Leśna przygoda - Rozdział III - W Leśnym Królestwie

Wiele kilometrów dalej i wiele dni później, na skraju Lasu, w miejscu, gdzie rozpoczynały się nie-tak-puste Pustkowia, doglądu straży granicznej dokonywał właśnie wysoki na trzy metry, kamienny żywiołak imieniem Tłuczeń. Tłuczeń był ambitnym, dość młodym jak na osobnika swojej rasy dowódcą, liczącym czterysta trzydzieści dwa lata, poczynając od dnia, w którym dobiegł końca jego, trwający ponad dwadzieścia wieków proces rodzenia. Miał wiele zalet, a jedną z nich z pewnością była umiejętność zachowania dyscypliny w szeregach swojego wojska. Kiedy został mianowany generałem w armii zapanował jako taki porządek.

Tłuczeń jednak nie był szczęśliwą istotą bowiem odkąd rozpoczął służbę wojskową, ledwie kilka razy przyszło mu stoczyć bitwę; będąc głównodowodzącym już tylko jeździł od koszar do koszar, i od placówki do placówki, gdzie dokonywał nudnych czynności kontrolnych. Nie rozumiał, po co królowi Ludwikowi armia skoro z niej nie korzystał. Nie rozumiał, czemu nie zrywał zawieszenia broni z Pustkowiami i nie najeżdżał na te tereny. Nie rozumiał wielu rzeczy, lecz jednej był pewny – był nieszczęśliwy. Tłuczeń się nudził. Tłuczeń chciał walczyć.

W istocie jednak sprawa z zawieszeniem broni z owymi Pustkowiami także nie była taka prosta...bo w rzeczywistości nie istniała. Rzecz działa się przed dwoma wiekami, kiedy na tronie Lasu zasiadał sir Edward. Ów król miał tego pecha, że przyszło mu władać w czasach wyjątkowo nudnych, kiedy nikomu nic się nie chciało, pory roku mijały bez żadnych anomalii, a i rozejmy, a nawet pokoje i sojusze zawierano z powodu zwykłego lenistwa. Swoją drogą kilka z nich zawarto ustnie, bo nikt nie miał ochoty marnotrawić swego czasu na pisanie warunków umowy. Król Edward, który zresztą nakazał mianować siebie Edwardem Znudzonym, ogromnie cierpiał na brak zajęć. Pewnego więc razu, ni stąd ni zowąd ogłosił całemu Królestwu, że nareszcie udało się Lasowi ustanowić zawieszenie broni z Pustkowiami. Nikt nie wiedział, dlaczego to zrobił – od wielu lat nie prowadzono żadnych walk, zaś z Pustkowiami Las nigdy nie był w stanie wojny – lecz w istocie niewielu to obchodziło. Zaczęło się wielkie świętowanie. Kroniki upamiętniły ten dzień, jako jeden z najistotniejszych w historii. Król Edward Znudzony zaś wkrótce potem zmarł w wieku czterdziestu jeden lat. Z nudów.

Wschodzące słońce ledwie się wybiło ponad linię drzew, gdy z zawziętością obserwujący odkryte równiny Pustkowi Tłuczeń, dojrzał na horyzoncie coś niepokojącego – unoszącą się wysoko, pokaźną ścianę kurzu. Tłuczeń często spoglądał w te strony, jakby na siłę doszukując się pretekstu do wywołania wojny. Nierzadko też widywał kłęby kurzu. Te jednak były inne niż pozostałe. Tłuczeń wiedział, co to oznacza. Wiedział, że w stronę Leśnego Królestwa idzie bardzo duża grupa...czegoś.

- Rotfeld! - wykrzyknął. Po chwili spomiędzy kniei wyłoniła się nieco większa w barach od zwykłej, ruda wiewiórka, mająca na sobie złoty napierśnik i naramienniki, u boku zaś zdobioną w bogate wzory szablę.

- Tak jest, generale? - odezwała się spokojnym i czystym, męskim głosem.

- Widzisz to kłębowisko? Wejdź na jedno z tych drzew i spróbuj rozeznać, co się tam dzieje.

Wiewiór zasalutował i zabrał się za wykonanie rozkazu. Po minucie powrócił z informacją, że kurz uniemożliwia pełną orientację. Tłuczeń zrozumiał – wojsko wroga ukrywa swe siły za zasłoną dymną.

- Przywołaj sokoły – rzekł do swego zastępcy. - Niech lecą na zwiad.

Zwiadowcy wrócili godzinę później.

- Dużo ludzi i innych stworzeń – oznajmili. - Bardzo dużo.

- Ale JAK dużo? - spytał Tłuczeń zniecierpliwiony.

Ptaki spojrzały na siebie i wzruszyły skrzydłami.

- Sporo – zawyrokowały.

- Liczba! W przybliżeniu! - żywiołak postawił palec wskazujący prawej ręki na środku drugiej, otwartej dłoni.

- A bo my wiemy...myśmy tylko popatrzyli.

Generał zaczął rwać mech z głowy, głośno domagając się jakiejś matematycznej wartości.

- Do stu zerodowanych kopalin! - w końcu dał za wygraną. - Co jeszcze widzieliście?

- Wraz z mężami, którzy dzierżyli na plecach potężne bronie szły kobiety, starcy i dzieci...w dużej liczbie.

- A to łotry! - Tłuczeń poczuł, że magma w jego żyłach płynie szybciej. - Wykorzystają ich jako żywe tarcze. Tchórze! Rotfeld, poślij najszybszego ptaka do króla i przygotuj wojsko. Przed zmrokiem wszyscy mają być gotowi do walki.

Wiewiór czmychnął w gęstwiny. Generał zaś stał i przyglądał się odległym tumanom kurzu. Nareszcie, pomyślał, pójdę na wojnę. Po chwili z głębin lasu odezwał się wysoki dźwięk trąbki.

 

*

- Oto one – rzekł Młotogrzmot uroczystym głosem. - Leśne Królestwo.

Wielka rzesza ludzi, zwierząt i innych dziwnych stworzeń na chwilę stanęła, by w milczeniu wpatrzyć się w ledwie widoczny zarys nieznanej im krainy. Od kilku dni byli w drodze, a z każdym dniem ich liczba się powiększała. Mieszkańcy Pustkowi wykazali niezwykłe zainteresowanie poznaniem swoich sąsiadów. Opowieści o tych ziemiach, które od pokoleń krążyły wśród nich, na nowo odżyły i rozbudzały ich wyobraźnię. Wspólna (i bogata) historia, jaka łączyła oba kraje okazała się silniejsza od długiego okresu wzajemnego zapomnienia.

- No, chłopcze – Silnoszczęki podszedł do Janka. Wyraźnie dopisywał mu dobry humor. - Tutaj przenocujemy. Jutro będziesz w domu. Jak już odprowadzisz swoją przyjaciółkę do drogi, to razem pójdziemy zapolować na wyrwidęby. Chociaż... – spojrzał na stojącą nieco w oddaleniu Natalię – Moja żona kazała ci tego nie mówić, ale uważa, że powinieneś ją poślubić.

Janek, który akurat pił wodę z bukłaka, raczył się nią mocno zakrztusić. Widząc to, Silnoszczęki głośno się zaśmiał i poklepawszy go po ramieniu poszedł w kierunku Narcyzji. Młodzieniec zerknął na Natalię. Przez całą drogę do Lasu była traktowana przez miejscowych jak księżniczka. I wcale nie ukrywała, że jest z tego zadowolona. Starsze kobiety dbały o nią jak o własną wnuczkę, młode dziewczęta pytały o najprzeróżniejsze rzeczy związane z jej urodą, zaś młodzieńcy i chłopcy podziwiali piękno. Nie było dnia, by nie odstała, od któregoś z nich prezentu. Sam Janek zaś przez cały ten czas zamienił z nią ledwie kilka zdań. Za każdym razem Natalia wydawała się niezadowolona z tego, że go widzi. Chłopak pomyślał, że musiałby mieć mocno niepoukładane w głowie, gdyby chciał się z nią ożenić.

Strząsnąwszy z odrazą tę myśl począł szukać Waltera. Odnalazł go dyskutującego żywo z trzema czarownikami. Malus gdzieś zniknął.

- Dokładnie przemyślałem sprawę. Wiem czego chcę – de Bourgh przekonywał do czegoś czarowników.

- Przecież tłumaczę ci, że masz tylko jeden dzień. W tak krótkim czasie nie wykujesz miecza! - mówił zniecierpliwiony Salus.

- Nieistotne. Miecz to dobra rzecz, zawsze może się przydać. Poza tym...mam pewien pomysł.

Na chwilę zapanowała cisza.

- Uparty człowieku! Ale tylko tę jedną rzecz – ponownie odezwał się Salus, i wyciągnął palec wskazujący ku górze.

Janek miał nie najlepsze przeczucie, lecz nim zdążył je wyartykułować odezwało się głośne pstryknięcie palców czarownika. W następnej chwili stała się rzecz ze wszech miar dla wszystkich, prócz Generała, zaskakująca. Trzej starcy pobledli na twarzach. Ich policzki lekko się zapadły, zaś na czole znienacka wystąpiły krople potu. Zaczęli przy tym jęczeć i sapać, jak po długim biegu. Mimo to, minęło parę chwil nim spostrzegli, że są to objawy głębokiego zmęczenia. Generał patrzył na tę scenę, oparty o swoją laskę, samemu czując się wyśmienicie.

- Łotrze! Coś ty nam zrobił? - wydyszał Talus, opierając ręce na kolanach.

- Nic – odparł Walter – Pomyślałem tylko, że ktoś inny mógłby wykuć dla mnie ten miecz...tak po prostu przyszliście mi na myśl...

- Ale...ale to niemożliwe. Nie zgodzilibyśmy się – odezwał się słabym głosem Salus.

- Właściwie to nie powiedziałem wam, że wykuwacie dla mnie broń, więc nie było czemu odmawiać.

- Bzdury...przecież to nielogiczne. Mielibyśmy pracować, nie wiedząc, że pracujemy?

Sir Walter tylko wzruszył ramionami.

- Czasem mi się wydaje, że ten świat jest jakiś dziwny – wysapał Nalus.

- W takim razie masz, co ci się należy! - powiedział wściekły czerwony czarownik i pstryknął palcami. Po sekundzie do trójki dyszących starców dołączył de Bourgh.

- Niegodziwcze...tak mi się odpłacasz za uwolnienie z więzienia? - wydyszał Generał i usiadł ciężko na ziemi.

W takim też stanie zastał ich Malus.

- Co tu się dzieje? - spytał marszcząc brwi.

- A, nic – Salus machnął niedbale ręką. - Odpoczywamy sobie.

- I słusznie – powiedział brunatny czarownik, dosiadając się do nich. - Jutro nareszcie będziemy w domu. Blisko czterysta lat poza światem! Trzeba będzie to jakoś uczcić.

- Proponuję, żebyśmy na sam początek porządnie się wyspali – jęknął Nalus.

- Co ty mówisz? Wreszcie wyszedłeś na wolność, a myślisz wyłącznie o łóżku? - zdziwił się Malus.

- Poza tym, nie sądzę, byśmy mogli w spokoju tutaj wypocząć – wtrącił się Walter. - Zobaczycie, że jutro oddziały wojskowe Leśnego Królestwa ruszą na nas. Od początku mówiłem, że Pustkowia i Las są w stanie kruchego zawieszenia broni.

- Ale – odezwał się Janek. - Pytałem o to Gniewosza i Młotogrzmota. Oni naprawdę nic nie wiedzą o żadnym zawieszeniu broni.

- Tym gorzej dla nich – mruknął de Bourgh układając się do drzemki. - Nasze wojska będą miały łatwiejsze zadanie.

Młodzieniec spojrzał wkoło. Widząc tak wielu potężnych mężów, dzierżących wielkie bronie, mimowolnie zadrżał.

- Naprawdę sądzisz, że oddziały z Lasu sobie z nimi poradzą? - spytał, lecz de Bourgh spał już snem kamiennym.

Niespiesznie, acz nieuchronnie zbliżał się wieczór. Mieszkańcy Pustkowi, jak zwykle rozgadani żywo rozprawiali o jutrzejszym dniu, w którym mieli ujrzeć krainę, której nigdy nie widzieli i poznać dalekich sąsiadów, których nigdy nie spotkali. Emocje udzieliły się wszystkim i nikomu nie przeszkadzał brak drewna, z którego mogliby rozpalić wielkie ognisko. Tak właściwie wszystkim wszystko dziś pasowało.

Gdy tak mijał czas, a wysoko na niebie zawisł niewielki sierp księżyca, gdy w obozowisku zapanowała głęboka cisza, zaś na skraju lasu pohukiwały arogancko sowy, pewien zmęczony, a nadto zaspany szpak usiadł ciężko na gałęzi grubego dębu, wokół którego niecierpliwie stąpał zniecierpliwiony Tłuczeń.

- Rozkazy od króla – zaskrzeczał ptak i uniósł prawą nogę, w której zwisał na lince złożony list.

- Nareszcie! - wykrzyknął żywiołak i sięgnął po kawałek papieru.

Przez chwilę słychać było pomruki czytającego generała.

- Rotfeld! - ryknął w końcu na cały głos. Natychmiast spośród koron drzew zeskoczył na niższe gałęzie wysoki wiewiór.

- Sir?

- Ustaw żołnierzy w gęstwinach, na linii granicy Lasu. W gotowości do walki. Zarządzam całonocną wartę – powiedział żywiołak. - To wszystko.

- Tak jest! - Rotfeld zasalutował i czmychnął wykonać rozkaz.

Tłuczeń został sam. Z treści królewskiego listu jasno wynikało, że mieli czekać i obserwować, co zrobią mieszkańcy Pustkowi. Jeśli będzie jasne, że atakują, Tłuczeń mógł odpowiedzieć kontratakiem. Z tego powodu Tłuczeń był tylko w połowie szczęśliwy. Połowa Tłucznia radowała się bo sądziła, że nie unikną starcia, lecz druga połowa obawiała się, że do niego nie dojdzie. Tłuczeń czuł się rozdarty.

Gdy więc o świcie następnego dnia żywiołak ujrzał zmierzających ławą w ich stronę mieszkańców Pustkowi, opanowało go silne podekscytowanie. Kroczył między oddziałami, popędzając krzykiem i szturchańcami żołnierzy do większej dyscypliny, zapewniając, że wszelka niesubordynacja będzie srodze karana. Niestety wojsko to, pozbawione wojennego doświadczenia i prawdziwej musztry, wychowane raczej na bajkach o walecznych rycerzach niż na utracie własnej krwi i bólu, przedstawiało sobą żałosny widok. Poczynając od zaspanych ludzi, poprzez drapiących się psów i wilków, robiących toaletę wszelkiego rodzaju kotów, dłubiących w nosie niewielkich, chudych entów, przyglądających się w lusterkach leśnych duszków, siedzących na zadach wielkich niedźwiedzi, aż po każde mniej lub bardziej pokraczne stworzenia o silnych łapach, masywnych głowach czy delikatnej skórze, które były zainteresowane wszystkim poza przygotowaniem do walki. Nic nie pomagały groźby i ostrzeżenia Tłucznia, który jednak był zbyt zaabsorbowany myślą o bitwie, by dostrzec te niedociągnięcia.

Tak to, pierwsza linia obrony Leśnego Królestwa powoli została utworzona. Tłuczeń nikomu nie pozwolił wyjść poza granicę drzew. Do tego czasu mieszkańcy Pustkowi znacznie się przybliżyli. To oznaczało, że szli bardzo szybko. Gdy stworzenia obdarzone lepszym wzrokiem zaczęły rozróżniać ogromne bronie i ich silnych właścicieli, chwilowy spokój w szeregach został poważnie nadwątlony.

- Żołnierze są niespokojni, sir – Rotfeld zwrócił się do swojego przełożonego – Oczekiwany wróg stanowczo przerasta ich oczekiwania.

- Wrogów się nie wybiera – burknął Tłuczeń, który od dłuższej chwili wsłuchiwał się w głosy swoich podwładnych – Musimy obronić Leśne Królestwo, nawet za cenę własnego życia.

- Zgadzam się generale – kiwnął głową całkowicie spokojny wiewiór – Ale tak naprawdę nie wiemy, czego chcą ci mieszkańcy Pustkowi. Może warto wysłać poselstwo? Król nie byłby zbyt zadowolony, gdybyś, sir, wywołał niekonieczną wojnę.

Żywiołak, choć niechętnie, dojrzał słuszność takiego rozumowania.

- Generale, jeśli nie ma ku temu żadnych przeszkód, chętnie pójdę w roli posła – poczciwy doradca dodał po chwili.

- Idź – machnął ręką Tłuczeń.

Rotfeld zasalutował i już po kilku minutach siedział na barku jednego z rycerzy, który miał opuszczoną przyłbicę. Trzecią osobą w tym poselstwie był stary centaur, trzymający wielki sztandar Lasu.

*

- Na mój młot! - odezwał się Hubert. - To są posłowie.

Stworzenia i ludzie Pustkowi szeptali zaskoczeni. Z niejednej strony słychać było szczerze uradowany śmiech. Wszyscy spoglądali z ciekawością w stronę Rotfelda i jego dwóch towarzyszy.

- Mówiłem! - niemal krzyknął jak zawsze pewny siebie de Bourgh, po którym nie było widać wczorajszego wyczerpania. - Mówiłem! Będzie wojna. Trzeba było zawrócić. Dziś wiele kobiet straci swych mężów, a dzieci ojców.

Wszyscy, którzy go słuchali z powagą mu przytaknęli, co wielce usatysfakcjonowało Waltera. Nie wiedział on jednak, iż ten niezwykle bitny, o odważnych sercach, poczciwy lud martwi się raczej o dolę żon i dzieci Leśnego Królestwa, których ojcowie mieli zginąć w starciu z nimi. Szczerze przygnębiony Hubert podszedł do Generała, i położył mu na ramieniu swoją potężną dłoń.

- Poczekajmy jeszcze trochę – rzekł – Zobaczymy, co powiedzą posłowie. Może uda się jakoś zażegnać przelania krwi. Ale obiecuję ci, że jeśli do niego dojdzie – będziemy się starać brać żołnierzy z Lasu żywcem.

Walter zrozumiał, że został opacznie zrozumiany. Uznał więc tych ludzi za mało pojętnych i poszedł w swoją stronę. Po kilku minutach błądzenia bez celu dojrzał wreszcie Natalię i Janka, którzy wyraźnie o coś się sprzeczali.

- Nie pozwalam i już! - stanowczo mówiła dziewczyna. - Miałeś mnie odprowadzić do domu. Co taki chudzielec może pomóc w bitwie? Na pewno zginiesz. Zabiją cię i zostanę tutaj na zawsze.

Młodzieniec, który już prawie się obraził za chudzielca, skrzyżował ręce na piersi.

- De Bourgh cię odprowadzi – odpowiedział – Nie będę stał z boku, poza tym nie sądzę, by doszło do tej bitwy. To wszystko, to po prostu jakieś nieporozumienie. Porozmawiam z poselstwem i wyjaśnię im, że oni wszyscy najzwyklej w świecie towarzyszą nam w wędrówce. Z takich powodów nie prowadzi się walk. Zresztą Gniewosz i Hubert, to bardzo dobrzy ludzie. Na pewno coś wymyślą.

- Zgadzam się – sir Walter przyszedł mu w sukurs – Nie ma w świecie wojsk, które bez obawy stawałyby przeciw siłom Leśnego Królestwa.

Natalii stanęły łzy w oczach.

- Ale ja nie chcę, żeby coś się stało Gniewoszowi i jego przyjaciołom – załkała.

Janek klepnął się zrezygnowany otwartą dłonią w czoło.

- Nie wyrokujmy na zapas, dobrze? - rzekł skrywając ironię – Chodźmy lepiej do Silnoszczękiego i Młotogrzmota. W końcu ja i sir Walter jesteśmy mieszkańcami Lasu. Na pewno pozwolą nam porozmawiać z poselstwem Leśnego Królestwa.

Jak powiedział, tak też zrobili; nawet de Bourgh uznał ten pomysł za całkiem przyzwoity, więc postanowił go udoskonalić swoją osobą. Gniewosz i Hubert wielce się uradowali na propozycję Janka.

- Pójdę z wami – żywo zareagował stary wojownik – Chcę osobiście poprosić o pozwolenie zwiedzenia waszej krainy!

W niedługi czas później z niespiesznie idącego tłumu oderwały się trzy osoby. Byli to sir Walter de Bourgh, Janek i Hubert Młotogrzmot, którzy zmierzali na spotkanie Rotfelda i jego kompanów. Po dłuższej chwili dwie małe grupki stanęły kilka kroków od siebie. Wszystkiemu przyglądał się w napięciu, gotowy do ataku Tłuczeń.

- Poselstwo Leśnego Królestwa, w imieniu samego króla Ludwika pyta się, co wojsko ludzi z Pustkowi robi przed naszą granicą? - zaczął spokojnym, pewnym głosem Rotfeld.

De Bourgh, wyraźnie zawiedziony, że głos zabrała wiewiórka, zwrócił się pouczającym tonem do Rotfelda, żeby nie wychylał się kiedy jest wśród starszych, większych, silniejszych i z całą pewnością – mądrzejszych od niej osób. Zastępca Tłucznia uniósł tylko jedną brew, lecz nic nie odparł na tę zniewagę. Widząc, że Walter chce kontynuować swój wywód, Janek czym prędzej go uprzedził.

- Tu nie ma wojska – powiedział. - Ja jestem Janek – Strażnik z Lasu, to jest sir Walter de Bourgh, a to Hubert Młotogrzmot z Pustkowi. On i jego przyjaciele pomagają nam wrócić do Lasu.

Wiewiór z centaurem wymienili zdziwione spojrzenia.

- A te wszystkie bronie? - wskazał łapką Rotfeld – Wyglądacie jak gotowi do walki żołnierze.

- My zawsze jesteśmy gotowi do walki – Hubert wypiął dumnie pierś – W naszym kraju inaczej się nie przetrwa. W każdej chwili mogą zaatakować bestie. Oręż to bliki towarzysz każdego z nas.

- A zatem nie jesteście wrogo nastawieni? - spytał dowódca leśnego poselstwa.

- Żadną miarą! - wykrzyknął Młotogrzmot przeczuwając, że napięta sytuacja została zdecydowanie zażegnana – Przybyliśmy odwiedzić naszych sąsiadów; odnowić zerwane więzi!

Wiewiór przytaknął nie okazując emocji. Po krótkiej naradzie ze swoimi towarzyszami rzekł:

- Sądzę w takim razie, że w imieniu naszego króla oraz całej krainy, mogę z radością przywitać naszych przyjaciół u progu Leśnego Królestwa.

Kiedy to powiedział, Janek poczuł jak z całego jego ciała opada napięcie. Hubert zaś, który bardzo przeżywał groźbę bitwy, w której musiałby pozbawić życia wielu niewinnych stworzeń, tak się ucieszył, że porwał Rotfelda w ramiona i unosząc wysoko ku górze, obrócił się z nim w kierunku swoich ludzi.

- Przyjaciele! - wykrzyknął szczęśliwy.

Naraz odezwał się potężny ryk rozradowanych głosów. Kilkadziesiąt osób z wielkiego tłumu, nie mogąc powstrzymać emocji, zaczęło biec ku poselstwu. Za nimi ruszyli następni. Nie minęła dłuższa chwila, a biegli wszyscy.

Historia Leśnego Królestwa zapisała liczne dziwne zdarzenia na kartach dziesięcioleci i wieków, a jednym z nich z pewnością była bitwa, do której dojść nie miało, a faktycznie doszło, w której naprzeciw siebie stanęły armie zaprzyjaźnionych z sobą krain, z których jedna armią nie była, a która to bitwa nie miała charakteru bitewnego. Nie wyprzedzając zanadto faktów należy wyjaśnić, jak do niej doszło.

Otóż obserwujący pod koronami drzew przebieg poselskich pertraktacji Tłuczeń, którego emocje od wewnątrz wprost rozsadzały, tak bardzo nie ufał ludziom z Pustkowi, że w istocie czekał tylko aż dadzą mu powód do ataku. Kiedy więc ujrzał, jak Hubert Młotogrzmot podniósł Rotfelda i krzyknął coś do swoich ziomków, a nadto, że ci zaczęli biec w ich stronę, nie miał już żadnych wątpliwości. Serce Tłucznia rozradowało się na widok długo wyczekiwanej walki; poza tym trzeba było iść w pomoc swojemu głównemu zastępcy. Niewiele więc myśląc, żywiołak wystąpił naprzód i ryknął na cały głos:

- Do ataku!

Tak więc dwie armie biegły naprzeciw siebie, z których jedna, nieświadoma niczego krzyczała ze szczerej radości, zaś druga z coraz większej trwogi na widok potężnych przeciwników.

Rotfeld, który znał swojego dowódcę bardzo dobrze, wyrwał się pospiesznie zdumionemu Hubertowi, i począł skakać i wymachiwać łapkami w kierunku swoich przyjaciół. Stary centaur i rycerz pomagali mu opanować tę tragiczną pomyłkę, lecz wpatrzeni ze zgrozą we wrogów żołnierze Lasu, nie zwracali na nich uwagi. Tylko de Bourgh wydawał się zadowolony z takiego przebiegu sprawy, i krzyczał do mieszkańców Pustkowi, że jeśli się poddadzą, król Ludwig na pewno potraktuje ich litościwie. Hubert Młotogrzmot, totalnie przybity – domyślał się bowiem, że to wszystko przez jego nieopaczny ruch – powstrzymywał swoich pobratymców przed wyciągnięciem broni. Janek z kolei znalazłszy Gniewosza począł tłumaczyć mu, że to jest wielkie nieporozumienie.

- Wiem chłopcze – odpowiedział Silnoszczęki, kładąc mu rękę na ramieniu – Nasi ludzie też to wiedzą. Postaramy się temu jakoś zaradzić. I ze zmarszczonymi brwiami ruszył dalej.

Po chwili chłopak poczuł, że ktoś na niego wpadł.

- Do licha, a ty co tu robisz?! - złapał się za głowę na widok przestraszonej Natalii. - Też chcesz walczyć?

- Ja... - z trudem łapała oddech – Pobiegłam bo wszyscy zaczęli biec. Myślałam, że nie będą walczyć, a teraz... Ja chcę do domu! - załkała.

- A Narcyzja? Gdzie ona jest?

- Nie wiem – dziewczyna pokręciła głową – Powiedziała, że przez nieopanowanie Huberta znowu będą problemy i pobiegła za swoimi dziećmi, pilnować, by nikomu nie zrobiły krzywdy.

Chłopak chciał coś odpowiedzieć, lecz w tym momencie oba tłumy zwarły się z sobą. Odezwał się szczęk metalu, gdzieniegdzie słychać już było jęki.

- Chodź! - młodzieniec złapał dziewczynę za rękę i siłą odciągnął jak najdalej z pola starcia.

Myliłby się jednak ten, kto sądził, że tego dnia na granicy Lasu i Pustkowi poleje się krew. Dość powiedzieć, że cała ta bitwa – o ile można to tak nazwać – ujrzała swój koniec w kwadrans od jej rozpoczęcia. Ofiar nie było, jeśli nie liczyć tych ambitnych wojowników Leśnego Królestwa, których duma i honor zostały poważnie zranione. Pozostali leśni żołnierze wyglądali na bardzo szczęśliwych. Wszyscy co prawda w czasie starcia zostali sprawnie rozbrojeni, ale nie to było najważniejsze – przeżyli. Tylko w kilku przypadkach mieszkańcy Pustkowi musieli użyć silniejszych argumentów niż ich dłonie. Sam zrozpaczony Hubert Młotogrzmot nie miał wyboru i w pojedynku z groźnym Tłuczniem wyciągnął zza pleców swój ogromny młot, lecz w porę zainterweniował poczciwy (i trochę poobijany) Rotfeld. Chwile grozy minęły. Nastał przyjemniejszy czas wyjaśnień i przeprosin.

- Niech mnie, Matyldo – żalił się swojej żonie blady jak ściana Hubert – Jeszcze moment, a uderzyłbym go swoim młotem... Gdyby nie ten dobry zwierz... Jestem za stary na takie rzeczy, robię się zbyt nerwowy.

- Najważniejsze, że nikomu nic się nie stało – pocieszał go Gniewosz.

- Co za historia – pokręcił głową Hubert – A co z chłopcem i jego piękną towarzyszką?

- Narcyzja z dziećmi poszła ich szukać – odparł Gniewosz.

Stary wojownik potarł czoło.

- Mam nadzieję, że są cali.

W międzyczasie, kilkadziesiąt metrów dalej, związany grubymi linami Tłuczeń wyrzucał swemu zastępcy, że łatwo dał się zwieść zapewnieniom mieszkańców Pustkowi o ich pokojowym nastawieniu.

- Czy ty tego nie widzisz? - jęczał niedowierzając. - Wpuścisz ich do Lasu jako przyjaciół, a jak już będą wystarczająco blisko zamku – jak nic nas zaatakują. To będzie pogrom, a wszystko stanie się z twojej winy.

- Generale, sądzę, że i bez tego podstępu ci ludzie pokonaliby nas bez większych trudności – tłumaczył spokojnie Rotfeld – Jestem przekonany o ich dobrych intencjach. Proszę spojrzeć: zwracają nam nasz oręż i na każdym kroku przepraszają, chociaż w istocie nie mają za co...

- No właśnie, no właśnie! - przerwał mu żywiołak. - To jest bardzo dziwne. Nic tu się nie trzyma kupy, mówię ci to jest podstęp. Spójrz – związali mnie. Gdyby nie mieli złych zamiarów, to by mnie nie związywali. Ale oni wiedzą, że ja wiem, że ich przejrzałem.

- Sir, związali pana bo pan jest tutaj jedyną osobą, która chce walczyć...no, może poza tymi dziećmi.

- Rotfeld, oni cię zindoktrynowali! Żądam abyś mnie natychmiast uwolnił. Trzeba ostrzec króla!

- Już wysłałem sokoła z powiadomieniem, generale.

- Świetnie. Niech będą gotowi do ataku...najlepiej w głębi Starego Boru. Ci ludzie zdaje się nie mają u siebie lasów, nie będą wiedzieli jak walczyć w jego gąszczach...

Mimo usilnych starań Rotfelda, nie udało mu się przekonać swojego dowódcy. Po jakimś czasie wiewiór dał za wygraną i zaczął szukać Huberta Młotogrzmota, bowiem sam był ciekaw, co zamierzają mieszkańcy Pustkowi. Znalazł go w towarzystwie trzech kobiet, z których jedna – najmłodsza – zdecydowanie nie należała do ich rasy, i trzech mężczyzn – Janka, sir Waltera i trzeciego, którego do tej pory nie znał.

- Poczciwy wiewiór! - Hubert krzyknął ucieszony na widok posła.

- Jestem Rotfeld – zastępca generała lekko się ukłonił. - Niesłychany początek dnia. Z grubej chmury mały deszcz.

- To prawda, to prawda – stary wojownik pokręcił głową – Poznaj moją żonę – Matyldę, i przyjaciół: Narcyzję i Gniewosza...dzieciaki gdzieś się zawieruszyły. A to jest śliczna Natalia, którą ten młodzieniec odprowadza do domu. Janka i sir Waltera poznałeś.

- Ciekawi mnie – zagadnął wiewiór, gdy się z wszystkimi przywitał. - Co dalej chcecie robić?

- Cóż, hm. Młodzieniec i dziewczyna muszą wrócić do Leśnego Królestwa, sir Walter też z pewnością zechce uczynić to samo, a my... Uszliśmy ładny kawałek drogi i z pewnością niejeden z nas chciałby z tej okazji wychylić kielicha z sąsiadami – odpowiedział Hubert.

Wiewiór poruszył niespokojnie wąsami.

- Obawiam się, że to będzie niemożliwe – rzekł, mimowolnie zastanawiając się jak to się stało, że on, reprezentując pokonanych, stawia warunki zwycięzcom. - Wasze wkroczenie na tereny Królestwa spowodowałyby zbyt wielkie zamieszanie; lud zacząłby się bać, zaś król mógłby podjąć tragiczne w skutkach działania.

- Ojoj, to byłoby niedobrze – mruknął Młotogrzmot – Chociaż ktoś ma tutaj głowę na karku.

- To się da załatwić – odezwał się Gniewosz – Z pewnością nie wszyscy będą chcieli iść dalej. Wybierzemy niewielką grupę osób, która razem z nami złoży wizytę waszemu królowi. Reszta wróci do siebie lub zostanie tutaj.

- To rozwiązanie wydaje mi się słuszne – przytaknął Rotfeld – Prawdę mówiąc miałem nadzieję, że na nie przystaniecie. Pozwólcie teraz, że przygotuję swoich ludzi do wymarszu.

W cztery kwadranse później południowe niebo było świadkiem radosnego powrotu dzielnych żołnierzy Leśnego Królestwa pod osłonę drzew, a niezwykłe w tym wszystkim było to, że wraz z nimi kroczył potężny lud Pustkowi. Tuż za granicą obu krain, gdzie zaraz rozbili obóz, oderwała się od nich niewielka, blisko stuosobowa grupa, prowadzona przez wiewióra Rotfelda i jego podwładnych. W grupie tej, poza innymi przedstawicielami mieszkańców Pustkowi, szli Hubert Młotogrzmot wraz z małżonką, Gniewosz Silnoszczęki z Narcyzją i dziećmi, doskonały sir Walter de Bourgh, Janek, Natalia oraz Salus Złoty, Malus Brunatny, Nalus Błękitny i Talus Czerwony, którzy nie zdążyli ukradkiem czmychnąć z obozowiska i zostali przymuszeni do wspólnej wędrówki. Wraz z nimi szedł także i Tłuczeń, który nie uwierzył w dobre intencje Silnoszczękiego i jego przyjaciół.

*

W kilka dni później, w samym centrum Leśnego Królestwa, pod szerokim sklepieniem sali tronowej, poważny monarcha tej krainy, pięćdziesięciodwuletni, siwy już i krótkobrody król Ludwig dokonywał właśnie zadość codziennemu poobiedniemu zwyczajowi osądzania w sprawach swego ludu. Jak zwykle o tej porze sala była pełna jego poddanych. Każdy z niecierpliwością czekał na swoją kolej, chcąc dowieść słuszności we własnej sprawie przed samym majestatem władcy. Jednym z nich był przysadzisty szlachcic i bankier, sir Harold z miasteczka Kamienny Gród, który od kilku miesięcy oskarżał swoją żonę o brak zaufania i stosowanie wobec niego przemocy psychicznej. Dowodził zatem, że ta – w jego mniemaniu – niewdzięczna kobieta, z pewnością przypuszczałaby, że on – uczciwy mąż – mógłby być złodziejem, gdyby z jej prywatnego kuferka pełnego cennej biżuterii coś zginęło. Biedna dama zaprzeczała temu dosadnie, co nie spodobało się owemu szlachetnemu szlachcicowi. Z braku dowodów, bankier postanowił zatem faktycznie skraść parę kolczyków i złotą bransoletkę swojej małżonce, by udowodnić słuszności własnych podejrzeń. Kiedy kobieta nie wniosła przeciw niemu pozwu, co gorsza – wcale nie domagała się śledztwa – mężczyzna oskarżył ją o nieodpowiedzialne traktowanie ich wspólnego majątku. Gdy zaś w toku postępowania wyszło na jaw, że to on skradł tę biżuterię, zaś małżonka (wobec twardych dowodów) musiała z bólem serca uznać to za prawdę, w pełni usatysfakcjonowany sir Harold natychmiast złożył zażalenia o niesprawiedliwym traktowaniu we własnym domu, chcąc oczywiście dowieść swoich wcześniejszych co do żony przypuszczeń. Dziś miał zapaść ostateczny wyrok w tej sprawie.

- ...takie są więc szczegóły tego sporu – zakończył królewski doradca – Za pozwoleniem waszej majestatyczności, przejdę do ogłoszenia pańskiego wyroku.

Król kiwnął niedbale dłonią.

- A zatem – kontynuował młody urzędnik – Ogłaszam, co następuje. W obliczu zdobytych faktów oraz absurdalności oskarżeń składanych przez sir Harolda, i ich uzasadnień – po sali rozległ się szmer – król uznaje sir Harolda za winnego niezarzucanych mu czynów, to jest: wprowadzania niepokoju do własnego małżeństwa, głupoty i tępoty intelektualnej, nadmiernego snobizmu i megalomanii, ponadto obniżania poziomu intelektualnego debaty publicznej, czyli toksycznego oddziaływania na społeczeństwo. Dodatkowo, w ramach prewencji, król uznaje małżonkę skazanego za współwinną winy małżonka. O rodzaju kary, jaka wam za to przysługuje, zostaniecie poinformowani najpóźniej po trzech dniach od ogłoszenia wyroku, to jest od dzisiaj. Wyrok nie jest władcomocny – lecz o jego uchyleniu możecie myśleć tylko wtedy, gdy oboje dojdziecie do porozumienia. W imieniu króla, zamykam tę sprawę!

Nikt nie odezwał się słowem. Gdy milczenie się przedłużało, władca uśmiechnął się nieznacznie. Leśne Królestwo miało wielu monarchów, lecz ten był pod jednym względem wyjątkowy – jego myślenie, choć zawsze uzasadnione, było bardzo nieprzewidywalne. Król Ludwig – osobistość niezwykle ułożona i biegła w mowie, nie pierwszej młodości i nie błahego doświadczenia – stał się dla ludu zagadką. Poddani lękliwie spoglądali na tę łagodną twarz, która w ich oczach jawiła się jako maska skrywająca szalone oblicze. Ten władca był straszny, bowiem nie rozumował jak inni. I prawdę rzekłszy – był to jedyny powód, dla którego uważano go za tyrana i gwałtownika. Zadawał gwałt ogólnie przyjętemu myśleniu. Nie, żeby mieszkańcy Leśnego Królestwa tak bardzo cenili swój rozum. W istocie chodziło najpewniej o to, że król zmuszał ich swoim postępowaniem do korzystania z jego walorów nad wyraz często; zmuszał ich do analizowania jego poczynań. To zaś wymagało wysiłku intelektualnego, który był dlań obcy. Co bynajmniej nie znaczyło, że leśni mieszkańcy nie potrafili myśleć. Oni po prostu myśleli zgodnie z ogólnie przyjętym myśleniem. Trudno jednak powiedzieć, kto z powodu takiego stanu rzeczy czuł się bardziej nieszczęśliwy – król, który bolał nad tępotą własnego ludu, czy lud, którego bolała głowa. Faktem natomiast jest, że wyrokiem w sprawie sir Harolda i jego małżonki, władca ponownie naraził się na brak zrozumienia u swoich poddanych. Między nimi bowiem utrwaliło się przekonanie, iż żona bankiera winna jest zarzucanych jej zarzutów.

Tak więc król Ludwig nie zdziwił się wcale, gdy po ogłoszeniu wyroku nie było więcej chętnych do przedstawienia swoich spraw. Prawdę mówiąc – o to mu właśnie chodziło. Jeśli jednak ktokolwiek miał nadzieję na pospieszne opuszczenie sali tronowej, to się grubo mylił. W chwili bowiem, gdy monarcha zbierał się do wyjścia, przez wysoko zawieszone okno wpadła niespodziewanie młoda sowa, krzycząc donośnie, że grupa barbarzyńskich ludzi z Pustkowi, prowadzona przez żołnierzy z Lasu lada moment wkroczy do zamku. Nastała cisza, a zaraz po niej wielkie poruszenie. Wszyscy zaczęli rozmawiać między sobą, nie bardzo wiedząc, jak się zachować. Król, całkowicie spokojny rozkazał strażnikom zwolnić środek sali, zaś lud poustawiać po bokach. W mgnieniu oka przy władcy znalazł się głównodowodzący gwardii królewskiej, wielki i potężny, a zarazem stary, kamienny żywiołak Lord Melafir. Nagle wielu ze znaczniejszych dworzan króla, którzy jeszcze przed momentem odczuwali wewnętrzne oburzenie postępowaniem swego wodza, zaczęło odczuwać wewnętrzną potrzebę znalezienia się jak najbliżej niego, by móc ukazać barbarzyńskim – cokolwiek w gruncie rzeczy znaczyło to określenie – mieszkańcom Pustkowi swoją wysoką pozycję. Nawet powstało w wyniku tego niemałe zamieszanie, lecz gwardziści, dysponując argumentami nieco prostszymi, lecz jakże wymownymi, szybko uporali się z nadmiarem ludzkiego egocentryzmu. W chwili więc, gdy oczekiwani goście przekroczyli próg wielkiej sali, panował w niej doskonały porządek.

Najpierw wszedł Rotfeld, siedzący na ramieniu tego samego rycerza, który towarzyszył mu w poselstwie, a który jak się zdaje – miał wiecznie opuszczoną przyłbicę. Wiewiór osobiście zaanonsował ich przyjście. Potem oboje ruszyli w kierunku tronu, na którym siedział król, a za nimi do środka wkroczyła dwudziestoosobowa grupa (nie licząc dzieci) mieszkańców Pustkowi, której towarzyszyli leśni żołnierze, dumnie wyprostowany sir Walter de Bourgh, Natalia, Janek, przestraszeni Salus, Malus, Talus i Nalus oraz wciąż jeszcze związany Tłuczeń. Na widok przybyszów z dalekiej krainy wszyscy nabrali głęboko powietrza. Władca uśmiechnął się nieznacznie i zafascynowany zwrócił się do swego dowódcy, by posłał po królową. Sam wstał i rzekł donośnym głosem:

- Witam! Witam was moi dzielni żołnierze. Wierny Rotfeldzie dobrze widzieć cię w zdrowiu – wiewiór zeskoczył na posadzkę i zrobił głęboki ukłon. - Sir Walterze, cóż to za przygody ciebie znajdują w zwykłe popołudnie? Janie, strażniku wschodnich granic, jakież to zadanie okazało się być dla ciebie zbyt trudne? Czyż to szaleństwo, a może...kobieta? - tu przeniósł wzrok na Natalię, która pod jego spojrzeniem zarumieniła się i ze wstydu skłoniła głowę. - Witaj piękna Natalio. Witajcie starzy czarodzieje sprzed wieków, którzyście oszpecili królewską córkę. Witajcie wreszcie i wy, przybysze z Pustkowi, dobrzy nieznajomi, na widok których serce zamiera w przerażeniu – Silnoszczęki wraz z przyjaciółmi skłonili lekko głowy.

Gdy władca każdego przywitał do sali weszła królowa. Wszyscy klęknęli na jedno kolano, król zaś podszedł i osobiście podprowadził ją do tronu. Tłum powstał, a gdy zrobiło się względnie cicho ze środka sali dobiegł głośny jęk.

- Och – zdziwił się władca – Przecież to Tłuczeń, mój generał. Czemuż to tak wzdychasz?

Na to żywiołak wyskoczył przed tron i głęboko się skłoniwszy, uniósł w górę ręce ukazując związane grubym łańcuchem przeguby. Rozległy się pełne zdumienia szepty.

- Mój panie! - załkał. - Niech mi mój król wybaczy, że nie obroniłem królestwa przed wojskiem wroga. Chciałem walczyć, lecz twoi ludzie zostali zwiedzeni kłamstwem o pokojowych zamiarach Ludu z Pustkowi. Strzeż się, panie ich mowy! Nie pozwól im przemówić bo i ciebie zwiodą! To są sprytne bestie, a ich język jak jad zatruwa myśli porządnych ludzi.

Gdy Tłuczeń to powiedział, wśród dworzan zapanowało poruszenie. Nagle wszyscy ci, którzy walczyli wcześniej o miejsce jak najbliżej króla, zapragnęli być w tej chwili gdzieś indziej. Pozostali, skonkludowawszy z wypowiedzi związanego dowódcy, że „barbarzyński” z pewnością znaczy tyle co „sprytny”, zaczęli chwalić barbarzyńskość Silnoszczękiego i jego towarzyszy. Z wielu stron odzywały się pełne uznania głosy: „Tak, są bardzo barbarzyńscy!”. Niektórzy nawet wyrażali podziw dla pomysłu podbicia ich królestwa takim wyrafinowanym podstępem.

Tymczasem wielki Lord Melafir nachylił się i szepnął coś do królewskiego ucha, które prawdę rzekłszy rade było usłyszeć coś innego nad bezmyślną mowę poddanych. Władca skinął głową na słowa generała, który zaraz wystąpił naprzód. W sali zapanowała cisza.

- Tłuczysławie! - zaczął, a jego głos był mocny, donośny. - Nie obawiaj się o los naszego królestwa. Król Ludwig wdzięczny jest tobie za wielkie poświęcenie z jakim próbowałeś bronić honoru naszej krainy, i nie zostanie ci to zapomniane. Wierzaj nam jednak, że dobry Lud Pustkowi nie skrywa wrogich zamiarów. Między Lasem a Pustkowiami nie ma bowiem wojny, a nawet jeśli kiedyś była, to od wieków żadna ze stron nie dawała powodów do jej kontynuowania...w istocie od wieków żaden leśny mieszkaniec nie wkroczył do kraju Pustkowi, a i stamtąd nikt nie zaszedł do nas. - Lord przerwał by złapać oddech. Przez moment do zebranych dochodziło brzęczenie jednej muchy. Po chwili mucha gdzieś przysiadła i zaraz po sali przebiegło głośne plaśnięcie. Brzęczenie ponownie zmąciło ciszę. - Również i wy przyjaciele z odległej krainy nie macie się czego obawiać – kontynuował Melafir – W gościach przybyliście, i jako goście zostaniecie...ugoszczeni. Jest jednak jedna kwestia, którą sam król chciałby uregulować. Sebastianie!

Przed tron wystąpił teraz ten sam młody urzędnik, który wcześniej odczytywał wyrok w sprawie sir Harolda. Uniósł on wyrozumiale jedną brew do góry, przeczesał zaczesane na bok włosy, pogładził idealnie ogoloną brodę i poprawił leżące na nosie niewielkie okulary z okrągłymi szkiełkami. Następnie chrząknął i rozwiną trzymany w ręku papier. Przyjrzał się mu uważnie, ponownie chrząknął i oddalił dokument na odległość na jaką pozwalały mu jego przydługie ramiona. Uznawszy, że z tej odległości nie potrafi rozczytać drobnego pisma, nieznacznie go przybliżył. Wtedy kiwnął głową i nabrał głęboko powietrza.

- Niechaj przed tron wystąpi Natalia! - zaczął drżącym głosem. W grupie przybyłych nastąpiło lekkie zamieszanie. Po chwili spomiędzy nich wyłoniła się wystraszona dziewczyna. - W obliczu zaistniałych faktów – kontynuował doradca, pierwej zmierzywszy wywołaną – To jest: bitwy na granicy Lasu i Pustkowi, w której komuś mogłaby stać się krzywda, uwolnienia uwięzionych z powodu własnej głupoty czarowników, w wyniku czego dwójka naszych poczciwych obywateli znalazła się w nieznanej im krainie, konieczności wysłania sir Waltera de Bourgh, by dopełnił obowiązku Strażnika i wyprowadził intruza z granic Leśnego Królestwa, zaangażowania tegoż Strażnika – Jana – w ów obowiązek, który najwyraźniej zdecydowanie go przerósł oraz próby bestialskiego pożarcia żywcem jednego z naszych obywateli, obrażania werbalnego Lasu i wszelkich niewygód na jakie zostali narażeni leśni mieszkańcy, król uznaje intruza – Natalię, płci żeńskiej – winną całego zamieszania i skazuje ją na osadzenie w Olchowej Wieży!

Gdy skończył, urzędnik pospiesznie wrócił na swoje poprzednie miejsce.

To, co wszyscy usłyszeli było tak zaskakujące, że na początku nikt się nie odezwał. Nawet Natalia, z której nie opadły jeszcze pierwsze emocje z faktu przybycia do stolicy Lasu, nie pojęła znaczenia tych słów. Stała przed tronem i – dla odmiany – tym razem to ona, nie Janek, głupkowato, choć i niepewnie, się uśmiechała. Sami dworzanie spoglądali pytająco na siebie, jakby próbując odczytać z oczu sąsiadów, czy to, co zostało przed momentem ogłoszone to już koniec, czy dopiero prolog do czegoś poważnego. Ale najbardziej zagubieni w tym wszystkim byli mieszkańcy Pustkowi, którzy nie rozumieli wysokich dworskich zasad, ni poważnej litery prawa (u nich bowiem prawo tworzył zdrowy rozsądek). Kiedy więc młody Sebastian skończył odczytywanie wyroku, sądzili, ba – przekonani byli – że właśnie miał miejsce jakiś humorystyczny rytuał rodem z lasu, który ich co prawda nie rozbawił, lecz z pewnością powinien rozbawić leśnych ludków. I dziwili się, że nikt się nie śmiał. Bańka intelektualnego zagubienia i niepewności pękła, gdy królowa rzekła na głos oburzona:

- Ludwiku, przecież to niedorzeczne!

Wtedy wszyscy pojęli, że to, co usłyszeli w istocie było niedorzeczne.

- Że co ja słyszę?! Chcecie uwięzić naszą towarzyszkę? Chcecie zamknąć Natalię w jakiejś wieży?! - powiedział zaraz czerwony z wściekłości Hubert Młotogrzmot, którego żona bezskutecznie próbowała uspokoić. Niewiele brakowało a sięgnąłby po swój młot, na który z niepokojem zezowali królewscy gwardziści, lecz w porę zainterweniowali jego towarzysze.

- Szybko! Zaraz wybuchnie! - krzyknął Silnoszczęki, po czym rzucili się, aby go przytrzymać.

- Puśćcie mnie! - ryczał Hubert – Puśćcie łachudry, wy osmolone hieny, szczury niedomyte, już ja temu zrupieciałemu dziadkowi pokażę! Dziewczyny będzie więził, niech mnie spróbuje zamknąć w tej wieży! Stawaj do walki jak równy z równym, a nie na bezbronne niewiasty się porywasz! Walcz tchórzu, walcz z Młotogrzmotem...

Minęło trochę czasu nim w końcu przyjaciołom udało się go wyprowadzić. Z mieszkańców Pustkowi, przed tronem został tylko Silnoszczęki i kilku jego towarzyszy.

- Panie! - wystąpił na przód Janek. - Te oskarżenia...one są błędne. Natalia jest niewinna. Przecież dobrze wiesz, że ona nie chciała, by to wszystko się stało.

Król uderzył otwartą dłonią w oparcie tronu.

- A właśnie, że nie wiem! - wykrzyknął – Skąd mam wiedzieć?

- Panie, proszę wysłuchaj nas – młodzieniec podszedł do dziewczyny i złapał ją za rękę – Natalio, opowiedz jak było.

- Ona?! - król parsknął zniecierpliwiony – Ona jest stroną w tej sprawie i nie może mówić jak było. To będą tylko pozbawione obiektywizmu przypuszczenia. Liczą się fakty!

- Królu – odezwał się jak zawsze spokojnym głosem Rotfeld – Fakty, faktycznie są faktyczne, ale i one nieraz, zdaje się, powinny ustąpić zdrowemu rozsądkowi, a nadto właściwie poprowadzonemu dochodzeniu.

- Choć słowa te wypowiedziała wiewiórka, w dodatku tak nieprzyzwoicie duża – wtrącił się Walter, który skończył właśnie otrzepywać swój kapelusz – To jednak nie sposób zarzucić im braku pewnej trafności. Bowiem faktyczność ukazanych faktów, które Wasza Wysokość raczył nam przedstawić, jest faktyczna tylko w odniesieniu do zaistniałych faktów, nie zaś do osób, które ten fakt ufaktyczniły. Otóż fakt jakim było jakieś zdarzenie, tudzież jego następstwo jest zgoła czymś innym od faktu intencyjności działań czy myśli jakiejś osoby. Chcę zatem powiedzieć, że faktyczne pragnienia oskarżonej tutaj Natalii mogły, lecz nie musiały być zgodne z nastanymi w późniejszym czasie faktami. Jak Panie słusznieś zauważył – nie jesteśmy jednak w stanie dojść do obiektywnych wniosków na ten temat. Pozostają nam więc jedynie faktycznie zaistniałe fakty, to jest – zdarzenia. Za pańskim pozwoleniem dokonam teraz pokrótkiej analizy danego problemu.

Władca skinął nieufnie dłonią.

- Dziękuję. A zatem – kontynuował de Bourgh, chodząc w tę i z powrotem ze wzrokiem wlepionym w ziemię i założonymi na plecach rękami, którymi od czasu do czasu oszczędnie gestykulował. - Faktem jest, że oskarżona – Natalia, wkroczyła bezprawnie na teren naszego zacnego królestwa, co doprowadziło do znanych już nam wszystkim następstw. Lecz faktem jest także i to, że na owe fakty – nazwijmy je „całościowymi”, składają się także i pewne fakty niejako biorące współudział w tworzeniu faktów całościowych – nazwijmy je faktami „składowo-determinującymi”. Weźmy od razu przykład z naszej sprawy. Oskarżona jest między innymi winna temu, żeśmy uwolnili z więzienia tych podłej reputacji starców, poprzez to, że śmiała bezczelnie zgubić się w lesie. Lecz jednym z faktów składowo-determinujących jest to, że Strażnik-guzdrała nie potrafił wcześniej wyprowadzić oskarżonej poza granice naszej krainy. Podobnie ma się rzecz z tą całą bitwą. Nastąpił tam nawet cały szereg faktów składowo-determinujących, poczynając od zuchwałego pomysłu owego osobnika – tu wskazał na Gniewosza – o odprowadzeniu nas do granicy (na co ja nie miałem wpływu bom zasnął), poprzez ordynarne wproszenie się do tej wyprawy całej wioski, później nawet krainy, aż po każdego żołnierza Leśnego Królestwa, który przyczynił się do klęski. Panie, nie ma sensu bym wymieniał i opisywał każdy z zarzutów. Sądzę, że to krótkie objaśnienie jest wystarczające.

- W rzeczy samej sir Walterze – odparł monarcha – Ale to rozumowanie, choć słuszne, nie uniewinnia, nawet nie umniejsza winy, oskarżonej.

- Istotnie – odpowiedział Walter – Nie umniejsza. Ale wskazuje, że istnieją współwinni, następujących po przekroczeniu przez oskarżoną granicy Lasu, zdarzeń.

- Słusznie – ciągnął król – Lecz owe następujące zdarzenia są tylko implikacją tamtego zdarzenia pierwotnego.

- Owszem – przytaknął Generał – Jednak przekroczenie przez oskarżoną granicy, jest zdarzeniem pierwotnym tylko w stosunku do zdarzeń po nim następujących.

- Masz rac... Słucham? Jakże to? - król nie potrafił ukryć zaskoczenia. Wszyscy, pełni napięcia przysłuchiwali się tej wymianie zdań.

- Ot, weźmy dla przykładu układ granic Lasu – tłumaczył de Bourgh – Jak dobrze Wasza Wysokość wie obecne granice zostały wytyczone przed stu laty przez Drzewca Jemosława, doradcę na dworze króla Władysława. Wcześniej linia naszej zachodniej granicy, gdzie doszło do omawianego przestępstwa, przebiegała kilka kilometrów bliżej na wschód. Łatwo zatem wywnioskować, że gdyby nie przesunięcie granicy, oskarżona nie przekroczyłaby jej, więc nie doszłoby do tych wszystkich sytuacyi.

- To niesłychane – rzekł zdumiony monarcha – Sir Walterze, ma pan absolutną rację. Nie mogę wprost uwierzyć, że nie wziąłem pod uwagę tej oczywistości. Trzeba zarządzić śledztwo. Lordzie Melafirze należy sprowadzić tutaj Jemosława, zdaje się, że jeszcze żyje; podobno przebywa gdzieś w Dębowym Borze na południu. Sebastianie – twojej pieczy pozostawiam zbadanie ostatniego stulecia i rozpoznanie wszelkich czynników, które mogłyby mieć wpływ na zaistnienie omawianej właśnie katastrofy. Oczekuję codziennie nowych informacji – wywołani skłonili głowy, na znak, że zrozumieli. – Co się zaś tyczy znanych nam faktów, dzięki objaśnieniom sir Waltera, widzę teraz wyraźnie jak mają się rzeczy. Oczywiście podtrzymuję wyrok skazujący pannę Natalię, bo to niepodobna, żeby było inaczej. Jednakowoż pojawiła się konieczność ponownego rozpatrzenia sprawy, w celu wskazania współwinnych winy skazanej. Dlatego też zakazuję podejrzanym, to jest: Salusowi Złotemu, Malusowi Brunatnemu, Talusowi Czerwonemu i Nalusowi Błękitnemu oraz Strażnikowi Jankowi i sir Walterowi de Bourgh, opuszczania stolicy do zakończenia śledztwa. W związku z tym, że prawo Leśnego Królestwa obejmuje jedynie mieszkańców Lasu, życzę naszym gościom z odległych Pustkowi pomyślnego tutaj pobytu. Lordzie Melafirze – proszę zabrać skazaną i dopilnować, by jeszcze dziś trafiła do Olchowej Wieży.

Gdy tylko Silnoszczęki usłyszał te słowa, zmarszczył groźnie brwi, szarpnął swoją brodę, wyciągnął zza pleców swój obosieczny topór i bez wahania stanął przed dziewczyną. Już po krótkiej chwili za nim postąpili tak samo jego pobratymcy. Dzierżąc w dłoniach potężne bronie, patrzyli groźnie na każdego kto wykonał choćby najmniejszy ruch w stronę Natalii. Również i de Bourgh wyciągnął z laski ułamaną szpadę, sądząc, że dzięki temu wykaże swą godność. Był bowiem oburzony, że i on został wymieniony w gronie podejrzanych. Do tej pory bowiem nigdy w głowie mu nie postało, by można go było o cokolwiek złego podejrzewać.

- Wielki królu – rzekł twardym, lecz spokojnym głosem Gniewosz – Rozważ, co chcesz uczynić. Co prawda nie rozumiem ani krzty z tego, co mówicie, lecz wasz sposób mówienia trąci fałszem, który mi cuchnie. Jeżeli wasz rodzaj sprawiedliwości, choć śmierdząca to sprawiedliwość, i – za przeproszeniem – gówno warta, skazuje tę dziewczynę, to i ty królu musisz się z nią zmierzyć. W przeciwnym razie nie pozwolimy tknąć dziewczyny.

Król Ludwig, który nie bardzo miał ochotę konfrontować się z taką sprawiedliwością, nie odpowiedział od razu. Został jednak zmuszony do bardziej przychylnego spojrzenia na tę sprawę, gdy do sali tronowej powrócili towarzysze Silnoszczękiego, z Hubertem na czele.

- Co on tu robi? - zareagował zdenerwowany władca, chcąc odwlec moment podjęcia decyzji.

- Co tu się dzieje? - spytał niemniej zdenerwowany Młotogrzmot, widząc, że jego pobratymcy dzierżą w dłoniach bronie.

- Chronimy pannę Natalię – odpowiedział jeden z nich.

- Słucham?! - niespodziewanie wybuchnęła Matylda. - To my z Narcyzją od kilku minut walczyłyśmy, by Hubert nie rzucił się na tych nieszczęsnych ludzi, uspokajałyśmy go zapewniając, że wszystko skończy się dobrze, a WY MI TU MACHACIE TYMI ZABAWKAMI, gotowi do walki?! Chować mi je ale już!

Tak krzyczała Matylda, żona Huberta Młotogrzmota, a siła jej głosu była tak duża, że Silnoszczęki i pozostali wojownicy schowali bronie.

- Durni mężczyźni. Myślą tylko mięśniami – wymruczała na koniec, pokazując palcem mężowi, by nie ważył się na zrobienie jakiegoś głupstwa.

Monarcha tymczasem dojrzał w tej scenie szansę wybrnięcia z trudnej sytuacji. Uśmiechnął się i rzekł:

- Lordzie Melafirze, jakom rzekł – proszę odprowadzić więźnia.

Sądził bowiem, że teraz nikt nie przeszkodzi mu w spokojnym wykonywaniu wyroków. Wtedy to Natalia rozpłakała się i skryła za plecami Janka, który uznał ją za chorą umysłowo skoro wybrała za obrońcę jego, a nie Huberta czy Silnoszczękiego. Wtedy też po raz drugi odezwała się Matylda.

- Hola, hola! Co to ma znaczyć? Jakże to „więźnia”. Natalia jest niewinna, to oczywiste, po co te sceny?

- Matyldo – odrzekł jej Gniewosz – Właśnie w chwili, gdy wróciliście byliśmy w trakcie negocjacji. Król chciał Natalię uwięzić, a my chcieliśmy ją chronić.

- Nie może być! - rozgniewała się stara kobieta. - Więc czego tak sterczycie?! Chcą ją zabrać, łapcie za broń! Po co wam te mięśnie, skoro w ogóle z nich nie korzystacie? A ty co się tak gapisz, jak koza w trakcie dojenia? - zwróciła się do swojego męża – Wyciągnij wreszcie ten młot, trzeba bronić dziewczynę przed tymi bandytami.

W mig wokół Natalii i Janka utworzył się krąg walecznych mężów. Także i królewscy gwardziści obnażyli swoje miecze, lecz zrobili to bardziej z odruchu obronnego niż konieczności wywarcia presji na wojownikach z Pustkowi. Widząc, co się święci lud zajmujący salę tronową zaczął chyłkiem ją opuszczać.

- Czy teraz, o Panie, zechcesz zmierzyć się z własną sprawiedliwością? - zadał pytanie Gniewosz.

- Niechże się stanie – odpowiedział król Ludwig – Co mi zarzucasz, przyjacielu?

- Ano tylko to – choć to absurd, ale najwyraźniej w waszej krainie absurdy są w wielkim poważaniu – że gdybyś, Panie nie wysłał do pomocy Jankowi, sir Waltera de Bourgh, to oni nie znaleźliby się w więzieniu czarowników.

W pierwszej chwili król nic nie odrzekł, bowiem intensywnie myślał. Otworzył usta i zaraz je zamknął. Nabrał powietrza, by od razu je wypuścić. W końcu oparł łokieć na poręczy tronu i palcami zaczął skubać swą siwiejącą brodę. Nie szukał jednak rozwiązania z tego impasu. Władca uczciwie analizował.

- Prawda! - wykrzyknął wreszcie. - Wszystko prawda! Sebastianie, co sądzisz?

Młody urzędnik chrząknął.

- Zdaje się, prawda, że prawda – odpowiedział.

- I owszem! - monarcha uderzył się pięścią w kolano.

- Do czego zmierzasz? - zagadnęła jego małżonka.

- Moja droga, mój ludu i wy – przyjaciele, a ponad onych ty, panie wojowniku – otóż jestem współwinny winy oskarżonej i muszę odbyć współkarę wraz z resztą współwinnych.

- Co ty mówisz? - oburzyła się królowa – Jak takie głupstwo mogło ci przyjść do głowy?

- Panie – wtrącił się Lord Melafir – Z pewnością jest jakieś wytłumaczenie dla tej pańskiej decyzji, które zdjęłoby winę...

- Otóż nie ma! - przerwał mu władca. - Nie. Mój czynny wkład w ten cały incydent jest niepodważalny. Prawda, panie wojowniku?

Silnoszczęki, który nie tak to sobie wyobrażał – sądził bowiem, że wobec jego oskarżenia król raczej wycofa się z własnych, niż uzna swoją winę – nie wiedział, co odpowiedzieć.

- Uhm, tak – mruknął w końcu zdezorientowany.

- Zaiste! - kontynuował król Ludwig – Dokonałbym czynu niesprawiedliwego względem sprawiedliwości, gdybym skazał tych współwinnych, nie skazując przy tym samego siebie. To byłoby niedopuszczalne! Co więcej, uważam za słuszne odbyć tę samą karę, co oni. Niniejszym więc, skazuję siebie samego oraz sir Waltera de Bourgh, Strażnika Janka, intruza Natalię oraz czarowników: Salusa, Malusa, Talusa i Nalusa na zamknięcie w Olchowej Wieży!

- Ależ Panie! - wykrzyknął Lord Melafir – Przecież to...

- Absurd! - weszła mu w słowo królowa.

- Żaden absurd moja małżonko. To są FAKTY – zestrofował ją mąż.

- Mówiłem, ostrzegałem! - odezwał się Tłuczeń, który przed momentem zawiedziony zdał sobie sprawę z tego, że do tej pory nikt nie zdjął z jego nadgarstków kajdan. - Język Ludów z Pustkowi jest podstępny! Ledwie zaczęli mówić, a już zwiedli twój umysł, Panie, na manowce.

- Język językiem, ale fakty pozostają faktami. Dosyć dyskusji. Jestem współwinny – odparł poirytowany władca. - Lodzie Melafirze, czyń coś powinien.

Tak więc, w niedługi czas później czwórka skazanych, z królem Ludwikiem na czele – wedle jego woli – została osadzona w ponurej Olchowej Wieży. Sprawiedliwość jednak nie zdołała dosięgnąć czarowników, którzy, gdy tylko usłyszeli, że znowu mają trafić do więzienia, wykorzystując ogólne zamieszanie, chyłkiem czmychnęli z sali tronowej, tak, że nikt nie potrafił określić kiedy ją opuścili. Od tej chwili w Leśnym Królestwie trwało intensywne poszukiwanie zbiegów. Gniewosz Silnoszczęki zaś wraz z Hubertem Młotogrzmotem, odprowadziwszy pierwej swoje rodziny do granicy Lasu i Pustkowi, zaczęli szukać owej Olchowej Wieży z zamiarem uwolnienia przyjaciół. Równie ważnym celem pierwszego z tej dwójki było znalezienie bestii zwanej wyrwidębem i powalenie jej w uczciwym pojedynku.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania