Luteus I

Ciszę gwiaździstej nocy nieustannie mącił gwar dochodzący z miasta. Zdawało się jakby cały świat zapomniał o potrzebie snu. Hałas ten-zdolny obudzić umarłych, przyprawiał Magnusa o nieznośny ból głowy. Dolegliwość ta była jednak niczym w porównaniu do tego co miało spotkać młodzieńca jeszcze tej nocy. Nieustannie oczekiwał na moment w którym raz na zawsze skończy się jego życie. Wytworne szaty z najlepszych materiałów ciążyły mu na ciele niczym kamienie. Chodził po komnacie, nerwowo odgarniając opadające na twarz długie włosy w kolorze czystego srebra. Kolor ten charakteryzował ród Verusów od czasów kiedy przyszedł na świat jego założyciel. Stanowił chlubę tego domu choć teraz wydawał się on Magnusowi obrzydliwy jak on sam i wszystko wokół. Gdy w końcu nadeszło wezwanie nogi odmówiły młodzieńcowi posłuszeństwa. Długo jeszcze zajęło mu zebranie sił i odwagi by stawić czoła przeznaczeniu.

Przemierzając pałacowe korytarze Magnus czuł że z każdym krokiem coraz bardziej odchodzi od zmysłów. Towarzyszące mu emocje w końcu stały się tak nieznośne że nie był w stanie iść prosto. Kilka razy potykał się o własne nogi. Po pewnym czasie przerażeni jego stanem gwardziści już niemal go nieśli.

Dopiero gdy dotarli do wielkich drzwi, strażnicy odstąpili od młodzieńca, upewniwszy się przedtem że jest w stanie utrzymać się na nogach. Przerażony, stał w bezruchu dłuższą chwilę, wpatrując się beznamiętnie we wrota kilkukrotnie większe niż on sam. W końcu dał strażnikom znak że jest gotów. Gdy ci otworzyli drzwi, przed Magnusem ukazała się majestatyczna sala a w niej ogrom ludzi. Wypełniały ją stoły pełne najlepszego jedzenia, gobeliny, zdobienia i sztandary największych cesarskich rodów. Gwiazdy zaglądały niepewnie przez okna, lecz ich blask przyćmiewany był przez splendor sali. Młodzieniec ruszył niepewnie przed siebie. W tym momencie wszystkie rozmowy umilkły a oczy skierowały się na niego. Ciszę szybko przerwał donośny głos szambelana:

-Książe Magnus, z łaski bogów i błogosławieństwa przodków spadkobierca Callaty i dziedzic Velantorskiego tronu.

Rozległy się gromkie brawa. Ich siła przytłoczyła Magnusa, który kroczył dalej jeszcze wolniej, starając się przyczepić do twarzy uśmiech. Obserwował. Gdy dochodził już do końca wyszedł mu naprzeciw starszy, przyodziany w purpure mężczyzna o białych włosach i bystrych oczach w kolorze hartowanej stali.

-Mój drogi synu! -rzekł do Magnusa głośnym i przeszywającym głosem starzec. Wszyscy wyczekiwaliśmy cię z niecierpliwością. Cieszę się że nareszcie możemy zacząć to na co wszyscy czekaliśmy od dawna.

-Oczywiście ojcze – odpowiedział spokojnie Magnus i ukłonił się mu nisko. Podnosząc głowę ujrzał za jego plecami przyglądającą mu się bacznie postać. Była to młoda, płomiennoruda dziewczyna o przyjaznym lecz surowym wyrazie twarzy. Młodzieniec posłał jej serdeczny lecz nieszczery uśmiech.

Ojciec chwycił ich mocno za ręce. Cała trójka podeszła do kamiennego ołtarza stojącego na końcu sali. Starzec stanął przed nimi i unosząc ręce nad głowami młodych przemówił:

-W imieniu bogów i przodków ja Aureus VI Verus, spadkobierca Callaty, cesarz starego i nowego Velantoru Pan Tasarii, Carmony, Etorii, Asterii i Mesambrii, ogłaszam połączenie waszych dusz. Od tej pory związani jesteście przysięgą wierności i jedności którą w przyszłości przypieczętujecie małżeństwem. Tymczasem pozwólcie że wręczę wam te oto obrączki, przekazywane w cesarskiej rodzinie od setek lat.

Ceremonia ciągnęła się w nieskończoność. Pojawiające się słowa i gesty zdawały się być pozbawione głębi, a po młodych wyraźnie już było widać oznaki zmęczenia i przytłoczenia całą sytuacją. Po przyjęciu gratulacji i prezentów od wszystkich zgromadzonych, w końcu rozpoczęła się uczta. Pomimo wielkich słów cesarza o połączeniu dusz, narzeczeni spędzali ją praktycznie w separacji, spoglądając tylko badawczo na siebie od czasu do czasu. Magnus był już wyraźnie przygnębiony. Siedział na krześle popijając wino, którego każdy kolejny łyk pogłębiał jego melancholię. Witał niechętnie gości którzy podchodzili do niego kłaniając się w pas i gratulując zaręczyn. Pare zdań zamienił jedynie z generałem Vergotem którego bardzo lubił i cenił. Czas dłużył mu się nieznośnie. W pewnym momencie spostrzegł zbliżającą się doń postać. Był to przyodziany w czerń mężczyzna w sile wieku. Zmysły Magnusa zmącone alkoholem nie były w stanie przypisać jego twarzy do żadnej znajomej.

-Nie poznajesz mnie mój Książe? -zapytał mężczyzna podchodząc jeszcze bliżej. Nic dziwnego, ostatni raz byłem w Callatis jakieś pięć lat temu. Sam kiedy Cię zobaczyłem nie mogłem uwierzyć że to ty. Wyrosłeś!!

-Ach to ty Pelagiusie! -ożywił się nagle Magnus starając się wyprostować – Wybacz troche za dużo wypiłem. Normalnie poznałbym cię bez trudu! Jak podoba ci się uczta? Długo u nas zostaniesz?

-Tyle na ile pozwolą obowiązki! Stolica to piękne miejsce, ale mamy trochę problemów z kopalniami w Etorii. Nie jest to jednak sprawa teraz istotna. Mój książę jeśli pozwolisz…

-Tak? -zapytał Magnus z zaciekawieniem przychylając głowę do rozmówcy

- Mój Panie…. oczy cesarza, księżniczki i całego świata zwrócone są teraz na ciebie. Nie sprawiaj by widziały to czego nie powinny. Podejdź do tej młodej damy i zadbaj o to żeby nie czuła się tu osamotniona. Od dzisiaj to twoja narzeczona.

-Nie obchodzi mnie to, mam tego dość -odpowiedział nerwowo Magnus kręcąc się na krześle. Zaraz wracam do siebie. Przekaż ojcu że źlę się czuje.

-Mój książe zaczekaj. Rozumiem twoje obawy ale pamiętaj kim jesteś – powiedział Pelagius wskazując zawieszony na ścianie herb. -Gryf to odwaga i niezłomność. Wy Merusowie zawsze się tym szczyciliście.

-Wolałbym zamienić to na siłę i niezależność twego Lwa Pelagiusie – odpowiedział Magnus odwracając się w kierunku herbu wiszącego naprzeciw

-Prawda Lew to potęga ale wiele rzeczy go ogranicza. Jest istotą żyjącą tylko na ziemi. Ty zaś z pomocą swych skrzydeł możesz wzbić się do gwiazd. Nie zmarnuj tej szansy.

Lord Pelagius Merus był krewnym rodziny cesarskiej i jednym z największych Velantorskich mężów stanu. Uchodził za człowieka niezwykle mądrego i roztropnego. Zawdzięczał to zapewne wielu ciężkim próbom na które wystawiło go życie. Przejął rolę i obowiązki głowy domu Lwa bardzo wcześnie. Niestrudzone boje z kłopotliwymi wasalami i problemy finansowe rodu sprawiły że stał się prawdziwym mistrzem zarówno w sztuce dyplomacji jak i miecza. Nigdy jednak nie pragnął używać swej siły dla własnych interesów. Był wiernym synem Velantoru i zawsze najpierw kierował się dobrem państwa. Postawa ta przyniosła mu równie wiele przyjaciół co wrogów. Pelagius był dla Magnusa na swój sposób ważny choć spotykali się rzadko z racji ogromu pracy jaki przypadał roli namiestnika Etorii.

Tym razem siła autorytetu jednak nie zadziałała. Młodzieniec spuścił wzrok a po chwili wstał z krzesła i ruszył w kierunku wyjścia. Pelagius westchnął głęboko, rozejrzał się po sali i począł zastanawiać się co może zrobić aby sprowadzić swojego młodego przyjaciela na właściwą drogę. A jeśli to niemożliwe to przynajmniej pomóc mu uniknąć kłopotów jakie wypłyną z podjęcia jego własnej.

Magnus szedł pewnie nie zwracając uwagi na to że przykuł już uwagę części gości. Gdy drzwi były już na wyciągnięcie ręki drogę zagrodził mu młody, wysoki mężczyzna o szlachetnej twarzy i długich złotych włosach. Wszystkie walory jego twarzy przysłaniał jednak wyraźnie namalowany na niej gniew. Złapał księcia za ramie i potrząsając nim przemówił ostrym tonem:

-Gdzie ty się wybierasz Magnusie? Nie możesz tak się zachowywać! Jak to wygląda przed księżniczczką i całym zgromadzonym tu światem?! Sam się pogrążasz!

-Zostaw mnie Auguście – warknął młodzieniec bezskustecznie próbując wyrwać się z uścisku. – Mam prawo odpocząć i przynajmniej tego mi nie zabierzecie

-A co ci zabieramy? Wszyscy chcemy tylko twojego dobra.

-Przynajmniej te hipokryzje mogłeś sobie odpuścić. Sam wstąpiłeś do armii aby uniknąć małżeństwa, walczyć, podróżować i prowadzić pełne wolności życie. A teraz pod płaszczykiem dobra próbujesz odebrać te wolność mi.

Nie czekając na odpowiedź, Magnus wyrwał się Augustowi i pobiegł się prosto do swoich komnat. Gdy tylko tam dotarł od razu wyszedł na balkon i wpatrując się w gwiazdy z każdą chwilą coraz mocniej pogrążał się w myślach. Patrzył nieustannie w góre - nawet na chwile nie chciał skierować wzroku na pogrążone w zabawie miasto. A było to miasto nie byle jakie ponieważ Callatis – oprócz dumnego tytułu stolicy imperium było też największym miastem na świecie. Wyróżniało się pod każdym względem. Oślepiający blask niebiańskiej wieży czy złotych iglic widoczny ze wszystkich dróg, gwar unoszący się w całej dolinie i tłumy ściągające tu codziennie z czterech stron świata nie pozostawiały wątpliwości że na całym nowym kontynencie nie było bardziej pożądanego miejsca. Z okazji zaręczyn Magnusa w mieście jak i poza nim, zostało zorganizowanych wiele hucznych zabaw. Tamtego dnia każdy obywatel Velantoru miał dzielić radość z młodym księciem. Radość której w nim wcale nie było. Niestety i tym razem los nie dał młodzieńcowi przeżycia żałoby po utracie dawnego życia. Nie minęło wiele czasu aż do jego drzwi rozległo się głośne pukanie.

-Kto tam?! Mówiłem przecież żeby dziś nikt mi już nie przeszkadzał! – rzekł rozłoszczony Magnus nie opuszczając balkonu.

-To ja, Pelagius. Twój ojciec chce cię niebawem widzieć w niebiańskiej wieży.

-Ojciec? Po co? Dość mi już dzisiaj zafundował rozrywek

Rozległa się długa cisza która w końcu stała się wyraźnie niestrawna.

W takim razie co mam mu powiedzieć? -rzucił zakłopotany Pelagius. Cesarz na pewno będzie mocno niepocieszony twoją…

-Wiem, wiem nie musisz mi tego mówić. Zrobie co tam chce.

-Nie każ mu długo czekać mój Panie. Dobranoc!

Młodzieniec wrócił do pokoju i zaczął ubierać się w rzucony już w kąt strój z przyjęcia. Zastanawiał się też jaki jest cel nocnego spotkania w niebiańskiej wieży. Przecież jeśli ojciec pragnie udzielić mu reprymendy mógł zrobić to wszędzie. Nie godzi się przecież robić awantury przed obliczem samego założyciela i wszystkich przodków.

Mauzoleum Callaty nazywane potocznie niebiańską wieżą to najwyższy budynek na świecie. Wykonana w całości z księżycowego marmuru jest krystalicznie biała, zupełnie jak chmura w letni poranek. Jest to miejsce spoczynku wszystkich Velantorskich władców oraz ich rodzin. Velantorczycy ponad wszystko miłują swych przodków dlatego nie jest dziełem przypadku że największe dzieło ich architektury, poświęcone jest właśnie im.

Przechodząc przez wrota do niej prowadzące oczom Magnusa ukazał się cesarz zapatrzony w kolosalny pomnik. Monument ten bez wątpienia przewyższał niejeden budynek w mieście. Przedstawiał rosłego wojownika o dumnym wyrazie twarzy. Dzierżył on miecz i tarcze na której widniał symbol gryfa. Był to Callata –założyciel i pierwszy przywódca Velantoru. Już za życia otoczony czcią, po śmierci uświęcony i włączony do kanonu bóstw. Pomimo tego że Cesarz Aureus był w obecnym momencie prawdopodobnie najpotężniejszym człowiekiem na świecie, wydał się Magnusowi jedynie małym pyłkiem. Ojciec od razu spostrzegł nadejście syna i nie odrywając całkiem wzroku od Callaty rzekł:

-Czym my wszyscy jesteśmy wobec niego, prawda? Nawet tak ogromny pomnik nie oddaje tego jak wielkim człowiekiem był za życia.

-Dlaczego mnie tu wezwałeś? Nie pozwolimy chyba żeby nasze kłótnie zakłócały jego spoczynek. Callata dość już się nacierpiał za życia.

-Dlaczego w ogóle mamy się kłócić w tak szczęśliwy dzień synu? Twoja księżniczka jest tak piękna... Z jakiegoś powodu przypomina mi twoją matke.

Dziwna narracja cesarza skonfundowała Magnusa. Całą droge szykował się na coś innego. Zachował milczenie i wyczekiwał na dalsze słowa ojca.

-Jestem szczęśliwy że wszystko potoczyło się korzystnie– ciągnął dalej Cesarz nie otrzymawszy odpowiedzi od syna – Księżniczka Syris to najlepsza partia jaką mogłem dla ciebie znaleźć.

-Dlaczego? – wtrącił się w końcu Magnus

-Nie jesteś już dzieckiem. Kiedy król Balar już skona, szlachta nie zaakceptuje kobiety jako króla. Tron Nevedii przypadnie tobie a Velantor po raz pierwszy w historii zyska dostęp do wschodniego wybrzeża.

Po co? – powtórzył młodzieniec

-Sugerujesz że istnieje lepsza opcja? – zapytał badawczo Cesarz. – Wiesz jak bardzo cenie sobie twoją opinie synu.

-Tak. Powinienem poślubić kobiete którą kocham.

-Na litość Callaty a ty znowu o tym? -złapał się za głowę cesarz- Myślałem że już dawno wybiłeś sobie te Fornirke z głowy

-Ojcze nic nie rozumiesz. Jesteśmy sobie pisani. To przeznaczenie nas połączyło i nic już nie może tego zmienić.

-Nie ma takiej opcji. Dziecko zrozum że małżeństwo a uczucia to dwie różne sprawy. Musisz się z tym pogodzić.

-Tak samo było z moją matką? Nie kochałeś jej wcale?

Tuż po tym gdy ostatnie słowo wybrzmiało z jego gardła Magnus zorientował się jak wielki błąd popełnił.

-Dość! Natychmiast przestań! – ryknął Aureus a jego głos odbił się echem zdolnym obudzić wszystkich przodków. -Wiesz że to nieprawda. Miałem to szczęście że naprawde kochałem twoją matke. Ale to nie miłość nas połączyła a idea. Nasze kraje bardzo skorzystały na tym połączeniu. Uczucia przyszły później. Musisz w końcu zrozumieć że ludzie od których ważą się losy świata nie mogą żyć dla siebie. To egoistyczne, aroganckie, zbyt wiele od nich zależy aby mogli pokusić się o taką swobodę. Małżeństwo jest zbyt poważną sprawą by afekty grały w nim kluczową rolę.

Magnus westchnął głęboko i spojrzał na ojca błagalnie

-Synu znam ten świat lepiej niż ty – powiedział spokojniej Aureus -wierz mi że wiem co jest słuszne. Podążaj za moimi radami a świat będzie lepszy a ty sam osiągniesz Luteus. Czy jest coś więcej o co warto zabiegać?

Po rozmowie z ojcem Magnus nie mógł odnaleźć spokoju. Rozmyślał nad sensem wszystkiego co zostało powiedziane oraz o wiszącym nad szyją toporem w postaci Luteusu. Tego nienawidził najbardziej. Pojawiał się on w każdej dyskusji i był decydującym argumentem. Od niego nie było już odwołania. Ów Luteus to termin wywodzący się ze starożytnej Velantorskiej filozofii. Ukuty przez samego Callate a w późniejszym czasie rozwinięty przez jego potomków. W najprostszym ujęciu oznacza on stan wewnętrznego spełnienia i pokoju poprzez rzetelne wypełnianie swoich obowiązków. Poczynając od tych domowych i rodzinnych po pracy dla społeczności i kraju kończąc. Przez większość Velantorczyków uważany jest za najwyższą wartość. Razem z patriotyzmem i umiłowaniem przeszłości stanowi on fundament mentalności obywateli najpotężniejszego imperium nowego świata. Młody książe nigdy nie podzielał jednak tego poglądu. Od zawsze czuł do niego swego rodzaju awersje. W jego oczach był jedynie narzędziem kontroli i przymusu. Teraz gdy pod jego sztandarem raz na zawsze odebrano mu wolność odczuł to jak nigdy wcześniej.

Myśli te zapętlały się i nie dawały młodzieńcowi odpocząć. W końcu postanowił wyrwać się z ich uścisku i udać się do miasta. Tej nocy miał bowiem do wypełnienia jeszcze jedną misję. Założył swoje specjalne przebranie na samotne spacery i wymknął się z pałacu omijając zręcznie wszystkie warty. Pomimo tego że dochodziła już trzecia, na próżno było oczekiwać końca zabaw. Zdawało się nawet że tylko przybierały na sile. W karczmach już można było napotkać lordów i paniczów biesiadujących wspólnie z robotnikami i chłopami, którzy po ósmym kuflu zapomnieli już o klasowych podziałach. Na ulicach zaś łatwo można było dostrzec że nie tylko dla Magnusa noc ta była niefortunna. Hordy pijaków zaścielały ulice, uniemożliwiając swobodne poruszanie się. Po przemierzeniu kilku takich labiryntów Magnus zaczął poważnie zastanawiać się czy nie łatwiej byłoby iść po dachach. Strażnicy miejscy nie radzili sobie bowiem nawet z oczyszczaniem głównych alei.

W końcu po godzinnej katordze młodzieniec dotarł przed niewielki drewniany budynek z szyldem piekarni. Tej nocy większość lokali gastronomicznych była otwarta licząc na apetyt pijanych obywateli. Tutaj wszystkie światła były już jednak zgaszone. Młodzieniec był wściekły. Wiedział że przez to całe zapijaczone bydło stracił wielką szanse. Zrezygnowany, miał już odchodzić ale szmer płynący z okna na piętrze zatrzymał go w bezruchu. Po chwili okno otworzyło się na oścież i ukazała się w nim czarnowłosa dziewczyna. Jej porcelanowa cera podkreślana była przez księżycowe światło padające prosto na jej twarz a delikatny uśmiech zdawał się łagodzić mrok otaczającej nocy.

-Przyszedłeś. Czekałam na ciebie – rzekła poruszona dziewczyna wpatrując się w młodzieńca

-Adalis! – krzyknął Magnus nie mogąc oderwać od niej wzroku. Jak niegdyś co noc począł wdrapywać się po wystających belkach na samą góre aż w końcu wpadł do pokoju i rzucił się dziewczynie w ramiona. Oboje padli przy tym na podłoge nie rozrywając miłosnego uścisku.

-Wiesz że mogłeś wejść drzwiami? – powiedziała wesoło dziewczyna

Oboje śmiali się i tarzali po podłodze. Po chwili jednak kiedy ich oczy spotkały się ze sobą na dobre młodzi zamilkli a na ich twarzach pojawiła się zaduma.

-Wiesz że nic się nie zmieni. Zawsze będę kochał tylko ciebie – powiedział Magnus

-Wiem – w głosie Adalis wybrzmiała obawa

-To nic. Poza tym mamy jeszcze dwa lata zanim zmuszą mnie do ślubu. Do tego czasu na pewno coś się wymyśli. Nie zostawie tego tak.

Dziewczyna położyła ręke na twarzy Magnusa i gładziła ją delikatnie:

-Kochany czym są obietnice wobec życia? –zapytała łagodnie. Nie traktuj mnie jak dziecko, wiem jak wygląda sytuacja. Żadne z nas nigdy z tym się nie pogodzi. W końcu jednak trzeba będzie stawić czoła przeznaczeniu.

Wstali i przysiedli na łóżku. Trzymali się za ręce w kompletnej ciszy, a każde z nich rozglądało się po dobrze znanym pokoju, jakby udając że czegoś szuka. Magnus wiedział że dzisiejsze wydarzenia bardzo źle wpłynęły na Adalis. Dziewczyna czuła że mimo ogromnych starań obojga na horyzoncie pojawiają się coraz większe trudności. Była to najtrudniejsza noc ich życia lecz cieszyli się że mogą znaleźć przynajmniej chwile spokoju w swoich objęciach. W ich sercach dalej tliła się nadzieja.

Oboje przebudzili się dopiero popołudniem kiedy słońce chyliło się już ku zachodowi. Przerażony Magnus zerwał się z łóżka. Wiedział że jego nieobecność została już zauważona. Pożegnał czule ukochaną i wybiegł na ulice, pędząc do pałacu. Biegł co sił w nogach, czując że każda minuta zwłoki potęguje siłę przewinienia jakiego się dopuścił. W mieście panował już spokój choć odór alkoholu wciąż unosił się w powietrzu. Wbiegając na jedną z głównych ulic młodzieniec skierował swój wzrok ku niebiańskiej wieży. Dzień był jasny i przejrzysty. Mgła nie przysłaniała jej majestatu a marmur kwitł w promieniach ciepłego słońca. Zazwyczaj piękny widok, wydał się Magnusowi wyjątkowo złowrogi. Młody książe czuł że wszyscy przodkowie bacznie obserwują jego postępowanie i nie są zadowoleni z buntu przeciwko ich dziedzictwu.

Następne częściLuteus II Luteus III Luteus IV

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania