Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!
parter (8)
Dobra, dobra, powiem wam. Przychodzi Dziewczyna w czerni, wchodzi jak do siebie i podpala te szmaty i drzazgi z piecyka. Prawie sfruwa ze schodów, szybko schodzi na dół i wraca na górę w jakieś dwie minuty. Wejście, wyjście. Podobno tak jest, bo tylko ona ma ogień. Podobno, bo tak mi się wydaje, bo nie widziałem, żeby ktokolwiek inny tutaj cokolwiek odpalał inaczej.
Co, Pijaczki? Czasem ktoś im na dworze odpali, często spawają peta od peta... Myślę, że tu jakiś mechanizm jest wypracowany, w sensie: Dziewczyna w czerni nie przychodzi do tych cuchnących, wstrętnych, obkurwiałych istot rodem z koszmarów, jak Pijak czy, no, Pijaczki na przykład. Powinienem pewnie wymyślić lepsze imiona czy pseudonimy, ale no, naprawdę, raczej nie warto. Pijak i Pijaczki śmierdzą najbardziej, robią największy syf, zwłaszcza te dwie, poza chlaniem i napadaniem na ludzi, znoszą tu te wszystkie śmierdzące szmaty, nie wiedzieć skąd i po co, nie wiem, większość kończy jako jedyna w swoim rodzaju ściółka, jak w klatce dla chomika. Może zauważają brak, gdy Bracia w czerni przepalają w tej swojej kozie część tych szmat zebranych z ziemi?
Byłoby to logiczne, ale czy tak jest faktycznie, to nie wiem. Pewnie po prostu cyklicznie chodzą po więcej, i cyklicznie powoduje zniknięcie nadmiaru lub też tworzy niedomiar to dziwne Braterstwo. No, też zauważyłem, że tu bracia i tam siostry, ale to raczej taki domysł, tu nie przeprowadzi się badań genetycznych ani nawet nie zrobi zwykłej, głupiej ankiety. Nie wiem, czemu. Jest, jak jest. Jak w rezerwacie dzikiej przyrody. Ha, jak pasuje!
Co już mamy? Trup? Czek. Pijaczki? Czek. Bracia w czerni? Czek. Łazienka... Byliście w łazience? A, nie ma co wchodzić nawet. Idealna kopia tej z drugiego i pierwszego piętra. Myta tak samo, tą samą szmatą, przez tą samą babę, że tak powiem. Te same kraniki, ten sam aromat, takie same okna. Zużycie takie samo, jedyna różnica jest taka, że tu, przez to sąsiedztwo, szybciej wszystko śniedzieje i prędzej robi się nalot. Tyle w kwestii łazienki. Tutaj też zapach środków czyszczących wygrywa ze smrodem pachy, tłustych włosów, petów i gorzały. I dobrze. Nie ma sensu opisywać wszystkich kafelków, stała kosmiczna: Budynek z epoki to i łazienki z epoki. A że epoka jaka jest, każdy widzi... Przynajmniej nie jest to w ten obrzydliwy, kolorowy miszmasz, jak to czasem bywa w łazienkach: Tu imitacja marmuru, obok złocenia, obok chrom i szkło, tu zapach leśny w kostce i zaraz centymetr dalej cytrynowy ten taki żel, co się przykleja. Fuj. Tu jest, jak widać, klasycznie: Biały kafel, czarna fuga, ciemnobrązowe detale, jak decha z kibla czy półka na mydło, i tyle. Bez udziwnień.
Wspominałem, że na parterze mieszka Zgoda, nie? No. Zgoda mieszka w pokoju Marvela, czy też po Marvelu. Tak jak te komiksy, tak, te różne takie stwory, ludzie w dziwnych strojach, no. Zgoda pracuje w jakimś telemarketingu czy innym gównie, na pewno w biurze, i chyba nie przeszkadza mu ten cały bajzel. Zgoda ma swój cały pokój, drzwi ma wzmocnione, futryny zbrojone, w oknach solidne kraty, no i nie wejdziemy. Nawet szparki nie zostawił. Wcześniej mieszkał tu Marvel, kundelek, ale zdechł jakoś tak... Nie wiem w sumie kiedy. Grunt, że jak Marvel tu mieszkał, to nikt nie odważał się mu podskoczyć. Kundel od co najmniej czterech pokoleń kundli różnych ras, absolutny miszmasz, koszmar kynologa. Marvel spał na wielkim materacu całkiem sam, owinięty kocami jak ser naleśnikiem, ale bydlę chyba spało z otwartymi oczami, bo wystarczyło, żeby szczur chciał przebiec przez pokój, to Marvel rozszarpywał go na strzępy, jakby ten był z papieru. Taka bestyjka. Któregoś dnia po prostu znikł, trudno powiedzieć, co się z nim stało. Zdechł? Uciekł? Wyjechał na zmywak do Irlandii? No, nie wiem. Później pojawił się Zgoda, który po kilku wizytach z miarką w rolce, zaczął znosić graty i się instalować... A potem drzwi się zamknęły i Zgoda otwiera je tylko na te krótkie momenty, jak wchodzi i wychodzi - choć w jego wypadku bardziej można mówić o wślizgiwaniu się i wyślizgiwaniu, do i z tego, jak to się nazywa, skłotu.
Zgodzie wydaje się nie przeszkadzać wszechobecny syf i zdaje się, że i zrobił tam sobie coś na kształt łazienki, bo widać, że nie chodzi brudny, znaczy i prąd ma, i pewnie i odświeżacz powietrza, i mydło. Zgoda jak wygląda? Jak typowy chłopek roztropek, taki hipek, szczupły, raczej wygodnie ubrany niż ładnie, ale raczej schludnie... Pewnie jeszcze przyjdzie, to zobaczycie. Zgoda przychodzi i wychodzi, co ciekawe, Gerta i Stefa w ogóle go nie zauważają, jakby Zgoda w ogóle nie zajmował przestrzeni. A Marvel zajmował!
Może dlatego, że Marvel warczał i szczekał, jak coś było nie po jego myśli. I chyba też srał im prosto pod nogi, w każdym razie nie kłopotał się z odchodzeniem dalej, niż dwa kroki od miejsca zaczepiania mężczyzn Gerty.
Wyobrażacie sobie? Stoi dziewczyna, usiłuje coś tam zachęcać, a tu wychodzi taki uszaty kundel i sra tak centralnie metr przed nią i wraca do budynku jak gdyby nigdy nic, zostawiając po sobie świeżą, parującą kupę.
Może to te dwie cipy go zabiły.
Komentarze (10)
Tera z kolei się mi na swój sposób kojarzy z Opowi. Zgoda jakoś tak (może przez telemarketing) pod Davida mi podszedł. Trza to pod tym kątem obadać.
Tylko, kto by był ruchanym w dupę menelem?
Ciekawe.
Zresztą, to dziwne, jak to samo, może u kogoś razić, a u innego nie. To chyba kwestia samoświadomości piszącego. Jeśli coś olewasz świadomie, jesteś w pewien sposób rozgrzeszony.
Tera mam przerwę. Gdzie następna część?
"Jak w rezerwacie dzikiej przyrody." :D no faktycznie pasuje
Ps. Jak ja byn tam wpadła z worami na śmieci, to aż by się ściany trzęsły
"Nie ma sensu opisywać wszystkich kafelków, stała kosmiczna: Budynek z epoki to i łazienki z epoki. A że epoka jaka jest, każdy widzi... Przynajmniej nie jest to w ten obrzydliwy, kolorowy miszmasz, jak to czasem bywa w łazienkach: Tu imitacja marmuru, obok złocenia, obok chrom i szkło, tu zapach leśny w kostce i zaraz centymetr dalej cytrynowy ten taki żel, co się przykleja. Fuj. Tu jest, jak widać, klasycznie: Biały kafel, czarna fuga, ciemnobrązowe detale, jak decha z kibla czy półka na mydło, i tyle. Bez udziwnień." - gut, serio, cały ciąg myśli dobry.
"Kundel od co najmniej czterech pokoleń kundli różnych ras, absolutny miszmasz, koszmar kynologa." :D
"owinięty kocami jak ser naleśnikiem" - że niestandardowe porównania ubóstwiam to wiesz :)
Końcówka dobra. W ogóle chyba coraz bardziej się rozkręcasz w tej opowieści. :)
(Na temat samej techniki pisania się nie wypowiadam, bo i się nie znam. Na moje wyczucie - czyta się "lekko i przyjemnie", bez zaciachów, i znudzenia, że się tak wyrażę - a to chyba najważniejsze).
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania