Kroniki Łowców: U Piekieł Bram: Rozdział 4. Polegli

Światło oślepiło Sammie, otworzyła oczy i ujrzała kafelkowy, biały sufit. Po chwili poczuła ucisk w klatce piersiowej. Spróbowała się podnieść, ale ból był zbyt dokuczliwy. Rozejrzała się wokół. Znajdowała się w szpitalu. W Stolicy! Do jej ciała podłączone były kable. Spojrzała nad siebie i zauważyła monitor. Tętno, saturacja, ciśnienie - reszty znaków nie potrafiła rozszyfrować.

Zaczęła zadawać sobie pytania "Czemu jestem w Stolicy?", "Co się stało?", "Gdzie jest Luke?". Do pokoju weszła pielęgniarka, Sammie chciała uzyskać choć część odpowiedzi, ale nie mogła wydobyć z siebie słowa. Ta uśmiechnęła się do niej, sprawdziła aparaturę i wyszła, zamykając za sobą drzwi.

Łowczyni poczuła że robi się senna, a po chwili Morfeusz zabrał ją do swojej krainy, w której żyła przez ostatni tydzień.

*

Damien spacerował korytarzami szpitala, mijał jego personel, chorych i ich bliskich. Miał nadzieję że niedługo będzie dane mu opuścić to miejsce i wrócić do normalnego trybu życia. Właśnie, czy teraz może do tego wrócić? Łowca miał dylemat, iż nie wiedział jak połączyć powrót do wojska z opieką nad Sammie, szczególnie teraz gdy...

-Damien- usłyszał swe imię, odwrócił się i zobaczył pielęgniarkę, która szła zamaszystym krokiem w jego stronę-Obudziła się- powiedziała gdy była blisko niego. Chłopak uśmiechnął się, chciał pobiec do dziewczyny, ale kobieta chwyciła go za ramię i oznajmiła, że teraz robią jej badania i że ich spotkanie będzie mogło odbyć się dopiero pod wieczór.

Nie wiedział tylko, że to on będzie musiał przekazać jej złe wieści.

Narkotyczne otępienie wywołane przez leki przeciwbólowe powoli mijało. Dziewczyna zaczynała widzieć coraz lepiej, oczy już ją nie szczypały, światło nie było tak bardzo dokuczliwe. Nie wiedziała tylko kim jest chłopak siedzący obok jej łóżka. Chciała go o to zapytać, ale wciąż nie potrafiła wydobyć choćby słowa. Nie wiedziała czym jest to spowodowane, po prostu słowa były nie wypowiadane na głos, pomimo iź ruszała wargami. Podejrzewała że to przez leki, które jej podawali, gdy była w śpiączce.

- Jestem Damien, byliśmy w jednym oddziale.

Chłopak jakby czytał w jej myślach. Sammie dostrzegła że jest strasznie zmęczony, na co wskazywały sińce pod oczami. Miał bladą cerę, orzechowe oczy i kruczoczarne krótkie włosy. Tak, był przystojny.

Dziewczyna kiwnęła głową na znak ze zaczyna go sobie przypominać, a on chyba zrozumiał, przynajmniej tak jej się wydawało.

-Wiesz... Przegraliśmy...Jesteśmy w Stolicy, byłaś bardzo ranna. Spałaś tydzień, a ja wciąż byłem przy tobie.

Łowczyni zaczęła zastanawiać się nad znaczeniem słów jakie wypowiedział do niej Damien. Dlaczego to on był przy niej? Czy nie powinno tu być kogoś innego?

-Lu...- wydukała Sammie, jej głos był zachrypnięty, taki inny, przygaszony, bez emocji.

Na twarzy chłopaka pojawiła się niepewność, spojrzał na dziewczynę, chwyciwszy mocno jej dłoń i z wilkiem bólem w głosie powiedział:

-Nie wiem, Sammie. On tam został. Tam. W Moonwood. Nie wiem czy przeżył bombardowanie, bo wiesz... Miasta już nie ma. Przegraliśmy i nikt nie mówi tu o poległych.

Minęły dwie noce zanim Sammie zaczęła normalnie funkcjonować, jeśli tak można było to nazwać. Nie rzucała się na personel, zjadła posiłek który jej podano, nawet znosiła towarzystwo Damiena, który siedział z nią godzinami, nie odzywając się słowem. Łączyła ich cisza, a jego osoba sprawiała że Łowczyni była spokojniejsza. Wiedziała, ze to nie była jego wina, ale momentami miała ochotę udusić go za to co powiedział.

Wciąż faszerowano ją lekami przeciwbólowymi, ból w klatce piersiowej był strasznie męczący, czasami nie do zniesienia, ale to on sprawiał że Sammie wiedziała ze żyje.

Próbowała odpływać do krainy snów, ale tam nie znajdowała ukojenia, dręczyły ją koszmary. Wyobrażała sobie Luka, który walczy z wampami, aż nagle znikąd zalewa go wielki ognisty wąż. Czuła jego ból. W tych snach była nim.

Dni mijały. Sammie przestała liczyć, nie dostrzegła nawet zmian które ją otaczały, jak to ze w pokoju miała współlokatora, który wciąż podkradał jej kroplówkę z narkotycznym lekiem.

Umieścili mnie z ćpunem, pomyślała pewnej nocy, kiedy postanowiła wstać i rozejrzeć się po pokoju. Chodzenie na początku sprawiało jej trudności, nie potrafiła złapać równowagi, ale dzięki pomocy Damiena szło jej co raz lepiej.

Na noc zamykali jej pokój, dając znak że nie jest gotowa opuścić szpital, a ona nawet tego nie chciała. Nie była pewna czy zdoła żyć bez brata. Tylko on jej pozostał, matka zmarła jakiś rok temu na jedną z niewyleczalnych chorób.

Czy teraz będę sama? Czy teraz stanę się posągiem? Czy moje serce już jest z kamienia?

Personel postrzegał ją coraz gorzej, nie mówiono do niej, nie pytano o go jak się czuję, podwali jej leki i jedzenie. Każdego dnia wpuszczano Damiena do pokoju, a on towarzyszył jej w milczeniu. Czasem próbował zagadać, żartować, ale Sammie nie była jeszcze gotowa. Nie sądziła że kiedykolwiek będzie.

Pewnego poranka przyszła do niej pielęgniarka i przekazała wieść że Sammie opuszcza szpital i że zajmie się nią Damien. Zostali przekierowani do siedzib mieszkalnych należących do wojska. Mieszkali w jednym pokoju, który połączony był z małą kuchnią. Łazienka była na zewnątrz i była wspólna dla całego piętra.

Sammie spojrzała na białe, kafelkowane ściany, podłogę i sufit pokoju.

Czuła się jak w szpitalu, tylko że tu nie było lekarstw przynoszonych przez pielęgniarki, ani dziwnie wyglądających papek, które wpychano jej na siłę. Był tu tylko chłopak, który zastępował personel medyczny. Teraz to on odpowiadał za to by wzięła odpowiednia dawkę leków o odpowiedniej porze, by zjadła posiłek, a nawet by się umyła. Czekał na nią pod kabiną prysznicową, iż czasem bywało tak że Sammie wchodziła do łazienki i siadywała w kącie, cicho szlochając.

Pewnego dnia, pozwolono im iść do sali kinowej, w której był tak naprawdę jeden mały plazmowy telewizor. W dużym, białym i kafelkowanym pokoju ustawiono sześć rzędów, po pięć plastikowych, koloru miętowego krzeseł. Na ogół w sali było mało osób, ludzie słuchali wiadomości z przekaźników radiowych, lub idąc korytarzem w głównym holu danego piętra, iż te były nadawane ze znajdujących się tam głośników.

Sammie zajęła miejsce w pierwszym rzędzie, oczywiście obok niej usiadł jej opiekun, coś do niej mówił, żartował, a ta tylko się uśmiechała i potakiwała. Rzadko kiedy coś do niego mówiła, za to on okazał się prawdziwą gadułą, co wcale jej nie przeszkadzało. Naprawdę go lubiła. Czy zastępował jej brata? W pewnym sensie wypełniał tę pustkę.

Zaczęto nadawać jakiś program, Prezydent wygłosił orędzie w którym mówił iż teraz wszyscy muszą się łączyć i że wszystko jest pod kontrola. Nagle obraz zaczął znikać, a z głośników wydobyło się charczenie, zniekształcony głos.

Sammie wiedziała kogo to głos. Oniemiała ze strachu, sparaliżowało ją od środka. Nie wiedziała czy ma zacząć krzyczeć, płakać czy się cieszyć

To był głos Luke'a.

-Żyjemy...Tunele...Słyszycie

Średnia ocena: 4.3  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • Prue 27.05.2015
    Dużo się nie rozpisze, powiem tak opowiadanie dość proste ale starannie poprowadzone. Zdarzają się błędy i potknięcia. Podobają mi się Twoje opisy, są bardzo dobrze poprowadzone. Dawałam 4-5. Za ten Dam 4
  • wolfie 27.05.2015
    Moim zdaniem zdecydowanie za często powtarzasz imię "Sammie". Pod względem fabuły nie będę się czepiać, bo widzę, że historia rozwija się ciągle dalej. Ode mnie 4 :)
  • Shika 27.05.2015
    Spokojne, miłe, ładne opisy, a na końcu takie "jej, on żyje! Jest w kanałach? Co oni robią? ooooooo!! ". Innymi słowy - dobry rozdział :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania