LBnP XI - Podróż w Nieznane
Spałem jeszcze i śniłem o błękitnych krowach na różowej łące, popasających i muczących śpiewnie, gdy nagle ze słodkich tych marzeń sennych, tych majaków uroczych i parzystokopytnych, wyrwała mnie ogłuszająca salwa niczym katiuszy grom radzieckich.
Zerwałem się, jeszcze nie całkiem przytomny, przecierając oczęta zaspane i zaślimaczone śpikiem, gdy kolejny grzmot wywalił z brzękiem szyby w moim oknie. Podskoczyłem doń i wychynąłem, zbladły i spotniały, wytrzeszczyłem oczy i ujrzałem, całkiem już zbystrzony i trzeźwy jak świnia, upadły z nieba wielki meteoryt, zwany potocznie spadającą gwiazdą. Z gwiazdą miał niewiele wspólnego, był ohydny, poczerniały od kopciu wskutek tarć atmosferycznych, jeszcze dymił ospale, stygnąc i trzeszcząc wskutek napięć powierzchniowych. Niesamowite to zjawisko, przykuło mą uwagę, wpatrywałem się weń, aż w końcu zapragnąłem przyjrzeć się mu z bliska.
Zebrawszy całą odwagę do małego plecaczka, odziawszy się naprędce w to, co wpadło mi w ręce, wybiegłem przed me domostwo, by obejrzeć kosmicznego przybysza. Miałem zamiar poddać go studiom wnikliwym, licząc na niemałą sławę, jako pierwoodkrywca materii niebiańskiej.
Obszedłem go wkoło, meteoryt nie był aż tak wielki, jak pierwotnie sądziłem, niewiele większy był od szafy trójki zamczystej; podobieństwo do szafy wzmogło się, gdy z niemałym zaskoczeniem, dostrzegłem pod kopciem i zgorzelą, drzwi całkiem zwyczajne, z naderwaną klamką, z lekka obluzowanym zawiasem, skrzypiącymi upiornie, gdy z niemałym trudem otwierałem je na oścież.
Zajrzałem do wnętrza wścibskim okiem i zastałem skromnie umeblowany pokoik, z szafką na ubranie, krzywym stolikiem, niskim taboretem i łożem wręcz królewskim z baldachimem i frędzlami. Na stoliku znajdowało się niedojedzone jadło: jakaś puszka po szprotkach w sosie pomidorowym, widelec, poszczerbiony nóż i kawałek wyschniętego chleba. Otworzyłem szafkę, metalową, wąską, ale wysoką; na wieszaku wisiał pomięty kombinezon, a na spodzie szafki poniewierały się ciężkie buciory kosmiczne.
Gdy tak zaglądałem po kątach, nagle drzwi zamknęły się z wrzaskiem nienaoliwionych zawiasów, trzasnęły gromowo, aż kurz wzniósł się w powietrze, a meteoryt zadrżał w posadach i ni z tego, ni z owego, wzbił się nagle i uniósł mnie nieszczęsnego, gnając chyżo w nieznane.
Od sił bezwładności, zgodnie z pierwszą Newtona, padłem jak długi na potężne łoże; przygarnęło mnie ono opiekuńczo, otuliło jak pisklę w puchowe pościele i utuliło w żalu, jak oseska przy matczynej piersi.
Tak wtulony w pierzyny, wciśnięty niemocą w poduchy, modliwszy się o bezbolesną śmierć, nagle poczułem lekkość, jakbym już znalazł się w niebie, duszą się stawszy nieważką, zalewitowałem wraz z piernatami, uniosłem się nad wyro niczym bączek, tajniaczek cichutki, wypuszczony niechcący, ale smrodliwy i znaczny swą obecnością.
Było to jak majak senny, pływałem sobie pośród mgławic pierzynowych, globów jaśkowych, galaktyk baldachimowych znaczonych frędzlami. Od czasu do czasu, trykała mnie pusta puszka po szprotach, wytyczając widelczykiem azymut kolejnej, fantastycznej przygody.
Minęły wieki w mojej latającej szafie. Już nawykłem do ciasnoty pomieszczenia; chlebek zjadłem dawno i zabierałem się już za zeskrobywanie tynku ze ścian, gdy nagle coś mną wstrząsnęło i całym moim kosmicznym dobytkiem. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, skończyły się moje loty wewnątrzszafowe, obmierzła grawitacja z powrotem przykuła mnie do padołu. Zrozumiałem, że wylądowałem gdzieś na obczyźnie.
Podszedłem nieśmiało do drzwi, czekało mnie za progiem nieznane, nacisnąłem klamkę i otworzyłem wrota. To, co ujrzałem, zdumiało mnie całkiem.
***
Szary Obywatel, siedząc w fotelu naprzeciwko wielkiego telewizora LCD, sącząc codzienne piwko, ze znudzeniem oglądał poranne wiadomości. Coś tam opowiadali z wielkim podnieceniem, że jakiś meteoryt spadł na mało uczęszczaną okolicę, jakieś zadupie; podobno rozwalił chałupę z jedynym lokatorem, straty były niewielkie: jegomość ów był bezdzietnym i samotnym obibokiem, zajmującym się jakimiś podejrzanymi machinacjami, więc w sumie, dobrze, że sczezł.
Szary Obywatel beknął, pociągnął kolejny łyk piwa, pomyślał: "Sezon ogórkowy" i zmienił kanał wielkim pilotem.
Komentarze (33)
Piątkę zostawiam :)
Extra
Fajne, i takie luzackie, i takie nieszablonowe , i w ogóle... makaron przypaliłam, tak się zaczytałam ;))
Drobna uwaga: "upadły z nieba wielki meteor, zwany potocznie spadającą gwiazdą. " — jak upadły — to meteoryt. Meteor to zjawisko świecenia spadającej skały (lub szafy ;)) tzn. spadająca gwiazda.
"Obszedłem go wkoło, meteor nie był aż tak wielki,..." — tu jak wyżej, to meteoryt nie meteor ;)
"a meteor zadrżał w posadach i ni z tego, " — jak wyżej
"że jakiś meteor spadł na mało uczęszczaną okolicę," — jw
Pozdrowionka :))
Oczywiście, mogę to poprawić, ale ... nie bardzo mi się chce :)
Zrobisz jak zechcesz, oczywiście...
PS. Przypomniał mi się wątek z filmu "Sami swoi". Bohaterka sianko wysoko w stodole układa a z dołu amant spoziera i widoki na zgrabne nóżki ma, że hoho... i pyta niewiastę: "pomóc ci?" "Nie trzeba" — dolatuje go w odpowiedzi. Po chwili namysłu następuje nieoczekiwany zwrot akcji — Amant rzecze: "No to ci pomogę" ... ;))
Pozdrawiam :)
Pozdrawiak ;)
szczegółów fabuły nie pamiętam więc trudno mi się odnieść :)
Tekst nie był dopieszczany, pisany jak zwykle na żywioł :)
Sci-fi i humorek. Fajne.
Oki, w tym tekście nawsuwa się wniosek następujący - masz łatwość konstruowania zdań wielokrotnie złożonych w taki sposób, że nic nie zgrzyta.
„upadły z nieba wielki meteoryt, zwany potocznie spadającą gwiazdą. Z gwiazdą miał niewiele wspólnego, był ohydny, poczerniały od kopciu wskutek tarć atmosferycznych, jeszcze dymił ospale, stygnąc i trzeszcząc wskutek napięć powierzchniowych” :DD (plus za sarkazm)
Lekkie pióro też jest, ofkors.
Szprotki w sosie pomidorowym <3
Bardzo fajny tekst, z ładną końcówką, staranny i spójny. Żem jest na tak.
Fajf :)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania