdzie on, kurwa, jest? Jak mamy zrobić imprezę urodzinową bez solenizanta?

Diablik nie odpowiedział. Co roku na urodziny Boga ten sam szajs, ale tym razem to już przesadzili...

.

Tymczasem na pagórku stało dwóch w melonikach z lunetami i dzielili się spostrzeżeniami.

- Tam! - Wskazał ręką jeden.

- Zakonnice i skrzynka bananów? Serio? Nie. Szukaj dalej.

- Tam? - spytał, wskazując inny kierunek. - Jakiś dziad karmi ptaki.

- Podpucha. Dwa lata temu tak go znaleźliśmy, to teraz leci z nami w kulki. Rozejrzyj się, na każdym winklu jakiś pierdziel karmi ptaki.

- Tam dalej templariusz karmi konia.

- Taa, widziałem. - Zrezygnowany drugi spojrzał w tamtym kierunku. - Joannita raczej, ale chuj z tym.

- A co z Jezusem? Przyjdzie?

Spojrzeli na siebie w milczeniu. Pokręcili głowami.

- Taa.

- No.

- Kromaniończyk? - spytał pierwszy.

- Oscar Wilde? Niee, Najwyższy go na każdą imprezę zaprasza, może...

Porozumieli się wzrokiem.

- Dobra, śledź Edka, ja zapisuję!

- Edka? - spytał pierwszy. - Zdawało mi się, że mówiłeś "Oscar".

Drugi westchnął.

- Edmund, człowiek z Cro-Magnon. Wykształcony. Oczytany. Wyjebka na osnowę. Zaradny. Najlepszy przyjaciel Godota, jeśli można tak powiedzieć. - Wyliczał z pamięci drugi, jakby czytał akta. - Co ty, od wczoraj tu jesteś?

Pierwszy wzruszył ramionami, przyłożył lornetkę do oczu.

- Dobra, chuj! Edmund idzie na zachód. Oprócz niego, tylko ten pajac z mieczem w czarnym płaszczu i ten indiański koń, idą bezpośrednio na zachód. Reszta się... kręci, raczej, niż idzie dokądkolwiek.

- Czekaj... Powiedziałeś "indiański"?

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (7)

  • ówczesny 02.06.2018
    Ależ mam do nadrobienia w Twojej twórczości, Okropny! Doskonały tekst [piszę o tym konkretnym, gdyż inne przeczytam później - obiecuję] Pozdrawiam serdecznie: )
    P
  • Okropny 02.06.2018
    Ależ masz! dzięki za wizytex, pozdrowienia! (to któraś część już apokaliptyków, więc zaczynasz od końca ;)
  • ówczesny 02.06.2018
    Aż kusi, by napisać "od dupy strony"...;) Wieczorem zasiądę i zagłębię się w otchłań Twojej wyobraźni: )
  • Okropny 02.06.2018
    Już się nie mogę doczekać, co tam wyszperasz ;)
  • Aisak 02.06.2018
    co to za robal?
    jak się nazywa?
    żyje w Polsce?
    gryzie?
    i czemu jakiś smutny?
  • Szudracz 03.06.2018
    W tej części jest pół na pół. Totalny chaos, widzę te momenty i dostałam oczopląsu. Lecisz w ekspresowym tempie.
  • Okropny 03.06.2018
    Już niedaleko, Szu. Cieszę się z Twojej wizytacji i komentarza :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania