Poprzednie częściPortret życia

Portret życia 9e

14 To było jednak niczym w porównaniu z niespodzianką, jaka mnie czekała przy aucie mego amanta. Na ławce pod klombem siedziała Bogusia i pałaszowała lody w wafelku. Gdy podeszłam położyła go na chusteczce higienicznej i rzuciła mi się w objęcia.

- Nie puszczę cię już dziecino, jesteś moim zagrabionym skarbem na wieki.

Pewnie to stwierdzenie będzie nie na miejscu, ale przyszło mi do głowy, że czas ją posunął. Zapamiętałam ją, jako wysoką i krzepką kobietę, a witałam lekko przygarbioną staruszkę z naznaczoną twarzą przez siateczkę zmarszczek.

Nie porzuciła jednak swojego stylu, nosiła się nadal dość ekstrawagancko i kolorowo. Tunika w indyjskie wzory, podwinięte mankiety, szeroki pas ze złotą klamrą i lamówki na płóciennych spodniach. Nie, to nie babcia, ale kobieta z lat sześćdziesiątych jej duch ciągle trzymał się mocno.

Obejmowałyśmy się tak dłuższą chwilę, co było dla mnie o tyle dziwne, że z tego, co pamiętam nasze powitania nie należały do wylewnych. Widać jednak było, że jest to autentyczne, żadna z nas nie dążyła do wyswobodzenia.

Heniu wpakował w tym czasie moją torbę podróżną włącznie z porzuconymi - w entuzjazmie uścisków - na chodnik sztalugami, które jakimś cudem umieścił diagonalnie w bagażniku.

- Chcesz Elu przejść się po mieście? – zapytała, Usia.

- Jak będę wracała – podniosłam palec – sama, to wyjadę trochę wcześniej by pospacerować. Teraz to chcę jak najszybciej znaleźć się w twoim domu.

Pocałowała mnie w policzek i obdarzyła szerokim uśmiechem.

-To zapraszam.

- Ale z niej się zrobiła dziewucha – mój wielbiciel nie zamierzał się poddawać.

- Ty to się trzymaj od niej trzy... – powstrzymała się – no, w bok.

Heniu zaśmiał się rubasznie i skwitował by nie być dłużnym.

- Elu, ta twoja ciotka jest, co rok gorsza. A ja tak się staram dla niej.

Ciocia machnęła ręką.

- Ty się staraj, ale o takie w twoim wieku, byś na starość nie obudził się z ręką w nocniku.

- Tak robię, ja nawet wiersze im deklamuję. Posłuchajcie.

Nasz kierowca odwrócił się do nas siedzących na tylnym siedzeniu. Przyłożył rękę do serca i z emfazą zaczął wypowiadać takie oto frazy:

Kiedy trawa się zieleni

Kiedy pipcia się czerwieni

Kiedy z rana stoi ci jak sosna

To znak, że naprawdę jest już wiosna

 

Usia trzepnęła go w ramię.

- Jedz. Do Dziwnowa nie chcę cię słyszeć. Zrozumiano?

- Tak zrobię, królowo.

Pomyliłam się, co do Henia. On się zmienił, niestety na gorsze, przed laty był zabawny, teraz stał się burakiem.

- Postarzałam się, co?

Nie dało się ukryć i mimo, że wiedziałam jak przyjmie moją szczerość Usia nie potrafiłam dać jednoznacznej odpowiedzi.

- Każdego to czeka, nie można patrzeć tylko przez pryzmat fizyczności.

Bogusia spojrzała na mnie z ukosa.

- Kochanie, czy ty czasem nie skończyłaś psychologii? Jakby ci czasem to malowanie nie satysfakcjonowało gratyfikacjami finansowymi, to masz pewne źródło utrzymania.

Zaśmiałam się i to bardzo serdecznie, jak dawno mi się nie zdarzyło. Ta kobieta potrafiła wydobyć ze mnie wszystko, co miałam najpiękniejsze, skryte na dnie serca. Przez ostatnich kilka tygodni, czułam się śpiąca, słaba, apatycznie podchodziłam do obowiązków. Czasami czekałam na noc, była to jedyna pora, kiedy czułam się spokojna mając przed sobą kilka godzin względnej filtracji psychicznej. Umiałam wówczas tuż przed zaśnięciem uwierzyć w swoją przyszłość. Niestety, tylko do rana.

 

Im bliżej było domu Usi tym więcej miałam pewności w sobie, że dobrze zrobiłam. Spacerując tymi samymi dróżkami, śpiąc w tym samym pomieszczeniu, przywołam dobre myśli, pozytywne nastawienie. Tu przecież przeżyłam same dobre momenty, plejadę chwil w których nie było stresu, wytycznych.

- Ciociu.

- Tak, Elu?

- Czy w ogrodzie są jeszcze te śliwy? Wiesz, te, na które wspinałyśmy się by widzieć przypływ?

Bogusia podniosła dumnie podbródek.

- Wiele się zmieniło, ale w ogrodzie nikomu nie pozwoliłam nic zmienić. Nie powiem, są pewnie i tacy, którzy uznają go za Park Etnograficzny, ale ja stara tradycjonalistka, nie dam ściąć drzew, które posadził mój tata.

Tu muszę zaznaczyć, że nie do końca tak było na miejscu zweryfikowałam opinię Usi. Owocowe drzewa, co prawda pozostawiały wiele do życzenia, niektóre odnogi gałęzi powinny być przycięte i rzeczywiście to przypominało zapomniany gaj. Natomiast samo obejście, czyli ogrodzenie, główna ścieżka wysypana białym grysem i brązowa ławeczka na pewno dodawały uroku. Dodając do tego wystrzyżony trawnik, który wyglądał jak dywanik i dwa klomby przy wejściu, obsypane korą, mamy obraz wprost stworzony do relaksującej rozmowy przy zachodzie słońca.

To był ogród, ale nim go zwiedziłam to najpierw ujrzałam brzoskwiniową elewacje domu, a na niej brązową blachodachówkę. Została też odrestaurowana studnia, a weranda rozbudowana, podłogę zaś wyłożono kremowymi płytkami. Filary, które utrzymywały dach były okrągłe, co mnie zaskoczyło, bo moje znajome miały zazwyczaj kanciaste.

 

Na bogato. Usia podczas swojej pracy była naczelniczką poczty i zapewne nawet na emeryturze nie musiała się martwić o zasoby finansowe. Przez dziesięć lat arkana architektoniczne poszły do przodu, a zważywszy na jej szykowny styl noszenia i swoją enklawę chciała dostosować do wyższych standardów.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania