Opowiadanio - opisy otwarte #4 - Po trzecie: śmierć.
Posłuchaj. Wycisz się i nadstaw uszu. Słyszysz? Dociera do ciebie kojące skrzypienie gałęzi kłaniających się podmuchom z północy? Szum liści sunących niestrudzenie ku innym ziemiom? Dziki zew natury? Wezwanie pierwotnych instynktów? Tak... Jesteśmy w lesie. Moja miłości, aniele, gdziekolwiek jesteś, usłysz wołanie mego kochającego serca i wiedz, że niedługo się spotkamy. Idę po ciebie.
- Janesie! Gdzie jesteś? - usłyszałem wołanie. Po chwili z daleka dały się słyszeć ciężkie kroki. - Znów się modlisz? - dodał głos z niesmakiem.
Drackor, ten głos rozpoznałbym w czeluściach piekieł.
- Tak, modlę się. - odpowiedziałem spokojnie. - Błagam las o moją Irvingis. Mówię też do niej. Proszę, żeby mi wybaczyła.
- Och, przestań się już zadręczać.
- Zabrali ją z mojej winy - zacząłem krzyczeć. - Gdybym się tego dnia nie upił, nie musiałaby iść po wodę. Sama. Aż na skraj doliny, do najbliższej rzeki. To prawie mila!
Głos uwiązł mi w gardle, do oczu napłynęły łzy.
- Modlitwa to jedyne, co mi zostało - wyszeptałem.
Spojrzałem na Drackora. Tak jak się spodziewałem, nie dostrzegłem w jego oczach zrozumienia.
Głupiec - prychnął. - Tyle czasu upraszasz tę swoją głupią przyrodę, a nic z tego nie masz.
- Wierzę w potęgę natury - powiedziałem cicho.
- Jak chcesz. Ja tam wierzę w oręż. Bożki nie utną głowy moim prześladowcom. Chodź, musimy ruszać, jeśli chcemy dotrzeć do tych twoich zbójów przed zmianą księżyca. Swoją drogą, ciekawe ilu myśliwych poszłoby za tobą, gdybyś nie obiecał im złota, które znajdziemy przy porywaczach twojej żony.
- Nie chcę o tym myśleć. Idźmy obudzić obóz.
Uszliśmy zaledwie kilka kroków, gdy poranną ciszę przeszył świst. Czarna strzała przeleciała tuż nad głową Drackora i wbiła się w najbliższe drzewo.
- Atak! Wstawajcie! Atakują nas! - Zacząłem krzyczeć, biegnąc co sił w nogach. Za mną uciekał przerażony Drackor. Mijaliśmy drzewa obojętne na nasz los z prędkością błyskawicy.
Drugi świst. Przeszedł mnie dreszcz. Dopiero po chwili dostrzegłem, że drzewa chowają się pod ziemię. Chwila. To nie drzewa się ruszają, tylko ja. Właśnie upadam. Dostałem. Poczułem chłód ziemi na karku. Obraz zaczął się rozmazywać. Powoli traciłem zmysły.
Zobaczyłem krępego, rudowłosego mężczyznę klękającego przy moim ciele.
- Drackorze...
Nagle mój, dotąd przejęty, przyjaciel wzniósł oczy ku niebu i osunął się bezwładnie na moją zakrwawioną pierś.
Nie mogłem oddychać. Mrok począł mnie ogarniać. Nie widziałem drzew, nie słyszałem liści, nie czułem wiatru. Przeniknął mnie smutek. Las nie będzie za mną tęsknił.
Ujrzałem Irvingis. Była piękna. Długie, czarne włosy spływały falami na drobne ramiona, a intensywnie zielone oczy tworzyły piękny kontrast z prostą, brązową suknią chłopską.
- Idę do ciebie ukochana. Byłaś sensem mojego życia. Teraz będziesz moją królową w niebie. Wybacz mi.
Śmierć przywitała mnie ciszą w koronach przywódców natury. Świat przyjął moje odejście do bólu obojętnie.
Komentarze (4)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania