Bractwo-Rozdział 8

Pogoda na tyle się uspokoiła, by mogli kontynuować podróż. Cała trójka wraz z Rudolfem dosiedli koni, udając się w dalszą drogę. Ryszard podjechał do młodego, z troską pytając:

– Jesteś pewny, że wszystko dobrze?

– Tak, organizm już się przystosował. Nie przewidziałem, że eliksir ma aż takie wady. Muszę go odpowiednio przerobić, jeśli chcemy, by nasi ludzie byli sprawni w każdych warunkach... – Pomimo zmęczenia, jego oczy zaczęły nabierać dawnego blasku i zainteresowania. Jego towarzysz uśmiechnął się, teraz wiedział, że nie potrzebuje się martwić o Niemca i może skupić się na misji. Podjechał do Jasmin i z widoczną ulgą spytał:

– Jesteśmy już niedaleko Algieru, podaj nam szczegóły planu.

– Planu? A na co on? Wpadamy, bierzemy moje siostry bliźniaczki i matkę, po czym wracamy. Co tu planować? – odparła ze zdziwieniem. Jej rozmówca oddalił się od niej i w swych myślach począł analizować, jakie sytuacje mogą się im trafić i jak się na nie przygotować.

Kolejne kilometry minęły im w ciszy, upał oraz suche powietrze skutecznie zniechęcały do jakichkolwiek rozmów. W końcu ujrzeli zakurzone duże namioty, a za nimi nieliczne budynki. Rudolf spytał:

– To jest Algier?

– Mówiłam, że jedziemy w kierunku Algieru, a moja rodzina jest wcześniej, niż samo miasto. Jak wy mnie słuchacie – odpowiedziała zirytowana.

– Jak się gada bez sensu, to tak jest – odparł po cichu Niemiec.

– Chcesz mi młody coś powiedzieć? – rzuciła z uśmiechem na twarzy, a jej dłoń wysunęła mały arabski sztylet, którego klinga zabłysła niebezpiecznie w kierunku młodszego towarzysza.

– Ja nic nie mówiłem – odparł, wolał nie denerwować Arabki, w końcu jako jedyna wiedziała, jak kierować się po tej przeklętej pustyni. Kontynuowali jazdę, a naprzeciwko nich zgromadziła się grupka beduinów ze starszym brodatym mężczyzną na czele. Jasmin zawołała do niego:

– Salam alejkum wuju.

– Alejkum salam moja droga siostrzenico. Gdzie twój ojciec wraz ze swymi ludźmi? I dlaczego przyprowadziłaś do naszego obozu niewiernych? – Podejrzliwie spoglądał na jej towarzyszy.

– Ojciec nie żyje, a ja przybyłam po matkę i siostry – odpowiedziała, choć jej głos drżał od ledwie skrywanego strachu.

– Więc zabiłaś go! Przyniosłaś wstyd naszej rodzinie i jeszcze masz czelność przebywać z dwoma giaurami? – krzyknął, a jego twarz wykrzywiła się z gniewu, w międzyczasie Rudolf wraz z Ryszardem zeskoczyli z koni i ustawili się po obu stronach konia ich towarzyszki, z ostrożnością obserwując rozwój sytuacji.

– Ja... – Głos Arabki załamał się, a łzy zaczęły kapać jej z oczu.

– Zejdź z wierzchowca ojcobójczyni i przyjmij karę! – Przywódca beduinów wyjął zakrzywiony duży miecz.

– Nie tkniecie jej palcem – odpowiedział po arabsku, Ryszard, zasłaniając ją swoim ciałem.

– To nic nie da, odpuście... – szepnęła płaczliwie.

– Dawid ukręciłby mi głowę, gdybym na to pozwolił, ci ludzie są twoimi krewnymi, wiec nie zabijemy ich, ale muszą dostać bolesną nauczkę...

– Ty śmiesz stawiać się ponad nasze prawa, przeklęty niewierny?! – Podszedł do tej dwójki i przyłożył Ryszardowi końcówkę ostrza do piersi.

– Celuj dalej, a nie ręczę za siebie – odparł twardo, odsuwając palcem miecz od siebie.

– Co ty głupi chrześcijaninie możesz na naszej ziemi? – odparł prowokująco, kierując ostrze w te samą stronę, co było.

– Ostrzegałem – Chwycił dłońmi za boki ostrza i złamał miecz na dwie części, po czym zgrabnym ruchem przybliżył się do prowokatora, zatrzymując pięść, tuż przed jego nosem.

– Masz jeszcze coś do powiedzenia? – Jego ludzie odsunęli się, przepuszczając ich, kto by zatrzymywał kogoś, kto gołymi rękoma zniszczył porządny miecz. Przed jednym z namiotów czekały trzy kobiety, jedna zasłonięta od stóp do głów czarną tkaniną, a pozostałe twarze miały odkryte. Jasmin zsiadła z wierzchowca i podbiegła do matki, ściskając ją czule.

– Jak ja się ciesze, że nic tobie nie jest. Basra i Siwa zdrowe?

– Też się cieszę, że cię widzę córko. Twoje siostry dzięki Allahowi mają się dobrze, zresztą sama zobacz, już idą, zaciekawione do niewiernego. Eh, sam Mahomet miałby z nimi problem... Zapraszam do namiotu, tu nie jesteśmy w stanie porozmawiać swobodnie – Prócz radosnych błysków z oczu, nie można było stwierdzić, co czuje teraz starsza Arabka. Gdy Rudolf wraz z Jasmin i jej rodzicielką wchodzili do wnętrza, do siedzącego przed tkaniną Ryszarda dosiadły się bliźniaczki, podobne były do siostry, wysokie, szczupłe, choć bardziej sowicie obdarzone przez naturę, o długich włosach, koloru nocy. Względem siebie podobne były jak dwie krople wody. Długo szeptały miedzy sobą, aż w końcu jedna z nich spytała:

– Czy to prawda, że chrześcijanie jedzą swoje dzieci i uwielbiają gwałcić muzułmanki?

– Nie, troszczymy się bardzo mocno o swoje potomstwo, ja nie jestem gwałcicielem, tak samo mój przyjaciel, choć nie zaprzeczę, że tak jak wszędzie, zdarzają się tacy. – odparł, lekko zdumiony pytaniem.

– Szkoda myśleliśmy, że będziesz chciał się na nas rzucić... – zrezygnowanym tonem powiedziała pierwsza.

– Właśnie, w koło ci sami mężczyźni, ile można spać z tymi samymi. – dodała druga.

– To wy panienki, nie dziewice? – Ryszard widział wiele rzeczy i przebywał między Arabami też sporo czasu, ale nigdy nie słyszał, by w ortodoksyjnym klanie była rozwiązłe kobiety.

– A co na tej pustyni można innego robić niż zabawiać się? Nie ma tu ani jednej książki, muzykantów, czy nawet innych zwierząt, niż wielbłądy. Nie cierpię ich. – odparła Basra, przysuwając się do Anglika.

– Jakim cudem nadal nie macie dzieci?

– Mamy... Ekhem... Sposoby. Chcesz zobaczyć? – Szepnęła mu na ucho, kładąc mu rękę na udzie, druga siostra zrobiła to samo, tyle że poszła wyżej.

– No nie wiem, wkoło nas sami nieprzyjaźni obcy... – Odrzekł lekko podniecony.

– Nie daj się prosić, tuż za tym namiotem mamy swoją kryjówkę, do której nikt nie zagląda z obawy przed demonami... I tak twoi towarzysze będą zajęci rozmową. Nie skorzystasz z chwili przyjemności? – rzekła ponętnie Siwa, wypinając prowokująco zakryty biust.

– Niech będzie, ale na chwile... – Zgodził się w końcu przed nim były dwie piękne siedemnastoletnie dziewczyny.

– Nie pożałujesz – Z głośnym chichotem pociągnęły go za ręce w stronę ustronnego miejsca.

Tymczasem, gdy Ryszard oddawał się cielesnym uciechom w głównym namiocie trwały rozmowy:

– Więc mówisz, że ten człowiek nie żyje... Chwała Allahowi – Wzniosła z wdzięczności ręce do góry.

– Pochowaliśmy go w tamtejszej ziemi, matko co miałaś na myśli w związku z moimi siostrami? – spytała Jasmin, biorąc do ust daktyla.

– Stały się nierządnicami, w łożu miały chyba każdego mężczyznę w tym obozie.

– Radziliście się imama? – spytała z troską.

– Bo to jednego? Większość chciała je egzorcyzmować albo zabić, znalazł się jeden starszy uczony, który powiedział nam, że dziewczyny same muszą się ustatkować, że żaden specyfik czy modlitwy nic nie zdziałają. Pozostawmy ten temat, dlaczego powróciłaś? Wiesz przecież, co ciebie tutaj czeka. – odparła matka, biorąc Jasmin za rękę.

– Wiem, ale przybyłam, by was stąd zabrać. – odrzekła prosto z mostu, patrząc jej prosto w oczy.

– Oczy są zwierciadłem duszy, a ja w twojej wiary nie widzę. Czyżbyś przeszła na ich religię – spytała, choć w jej głosie nie brzmiał gniew.

– Nie jestem pewna, mogę stwierdzić jedynie, że Allah nie jest moim Bogiem, nigdy nie czułam, by nim był – Ze smutkiem wzięła kolejnego daktyla.

– Basra, Siwa, czy wy nawet niewiernemu nie przepuścicie? – rzekła do wchodzących. Dziewczyny poprawiały swoje szaty, a Ryszard wygląda, jakby przeżył jakiś tajfun, zbroję miał przekrzywioną, włosy rozczochrane.

– Mamo, razem z Basrą postanowiliśmy. Ten chrześcijanin będzie naszym mężem. – odparła Siwa zgodnie z siostrą. Wszystkim szczęki opadły ze zdziwienia, Ryszard nic nie powiedział, nadal nie kontaktował, wystarczająco przytomnie, by wiedzieć, co się dzieje. Po chwili ciszy rozbrzmiał śmiech najstarszej Arabki, siostry popatrzyły na nią i nie wiedziały, jak na to zareagować, w końcu odrzekła:

– Jasmin weź swoje siostry i wracajcie z tymi niewiernymi, wierze, że ten mężczyzna spowoduję, że te małolaty ustatkują się.

– A co z tobą? Przecież będziesz musiała poślubić naszego wuja.

– Nawet jeśli, to nie jest on, aż takim złym człowiekiem, jakim był jego brat. Jestem zbyt stara, by przystosować się do nowych warunków i miejsca. Wy za to jesteście młode i cała przyszłość przed wami. Wierzę w Allaha, ale jednocześnie wiem, że nie mogę wam tej wiary wmusić, niech więc droga powrotna będzie dla was bezpieczna, weźcie, chociaż to złoto, niech będzie ono moim ostatnim podarunkiem dla was – Sięgnęła do skrzyni i wyjęła sakiewkę pełną złota, podając ją Jasmin. Rudolf wraz z Ryszardem wyszli, by dziewczyny mogły się po raz ostatni pożegnać z rodzicielką. Niemiec zwrócił się do swojego towarzysza:

– Ty na serio chcesz przeżyć do końca żywota tylko z nimi? Takie kobieciarz jak ty?

– E tam inne, jakbyś ty wiedział, co one potrafią... Wystarczy mi to za wszystkie kobiety świata – Jego przyjaciel nie mógł powstrzymać się od uśmiechu, szepnął, tak by nikt nie usłyszał:

– Nawet nie wiesz jeszcze, co to znaczy być z kimś w poważnym związku... Oj, przyjdą dla ciebie ciężkie czasy przyjacielu.

Godzinę później wszyscy byli gotowi do drogi powrotnej, inni beduini patrzyli bykiem na podróżnych, ale nie stawiali oporu, pozwalając całej piątce opuścić ten teren. Jasmin miała twarz cała mokrą od łez, nie odwróciła się do machającej na pożegnanie matki, wiedziała, że jak tak zrobi, nie opuści już jej, a przyjaciele zobaczą kolejny moment jej słabości.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania