Poprzednie częściLustrzane Królestwo - Prolog

Lustrzane Królestwo - Rozdział 1 (1/2)

Pierwsze promienie słońca wdarły się do pokoju przez niedosunięte żaluzje, muskając swoim ciepłym dotykiem skórę filigranowej blondynki. Zmarszczyła lekko powieki, wydając z siebie jęk niezadowolenia. Z cichym westchnieniem podniosła głowę, rzucając spojrzenie na budzik. Miała jeszcze trzy minuty do alarmu. Niechętnie podniosła się do siadu i przejechała otwartą dłonią po twarzy. Kiedy alarm zadzwonił, zgasiła go zrzuceniem elektrycznego zegarka z szafki.

- No zamknij się, wiem, że mam wstać. Nie przypominaj mi o tym. – burknęła z wyrzutem i wstała z miejsca. Rozejrzała się po swoim pokoju, w którym panował nieopisany bałagan. Jej on wcale nie przeszkadzał, teraz czuła się znacznie lepiej, niż gdyby wszystko było na swoim miejscu. Taka pustka jest przytłaczająca, za dużo wolnej przestrzeni. Pokój Aylin był małym pomieszczeniem, po którym od razu widać było, że należy do nastolatki z pasjami. Ściany poobwieszane były różnorakimi plakatami gwiazd, rysunkami, które tworzyła Aylin oraz fotografiami. Gdzieś w kącie pokoju stało pudło z przyrządami artystycznymi. Miała ich wiele. Począwszy od farb akrylowych, idąc przez pastele i węgle, kończąc na zwykłych ołówkach. Obok pudła oparta o ścianę była sztaluga z rozłożonym dużym płótnem, na którym znajdowały się już szkice jej nowego portretu. Po rysach twarzy namalowanej postaci można było z łatwością odgadnąć, że to nie kto inny, jak Pwyll. Na biurku stojącym naprzeciwko sztalugi walały się zeszyty oraz książki, potrzebne Aylin do szkoły. Podłoga zawalona była stertą brudnych, jak i czystych ciuchów. Blondynka zanurkowała dłonią w piramidzie ubrań, wyjmując z niej flanelową koszulę w niebiesko-czarną kratkę oraz krótkie czarne spodenki. Po powąchaniu ubrań stwierdziła, że nie śmierdzą, więc mogła je spokojnie ubrać. Z lekkim uśmiechem na ustach powędrowała do łazienki, gdzie też zabrała się za nakładanie makijażu. Nigdy nie lubiła malować się mocno, dlatego skończyła tylko na ozdobieniu twarzy podkładem i tuszem do rzęs.

- Aylin, złaź na dół! Spóźnisz się do szkoły! – usłyszała krzyk Josiane, jej matki. Wywróciwszy oczami wyszła z łazienki już kompletnie ubrana, kierując swoje kroki na dół.

- Dzień dobry, śpiochu. – uśmiechnął się tata, Dorian.

- Witaj. – również odpowiedziała mu uśmiechem – Jest coś na śniadanie? – spytała, spoglądając na swoją matkę. Josiane Smith była niską brunetką, która zawsze miała na ustach ciepły uśmiech. Gdy się na nią patrzyło, miało się wrażenie, że jej osoba wręcz emanuje dobrem. Gdyby zajrzeć w jej błękitne oczy, można było znaleźć w nich schronienie. Kobieta była trzydziestosiedmioletnią ostoją spokoju. Całkowitym jej przeciwieństwem był Dorian, którego zielone oczy zdawały się mówić o tym, jak energiczną osobą on był. Na głowie wiecznie rozczochrane blond włosy pokazywały też, że nie dbał zbytnio o swój wygląd. Był wyższy od Josiane o dobre dwadzieścia centymetrów. Z takiego połączenia dwóch zupełnie różniących się od siebie osób powstała Aylin, niska i drobna blondynka o szarych oczach i bladej cerze.

- Tam masz kanapki. – odezwała się brunetka, wskazując palcem talerz stojący na bordowym blacie. Aylin kręcąc nosem sprawdziła z czym kanapki zostały zrobione i pokręciła nosem.

- Wiesz przecież, że nie lubię papryki. – burknęła niezadowolona, wyjmując znienawidzone warzywo z kanapki i wrzucając je do kosza. Josiane wzruszyła ramionami, uśmiechnąwszy się do córki przepraszająco. Po spakowaniu śniadania do specjalnego pojemnika na kanapki, wrzuciła je do plecaka. Ubrała na nogi czarne Martensy w kwiatki i spojrzała na Doriana.

- Jestem gotowa, podrzucisz mnie? – spytała z nadzieją, że może tym razem jej się uda.

- Wybacz skarbie, jestem już spóźniony do pracy. Poza tym Pwyll czeka na Ciebie przed domem.

Aylin zaciekawiona wyjrzała przez okno w wiatrołapie i z uśmiechem wybiegła na zewnątrz, zapominając nawet pożegnać się z rodzicami.

- Witaj Pwyll! – przywitała się z nim mocnym uściskiem i rozczochraniem mu blond włosów postawionych na żelu. Jęknął przeciągle, przytulając ją do siebie.

- Czy ty zawsze musisz psuć mi fryzurę? Wiesz przecież, że spędzam dużo czasu, żeby je ułożyć w takie cudo! – spojrzał na nią z wyrzutem i pociągnął za rękaw w stronę szkoły. Black Road było małym miasteczkiem położonym w Północnej Karolinie. Było tak małe, że nie pamiętał o nim nikt, o ile nigdy wcześniej tu nie mieszkał, lub nie miał tutaj rodziny. Wszyscy ludzie znali się nawzajem, a każdy metr miejscowości był tak każdemu znany, jak jego własne mieszkanie. Pwyll i Aylin mieszkali naprzeciwko siebie, znali się od małego. Przyjaźń między nimi zakwitła już, gdy mieli po dziewięć lat. Teraz mają siedemnaście i nadal trwają przy sobie. Do szkoły od domu dzieliły ich może dwa kilometry.

- Jak Ci minął weekend? – spytał okularnik, spoglądając na dziewczynę. Ta jedynie wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się pod nosem.

- Malowałam Twoją brzydką twarz. Dostaniesz portret na urodziny… - zaśmiała się głośno, puszczając mu oczko. Po niespełna dwudziestu minutach stali przed gmachem ich szkoły. Od frontu, umiejscowione na samym środku były potężne drzwi wejściowe, nad którymi wisiał transparent z napisem „Black Road High School”. Budynek nie był pierwszej nowości, miał ponad siedemdziesiąt lat, a odnawiane było jedynie wnętrze. Przed obiektem znajdowało się pełnowymiarowe boisko do piłki nożnej oraz trawnik, na którym na przerwach uczniowie wylegiwali się i rozmawiali.

Dwójka nastolatków tuż przed wejściem została zaczepiona przez rudowłosą i piegowatą dziewczynę, nieco wyższą od Aylin, a nawet i Pwylla.

Średnia ocena: 3.7  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • Ktokolwiek 04.08.2015
    Ten fragment przykuł moją uwagę, zaraz dowiesz się, dlaczego :
    "Kobieta BYŁA trzydziestosiedmioletnią ostoją spokoju. Całkowitym jej przeciwieństwem JEST Dorian, którego zielone oczy zdają się mówić o tym, jak energiczną osobą on JEST. Na głowie wiecznie rozczochrane blond włosy pokazywały też, że nie DBA zbytnio o swój wygląd. BYŁ wyższy od Josiane o dobre dwadzieścia centymetrów."
    Powiększone przeze mnie wyrazy mówią, w jakim czasie opowiadasz. W jednym miejscu mamy przeszły, w drugim natomiast teraźniejszy. :) Powinnaś chyba zdecydować, jakiego czasu chcesz używać i trzymać się tego jednego :)
    Mieszanka czasów jest poprawna np. w takim fragmencie:
    "Pwyll i Aylin MIESZKALI naprzeciwko siebie, ZNALI SIĘ od małego. Przyjaźń między nimi ZAKWITŁA już, gdy MIELI po dziewięć lat. Teraz MAJĄ siedemnaście i nadal TRWAJĄ przy sobie."
    A jednak wtedy, kiedy znów jesteśmy w teraźniejszości pojawia się czas przeszły:
    "Do szkoły od domu DZIELIŁY ich może dwa kilometry."
    Popraw mnie, jeśli się mylę :)
    Pozdrawiam ciepło i mam nadzieję, że rozumiesz o co mi chodzi :)
  • sebaaaschan 04.08.2015
    oki, zaraz wprowadzę poprawki ^^
  • Angela 04.08.2015
    Pomimo bałaganu w użyciu czasów czytało się lekko, i przyjemnie. Zostawię 4 : )

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania