Cyberumysł cz. 5 KONIEC
Kapitan widział doskonale poprzez mrok, dziewczyna natomiast błądziła w ciemnościach. Musiał cały czas trzymać ją za rękę, by nie zgubiła się w którejś odnodze tych przeklętych tuneli. W milczeniu szli tak jeszcze przez kilkanaście minut, aż w końcu dotarli do aktywnego terminala.
- Nareszcie… – wyszeptała Lana.
- Może uda mi się stąd połączyć z centrum sterowania – odezwał się Niezwyciężony cicho, szukając w terminalu odpowiednich ustawień. Okazało się, że system całkowicie wysiadł i urządzeniem można było sterować tylko za pomocą podstawowego interfejsu. Całe szczęście, że nauczył się od Ewy sporej ilości linijek kodów hackerskich. Teraz za pomocą omni-klawiatury jak szalony wstukiwał całe sekwencje liczb i znaków.
- Co robisz? – spytała Lana za jego plecami. Marek nie odpowiedział jej jednak, całkowicie skupiony na swojej pracy.
- Gotowe. Mamy zasilanie – obwieścił w końcu, po czym triumfalnie zatwierdził wstukany kod. Natychmiast rozległo się niskie buczenie generatorów, a po chwili całe pomieszczenie wypełniło się ostrym, białym światłem. Lana z niepokojem rozejrzała się dookoła. Prawie wszystkie ściany pokoju wyłożone były grubymi, metalowymi płytami. Jedna jednak była zrobiona z grubego szkła, które oddzielało ich od jakieś hali, wciąż pogrążonej w mroku. Marek nie mógł dostrzec, co znajdowało się po drugiej stronie. Nic też nie wyczuwał. Popatrzył na grupę, znajdujących się przed nim monitorów i paneli kontrolnych. Musieli znajdować się w jakimś centrum monitoringu. Pytanie tylko, co właściwie było monitorowane…
- Nie podoba mi się to – powiedziała Lana drżącym głosem, z uporem usiłując dostrzec, co znajduje się za szybą.
- Nie dziwię ci się – mruknął Marek, wracając z powrotem do terminala. System się zrestartował i mężczyzna uzyskał w końcu dostęp do plików badawczych tego ośrodka, które teraz w zamyśleniu zaczął przeglądać. W miarę jak brnął w to coraz dalej jego gniew, a także przerażenie zaczęły rosnąć. Nie mógł uwierzyć w to, co widział. To było po prostu niemożliwe!
- Co się stało? – spytała kobieta, widząc wyraz twarzy Niezwyciężonego. Ten odsunął się od terminala, tępo wpatrując się w oszkloną ścianę i przez parę sekund nie mogąc wydobyć z siebie ani jednego słowa. – No co?!
- Podejrzewałem, że przeprowadzali tu jakieś eksperymenty genetyczne, ale nie miałem pojęcia, że mogli posunąć się aż tak daleko… – wymamrotał w końcu.
- O co chodzi?! Czym są te istoty?! – dopytywała się Lana, nie będąc w stanie opanować swoich emocji.
- Usiłowali stworzyć hybrydę człowieka i maszyny. Wszczepiali świadomość sztucznej inteligencji do ludzkich mózgów – odpowiedział Niezwyciężony, również nie mogąc zapanować nad własnymi myślami i odczuciami. Wiedział już, co powinien zrobić, ale narodził się w nim wewnętrzny konflikt… Jak zwykle, gdy przychodziło do podejmowania trudnych decyzji… Nigdy nie mógł dokonać ich z czystym sumieniem…
- To niewykonalne! Ludzki mózg nie wytrzymałby takiego czegoś – odparła Lana niemal natychmiast. Była bardzo pewna swojego zdania. Tym razem jednak się myliła… SI było dużo sprytniejsze od ludzi i przechytrzyło ich.
- Z początku wszczepiano sztuczną inteligencję jedynie do chipów w ludzkich mózgach, to miało zapewnić ludziom kontrolę nad potęgą, którą otrzymali. Ale kod SI przerodził się w wirus… Algorytmy zaczęły się uczyć, ewoluować. W końcu opanowały mózg i całe ciało. Chmary nanobotów zapewniały im równowagę biologiczną, podtrzymując te ciała przy życiu. To dlatego są dużo szybsi i silniejsi od normalnych ludzi, a kiedy umierają, nanoboty zwyczajnie rozkładają ich ciała na atomy.
- Ile ich jest? – wyszeptała dziewczyna.
- W rejestrach zapisanych są tysiące obiektów. Ale to tylko początkowa wartość… Podczas kontaktu fizycznego nanoboty przenoszą kod SI do nowych nosicieli. To stąd brak ofiar… Wszyscy zaatakowani na planecie też zmieniali się w zarażonych.
- Aż trudno w to wszystko uwierzyć… Co teraz zrobimy? – odezwała się Lana półgłosem, ze strachem wodząc wzrokiem po pomieszczeniu.
- Musimy zniszczyć to miejsce – odparł Niezwyciężony bez chwili wahania.
- Chcesz ich wszystkich zabić? – spytała dziewczyna z niedowierzaniem.
- Nie mamy innego wyboru. Te istoty mogą zagrozić całej galaktyce.
- To byli kiedyś ludzie! – zaprotestowała Lana.
- To co było w nich ludzkie, umarło – odpowiedział jej Marek stanowczo.
- Jak możesz o tym sam decydować?! – wykrzyknęła.
- Tym właśnie jestem, zapomniałaś? Tak wygląda moje życie – przerwał jej kapitan gniewnym głosem. Kobieta już otwierała usta, zamierzając coś odpowiedzieć, ale w tym momencie coś mocno uderzyło w oszkloną ścianę. Niezwyciężony aż się wzdrygnął, a Lana pisnęła głośno ze strachu.
- Co to było?
- Twoje próbki do badań. Stań za mną! – rozkazał Marek natychmiast, przyciągając dziewczynę do siebie i zasłaniając ją własnym ciałem. Kolejne silne uderzenie. Na szybie pojawiło się pęknięcie. – Cokolwiek się teraz z stanie, nie daj się dotknąć, inaczej staniesz się taka sama jak oni…
- A co z tobą? – wyszeptała przerażona.
- Na mnie to nie zadziała – odparł mężczyzna z przekonaniem w głosie. Jeszcze jedno uderzenie. Ta szyba już długo nie wytrzyma…
- To jak chciałeś ich zabić?
- Najpierw musimy się stąd wydostać… – odparł Marek, ale urwał nagle. Szyba została rozbita na kawałki, a przed nimi stanęła piątka bezwłosych mutantów o zielonkawej skórze i żółtych oczach. Z ich otwartych w warkocie ustach, toczyła się gęsta ślina. Niezwyciężony wysunął przed siebie dłonie, swoją mocą posyłając stwory z powrotem w mrok pomieszczenia. Wtedy jednak w ciemności zaświeciły się nagle tysiące nowych, żółtych oczu. Marek cofnął się o krok, a pod Laną ugięły się kolana.
- Do tyłu. Już! – wycedził, patrząc na nią przez ramię. Pośpiesznym krokiem zaczęli się wycofywać w stronę wyjścia, cały czas w napięciu obserwując jednak zbliżające się przeraźliwe światła tęczówek potworów. Byli już z powrotem w głównym korytarzu, kiedy nagle wszystkie potwory z nadzwyczajną prędkością rzuciły się w ich stronę.
- Uciekaj! – zdążył wrzasnąć tylko. Lana bez wahania puściła się pędem w kierunku dziury po metalowym włazie. Niezwyciężony natomiast wystrzelił w szarżującą hordę dwoma, potężnymi strumieniami energii, spopielając wszystkich na miejscu. Strzelał do nacierających wściekle potworów jeden za drugim. Było ich jednak zwyczajnie za dużo. Marek posłał jeszcze w kierunku kolejnej hordy zarażonych potężną falę uderzeniową, która z ogromną siłą odepchnęła ich do tylu, a sam puścił się pędem w stronę Lany, która znajdowała się już przy głównym wyjściu. Na dworze było ciemno, zapadł już zmrok. W dodatku z nieba padał siarczysty deszcz. Kiedy Marek wyszedł na zewnątrz, dołączyły do niego również grzmoty oraz błyskawice. Razem z Laną popędzili do pobliskiego wzgórza, nieustannie czując na sobie ciężkie oddechy ścigających ich bestii. Kiedy dotarli w końcu na szczyt wzniesienia, byli już przez nie całkowicie otoczeni. Ze wszystkich stron patrzyły na nich złowieszcze żółte oczy, a szum deszczu ginął pośród dzikich warkotów i ryków. Po paru chwilach wszystkie bestie ruszyły na nich biegiem. Lana skuliła się za Niezwyciężonym, ale ten zareagował natychmiastowo. Wzniósł ręce ku górze, tworząc wokół nich coś na kształt półkolistej bariery kinetycznej. Potwory odbiły się od niej, niczym gumowe piłki, doznając przy tym ciężkich poparzeń. Mimo to cały czas rzucały się prosto na pole. Po kilku seriach takich ataków w końcu zrezygnowały i teraz okrążały ich, posyłając przy tym gniewne spojrzenia. Wtedy Marek zwrócił się do Lany:
- Posłuchaj mnie! Powiedz CDK, że chcę mieć tu zaraz eskadrę śmigłowców, a wokół wyspy blokadę morską! Mają tu wysłać całą swoją marynarkę! Nic nie może się stąd wydostać! Rozumiesz?!
- Ale… – wykrztusiła, nic nie rozumiejąc. Wtedy Marek dotknął dłonią jej policzka, a sama dziewczyna nagle rozpłynęła się w powietrzu. Teleportował ją prosto do siedziby Centrum Dowództwa Kryzysowego.
Rozejrzał się. Spoza bariery stwory wciąż przyglądały mu się z nienawiścią. Łączył je wspólny umysł – Cyberumysł. Działały jako jeden, pojedynczy organizm. Nic dziwnego więc, że wszystkie były na niego tak wściekłe.
- Ewo, słyszysz mnie?! – odezwał się w kierunku swojego osobistego terminala.
- Tak jest – odpowiedział głos jego SI.
- Raport!
- Niszczyciele właśnie zniszczyły bazę orbitalną Kriosa. Nie mogę już dłużej blokować ich transmisji, nie narażając się na wykrycie… Zajmują teraz pozycje wokół planety, szykując się do zrzucenia pocisków – odparła.
- Wyślij im wiadomość. Powiedz, że sytuacja jest już opanowana… – polecił kapitan.
- Ale nie jest – zauważyła Ewa z sarkazmem w głosie.
- Za chwilę będzie – mruknął Marek. – Po prostu im to wyślij. Jak chcą, mogą nawet wysłać jakiegoś inspektora…
- Skąd pewność, że się na to pójdą? – spytała SI.
- Imperium z pewnością aż tak bardzo nie pali się to zabicia populacji jednej ze swoich kluczowych kolonii. Zgodzą się na inspekcję – odrzekł.
- Tak jest! Bez odbioru – zabrzmiał jeszcze jej głos, po czym połączenie zostało zerwane. Niezwyciężony odczekał jeszcze parę minut, a kiedy wyczuł nadciągające posiłki z Alveii, rzucił ostatnie spojrzenie otaczającym go mutantom. Zalała go fala mocy, przemieniając na powrót w potężną, świetlistą istotę czystej energii. Bariera opadła, a Niezwyciężony uwolnił całą energię, którą zgromadził w postaci gigantycznej, niesłychanie potężnej eksplozji, którą można by porównać jedynie z wybuchem ładunku jądrowego. Przestrzeń wypełnił oślepiający blask oraz wielki huk ziemi, rozpadającej się w pył pod jego stopami. Wszystko to stało się niesłychanie szybko, Niezwyciężony zdołał jednak usłyszeń przeraźliwy krzyk tysięcy ginących w ogniu istot, które to właśnie on postanowił skazać na zagładę. Wyspa wraz z laboratorium w ułamku sekundy zniknęła z powierzchni ziemi, a Marek walczący z zachowaniem przytomności, wpadł do lodowatego oceanu. Spadał coraz głębiej i głębiej, nie zadając sobie nawet trudu by utrzymać się na wodzie. Musiał odzyskać siły. Jeśli teraz spróbowałby teleportacji, to mógłby tego nie przetrwać… W końcu sięgnął dna, zapadając się w mulistym piasku. Trwał tak przez kilkanaście minut, wsłuchany w echo niszczącego wybuchu, który wywołał.
Godzinę później Niezwyciężony stanął ponownie na ulicach miasta Alvea. Niszczyciele zaniechały ataku, a ich kapitanowie odbywali właśnie wizytację na powierzchni planety. Markowi została już tylko jedna sprawa do rozwiązania. Teleportował się więc prosto przed wejście do opuszczonej kopalni na obrzeżach starego miasta. W milczeniu zszedł w dół głównego szybu. Mimo iż ta kopalnia należała do najstarszych na planecie, to instalacja elektryczna, oświetlająca tunele wciąż była w bardzo dobrym stanie. Z ich głębi dochodziły słabe, niewyraźne dźwięki. Kapitan wiedział jednak, kogo zastanie na samym dole. Starając się nie robić zbędnego hałasu, szedł jeszcze jakieś piętnaście minut, po czym zjechał windą towarową kilkadziesiąt metrów pionowo w dół. Po wyjściu z szybu znalazł się w dużej stacji kontrolnej niższych poziomów kopalni. Było to duże, przestronne pomieszczenie, z którego odchodziła spora ilość prostopadłych tuneli. Na środku znajdował się mały reaktor plazmowy, dający zasilanie oraz sprzęt komputerowy. Przy nim na fotelu siedział Mike, uważnie obserwując kontrolki.
- Wiedziałem, że przyjdziesz – odezwał się znad ekranu monitora.
- Człowiek, który rzucił na kolana całą planetę… Dlaczego to zrobiłeś Mike? – wyszeptał Niezwyciężony.
- Podoba ci się to miejsce kapitanie Harper? Mój ojciec zginął w tej kopalni, kiedy miałem osiem lat – powiedział chłopak, rozglądając się przy tym po jaskini.
- Wypadki się zdarzają – odparł Marek.
- Owszem. Dlatego żyłem dalej, choć zostałem całkiem sam! – krzyknął, wstając ze swojego miejsca. – Studiowałem i uczyłem się, bo chciałem sprawić, żeby ta planeta stała się lepszym miejscem. Po kilku latach dostałem się jako inżynier komputerowy do projektu genetycznego, finansowanego z samej Ziemi, z Funduszu Naukowego Imperatora. Byliśmy jedną z kilku takich placówek na terenie Imperium. Próbowaliśmy zsynchronizować sztuczną inteligencję z ludzkim umysłem. To byłby wielki krok w stronę ulepszenia gatunku ludzkiego! Korzyści takiego osiągnięcia byłyby nieocenione! Projekt był najważniejszy…
- Ale ciebie postanowiono od niego odsunąć – wtrącił się Niezwyciężony.
- Powiedzieli, że nie potrzebują przeciętnie uzdolnionych dzieciaków ze slumsów. Rząd porzucił mnie w ten sam sposób, w jaki porzucił wszystkich ludzi z mojej dzielnicy po zamknięciu kopalni! – warknął Mike, waląc pięścią w biurko.
- Zaplanowałeś więc zemstę…
- Kiedy mnie wywalali, zachowałem sobie parę przydatnych rzeczy… Zmodyfikowałem algorytmy, wszczepianej ludziom SI, przemieniając ją w agresywnego, ekspansywnego wirusa. Wybuchła epidemia. Ludzie zarażali się tylko przez jeden kontakt z hybrydą – odrzekł.
- Wypuściłeś też tą zarazę na resztę planety, która sprawiła, że ludzie przestali się zupełnie interesować, co się wokół nich działo – dodał Marek.
- To była neurotoksyna… – poprawił go Mike.
- Wpuściłeś ją do systemów centralnej wentylacji – zgadł kapitan. – A slumsy pozostawały bezpieczne. Tam wentylacja nie działała już od lat!
- Zgadza się – przytaknął chłopak. – Dałem też cynk Imperium o groźnym eksperymencie genetycznym, który wymknął się spod kontroli i zagraża reszcie kolonii. Wiedziałem, że Imperator nie zaryzykuje i będzie chciał zniszczyć Kriosa.
- Jak ty zamierzałeś przeżyć? – spytał mężczyzna.
- Mam tu kapsułę własnego projektu, która całkowicie chroni przed wszelkim promieniowaniem… – odparł, wzruszając.
- Potem po prostu byś odleciał…
- Aha… Mam daleką rodzinę na Echionie. Niczego by się nie domyślili…
- Ale miałeś pecha, że na mnie trafiłeś – westchnął Niezwyciężony. – Czas to już skończyć.
- W rzeczy samej – potwierdził Mike, wciskając jakiś guzik na omni-ekranie.
- Co zrobiłeś?!
- Och… nic takiego… Załatwiłem ci tylko paru przyjaciół – uśmiechnął się chłopak, a wokół mnie z tuneli zaczęły wyłaniać się supernowoczesne cyborgi wojskowe. Były to wysokie na dwa metry metalowe roboty, uzbrojone w maszynowy karabin plazmowy, granatnik oraz pociski porażające. Posiadały też gruby nanopancerz, który zapewniał im osłonę przed większością pocisków z broni ręcznej.
- Tylko na tyle cię stać? – spytał Marek, odrobinę zawiedziony. Metalowe kolosy wciąż zbliżały się w jego stronę. On nie zamierzał jednak czekać, aż zaatakują. Zaczerpnął trochę ze swojej mocy i rozpoczął swój taniec. Dzięki telekinezie pochwycił jednego z cyborgów, jednocześnie miażdżąc go jednym ruchem dłoni. Następnie cisnął go w kolejnego robota, który po zderzeniu również zamienił się w kupę złomu. W tym momencie reszta maszyniaków skapnęła się, że pora atakować. Rozpoczęli ostrzał z karabinów plazmowych, jeden wystrzelił nawet z granatnika. Marka już jednak tam nie było. Teleportował się tuż za plecami jednego cyborga, zacisnął dłoń w pięść i uderzył, przebijając pancerz przeciwnika na wylot. Robot wydał z siebie jeszcze kilka piszczących odgłosów, po czym upadł na ziemię i dezaktywował się. W tej chwili dłonie Niezwyciężonego pokryły się niebieskim blaskiem. Wystrzelił on w kierunku pozostałych mechów dużymi kulami energii, które spopieliły ich na miejscu. Wtedy to też Mike pociągnął za spust, trafiając Marka w głowę. Siła strzału, odrzuciła go parę metrów do tyłu. Na jego skórze nie było jednak nawet śladu po tym strzale. Wstał powoli z ziemi i otrzepał swój skórzany, czarny płaszcz z kurzu.
- Kim jesteś? – wykrztusił chłopak, z przerażeniem w oczach cofając się o parę kroków. Marek nie odpowiedział. Zamiast tego wzniósł rękę, łapiąc chłopaka swoją mocą i unosząc go w powietrze. Wykonując subtelne ruchy palcami sprawił, że ręka Mikea, trzymająca, pistolet plazmowy powędrowała w stronę jego głowy
- Nie… – błagał jeszcze, a z jego oczu pociekły łzy. Rozległ się strzał, a ciało chłopaka z głuchym łoskotem upadło na nierówne podłoże. Marek rozpłynął się w powietrzu, wcześniej jednak ustawiając przeciążenie reaktora plazmowego, który po paru minutach eksplodował, unicestwiając tym samym resztki tego, co pozostało z tej opuszczonej kopalni.
Generał Kurt Tanner przemawiał właśnie w wielkiej sali, w której obradowała Generalna Rada Kolonistów. Dobrze zbudowany mężczyzna w średnim wieku stał na podwyższeniu, patrząc z góry na zebraną w pomieszczeniu grupę dygnitarzy z całej planety. Obok niego, odrobinę z tyłu stało także dwóch oficerów imperialnej floty, którzy przed paroma godzinami pojawili się na Kriosie. Tanner mówił donośnym głosem, a Rada Kolonistów wydawała się być bardzo posuszona jego słowami.
- Dzięki doskonałemu wyszkoleniu naszego wojska i bezbłędnie zorganizowanej operacji, kryzys został ostatecznie zażegnany. Wszystkie obiekty zmutowane zostały usunięte, a wirus, który rozprzestrzeniał się za pośrednictwem systemu wentylacji, zneutralizowany. Gospodarka kolonii ustabilizowała się, a łączność z resztą Imperium została wznowiona – mówił podniosłym tonem, cały czas nerwowo zerkając, na stojących obok żołnierzy.
- Kto był sprawcą?! – czyjś krzyk dobiegł z tłumu. Generał zmieszał się przez chwilę, ale natychmiast przybrał z powrotem stalowy wyraz twarzy i odparł głośno:
- Za całą sprawą stała potężna siatka terrorystyczna, która dążyła do przejęcia kontroli nad planetą i wykorzystaniu naszych surowców do własnych celów. Zagrożenie to zostało już jednak w pełni zlikwidowane…
- A co się stało z gubernatorem Threnem? – przerwał mu ktoś. Tym razem generał Tanner jeszcze bardziej się zmieszał, po czym odpowiedział szybko, starając się ukryć zakłopotanie:
- Z przykrością muszę was zawiadomić, że gubernator Amos Thren zaginął w niewyjaśnionych okolicznościach tuż po podaniu się do dymisji… Tymczasowo to ja przejmę jego obowiązki, aż do przyszłorocznych wyborów…
- Myślę, że nie będzie takiej potrzeby – odezwał się nagle ktoś w okolicach wejścia na salę obrad. Poszczególni członkowie rady zaczęli szybko odwracać głowy, w kierunku z którego dobiegał głos.
- Thren?! – wykrzyknął generał ze zdumieniem pomieszanym ze strachem.
- Amos? – odezwał się jeden z mężczyzn, po czym podbiegł do gubernatora i uścisnął mu dłoń, spoglądając wściekle na Tannera. Pozostali również zerwali się z miejsc i teraz rzucali obelgami pod adresem samozwańczego gubernatora.
- Skąd się tu wziąłeś?! – wycedził Tanner przez zaciśnięte zęby.
- Dzięki uprzejmości naszego wspólnego znajomego zbiegłem z więzienia, w którym mnie umieściłeś. Kapitan James Harper, kojarzysz może? – odpowiedział mu zjadliwie Amos Thren, na co generał cofnął się o kilka kroków. Szybko został jednak pochwycony przez tęgich oficerów floty, którzy skutecznie umożliwiali mu wyrwanie się i zaciągnęli go przed oblicze Threna.
- Możecie zabrać go na Ziemię. Niech Imperator zdecyduje o jego losie – powiedział tylko mężczyzna, po czym sam wszedł na podium i zwrócił się do Rady Kolonistów. Kurt Tanner został natomiast wywleczony z sali, czemu towarzyszyły pogardliwe gwizdy i przekleństwa.
Niezwyciężony pojawił się nagle znikąd po środku wielkiego parku niedaleko centrum miasta Alvea. W milczeniu przysiadł się do siedzącej na jednej z parkowych ławek młodej kobiety. Lana nie spuszczała z niego wzroku nawet na sekundę. Przyłożyła mu dłoń do policzka, patrząc przy tym na niego błagalnie. On nie zamierzał jednak zmieniać zdania odnośnie swojego wcześniejszego postanowienia.
- Dzisiaj odlatuję… – powiedział w końcu, gładząc kobietę po jej pięknych, brązowych włosach. Z jej oczu pociekły łzy.
- Dlaczego mi to robisz…? – wykrztusiła załamującym się głosem. – Po tym wszystkim, co mi powiedziałeś… Moglibyśmy razem podróżować… Zwiedzić wszechświat… Żyć razem…
- Ja nie umrę… Twoje życie jest dla mnie zaledwie krótką chwilą. Nie chcę patrzeć jak umierasz – odezwał się Niezwyciężony ciężko, czule całując Lanę w usta. Ta nie mogła jednak powstrzymać szlochu i przepełniającej ją rozpaczy.
- Jak mogę dalej żyć, skoro będę wiedziała, że ty gdzieś tam jesteś w pustce kosmosu…? Że podróżujesz w samotności…? Nigdy cię nie zapomnę! – krzyknęła dziewczyna z rozpaczliwym poczuciem bezsilności.
- Zapomnisz – mruknął Marek cicho, po czym przyłożył swoją dłoń do skroni Lany. Ta zamknęła oczy, starając się powstrzymać napływające do nich łzy. Kiedy rozchyliła powieki na nowo siedziała sama na ławce w parku, zastanawiając się, co właściwie tam robi. Wstała i ruszyła szybko w kierunku centrum, nie zdając sobie jeszcze sprawy, że z jej pamięci zniknęły wspomnienia całego minionego miesiąca…
- Lecimy? – spytał wydobywający się z głośników głos Ewy.
- Tak – westchnął Marek ponuro, spoglądając smutno z kabiny Zwycięzcy, na zimny krajobraz Kriosa, malujący się na tle czarnej pustki kosmosu. – Już czas…
Komentarze (10)
5 - Czemu musiał być z tego romans? Kiedy oni się w sobie zakochali? Kiedy Lana się w nim zakochała? Chciała jego potęgi? Sama już nie wiem. Co do rozdziału, to najlepszym momentem było to, jak Niezwyciężony pokonywał grupkę tych stworzeń z Cyberumysłem (wyjaśnił się tytuł przy okazji). Zabicie Mike'a, wydawało mi się takie przykre, polubiłam go, dlatego też zaskoczyłeś mnie robią z niego złą postać, choć racja od początku wiedział zbyt dużo. Fajnie wplotłeś jego przeszłość :)
Mam nadzieję, że jeszcze podzielisz się inna przygodą Niezwyciężonego
2. "Aczkolwiek fakt, że podałeś na temat bohatera praktycznie wszystko na tacy Czyż nie dodałoby to wszystkiemu tajemniczości?" - tak naprawdę to nie podałem na temat bohatera prawie niczego. Wiem, że to głupio zabrzmi, ale jak pisałem to, to istniało założenie, że czytelnik zna już historie mojego bohatera i czytał wszystkie chronologicznie wcześniejsze teksty. Ujawnianie bohatera w trakcie opka nie miałoby więc sensu. Początek jest tylko, krótkim przypomnieniem. Prawdziwa historia bohatera jest opisana w Przebudzeniu, które jest chronologicznie pierwszym opowiadaniem po powieściach.
3. "Na pocieszenie powiem" - nie potrzebuję pocieszenia.
4. "żeby były jeszcze bardziej dynamiczne." - przesadny dynamizm nie zawsze jest dobry. Powoduje, że czasem nie wiadomo, co się w ogóle dzieje.
5. "Taka najbardziej uproszczona zasada brzmi: dużo krótkich, urywanych zdań". - jestem tego świadom. Piszę tak w tekstach, w których założyłem sobie dynamizm. Powyższy się do nich nie zalicza. Jakbyś poczytała więcej moich tekstów, widziałabyś, że każdy piszę nieco innym stylem.
6. "to mnie osobiście podobieństwo z DW się podoba" - z początku niezamierzone i w pierwszych opowiadaniach na pewno nie będzie widoczne. Później chyba przyszło naturalnie.
7. " opowiadanie Stanisława Lema pt. "Niezwyciężony". Czytałeś?" - Wiem, że jest, ale z tego co kojarzę tam odnosi się to do nazwy statku kosmicznego. Nie czytałem.
8. "ale nie wiem, czy chcesz". - nie dziękuję. Jestem całkiem zadowolony z większości swoich postaci.
Cóż na koniec wypada podziękować za Twoją opinię i za to, że zechciałaś poświecić swój czas. Mam nadzieję, że zajrzysz jeszcze gdzieniegdzie :)
Fan Lema
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania