Poprzednie częściLustrzane Królestwo - Prolog

Lustrzane Królestwo Rozdział IV:

Od progu w jej nozdrza uderzył zapach przestarzałych książek. Lubiła tę woń. Książki były dla niej niczym morska przystań dla zbłąkanych rybaków w wodnych odmętach. Pozwalały jej choć na chwilę zapomnieć o otaczającym ją świecie, gdy zagłębiała się w ich treści. Lubiła wszystkie gatunki. Od popularnonaukowych do historycznych romansów. Przesunęła wzrokiem po regałach, by w końcu podejść do lady. Nikt przy niej nie stał, więc wcisnęła dzwonek umiejscowiony na blacie. Niemal pisnęła cicho, gdy spod biurka wyłoniła się postać, której wcześniej tu nie dostrzegła. - Dzień dobry, coś podać? - odezwał się niskim głosem chłopak, który przed chwilą niemal przyprawił ją o zawał serca. - Dzień dobry. Coś na pewno, jednak nie do końca wiem co... - Hm, może coś ci polecę, jakie gatunki lubisz? - uśmiechnięty oparł się o blat biurka i spojrzał na dziewczynę. Aylin nie widziała go tutaj wcześniej. Musiał zacząć pracę niedawno. Tydzień temu jeszcze go tutaj nie było. Ale musiała przyznać sama przed sobą, że jego wygląd od razu zwrócił jej uwagę. Kruczoczarne, krótkie włosy, choć starannie uczesane, nie słuchały posiadacza. Niesforne kosmyki opadały leniwie na jego czoło, układając się w grzywkę, wokół podłużnej i ostro zarysowanej twarzy. Szczególnie mocno odznaczały się jego ostre kości policzkowe i kwadratowa szczęka. Nad jasnymi, wręcz szarymi oczami znajdowały się grube, czarne brwi, o dziwo zadbane, jak na mężczyznę. Uroku dodawał mu smukły, nieco zadarty nosek i lekko widoczne piegi na zaczerwienionych, prawdopodobnie od panującego tu gorąca, policzkach. Całość tego obrazu wieńczyły wąskie, malinowe wargi, które układały się właśnie w pobłażliwy uśmiech. - Hej, wszystko w porządku? Mam coś na twarzy? - zapytał i zaśmiał się cicho. - Nie, nie. Wybacz. Zamyśliłam się. Gatunki? Ja lubię wszystkie. Ale najbardziej przepadam za fantastyką. O i jakimiś nadnaturalnymi opowieściami opartymi na faktach - stwierdziła, skinąwszy głową - od dawna tutaj pracujesz? Nie widziałam cię wcześniej... - Hm, to może to... - sięgnął pod ladę, by zabrać stamtąd książkę i położyć ją ja na blat - od trzech dni. Ale mam zamiar zabawić tutaj na dłużej. To moja ulubiona książka, prywatna. Ale pożyczę ci ją, tylko o nią dbaj! - Obiecuję, że zadbam o nią jak najlepiej potrafię. Nazywam się Aylin, pewnie też niedawno się wprowadziłeś. Black Road to małe miasteczko, każdy tu zna nawet największe sekrety wszystkich mieszkańców, uwierz mi - zaśmiała się, wsuwając książkę do plecaka, pomiędzy podręczniki szkolne. - Od jakiegoś tygodnia mieszkam na stancji u pana Hitchwicka, pewnie go znasz. Miło mi Cię poznać Aylin. Jestem Astrath i zaczynam obawiać się tych sekretów - również się zaśmiał i zaraz spoważniał - jest jeszcze jedna książka, którą mógłbym ci wypożyczyć. Dwa dni temu zostawił ją dla naszego użytku jakiś mężczyzna. Nie zdążyłem jej jeszcze przeczytać, ale podobno historia ta mocno rusza za serce i gdy zaczyna się ją czytać, to nie można przestać jej czytać. Dziewczyna zainteresowana przytaknęła głową. Brzmiało interesująco. Astrath zniknął pomiędzy otchłanią regałów na dobre pięć minut. Wrócił z opasłą książką i podał ją dziewczynie. Księga była w bardzo złym stanie. Nie dość, że oprawka była ewidentnie przez kogoś naprawiana i oprawiana w kolorowy papier, to dodatkowo kartki wypadały ze środka. Papier, na którym zapisana była historia był bardzo stary, jak gdyby z innej epoki. Zmarszczyła lekko czoło i otworzyła okładkę, by spojrzeć na pierwszą kartkę i tytuł, który brzmiał "Urwana historia". Na dole strony znajdowały się jeszcze dwie wyblakłe litery. "H.S". Prawdopodobnie były to inicjały, które z biegiem czasu straciły swój niebieski kolor. - Wygląda interesująco. Jest nawet autograf. Zacznę czytać w domu - stwierdzila, pakując księgę do plecaka. - Często bywam u pana Stevena, więc może w któryś sobotni dzień Cię tam dorwę. A teraz wybacz, jednak muszę już wracać. Chciałabym dotrzeć do domu przed zmrokiem. Miło mi się rozmawiało. Dziękuję i do zobaczenia. Ciemnowłosy pomachał jej na pożegnanie, gdy jej sylwetka zniknęła za drzwiami biblioteki. Zerknęła nerwowo na zegarek i przyspieszyła kroku, kierując się w stronę miejscowego lasu, na skróty. Black Road było małym miasteczkiem, które jak każde inne miasta posiadało swoje magiczne i tajemnicze miejsca. Jednym z nich był ten las. Nikt nigdy nie miał tyle odwagi, by zwiedzić go w całości. Gwizdała cicho, przyglądając się napotykanym co jakiś czas małym leśnym zwierzakom. Mimo tego, że wpatrywała się właśnie w wiewiórkę, przed oczyma wyobraźni miała twarz Astratha. Intrygujący chłopak. Miała nieodparte wrażenie, że gdzieś kiedyś już go widziała. Nie miała tylko pojęcia gdzie. Przesunęła wzrokiem po kamiennym kręgu nieopodal ścieżki. Często przesiadywała tutaj z Pwyllem i Maią. To było ich sekretne miejsce, gdy chcieli oderwać się od przytłaczającej rzeczywistości pośród gwaru ludzi i zanieczyszczeń miasta. Zboczyła z drogi, kierując się w stronę kręgu. Niegdyś głowiła się kto i po co przyniósł tutaj te kamienie. Czy były to jakieś artystyczne dusze, które chciały urozmaicić las? A może to pozostałości po czarownicach sprzed kilku setek lat? Aylin wierzyła w takie rzeczy. Oprócz duchów. Duchy przerażały ją tak bardzo, że nie chciała wierzyć w ich istnienie. Z cichym westchnieniem usiadła na jednym z kamieni, wzrokiem szukając na pozostałych skałkach napisu pozostawionego tu kiedyś przez nich. To tutaj, dwa lata temu, przysięgli sobie, że będą na zawsze przyjaciółmi. Na samo wspomnienie tego dnia, na twarzy dziewczyny pojawił się szeroki uśmiech. Ponownie zerknęła na zegarek, a potem uniosła głowę w górę, by spróbować dostrzec barwę nieba przez szczeliny pomiędzy koronami drzew. Promienie słońca, które powoli zbliżało się do zachodu próbowały ciągle nerwowo przedostać się przez gałęzie do środka, by choć na chwile ogrzać roślinność lasu. Miała jeszcze trochę czasu zanim się ściemni. Mimo tego, że znała drogę do domu przez las na pamięć, nie chciała wracać sama po ciemku. Nie wiadomo, jakie zwierzęta zapragną wyjść na polowanie zaraz po zachodzie słońca. Sięgnęła do torby, by wyjąć z niej grube tomiszcze, które podarował jej chłopak z biblioteki. Otworzyła na pierwszej stronie, gdzie znajdowały się inicjały i krótki zapisek: „Dla przyszłych pokoleń, miejcie się na baczności”. Książka była zapewne bardzo stara, bo litery stawały się wyblakłe. Czarny atrament układał się w dość ostre, jednak nadal staranne wyrazy. W niektórych miejscach widać było niedociągnięcia lub delikatne kleksy. Prawdopodobnie ktoś pisał to pod wpływem nerwów. Wzdrygnęła się lekko. Jej ciało przeszedł dreszcz zimna. Uniosła wzrok znad książki i zmarszczyła lekko czoło. Nawet nie zauważyła kiedy pomiędzy drzewami zaczęła pojawiać się mgła. To chyba znak, że pora zbierać się do domu. Włożyła książkę z powrotem do torby, a tę przerzuciła sobie przez ramię i uniosła się z kamienia. Mgła robiła się coraz gęstsza, sprawiając, że pole widoku dziewczyny zawęziło się jedynie do metra. Rozejrzała się nerwowo i zrobiła kilka kroków w stronę, skąd wydawało jej się, że przyszła, jednak wcale nie trafiła z powrotem na ścieżkę prowadzącą do jej domu. Wyciągnęła dłonie przed siebie, by przypadkiem nie wejść w jakieś drzewo. Palcami w końcu natrafiła na coś miękkiego, na pewno nie pokrywającego się z chropowatą powierzchnią drzewa. Zacisnęła je lekko na przedmiocie i mocno pociągnęła w swoją stronę. Zerwaniu laleczki, bo tym był ów przedmiot, z drzewa towarzyszył dźwięk rozpruwanego materiału. Zdębiała, gdy zorientowała się, co przypomina jej zabawka. Jasne, krótkie włosy zrobione były ze skręconej włóczki, niebieskie guziki w miejscu oczu, charakterystyczne kolorowe ubrania… Pwyll? Zagryzła dolną wargę i ściskając mocno laleczkę w dłoni ruszyła dalej, przyspieszając nieco kroku. Przecież gdy będzie szła przed siebie, w końcu uda jej się stąd wydostać, prawda? Coś smagnęło ją po twarzy, na co dziewczyna głośno pisnęła, niszcząc ciszę panującą w lesie. Jej krzyk rozniósł się echem pomiędzy drzewami, by zaraz znów nastała głucha cisza. Tym, co uderzyło ją w twarz była kolejna laleczka, tym razem zawieszona na gałęzi na sznurku. Nie zwróciła nawet uwagi na jej wygląd, bo szybko pobiegła dalej, mijając kolejne materiałowe zabawki, niekiedy rzucone na ziemię, przybite do drzew, albo zawieszone na sznurkach. Mgła powoli opadała, a ona miedzy drzewami dostrzegła światła domostw. Raz po raz potykała się o jakieś wystające konary, ledwo unikając upadków na ziemię. Cały czas miała wrażenie, że widzi czyjś cień, ze ktoś za nią podąża. Dobrze wiedziała, że to nieprawda, bo nikt nie zapuszcza się do lasu w tych godzinach, ani w tych terenach. Po kilku minutach biegu w końcu udało jej się wybiec z lasu. Gdy mijała ostatnie drzewo, coś stanęło jej na drodze. Albo raczej ktoś. Zatrzymała się na czyjejś klatce piersiowej, odskakując od razu jak oparzona z głośnym krzykiem. Gdy postać uniosła rękę w jej kierunku, dziewczyna zacisnęła dłoń w pięść i wymierzyła cios na wysokości twarzy postaci.

- Aua! Lin, głupia jesteś, czy co? – jęknął cicho znajomy głos. Chłopak przytknął dłonie do krwawiącego nosa, a zdezorientowana dziewczyna stała w miejscu i wpatrywała się w niego.

- Przepraszam! Wystraszyłeś mnie! Co ty tutaj robisz? – spytała i podeszła do przyjaciela, wyjmując z kieszeni paczkę chusteczek. W drugiej dłoni nadal ściskała laleczkę z podobizną Pwylla. Wrzuciła ją do torby i westchnęła głośno.

- Twoja mama mówiła, że byłaś w bibliotece i pewnie będziesz tędy wracać. Prosiła, żebym po ciebie wyszedł, ale ty chyba za bardzo nie cieszysz się z mojego widoku, co?

- Ależ oczywiście, że się cieszę, tylko nie strasz mnie na następny raz. Chodź… Zabiorę cię do domu i opatrzę ten nieszczęsny nos – mruknęła cicho i wzięła go pod ramię, ciągnąc w stronę swojego widocznego już domu.

- Przed czym uciekałaś? – odezwał się po krótkiej chwili, zmieniając stronę chusteczki na tę mniej zakrwawioną.

- Nie uciekałam, biegłam, ciemno już było i chciałam szybko wrócić do domu – spojrzał na nią wymownie i pokręcił głową, nie zadając już więcej zbędnych pytań. Gdy stanęli przed drzwiami sięgnęła do kieszeni w poszukiwaniu kluczy i siarczyście zaklęła.

- Cholera, zgubiłam klucze! Pewnie gdzieś w lesie jak biegłam… Pójdziesz ze mną jutro ich poszukać? Tamtędy nikt nie chodzi, więc na pewno ich nie zabiorą.

- Jasne – skinął lekko głową i wyręczył dziewczynę, dzwoniąc dzwonkiem do domu. Po krótkiej chwili otworzyła im Josiane. Jak zwykle rozczochrana, w fartuszku i z mąką na policzku. Na ten widok Aylin zaśmiała się cicho.

- O rety, Pwyll, dziecko, co ci się stało? Krwawisz, chodź szybko, siadaj na krześle – złapała chłopaka za dłoń i pociągnęła go za sobą do kuchni, zmuszając go do usadowienia się na taborecie. Od razu zabrała się za tamowanie krwotoku z jego nosa.

- Miałem bliskie spotkanie z drzewem… To nic takiego…

- Jak to nic takiego, masz złamany nos! Powinieneś jechać do szpitala… Spróbuję ci go nastawić, już kiedyś to robiłam. Ale będzie boleć, uważaj – dodała, po czym jednym szybkim ruchem złapała jego nos i nastawiła go na swoje miejsce. Dziwnemu zgrzytowi towarzyszył okrzyk bólu chłopaka. No cóż, Aylin nieźle go załatwiła, chociaż wcale tego nie chciała. Teraz przynajmniej będzie wiedział, że z nią się nie zadziera.

- Pozwoli pani, że pójdziemy z Lin do góry? Muszę z nią pilnie porozmawiać. Na osobności – poprosił, spoglądając na kobietę, która skinęła głową po chwili taksowania ich wzrokiem. Dziewczyna uniosła lekko brew, zerkając na przyjaciela. Nie zdążyła nic powiedzieć, bo szarpnął nią i pociągnął po schodach do góry.

- Ej, ej, puszczaj! Nie mamy o czym rozmawiać! – burczała niezadowolona pod nosem, wymachując rękoma na wszystkie strony. Chłopak mimo wszystko był od niej silniejszy. Wepchnął ją do jej własnego pokoju i wszedł tuż za nią, zamykając za sobą drzwi, o które oparł się plecami.

- Aylin… Dobrze wiem, że coś przede mną ukrywasz. Pamiętasz, co sobie obiecaliśmy? Żadnych tajemnic. Przecież dobrze wiesz, że ci pomogę. Od tego tu jestem. Jestem twoim przyjacielem, nie tylko na pokaz. Jestem tu po to, by cię wysłuchać, pocieszyć, przytulić… Pamiętaj o tym. Dziś… Koło lasu. Wcale nie biegłaś, bo się spieszyłaś. Uciekałaś przed czymś, ewidentnie, słyszałem twoje krzyki. Roznosiły się echem chyba po całym naszym osiedlu… Więc?

Spoglądał na nią wyczekująco, na co ona tylko cicho westchnęła i podeszła powoli do okna z widokiem na ten nieszczęsny, tajemniczy las. Uniosła lekko brew i drgnęła.

- Znowu ta dziwna mgła. Taka sama pojawiła się, jak byłam na naszym kręgu… Zaraz… Pwyll, chodź tu szybko – czuła, jak ciarki przebiegają jej po plecach, a wszystkie włoski się zjeżyły. Gdy chłopak stanął obok niej, wskazała palcem na czyjąś sylwetkę znikającą pomiędzy drzewami.

- Stał na skraju lasu, przez chwilę, wpatrywał się w mój dom… Jak podszedłeś do okna, wrócił do lasu… Pwyll, zostaniesz dziś u mnie na noc? Proszę. Boję się… - szepnęła cicho, spoglądając na niego błagalnie. Złapała go za nadgarstek i mocno zacisnęła na nim palce.

- Czy w lesie ktoś cię zaczepiał? Chciał zrobić ci krzywdę?

- Nie, nie, nikogo tam nie było. To znaczy… Nikogo nie widziałam, ale miałam wrażenie, że ktoś ciągle depcze mi po piętach… I mnie obserwuje. Ale nikogo nie widziałam, naprawdę.

Blondyn westchnął cicho i przyciągnął do siebie dziewczynę, mocno ją przytulając. Delikatnie gładził dłonią jej włosy.

- Shh, już wszystko dobrze. To pewnie jakiś bezdomny, który nie wie gdzie się podziać. Już dobrze.

- Pwyll… Jest jeszcze coś, co muszę ci opowiedzieć…

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania