Poprzednie częściDaughter of Evil - 1. Dworzec

Daughter of Evil - 7. Płaszcz

Rankiem opuściłam szpital. Dali mi kule i powiedzieli, że oddam je im za miesiąc, przy ściąganiu gipsu. Taa, już widzę, jak specjalne będę tutaj wracać, by go zdjąć.

Stanęłam na placu przed budynkiem i rozejrzałam się dookoła. Po drugiej stronie ulicy, na rogu stał niewielki sklep spożywczy. Pokicałam w jego stronę, opierając się na "prezencie" od szpitalnego personelu.

W środku przebywało tylko dwoje dzieci, które w radosnych okrzykach kupowały cukierki.

- W czym mogę pomóc? - zwróciła się do mnie ekspedientka.

- Chciałam kupić coś w miarę taniego, ale z długą datą przydatności do spożycia. - odparłam, poprawiając plecak.

- Mam .. mrożonki - wskazała ręką.

- A coś, czego nie trzeba odmrażać?

- Hymm - przyłożyła palec pod brodę - chipsy i słodycze. Te są w miarę tanie. - pokazała na półkę za mną.

Obkreciłam się i sięgnęłam po 4 czekolady, po czym dałam je do skasowania. Zaplaciłam 15$, podziękowałam za cierpliwość do mnie i wyszłam.

Zaraz po przekroczeniu progu poczułam czyjąś ciepłą dłoń, która zakryła moje usta. Bliżej nieokreślony osobnik chwycił mnie nieudolne pod ramię i zaczął ciągnąć za sobą. Pomimo, że jego chwyt był lekki, a ja szarpałam się ze wszystkich sił, to i tak nie mogłam się wyswobodzić. Po chwili znaleźliśmy się w jakimś ciemnym zaułku.

- Puszczę cię, ale nie krzycz i nie uciekaj. - usłyszała ciepły głos, co mnie zaskoczyło. Od kiedy to porywacze przemawią do swoich ofiar łagodnym tonem? Kiedy chcą, żeby schwytana osoba im uwierzyła? Możliwe, w każdym bądź razie, na mnie to trochę podziałało.

Delikatnie kiwnęłam głową. Czyjaś dłoń zjechała z moich ust, ale druga wciąż trzymała moją rękę, żebym nie zaczęła biec. I tak bym nie była w stanie, zważywszy na moją nogę.

Obruciłam się do napastnika i mnie zamurowało. Miał na sobie płaszcz. Beżowy płaszcz.

Niezdarnie cofnęłam się do tyłu, o mały włos nie wywracając się prz tym na beton.

- Czego ode mnie chcesz? Dlaczego mnie śledzisz? - zapytałam szybko, próbując uspokoić oddech.

- Spokojnie, jestem aniołem, nic ci nie grozi.

I w tej chwili mój strach przerodził się w niepochamowany śmiech.

- Co cię tak rozbawiło? - zapytał, wciąż tą samą barwą głosu.

- Aniołem? - nie mogłam powstrzymać chichotu. - Czy ty słyszysz co mówisz?

- Tak. - odrzekł krótko.

Złapałam się za bok, z powodu bólu, jaki wywołał ten nagły atak wesołości.

- Jeśli to jest jakiś żart, a ja jestem w  reality-show i w którymś kącie jest ukryta kamera - zrobiłam ręką krąg w powietrzu - to kiepsko wam to wyszło.

- Jaki żart? - przychylił głowę lekko w lewą stronę i zmarszczył brwi.

- O stary. - oparłam się o mur - Nie mam pojęcia, co ćpałeś zeszłej nocy i w sumie nie chcę wiedzieć, ale tam masz szpital. - wskazałam kierunek kulą - To naprawdę niedaleko, kilka kroków. Więc idź tam, wezmą cię na jakąś izbę wytrzeźwień czy coś. Wróciwsz stamtąd jak nowo narodzony.

- Nie muszę iść do szpitala. Nie jestem ranny. - rzekał bez wyrazu.

Bezsilne załapałam się za głowę.

- Wiesz co? - spojrzałam w jego stronę - Nie powinna mnie obchodzić twoja sytuacja, mam swoje problemy. Mam gdzieś co teraz zrobisz, ale ja spadam na najbliższy pociąg, więc adios. - zasalutowałam, po czym opierając się na moim prezencie, ruszyłam w stronę ulicy.

- Nie powinnaś podróżować sama. - usłyszałam pouczenie za sobą.

Parschnęłam pod nosem.

- Nie z taką mocą, jaką posiadasz.

Stanęłam jak wryta. Skąd mógł o tym wiedzieć? Zetknęłam przez ramię, by ma niego spojrzeć. Był jeszcze bliżej niż przedtem, mimo, że odeszłam od niego dobre trzy metry. Dopiero teraz dostrzegłam jego niebieskie oczy. Barwa ich była intensywna, wyrazista, pełna nadziei. Zatopiłam się w nich przez dłuższą chwilę. Z transu wyrwał mnie przejeżdżający za naszymi plecami samochód.

- Skąd o tym wiesz? - nie mam pojęcia, czy w tamtej chwili byłam bardziej ciekawa, czy zła, tak czy siak, moje pytanie zabrzmiało łagodnie.

- Mówiłem, jestem aniołem.

- Nie drwij ze mnie. Powiedz prawdę. - byłam zadziwiająco opanowana.

- Już ją wyjawiłem. Zawsze ją wyjawiam, ale ludzie zazwyczaj nie chcą wierzyć w rzeczy, które ich przerastają. Modlą się do Boga, aczkolwiek nie pragną Go spotkać, bo boją się, co im powie o nich samych - wiatr targał jego kruczoczarne włosy.

Za bardzo nie wiedziałam, co miałam odpowiedzieć. Muszę przyznać, jest to trochę dziwne - koleś twierdzi, że jest wysłańcem z nieba. No dobra, ale można to wytłumaczyć tym, że (przynajmniej moim zdaniem) został odurzony. Bardziej niepokoi mnie fakt, iż wie, o moim nadludzkim darze ... choć w sumie powinnam powiedzieć przekleństwie.

- Jestem Aniołem Pańskim i musisz to przyjąć do wiadomości, czy tego chcesz, czy nie - przerwał niezręczną ciszę.

- Okej - skrzyżowałam ręce na wysokości piersi - uwierzę, jak zobaczę.

Anioł przez chwilę rozmyślał (nie mam pojęcia, nad czym), patrząc w niebo.

- Mógłbym się teleportować, - powiedział w końcu - ale po upadku, straciłem skrzydła - spojrzał mi w oczy.

- Fajnie, a ja jestem córka Kurta Cobaina. - zakpiłam.

- Kogo?

- Eh ... zapomnij. - przewróciłam oczami - Potrzebuje namacalnych dowodów, by uznać za prawdę, tą twoją teorię, o tym, że jesteś aniołem.

- Masz może coś ostrego? - rzucił, po chwili namysłu.

Zdziwiło mnie nieco to pytanie. Wyjęłam sztylet, przyjęty do paska, z tyłu, po prawej stronie. Podrzuciłam go i złapałam.

- Ano mam. Na co ci on?

- Wbij go we mnie.

- Co? Zwariowałeś?!

- Chciałaś namacalnych dowodów, więc ci je daję. - podszedł do mnie na tyle blisko, że bez problemu mogłam wbić w niego ostrze.

- To była ... metafora. Nie powinieneś jej brać dosłownie.

- Zrób to, proszę. - poprosił bez emocji.

- Dobra, ale pamiętaj - sam tego chciałeś. Jak coś ci się stanie, to w szpitalu i na policji powiesz, że ktoś cię napadł i nie widziałeś oprawcy.

Od razu po tych słowach wbiłam ostrze. Najpierw mocno, by przedrzeć się przez grubą skórę, potem tylko nikło wpychałam je głębiej.

- Do końca. - usłyszałam nad sobą wiecznie łagodny głos.

Posłuchałm się go. W pewnym momencie z ciała wystawała tylko rękojeść. Odsunęłam się z niedowierzaniem. Facet w płaszczu wyją sztylet, jak gdyby nigdy nic i ... no właśnie, i nic. Nie było okrzyku bólu, nie było krwi, nie było jakiejkolwiek zmiany mimiki na jego twarzy.

Podał mi mieczyk. Byłam w takim szoku, że nie mogłam go chwycić. Widząc to, położył go na stosie kartonów, leżących obok nas.

- P-pokarz brzuch. - wydukałam, przykładając dłoń do ust.

Mój nowy znajomy rozpiął trzy ostatnie guziki białej koszuli. Na moich oczach, skóra w miejscu przebicia zaczęła się scalać i po ranie nie została nawet blizna.

- To niemożliwe ... - wyszeptałam.

- Teraz mi wierzysz? - spytał, zapinając guziki.

- Chyba tak.

- Nazwyam się Castiel. - zmienił nagle temat.

- Kim - chciałam podać dłoń, ale gdy z jego ust wydobyło sie krótkie "wiem", to ją cofnęłam.

- Skoro już wszystko między nami jasne, to będę towarzyszyć ci w twojej wędrówce.

- Co? Z jakiej racji?

- Potrzebujesz mnie, nie dasz rady sama.

- To tylko złamana noga. - palnęłam obojętnie.

- Nie mówię o tym, ale skoro o niej wspomniałaś, to pozwól, że ją ulecze.

Nie czekając na moje zdanie, ukląkł koło mnie i położył dłoń na lewej kończynie. Błysło jasnoniebieskie światło, a ja poczułam przyjemne mrowienie, rozchodzące się od koniuszków palców, po kolano. Następnie przesują dłoń na gips i nagle, usztywnienie pękło wzdłuż. Ściągnęłam jego resztki ze spodni i niepewne poruszałam nogą. Była sprawna, jak dla mnie nawet za bardzo. Miałam wrażenie, jakby ktoś wyciągnął mi starą kość i wsadził nową, zrobioną specianle na zamówienie.

- Dziękuje. - wymamrotałam, wyciągając glana z plecaka. - Czemu w ogóle mi pomagasz? Nie powinieneś być w .. niebie? Wśród swoich? - zagadałam, zawiązując buta.

- W Niebie nie dzieje się najlepiej. Nie chcę znów mieszać się w ich sprawy. Bardziej przysłużyę się na ziemi. - odparł, znów  patrząc w przestrzeń za mną - A ty potrzebujesz wsparcia. - skierował wzrok na mnie.

- Czemu tak twierdzisz?

- Nie masz pojęcia, jakie stworzenia chodzą po tym świecie. Nie dasz rady im sama.

- Wiedz, że to będzie daleka podróż. Do Bodie.

- Nie zniechęca mnie to. - wydawało mi się, że nieznacznie się uśmiechnął.

- A Bóg nie ma nic przeciwko? Bo chyba wiesz, że .. jestem, jakby to ująć, z innej wiary.

- Ojca od dawna nie obchodzą jego dzieci. A co do ciebie, to wiem tylko tyle, że jesteś niezwykła. Emituje od ciebie energia, jakiej dotąd nie spotkałem.

- To może dlatego, iż jestem córką .. innego boga.

- Innego? - wyczułam zaciekawienie w jego głosie.

- Hadesa. - westchnełam.

- To tym bardziej musimy trzymać się razem. - położył mi rękę na barku - Zło nie obchodzi, z jakiego wyznania jesteś. Jeśli się dowie, jak potężną mocą władasz, dotrzyma wszelkich starań, by mieć cię po swojej stronie. - zsunął rękę - A teraz ruszajmy w drogę, a podczas niej opowiesz mi o tym Bodie

Wyszedł z zaułka i skręcił w prawo. Poszłam w jego ślady. Weszłam na chodnik i podreptałam za moim nowym towarzyszem, który doprowadził nas do parkingu. Stało tam kilka, całkiem niezłych aut i sporo gruchotów. Podeszliśmy do brązowego pickup'a z kremowymi wstawkami. Castiel otworzył drzwi i usiedliśmy w środku.

Fotele pokryte były białym, (trochę już poszarzałym) skóropodobnym materiałem, a ciemna, drewniana deska rozdzielcza dopełniała wnętrze. Całość wyglądała schludnie.

Anioł (tak, teraz w to wierzę) włożył klucz do stacyjki.

- Ty na pewno umiesz prowadzić? - spytałam z lekkim niepokojem.

- Tak, mój przyjaciel mnie nauczył.

Przytaknęłam głową. Wolałam nie pytać o jego znajomych, bo pewnie jeszcze zawału bym dostała, gdybym wiedziała kim oni są. Castiel przekręcił kluczyk. Silnik odpalił z zgrzytem, czym mój kolega się nie przejął.

Dokąd jedziemy? - zapytał.

- Kieruje się w stronę Saint Louis. - oznajmiłam, zapinając pas.

Brunet wcisną pedał gazu i ruszyliśmy w drogę.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania