Poprzednie częściLustrzane Królestwo - Prolog

Lustrzane Królestwo Rozdział II:

Dziewczęta nie wróciły już na zajęcia tego dnia. Maia wróciła do domu, zaś Aylin nie wiedząc co ze sobą zrobić skierowała kroki w stronę miejscowej biblioteki. Niegdyś znajdowała się w budynku opuszczonego już ratusza. Po pożarze została przeniesiona w nieco dogodniejsze miejsce. Żeby do niej dotrzeć nie trzeba było już pokonywać kilku kilometrów, by dotrzeć do „rynku”, który umiejscowiony był nie w środku miasta, a na jego obrzeżach. Wzdłuż drogi, którą zmierzała młoda dziewczyna stały domki jednorodzinne. Każdy podobny do drugiego. Oprócz jednego. Odznaczał się swoim malowniczym ogrodem, płotem a nawet i elewacją. Pośród szarości wszystkich budynków uciechą dla oka stał się dom, którego kolor był zbliżony do odcienia nieba podczas zachodu słońca. Dziewczyna zwolniła swoje kroki i zatrzymała się przy ogrodzeniu, o które się oparła, by móc na dłużej zatrzymać wzrok na kwiatach w ogrodzie. Najpiękniejsze i najdumniejsze wydawały się być krwistoczerwone róże. Pośród nich było jeszcze wiele innych odmian kwiatów, ale żaden nie wyróżniał się tak, jak one. Róże były pięknymi kwiatami, mimo tego, że sprawiały ból, gdy dotykało się je w nieodpowiednim miejscu. Pamiętała swoje pierwsze spotkanie z tymi kwiatami. Była małym, nieświadomym zagrożenia ze strony kwiatów dzieckiem. Chciała go zerwać, ale róża dzielnie się broniła, dumnie spoglądając na zapłakane i zakrwawione dziecko. Kwiat wygrał tę wojnę. W tamtej chwili dziewczyna pokochała naturę za to, że ta potrafi sama o siebie walczyć. Nie poddaje się i nie ulega silniejszemu ot tak. Nie do przyjęcia byłby fakt, gdyby oddała swoje życie bez żadnych starać. Aylin zmrużyła lekko powieki, przypatrując się uważnie płatkom kwiatów. Może kolor zawdzięczają dzięki krwi swoich wrogów? W końcu już tylu zraniły, tyle litrów bólu i cierpień przelały. Z zamyślenia wyrwał ja ruch, który dostrzegła pomiędzy pnącymi się w stronę słońca winogronami. Gdy wytężyła wzrok i rozpoznała postać krzątającą się pomiędzy roślinami uśmiechnęła się szeroko.

- Dzień dobry, panie Hitchwick! Nie potrzebuje pan pomocy? – starszy pan uniósł głowę znad grządki i przeniósł wzrok bystrych oczu w stronę dziewczyny stojącej za płotem. Kąciki jego ust od razu uniosły się w górę, układając jego usta w sympatycznym uśmiechu.

- Witaj, dziecino! Nie, nie potrzebuję, ale dziękuję za troskę. Co cię do mnie sprowadza?

- Postanowiłam do pana zajrzeć w drodze do biblioteki – Steven Hitchwick był mężczyzną w podeszłym wieku. Z tego, co było jej wiadomo nigdy nie miał żadnej rodziny. Nie miał kobiety, nie miał dzieci ani wnuków. Był zupełnie sam. Rzadko kiedy gdziekolwiek wychodziło, a mimo to wiedział wszystko, co działo się w ich małym miasteczku. Niekiedy bywał większym plotkarzem niż niejedna starsza pani, zagorzale uczęszczająca co niedzielę na mszę do kościoła. Ponadto jeżeli ktoś chciałby posłuchać jakichś miejscowych legend, to powinien swoje kroki skierować do domu Stevena. Chodzą też plotki, że starszy pan lubi bawić się w zielarza. Cóż, to by wyjaśniało te wszystkie dziwne rośliny, których nigdy w życiu nie widziała na oczy.

- Oho, chyba zaczyna padać – zawyrokował mężczyzna, rozkładając ręce na boki, by upewnić się, czy ma rację. Owszem, miał rację, bo kilka sekund później deszcz lunął na nich jak z wiadra. Gestem dłoni zawołał ją do środka i otworzył drzwi wejściowe do swojego domku. Dziewczyna przez furtkę w płocie przeszła na teren jego posesji, wsuwając się zaraz po schodkach do budynku. Na przywitanie w jej nos uderzył przykry zapach… Przypominał nieco jakieś zgniłe roślinki.

- Rozgość się w salonie, zaparzę nam herbatki- uśmiechnął się do niej delikatnie, na co ta również odpowiedziała uśmiechem. W przedpokoju zsunęła z nóg ciężkie buty, żeby nie nabrudzić błotem mężczyźnie w domu. W samych skarpetach, zupełnie jak u siebie w domu powędrowała do dobrze jej już znanego pomieszczenia. Gdy chciała pobyć sama, albo z kimś porozmawiać, przychodziła właśnie tutaj. Pan Steven zawsze był chętny jej wysłuchać. Często zdarzało im się nawet wspólnie milczeć, a to bardzo dziewczynie pomagało. Zasiadła wygodnie na fotelu, obitym jasną sztuczną skórą, naprzeciw kominka, w którym zawsze tliło się jakieś samotne drewienko. Podciągnęła kolana pod brodę i wlepiła wzrok w ogień tańcujący leniwie na kawałku drewna. Bardzo interesujący widok, a do tego tak łatwo można było dzięki niemu się odstresować. Z pałacu jej myśli wydarł ją dźwięk stawianych na stole filiżanek. Podniosła na nie wzrok i westchnęła cicho.

- Dziękuję. Wygląda na to, że jest pan zmuszony na moje towarzystwo przez dłuższy czas, burza rozszalała się na dobre – westchnęła cicho, słysząc grzmoty - To może poczęstuje mnie pan jakąś ciekawą historią?

- Hm… W sumie mam jedną. Słyszałaś kiedyś o… Obdarzonych? – zagaił, spoglądając na nią, na co dziewczyna spuściła wzrok. Zagryzła delikatnie dolną wargę. Jej wzrok powędrował z powrotem na filiżanki z parującą, gorącą herbatą.

- Nie, nie słyszałam. Ale z wielką chęcią dowiem się, co ma pan do powiedzenia. To kolejna miejska legenda? – zaśmiała się cicho, żeby nieco rozładować napięcie, które według niej właśnie się tam pojawiło.

- To nie jest żadna legenda! To szczera prawda – oburzył się zabawnie starszy pan i sięgnął po porcelanową filiżankę, by upić kilka łyków i zacząć swoją opowieść.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania