Jestem Ronnie - Postanowienie, ale czy go dotrzymam? (cz.2)

-Valerie... - szepnęłam, ściskając mocniej kartonowe pudło, aż straciłam czucie w dłoniach. Odstawiłam pudło na biurko, nie odwracając się do niej tyłem. Do wroga nie powinno odwracać się plecami. - Co tu robisz? - zastanawiałam się co odpowiedzieć na jej pytania, zanim je jeszcze zadała.

-Nie mogłam spać, a gdy przejeżdżałam pod waszym domem, zauważyłam linę zwisającą z balkonu... - uśmiechnęłam się szeroko spoglądając na butelkę po farbie, którą trzymała w ręce.

-Jasne. Mam uwierzyć, że "ukochana" ciocia się o mnie martwi. - odwróciłam wzrok do okna wiedząc, że niedługo spóźnię się na pociąg. Moje życie musi się, aż tak walić?

-Nie rozumiem czemu się tak zmieniłaś. A do tego różowe włosy..? Co ty sobie myślisz dziewczyno!

-Nie jesteś moją matką! Nigdy jej nie dorównasz... - powróciłam do dawnego stanowiska, czyli wpatrywania się w okno.

-Wiem, że jest ukochana i świetna, ale to nie usprawiedliwia czemu to robisz! - wstała dalej uciskając butelkę z farbą... No, jeszcze troszeczkę a buteleczka się rozleci. Zaśmiałam się i spojrzałam jej w oczy. Chcesz prawdy ciociu? Dobrze.Jeśli tak bardzo chcesz.

-Na pewno jej nie dorównasz. Nigdy nie będziesz tak nieczuła jak ona i tak wymagająca. Nigdy mnie nie będziesz zmuszać do tylu zajęć pozalekcyjnych, że na sen miałam przeznaczone dziennie 3-4 godzin... Nigdy nie będziesz mnie zastraszać tak jak ona i nie będziesz mnie zmuszać do udawania, że wszystko jest dobrze. Tak jak już mówiłam - Nigdy nią nie będziesz. Czy ty serio przez te wszystkie lata nie widziałaś, co się tu dzieje? Ty niby jesteś moją ciotką? Ona by to zauważyła. A teraz odsuń się. Już jestem spóźniona na pociąg, a także nie chce, aby moja cudowna rodzina się obudziła. - założyłam na ramię torbę i wrzuciłam cały prowiant z kartonu do niebieskiego plecaka w gwiazdki. Zasunęłam suwak kurtki i podeszłam do okna. Gdy przekładałam pierwszą nogę za barierkę ciotka zreflektowała się i złapała mnie za dłoń, którą szybko odrzuciłam. - Co? - myślałam, że gdy będę chamska odczepi się na dobre.

-Musimy porozmawiać. Ja nie jestem twoją ciotką - stała z poważnym wyrazem twarzy, tak, że jedynie latarnia przed domem oświetlała jej oczy w których kryły się łzy. Wyglądała przekonująco. Pierwszy raz odkąd ją znam.

-Mam warunek. Porozmawiamy, ale zawieziesz mnie na lotnisko. Teraz. - wskazałam palcem na zegarek umazany różową i czerwoną farbą. Spojrzała zmęczonym wzrokiem i potarła palcami swoje powieki.

-Dobrze... A więc chodźmy. - uśmiechnęłam się tryumfalnie.

-Taa, bo się obudzą - przewróciłam oczami i wyrzuciłam za barierkę moje torby. - Umiesz spuszczać się po linie? - podniosłam brew w geście zapytania. Kiwnęła głową z niepewnym uśmiechem i już po chwili oglądałam z tarasu jak wysportowana sylwetka zjeżdża po linie. -No brawo. Ale teraz już jedźmy - zerknęłam zniecierpliwiona na zegarek.

-Niecierpliwa tak samo jak matka... - zacisnęłam dłonie na fotelu samochodu. Nienawidzę, gdy ktoś zrównuje mnie do jej poziomu. Jej poziom to już chyba piwnica... (Wiem, dziwne porównanie.. o, o )

-Ruszaj już. - oparłam głowę o szybę i czekałam, aby usłyszeć warkot silnika. Jednak nic takiego nie poczułam. Zmieszanym wzrokiem spojrzałam na osobę, którą do dzisiaj uważałam za ciotkę.

-Najpierw wolę Ci wytłumaczyć kim jestem... - wpatrywała się tępym wzrokiem w kierownicę czarnej toyoty.

-No to mów, ale możesz już jechać. - kolejny raz zerknęłam na zegarek. Ciotka przelotnie na mnie spojrzała, po czym włożyła kluczyk do stacyjki. Przekręciła kluczyk, a ja poczułam znajome warczenie i wibracje silnika. Przejechałyśmy już cztery ulice, a osoba na fotelu kierowcy dalej nie zaczęła rozmowy. Spojrzałam na nią wymownie. - Może się w końcu odezwiesz? - zamknęłam oczy, opierając twarz na dłoni podpartej o szybę.

-Dobrze. A więc opowiem Ci coś ważnego. - otworzyłam usta, aby zaprzeczyć jej poczynaniom, gdy ona mnie uprzedziła - I masz mi nie przerywać. - ostrzegła surowym tonem. Podniosłam dłonie w geście poddania, a ona cicho westchnęła.

-Kiedy miałam 16 lat zaszłam w ciążę. - spojrzałam w jej stronę przestraszona, a ona odwróciła swój wzrok. - Moja matka, a twoja babcia sprzeciwiła się, abym zamieszkała ze swoim chłopakiem. Wywalczyła opiekę nad dzieckiem i oddała je drugiej córce, twojej matce. - Zaraz, zaraz... Przecież ja nie mam rodzeństwa... Zmarszczyłam brwi i tępym wzrokiem wpatrywałam się w intrygujący punkt za oknem. Próbowałam sobie odtworzyć wszystkie wydarzenia, jak sceny z filmu. - Twoja przyrodnia matka cię adoptowała... To ja jestem twoją prawdziwą matką Ronnie...

-Zatrzymaj samochód. - siedziałam blada i wystraszona. Ciotko-matka z podejrzeniem, że za kilka chwil wyskoczę ze samochodu, aby być tylko z dala od niej spojrzała w moją stronę. Mimo wpatrywania się w widoki za oknem, czułam jej wzrok na swoim policzku. Na pierwszym lepszym przystanku autobusowym zatrzymała się. Podniosłam wzrok na jej twarz i z zamiarem bojowym, wystrzeliłam jej w twarz wszystkimi wyrzutami...

-Gratuluję zburzenia mojej całej przeszłości. Także podziwiam jak bardzo udało ci się zniesmaczyć wyobrażenia o mojej babci, która była przy mnie zawsze. Dużo częściej zwierzałam się jej niż własnej matce, czy już ciotce, która od 9-tego roku życia mnie nienawidziła. Czyli byłam tylko dodatkiem do jej życia, który kiedy już urósł - stał się niepotrzebny. Myślałam, że nie może być gorzej. A jednak się pomyliłam. Ja już nie mam rodziny. - złapałam swoje bagaże i szybkim krokiem oddaliłam się od przystanku. Nie słyszałam nawoływania, czy czegoś podobnego. Czułam pisk w uszach, zapewne spowodowany wysokim ciśnieniem w krwi, mimo to szłam dalej. Po kilku minutach tępego marszu w stronę lotniska poczułam wilgotność na swojej koszulce. Zabawne, że nawet nie poczułam kiedy zaczęłam płakać. Mój makijaż zapewne spłynął z marzeniami o zlikwidowaniu przeszłości. Większość osób na ulicy pewnie jest zdaniem, że znajdują się w ukrytej kamerze, a osoba przed nimi jest ucharakteryzowaną aktorką która miała grać Krwawą Marry... Czyżby nagrywali na tej ulicy program "Mamy Cię"? Nic mi o tym nie wiadomo. Większa część osób na ulicy omijała mnie ogromnym łukiem. Czułam się jak trędowata, mimo to dalej szłam z dumnie podniesioną głową. Mniejszość osób na ulicy to osoby pijane, które przez alkohol mają wyidealizowany świat, czyli widzą wszystko lepszym niż się wydaje. Nie widzą moich spływających łez i rozmazanego makijażu. Przynajmniej tak sobie to tłumaczę. Przecież nigdy nie miałam alkoholu w ustach. Ironiczny uśmiech zmienił się w złowieszczy śmiech, którego nie potrafiłam pohamować. Wyglądam jak osoba naćpana... W sumie, tego też nigdy nie próbowałam. Jak to ludzie mawiają: Być na haju. Także w ciągu 18- stu lat nigdy nie paliłam papierosów. Zazwyczaj takie nałogi poprzedza złe towarzystwo. Ja nie miałam żadnego. Mój śmiech się podwoił, aż przede mną nie wyrosła wysoka osoba. Aby spojrzeć jej w oczy, musiałabym wygiąć plecy do tyłu. Mimo takich akrobacji nie rozpoznałabym nawet płci tego człowieka, gdyż łzy zasłaniają mi widok.

-Coś się stało? - złapał mnie za dłonie, gdyż mało się nie wywróciłam.

-Nie, wszystko w porządku. Mam dzisiaj osiemnaste urodziny. W nocy, gdy uciekałam z domu, dowiedziałam się, że moja matka jest moją ciotką, a moja ciotka jest moją matką. - wyciągnęłam z uścisku nieznajomej postaci przed siebie dłoń na której miałam mieć zegarek, jednak nie zauważyłam nic prócz umazanej farbą ręki. - Ku*wa... Zgubiłam zegarek. Powiesz łaskawie która jest godzina? Spóźnię się na samolot.

-W takim stanie nie dojdziesz na lotnisko.Też tam jadę.

-"Jedziesz"?

-Tak, chodź. Niedaleko zaparkowałem samochód. - złapał moje bagaże, zanim zdążyłam coś powiedzieć. Jedynie moja dłoń powędrowała w górę i usta się otworzyły. Nieznajomy podniósł brew, a ja odpuściłam wzruszając ramionami.

-Przykro mi. Z nieznajomymi nigdzie się nie wybieram. - skrzyżowałam ręce na klatce piersiowej w postawie zrzędliwej dziewczynki.

-Mateusz. A ty?

-Ronn... Roxy...

-Jesteś pewna, czy chcesz się jeszcze namyślić? - przechylił zabawnie głowę, uśmiechając się szeroko.

-Jestem pewna - warknęłam odwracając twarz od światła, bo moje policzki stały się już różowe, a pod rozmazanym makijażem dobrze to widać. - Idziemy, czy stoimy?

-Tak chodź - ruszył przede mną, a mi jedynym widokiem jaki pozostał, były jego plecy.

 

[Dwie godziny później]

-No co się tak patrzysz? Jem co lubię. - odparłam chamsko na niezadane pytanie Mateusza. Podniósł ręce w geście poddania się, a ja usiadłam na wysokim krześle barowym czekając na zamówienie. Po chwili usłyszałam numerek swojego zamówienia i nie wiele mogąc, zmęczona podeszłam po tackę z fast food'em. Kiedy połowa zamówienia już przemielona zębami dotarła do żołądka - ja zabrałam się do sprawdzania swoich rzeczy, bo możliwe jest że w pośpiechu zapomniałam czegoś więcej niż zegarka. Mogłam odetchnąć z ulgą, widząc, że szkatułka, pieniądze i paszport są na właściwym miejscu. Mateusz spojrzał na mnie, jak na wariatkę, a ja oparłam twarz na dłoniach i wpatrywałam się w colę z zamyśleniem.

- I co ja teraz ze sobą zrobię... - oparłam twarz o blat stolika ze sklejki i obłożyłam ją rękami. Nie dość tego, że wyglądam jak postać z horroru, to nie mam gdzie mieszkać. Oczywiście, mogę skorzystać z hotelu, ale nie przejdzie to na długo. Muszę znaleźć ogłoszenia z wynajmem pokoi, bo na mieszkanie nie byłoby mnie niedługo stać. Szczególnie, że zakładam najgorszy scenariusz, gdzie nie znajdę pracy w ciągu miesiąca.

 

Dalej odczuwałam na sobie wzrok ciekawskich osób. Czy moje życie jest na tyle interesujące, aby szeptać o nim za moimi plecami? Ludzie, dajcie spokój.

 

Po przejściu przez wszystkie bramki mogłam wreszcie odejść w kierunku wielkiego obiektu, jakim był samolot. Wyliczając sobie odległość i czas, oszacowałam, że do Londynu dotrzemy w 2 godzin i 25 minut. Oczywiście część pieniędzy na mieszkanie musiałam przeznaczyć na cło, które niestety wyniosło mnie o wiele za dużo jak na podróżniczkę. - No tak, ale oni nie zabierają ze sobą wszędzie całej szkatułki biżuterii po babci! - strofowałam samą siebie wchodząc po wielgaśnych schodach, które prowadziły do wnętrza żelaznego potwora. Potwora, który raz na zawsze oddzieli mnie kilometrami od przeszłości.

 

Nowe postanowienie - nowe życie.

"Od teraz będę żyć pełnią życia. Aż do śmierci" - szepnęłam i odwróciłam się w stronę maszyny.

Średnia ocena: 3.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Neli 07.05.2015
    Zabrakło mi tutaj chéci poznania prawdziwej matki. Nawet wciąga. Fajne. 4 ;)
  • Madierka 07.05.2015
    Ma chcieć poznać matkę, która była jej ciotką i widziała ją co tydzień? :D Bez sensu by to było...

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania