Poprzednie częściOpiekun Niewidomej #1

Opiekun Niewidomej #2

Chłopak w białym uniformie przechadzał się po długim holu, który był usłany drzwiami na prawo i na lewo. Zaglądał do każdej sali kryjącej się za tymi drzwiami, i pytał ze szczerym uśmiechem o samopoczucie osób zamieszkujących te pokoje. Ludzie starzy, schorowani, niepełnosprawni, Ethan pomagał każdemu jak tylko mógł nigdy nie prosząc o nic w zamian. Budynek pełnił wiele funkcji, hospicjum, dom dziecka, ośrodek dla niepełnosprawnych. Trwają tu ludzie w swej bezsilności z różnych rodzin i domów. Dzieci, dorośli i ludzie starszej daty. Tu nie ma już znaczenia kim jesteś kiedy przekroczysz próg tego miejsca, bez wątpienia jest tu wiele porzuconych, zapomnianych dusz. Tak młody Ethan odbierał to miejsce, jako coś w rodzaju poczekalni dusz, niepotrzebnych, zgniecionych jak kartka papieru i wyrzuconych na śmietnik przeszłości, lub po prostu zbyt problematycznej sfery, schowane w teczkę i odłożone na półkę.

Był już późny wieczór, za kwadrans 21:00, Ethan powoli kierował się do szatni, po całym popołudniu czuł się zmęczony, ale zadowolony z siebie, spełniony. To kolejny dzień kiedy przyczynił się dla dobra innych, tych słabszych i nieporadnych w codziennym życiu.

 

- Hej, młody. Kierownik przed chwilą o Ciebie pytał. Zajrzyj do niego jeszcze przed wyjściem. Wygląda na to, że chciał o czymś z Tobą pomówić – poinformował chłopaka nieco starszy znajomy z wolontariatu.

Ethan tylko pokiwał głową przytakując na te informacje, poszedł wpierw do szatni przebrać się. Gabinet kierownika Gwiazdy Polarnej znajdował się po drodze do wyjścia, gdy chłopak tylko zmienił uniform na swój szkolny mundurek udał się prosto tam, by sprawdzić co mógłby od niego potrzebować sam „dowódca oddziału” jak to przyjęło się mu mówić. Szybko dotarł przed masywne, dębowe drzwi, które zawsze sprawiały wrażenie wejścia do niezdobytej twierdzy. Spojrzał na klamkę połyskującą srebrem i chwycił ją pewnie. Drzwi się otworzyły, a Ethan poczuł charakterystyczny zapach książek, całej masy tomiszczy.

 

- Dobrze, że jesteś. Chciałbym coś z Tobą omówić – jeszcze nie zdążył całkiem otworzyć ciężkich drzwi, a starszy mężczyzna z wąsem wiedział po samym kroku, że to on.

 

- Przyszedłem tak szybko jak to możliwe szefie, o co chodzi? – odpowiedział pytaniem.

Powoli zamknął za sobą drzwi, by z rozpędu nimi nie trzasnąć. Ethan usiadł na prośbę przełożonego w wygodnym fotelu przy jego biurku. On sam spokojnie, wolnym krokiem usiadł w swoim, równie wygodnym miejscu szefa tej instytucji.

 

- Jak długo się znamy? Powiedz mi, mój chłopcze – zapytał smętnym, ochrypłym głosem.

Chłopak skupił wzrok na oknie w zamyśleniu, podobnie jak w dniu kiedy pierwszy raz wszedł do tego gabinetu, policzył lata na palcach, by się nie pomylić.

 

- Sześć lat, Panie kierowniku – odpowiedział bez wahania, gdy tylko znał odpowiedź.

 

- Długo prawda? Pamiętam dzień, kiedy pierwszy raz Cię przyprowadziła Twoja ciotka. Młody, rozpieszczony bachor, który zawalił rok w pierwszej gimnazjum. Byłeś pyskaty i wulgarny, nie raz miałem ochotę z dzielić Cię w pysk. Jak teraz nawet o tym pomyślę to mnie ręka świerzbi – mówił z nostalgicznym tonem.

Błądził wzrokiem po biurku, by ostatecznie utkwić wzrok w ramce ze zdjęciem, na którym był on z kobietą, w tle wjazd, i dalej w całej okazałości budynek Gwiazdy Polarnej.

 

- Tak, pamiętam. Przepraszam za moje zachowanie – nie podniósł wzroku czując wstyd.

 

- Nie masz za co, to było lata temu. Spójrz na to z innej strony, którego siebie wolisz? Albo czekaj, nie było pytania… Wiesz teraz, że nie popełnisz już błędu takiego jak kiedyś. Mam do Ciebie pytanie, czy chciałbyś dostać indywidualny przydział?

 

- Ma Pan.. – Przestań z tym per „Pan”. Jestem Twoim wujem, pamiętaj – przerwał chłopakowi.

 

- Masz wujku na myśli, indywidualnego podopiecznego?

 

- Tak, jesteś doświadczonym wolontariuszem. Prawdę mówiąc jesteś tu najdłużej i wiesz najwięcej, ludzie nawet z największym doświadczeniem wytrzymują tu do trzech lat. Wszystko przez nakład pracy, często nie ma się pojęcia w co ręce włożyć. Zresztą, sam znasz to doskonale – przeplótł palce dłoni i położył je na klatce piersiowej, opierając się łokciami na specjalnie do tego zrobionych podłokietnikach.

 

- To się wiąże nie tylko z olbrzymią odpowiedzialnością, ale i potrzebnymi kwalifikacjami, których nie posiadam. Nie mam żadnego certyfikatu potwierdzającego moje doświadczenie.

 

- Proszę – wyciągnął stosik dokumentacji i dyplomów, które podał Ethanowi – To wszystko Twoje, egzaminy, oceny, dyplomy, certyfikaty. Nigdy nie odbyłeś, żadnego egzaminu oficjalnie. Raczej, potajemnie się to odbywało – uśmiechał się od ucha do ucha stryj młodzieńca, ten z kolei niczego nie rozumiał – Nie patrz takim zdumionym wzrokiem, to był pomysł Twojej ciotki.

 

- Ale.. jak, to?

 

- Byłem temu przeciwny ale ona mówiła zawsze „Jeśli zda to po prostu spocznie na laurach, przyjdzie czas to się wszystkiego dowie”, i tym podobne frazesy. Znałeś ją bardzo dobrze osobiście – mówił to na zmianę spoglądając na chłopaka i ich wspólne zdjęcie.

Ethan przeglądał dokumenty z niedowierzaniem, dokładnie czytał i był zdumiony ile przez te lata osiągnął. Aż dziw go brał, że to się dzieje naprawdę.

 

- Tak, to zdecydowanie logika mojej cioci. Tylko widzę, że brakuje tu pieczątki komisji egzaminacyjnej na świadectwie opiekuna medycznego – podał dokument, o którym mówił.

 

- To nie problem, zdasz ten egzamin na koniec roku, kiedy ukończysz liceum, taki jest wymóg. To będzie dla Ciebie tylko formalność. Rodzina osoby, którą będziesz się opiekował wie o tej sytuacji i wyraziła zgodę. To dość wymagający klient – Ethan zmarszczył brwi w grymasie irytacji – Wiem, że nie lubisz tego terminu, ale sam wiesz, że to prywatny ośrodek. Państwo nie chce refundować pobyt wszystkich pacjentów i kiedy rodzina pacjenta płaci za opiekę, to jestem zmuszony tak to nazwać, by uniknąć nieporozumień, tak więc.. – przerwał widząc jak w młodym chłopaku wzbierają emocje.

Zacisnął pięść i uderzył nią mocno w orzechowy blat ciężkiego biurka, ważącego z 200kg, aż z kubka ulała się herbata.

 

- Ludzie to nie produkt na sklepowej półce! To nie towar, którym można handlować! – przerwał, gdy dotarło do niego, że dał ujście emocjom i osobie, którą zamknął w sobie już dawno. Ale był przecież pewien, że ma racje, więc to chyba nic złego, prawda? Szybko zadał sobie to pytanie.

 

- Nie zapominaj o tym co sam kiedyś zrobiłeś, jak Ty potraktowałeś tamtego chłopca. Więc nie pozwolę byś mnie teraz krytykował, kiedy staram się za wszelką cenę utrzymać w kupie to co zostawiła nam Twoja ciotka! Poprosili mnie o najlepszą osobę jaką mam, poleciłem Ciebie, wyrazili zgodę. Jeżeli Ty się nie zgodzisz, to będę musiał ich odesłać gdzie indziej, sam zdecyduj – podsunął dokumentacje osoby, którą miałby się opiekować.

Emocje opadły i Ethan wziął do ręki kartkę z ogólnym zarysem postaci pacjentki.

 

- Zaraz, zaraz.. pacjentka? Kobieta? Przecież to nie do przyjęcia. Jestem facetem, nie mogę się opiekować kobietą, w dodatku – spojrzał na rubrykę z możliwym stopniem niepełnosprawności – w dodatku niewidomą. Niepoważny jesteś? Jak Ty to sobie wyobrażasz? – rzucił kartką z powrotem na stół.

 

- Kobieta, 33 lata, niewidoma od urodzenia, chwilowe niedowłady prawych kończyn, ogólne osłabienie prawego ramienia i prawej nogi. Wszystko to spowodowane wypadkiem, który miał miejsce dziesięć lat temu. Pijany kierowca uderzył w auto od strony pasażera. Stany depresyjne, to będzie jej piąty ośrodek, ponoć jest bardzo trudną pacjentką.

 

- Trudno się dziwić. Tu potrzebny jest ktoś podejściem i doświadczeniem jeszcze większym od mojego, do tego psychiatra, albo psycholog. To tyle jeśli chodzi o moje zdanie. Dla mnie wystarczającą przeszkodą jest różnica płci – odpowiedział starając się racjonalnie podać powód.

Kierownik chwycił kubek z herbatą i uniósł go, przecierając papierowym ręcznikiem miejsce gdzie rozlała się zawartość, po czym odstawił go na miejsce.

 

- A więc, zacznę od tego, że masz duże doświadczenie z osobami niewidomymi, przez trzy lata, co wakacje prowadziłeś letnie i zimowe obozy dla niewidomych dzieci razem z moją żoną – Tylko pomagałem! – Nie przerywaj mi. Masz podejście, pacjenci czekają tylko na weekendy, by spędzić z Tobą więcej czasu, umiesz z nimi rozmawiać, dotrzeć do nich. Nie jeden psycholog tego nie potrafi osiągnąć. No i na koniec dodam, Pani.. – przejrzał kwestionariusz przyjęcia – Alice Stanford, wyraźnie zaznaczyła w adnotacjach, by jej opiekunem był mężczyzna. Twierdzi, a przynajmniej tak mówi jej matka, że tak powiedziała. Ponoć ma dosyć słabowitych dziewoj, które do niczego się nie nadają. Oczywiście potwierdzimy to jeszcze w osobistym wywiadzie, który przeprowadzisz sam z Panią Alice, kiedy tu dotrze – dokładnie tłumaczył chłopakowi sytuacje – Dlatego liczę tu na Ciebie Ethan, jesteś idealną osobą na to stanowisko. Ona też, by tego chciała, wiesz o tym – zasugerował się pragnieniami jego matki chrzestnej.

 

- Kiedy poznam Panią Stanford? – zapytał zrezygnowanym głosem.

 

- No, mam nadzieje, że będziesz tu jutro koło południa, by przywitać swoją podopieczną osobiście – odpowiedział szybko, jakby z obawy przed tym, by chłopak się nie rozmyślił.

 

- W porządku, będę na pewno – powiedział cicho pod nosem.

Stryj spakował wszystkie papiery jego przyszłej, a w zasadzie już obecnej wychowance i podał chłopakowi. Wziął je razem ze swoimi, które do tej pory wąsaty mężczyzna trzymał w tajemnicy. Ukłonił się bez słowa i opuścił gabinet, wtedy ten od razu chwycił za telefon i wykręcił numer.

 

- Halo? Tak, tu kierownik Kentt. Tak, wszystko załatwione, zgodnie z umową – po czym odłożył słuchawkę kończąc rozmowę i podszedł do okna.

Rozsunął roletę palcami, obserwował jak chłopak w popielatym płaszczu powoli oddala się od Gwiazdy Polarnej.

Ethan bił się z myślami miał problem by zaakceptować fakt, że osoba, którą ma się opiekować jest kobietą. Ma ją potraktować jak kolejnego pacjenta z ośrodka, czy bardziej osobiście? Każde następne pytanie rodziło za sobą następne.

 

- P.. przepraszam.. Przepraszam! – krzyknął piskliwie kobiecy głos.

Chłopak wystraszył się wychodząc z bramy, kiedy ktoś za jego plecami znienacka wrzasnął. Wypuścił z rąk kartki, których w zamyślę nie schował do swojej torby. Odwrócił się jak najszybciej mógł, by sprawdzić co się właściwie stało. Zaraz za nim stała dziewczyna w brązowej, już zimowej kurtce, to pierwsze przykuło jego uwagę. Następnie zielone nauszniki i równie zielone oczy, duże, wyraziste zielone oczy, które łaknęły blasku latarni oświetlających wjazd do ośrodka.

 

- Kanna? – jego twarz wróciła do klasycznego grymasu wiecznej nudy i zobojętnienia

Dziewczyna podniosła ręce w górę i jeszcze dwa razy krzyknęła „BUU! BUUUU!”, chyba chciała znowu przestraszyć Ethana, lecz ten widok nie wyglądał ani trochę strasznie, odwrotnie. Uroczo.

 

- Co robisz?

Dziewczyna schowała dłonie do kieszeni, szybko jej zmarzły a Ethan schylił się by pozbierać papiery nim rozwieje je wiatr.

 

- Chciałam Cię drugi raz wystraszyć i zobaczyć Twoją minę, tę co chwile temu.

 

- Ciekawa próba, prawie Ci się udało – tym razem od razu schował dokumenty do torby, żeby ich nie pogubić – Tylko, co Ty tu robisz właściwie?

 

- Tylko tędy przechodziłam – chodź w rzeczywistości miała nadzieje spotkać swoją sympatię.

 

- Rozumiem, chodźmy już.

 

- Dokąd? – zapytała zdziwiona, widząc jak Ethan wyciąga do niej swoją dłoń.

 

- Daj mi rękę, o tej porze jest niebezpiecznie w tej okolicy. Prawie zawsze w weekendy spotykam dziwnych typów – zaskoczona dziewczyna chciała zakryć dłońmi twarz, by ukryć rumieńce.

Wtedy jednak, Ethan złapał Kanne za dłoń i zaczął prowadzić wzdłuż parku. Ta nie protestowała, czuła się z tym dobrze ponieważ z jego dłoni biło wspaniałe ciepło. Wiatr przybierał na sile, głośno szumiąc w koronach drzew przez co trudno było cokolwiek usłyszeć, chłopak rozglądał się dokładnie.

 

- Odprowadzę Cię do domu, nie chce później mieć wyrzutów sumienia, gdyby coś Ci się stało – powiedział dość oschle puszczając dłoń Kanny, kiedy tylko dotarli do osiedla gdzie mieszkała.

 

- Zawsze masz takie ciepłe dłonie? Ja mam zawsze zimne, nie mogę sobie z tym poradzić – próbowała nawiązać rozmowę.

 

- Nigdy się nad tym nie zastanawiałem, ale chyba tak.

Wiatr ucichł, a może nie był już tak silny i wyczuwalny pomiędzy domami, tak jak to było na otwartej przestrzeni koło parku. Po chwili padły bolesne słowa.

 

- Jesteś irytująca i problematyczna.

Kanna stała jak posąg, to były mocne słowa, które ukuły ją prosto w serce. Miała Nadzieje, że to spotkanie potoczy się zupełnie inaczej.

 

- Dlaczego taki jesteś? – wyszeptała pod nosem w asyście spływających po jej policzkach łez – Dlaczego mówisz mi to z taką lekkością! – Ethan zatrzymał się ale nie spojrzał na nią – Dlaczego taki jesteś, taki obojętny na innych, dlaczego mam wrażenie, że jesteś bardzo nieszczęśliwy? Ja chce to wszystko wiedzieć, a przede wszystkim dlaczego jestem irytująca i problematyczna… Zwłaszcza to – chłopak odwrócił się i przyglądał się koleżance.

 

- Dlaczego? Bo nie umiesz się określić, irytują mnie Twoje podchody. Nie jestem zbyt bystrą osobą w temacie kobiet, nie rozumiem ich. Co ode mnie chcesz? – Kanna nie wiedziała czy mówi poważnie, czy sobie z niej żartuje.

 

- Ty durniu, chcę się z Tobą umówić! – wykrzyczała bezradnie w złości, po chwili zakrywając usta ze zdziwienia co właśnie powiedziała.

 

- W porządku.

 

- Że jak?! – nie mogła uwierzyć w to co powiedziała a co dopiero w to co usłyszała w odpowiedzi.

 

- O jakiego rodzaju spotkanie Ci chodzi? – dopytywał, Kanna się pogubiła, w jednej chwili zimny do szpiku kości chłopak, po prostu zgodził się na wspólne wyjście.

 

- N.. normalne, takie gdzie będziemy mogli porozmawiać, po być razem. T.. takie, na którym dasz się poznać – tłumaczyła zawstydzona dziewczyna, bojąc się wypowiedzieć to jedno słowo i nazwać to po imieniu.

 

- Chcesz iść ze mną na randkę, dobrze rozumiem?

Kanna nie umiała odpowiedzieć, wstydliwie odwróciła głowę w przeciwnym kierunku spoglądając kontem oka na swoją sympatie. Przytaknęła tylko gestem.

 

- Rozumiem, pasuje Ci w takim razie w poniedziałek po szkole? W sobotę i niedziele będę zajęty.

 

- Tak! – podniosła głos ze szczęścia – To znaczy, tak, pasuję mi – powtórzyła się próbując ukryć nagły wybuch ekscytacji – Ja idę tędy, stąd już widać mój dom, do zobaczenia – pomachała ręką i szybko pobiegła w swoją stronę.

Chłopak odprowadził ją wzrokiem i ruszył dalej.

Nim sam wrócił do domu minęła już godzina 23:00, nie śpieszył się ani trochę, mieszkał na sąsiednim osiedlu, które w ogólnej opinii było uważane za miejsce pełne zepsutych od zachłanności, bogatych snobów. Wychodząc zza rogu ujrzał w oddali jak w pobliżu jego domu migotają błękitne i czerwone światła, kiedy podszedł bliżej zrozumiał, że to syreny policyjne i pogotowia ratunkowego.

 

- Hola, hola, kolego! Gdzie się wybierasz? Tam nie można wchodzić – zawołał męski głos.

Barczysty funkcjonariusz policji zatrzymał Ethana, gdy ten próbował wejść na posesje swojego domu.

 

- O co chodzi? Coś się stało u mnie w domu? – zapytał.

 

- Zaraz, masz na imię Ethan? To Twój dom? – dopytywał policjant.

 

- Wolałbym nie, ale tak, mam na imię Ethan i mieszkam tu. Czy teraz dowiem się co tu się dzieje?

 

- Chodź ze mną, tam się wszystkiego dowiesz – chwycił chłopaka delikatnie pod ramie i zaprowadził do policyjnej furgonetki – Zaczekaj tu, ktoś za chwile do Ciebie przyjdzie – powiedział zostawiając młodzieńca.

Po paru chwilach Ethan dostrzegł jak z jego domu wynoszone są dwa czarne, plastikowe worki na zwłoki. W tym samym momencie przyszedł mężczyzna, który przedstawił się jako policyjny psycholog, powoli, na spokojnie zaczął tłumaczyć chłopakowi co się stało. Z wstępnych oględzin funkcjonariuszom udało się ustalić, że ojciec Ethana przegrał na giełdzie praktycznie cały ich dobytek chcąc jeszcze bardziej się wzbogacić, o czym świadczy dokument przefaksowany godzinę temu. Wtedy wpadł w furie, zaczęła się burda. Załamany utratą wszystkich pieniędzy wziął z szuflady w biurze broń i udał się na piętro do sypialni gdzie była jego żona. Zabił ją, matkę Ethana a następnie sam popełnił samobójstwo.

Osierocony chłopak ze stoickim spokojem wysłuchał prawdopodobnej wersji wydarzeń, nie zasmucił się, nie rozpaczał, nawet nie uronił jednej łzy kiedy dla pewności kazano mu potwierdzić tożsamość samobójcy i jego ofiary, swoich rodziców. Policjanci szeptali między sobą, sąsiedzi kręcili głowami rzucając pogardliwe spojrzenia w stronę chłopaka. Pewnie wszyscy zastanawiali się „cóż to za wyrodne dziecko, które nie płacze, nie ubolewa nad stratą rodziców w takiej tragedii”. A on bez mrugnięcia okiem przyjął to, cała ta sytuacja spłynęła po nim.

 

- Wszystko wydarzyło się w sypialni na piętrze. Drzwi zostały zabezpieczone, proszę tam nie wchodzić. Jutro przyjadą biegli i dopełnią ostatnich formalności, zaraz po nich ekipa zajmująca się sprzątaniem miejsc po takich wydarzeniach – tłumaczył policjant z wydziału kryminalnego – Reszta domu wygląda normalnie, ale lepiej dla Pana, jeśli dzisiaj przenocuje Pan w hotelu.

 

- Poradzę sobie, dziękuje za troskę.

Sąsiedzi pochowali się, zerkając już tylko zza okiennych zasłon, a sam Ethan wszedł do domu jakby po prostu właśnie wrócił do domu w zwyczajny dzień ze szkoły, lub jak dziś z wolontariatu. Poszedł prosto do swojego pokoju, usiadł na łóżku i dopiero emocje go puściły, w jego oczach pojawiły się łzy.

 

- Już nic mnie nie łączy z tym miejscem – powiedział pod nosem.

Wyciągnął z szafy dwie duże walizki i spakował swoje rzeczy. Gdy tylko skończył, pojedynczo znosił je na parter, kiedy wracał po drugą, na chwile się zatrzymał przed sypialnią rodziców. Drzwi były całe oklejone jaskrawą, żółtą taśmą z czarnym napisem „KEEP OUT”.

 

- Pieniądze były waszym jedynym dzieckiem, nawet przez chwile nie pomyśleliście co dalej będzie ze mną – mówił do siebie – CO BĘDZIE Z MOIM SYNEM?! MYŚLAŁEŚ O TYM SPRAWDZAJĄC PORAZ SETNY SALDO NA KONCIE?! A TY MAMO.. MARTWIŁAŚ SIĘ GDZIE JESTEM SPĘDZAJĄC GODZINKI U FRYZJERA?! – wykrzyczał to co przez lata w sobie dusił – Gnijcie w piekle, jeśli istnieje, to tam jest wasze miejsce – wziął drugą walizkę ze swojego pokoju.

Poszedł jeszcze do biura swojego ojca i wziął kluczyki do nowego mercedesa, którym jego ojciec nie zdążył się nawet przejechać. Zapakował walizki do bagażnika, stojącego na podjeździe auta i wsiadł do niego. Odjechał z pod domu, mając nadzieje nigdy nie wracać do tego miejsca. Tego zakłamanego środowiska, tych toksycznych ludzi ślepo wiedzących, że pieniądz jest jedynym celem w życiu.

Świat w oczach Ethana zmieniał się przez ostatnie lata, dawno temu był taki jak jego ojciec. Czuł się lepszy od innych, bo jego rodziców było na wszystko stać, wszystko oprócz zainteresowania własnym dzieckiem, co wynagradzali mu kupując wszystko co sobie zażyczył. W ten sposób kształtowali jego fałszywą pewność siebie i poczucie wyższości bazującą jedynie na portfelu rodziców. Dawniej chłopiec dokuczający i naśmiewający się z biedniejszych kolegów i koleżanek, dziś dorosły już mężczyzna pomagający potrzebującym w ośrodku jakim jest Gwiazda Polarna. Co musiało się wydarzyć w życiu Ethana, gdzie i w którym momencie zaszła ta zmiana? Teraz.. jedyne co jest pewne to fakt, że Ethan zostawia za sobą pewien rozdział swojego życia.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Lotta 29.01.2017
    Znowu podobne błędy i chaos z dialogiem. Akcja się ciekawie rozwija.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania