Próba Anioła - Uczucia (tom I) - Prolog

Prolog

 

Głośny zamęt dochodzący z zewnątrz. Słychać rozemocjonowane krzyki. Do środka wpada 4-ka dzieci. Przekrzykują się nawzajem i żywo gestykulują. Gdy zaczęły ciężko dyszeć, zapytały razem:

- To niesamowite, prawda?

Ciężko westchnęłam, odłożyłam druty i nowo zrobiony szalik. Spojrzałam na wszystkie z osobna i na końcu zatrzymałam wzrok na swoim synie.

- Wytłumacz, Karolu.

9-latek rozpromieniony zaczął opowiadać.

- Bawiliśmy się w lesie…

-W kwietniu nie możecie się tam bawić, w tym okresie dziki chodzą stadami - przerwałam mu zmartwiona. Czarnowłosy chłopczyk opuścił głowę i po chwili spojrzał na mnie niepewnie - Możesz mówić dalej.

- Więc, zapuściliśmy się niedaleko, nie wiedzieliśmy, myśleliśmy, że nic się nie stanie. Zaatakował nas, gdy chcieliśmy już wracać. Nie zdążyłem uciec i...straciłem przytomność, gdy coś mocnego we mnie uderzyło.

- M-my nie daliśmy rady go powstrzymać, baliśmy się - dodała Jadzia.

- Myśleliśmy, że Karol umarł. Jak w końcu mogliśmy do niego podejść był cały posiniaczony i z jego głowy wylewała się krew - z oczu dzieci zaczęły spływać łzy - Wtedy stał się cud. Przyszedł sam Bóg, uratował Karolka - na ich twarzach znów zagościł pełen radości uśmiech.

- Mamo, widziałem i słyszałem Go, pewnie nadal tam jest! - zaczął ciągnąć mnie za rękaw.

Po usłyszeniu tych wszystkich bzdur z ust dzieci, rozzłościłam się. Chciałam zareagować, ale wtedy usłyszałam stukot kopyt koni i chrzęszczenie zbroi. Zamknęłam drzwi nie pozwalając wyjść nikomu z domku. Następna grupa zwiadowców przejeżdżająca przez naszą wioskę. Zmarszczyłam brwi na myśl o barbarzyńcach, którzy wymordowali pół wioski i zgwałcili kobiety, pozostawiając je ze swoimi bachorami na pastwę losu. Spojrzałam na Karola i resztę zgrai. Wszystkie są owocami rozpaczy i bezsilności swoich matek. Byłyśmy tak bardzo słabe.

- Mamo? Co się stało?

- Proszę Pani, to naprawdę się wydarzyło. Nie kłamiemy.

- Proszę nam uwierzyć - utkwiły swój rozbrajający wzrok w moich oczach.

- Synku - przytuliłam go mocno, sprawdzając przy tym czy nic mu nie jest - Nie baw się więcej w lesie, te historyjki może was śmieszą, ale są bardzo możliwe do spełnienia. Jak rozpocznie się druga połowa będziesz mógł się tam bawić do woli.

- A-ale, tam jest On. Ten, do którego kierujemy modły każdego dnia. Musisz Go zobaczyć. Nie wybaczę ci, jeśli tam nie pójdziemy - skrzywił usta w grymasie, jak zawsze robił, gdy przechodził rozczarowania - To niedaleko.

- Powiedziałam nie. Jadwigo, Stanisławie, Elżbieto, rodzice zapewne już was szukają. Biegnijcie do nich i lepiej nie wspominajcie o dzisiejszym wypadzie do lasu.

Posłuszne i skruszone opuściły domek i pobiegły do swoich rodzin. Zostałam sama z synem. Chłopak spojrzał się na mnie obrażony i uciekł w kąt pokoju, cicho pod nosem szepcząc. Nic na to nie poradzę, nie potrafię go surowiej traktować. Powróciłam do robótek ręcznych, zagłuszając poczucie winy skupieniem. Skończyłam robić kolejny szalik, gdy przyszedł mój mąż. Cały spocony przytulił mnie i pocałował w policzek.

- Czemu ten urwis tam siedzi? - spojrzał na chłopca.

- Znów bawił się w lesie - powiedziałam, opuszczając wzrok na podłogę.

- Do diabła, co se ten dzieciak myśli. Podaj obiad, a później się nim zajmij - szarpnął mnie za przegub dłoni i posmakowałam jego ust.

Następnego ranka wstając byłam już sama. Tym razem Karol nie obudził mnie narzekając z głodu, czyżby nadal się gniewał? Wojtek, mój mąż, wróci z nim dopiero w nocy z pola. Czas wziąć się do roboty. Sprzątanie, pranie, wieszanie, gotowanie, szycie i zajmowanie się zwierzętami było rutyną dla kobiet mieszkających na wsi. Ten stale powtarzający się dzień może wydawać się nużący, lecz dla mnie jest oazą spokoju. Zerknąwszy przez okno zobaczyłam Elkę biegnącą, biedaczka miała dwie lewe nogi i wywaliła się na dróżce. Otworzyłam drzwiczki na powitanie tak niespodziewanego gościa.

- Karolka nie ma, poszedł pracować na roli - uśmiechnęłam się i strzepnęłam kurz z jej twarzy.

- Nie ma? - dziewczynka zesztywniała - To co ja teraz zrobię? - powiedziała zrozpaczona, przyciskając małą rączkę do klatki piersiowej.

- Co się stało, Elżbieto? - zgięłam kolana, by dostosować się do jej wysokości.

- Staszek, poszedł zobaczyć się z Bogiem. Powiedział, że nauczy go ratować ludzi - powiedziała cichutko, malejąc w oczach, jakby próbowała zniknąć.

- Jak to z Bogiem? - zamrugałam w niedowierzaniu powiekami.

- Pan, który uratował Karolka, jest w lesie i Staszek do niego poszedł - zacisnęła piąstki usiłując powiedzieć to wyraźnie i przy tym się nie jąkać - Muszę go powstrzymać. Co jeśli Bóg się pogniewa i wyśle Stasia do piekła? - załkała, chowając twarzyczkę w dłoniach.

- Gdzie dokładnie wszedł do lasu? - poważnie zapytałam, dając do zrozumienia blondwłosej dziewczynce, że wierzę w jej słowa. Teraz muszę wyciągnąć Staszka i wymierzyć mu reprymendę za opuszczanie wioski, później to już jego rodzice przejmą sprawy w swoje ręce.

Kierując się słowami 9-latki po wschodniej stronie wioski za wielkim dębem zniknął Stanisław. Teraz muszę iść prosto, aż zobaczę wielką skałę. Minęły 2 godziny, a za chłopakiem ani śladu. Gałęzie poharatały mi twarz, pozostawiając po sobie pamiątkę na resztę tygodnia. Ubrania zostały podziurawione, a buty ubłocone. Czarne kosmyki włosów po długiej i męczącej wędrówce kleiły się do twarzy. Jedynie strach o jedno z dzieci nie dawał mi spokoju. Twarz pokrywał pot zmieszany z piachem. Z ziemi wystają długie korzenie, nie raz miałam okazję się o nie potknąć. Dopóty nie zwracałam uwagi na krajobraz, dopóki nie ujrzałam wielkiej skały. Wokół niej dźwięczał szum wiatru i połyskiwało jezioro. Liście drzew uginały się pod ciężarem kropli rannego deszczu. Był to zachwycający widok.

Dojrzałam w oddali mężczyznę siedzącego na trawie i opartego o wierzbę, ręce miał położone na torsie, a nogi skrzyżowane u kostek. Jego wzrost oceniłabym na 170 cm, szczupły o delikatnych rysach twarzy, blada karnacja, oczy zasłaniał mu długi czarny kaptur, spod niego wystawały kosmyki blond włosów. Po jego budowie spokojnie uznałam, że dałabym radę uciec, gdyby zaczął mnie napastować. Podeszłam do niego i szturchnęłam. Nieznajomy nie ruszył się. Bardziej nachalnie nim szarpnęłam. Otworzył oczy i zmierzył mnie wzrokiem. Wstał, otrzepując się i ruszył przed siebie, pozostawiając mnie z tyłu. Co za bezczelny. Pobiegłam za nim i wołałam, by się zatrzymał, lecz mężczyzna nie reagował. Zniknął mi z oczu. Nie miałam czasu uganiać się za zagubionym szlachcicem. Wróciłam na polankę, obmyłam twarz w jeziorze i się w nim przejrzałam. Znów jestem bezsilna. Nic się od 10 lat nie zmieniło. Z oczu zaczęły płynąć mi łzy. Uderzyłam pięścią w odbicie. Muszę znaleźć Stasia. Przeszukałam okolicę w odległości 2 km od polany. Nigdzie go nie było. Może wrócił? Zaśmiałam się do siebie. Jeszcze 3 kółka i wracam. To nie ja powinnam go szukać. Karolek i Wojtek są już w domu. Zapada powoli zmrok. Poddaję się.

Wyszłam z lasu i zdecydowałam, że od razu pójdę do Jagody, samotnej matki wychowującej Stasia. Na mój widok kobieta się przeraziła. Kazała mi wejść. Dwoiła się i troiła by obmyć zadrapania i nałożyć na nie zioła.

- Wyglądasz jak opustoszała łajba po spotkaniu ze sztormem - zmarszczyła brwi, kończąc opatrunek

- Nic się nie stało. Przyszłam tu z powodu twojego syna - wbiłam wzrok w podłogę i skubałam paznokciami drewno od ławki - Zniknął. Uciekł do lasu, nie mogłam go znaleźć. Obiecuję ci, że próbowałam. Jeśli będzie trzeba uproszę Wojtka by poszedł pomóc w poszukiwaniach. Poszukamy go razem! - patrzyłam na nią zaszklonymi oczami.

Kobieta zmarszczyła brwi, powoli dochodziły do niej wiadomości, które usłyszała. Zawołała imię zagubionego chłopca. Najpierw pomyślałam, że całkowicie zwariowała, ale jak zobaczyłam Stasia w progu pokoju, zesztywniałam i wlepiłam w niego oczy, zaciskając ręce na podramienniku. Gdy chłopiec odezwał się, wzdrygnęłam się tak gwałtownie, że odczułam ból w mięśniach.

- To niemożliwe! Absurd! Przecież…- nie wiedziałam na czym zatrzymać wzrok.

- Jesteś pewna, że nic ci nie jest? Odprowadzę cię do mieszkania - wstała i chwyciła mnie za ramię. Wyrwałam rękę z jej uścisku i pobiegłam do chłopca.

- Elenka mówiła, że poszedłeś do Boga, wiesz jak się o ciebie martwiłyśmy? - głos zaczął mi drżeć.

- P-przepraszam. Bóg kazał mi wracać, powiedział, że mnie Pani szukała - starł łzy z policzków - Przepraszam mamo, byłem w lesie, by móc pomagać wiosce. Nie chciałem nikogo skrzywdzić - przyciągnęłam go i wtuliłam jego głowę w swoją pierś, lekko głaszcząc. Jego matka wciąż zszokowana stała w miejscu.

Wróciłam do domu po północy. Po wyjaśnieniach i uspaniu Stasia wymieniłam z Jagodą opinię na temat wędrowca myszkującego wokół wioski. Będąc w domu Karolek już spał, a awantura się rozpoczęła. Wojtek nie potrafił się opanować. Pozostawił po sobie siniaki na moich ramionach, a na twarzy pojawiło się zaczerwienienie. Potłukł kilka talerzy, po czym brutalnie zaciągnął mnie do łóżka, gdzie następnie posiadł. Gdy nadszedł ranek wzięłam się za zbieranie odłamków szkła. Żałowałam swego występku. Przeze mnie się zezłościł. Po posprzątaniu ubrałam się, założyłam chustę i poszłam do kuchni. Po skończeniu założyłam kożuch. Miałam zamiar przeprowadzić własne śledztwo przed powrotem Wojtka. Jeśli ktoś powiadomił Stasia o mojej obecności, to to musiał być ten szlachcic, tylko skąd wiedział, że akurat go szukałam? Otworzyłam drzwi, a na wycieraczce stała trójka dzieci i mój syn.

- Idziesz do Niego, prawda? Mamo, my też chcemy!

- Nie! Wy zostajecie, to niebezpieczne i co powiedzą rodzice twoich przyjaciół - przez chwilę patrzyłam się na nich zagubionym wzrokiem, potem zmusiłam się do przybrania poważniejszego wyrazu twarzy. Próbowały protestować, ale jak wspomniałam Stasiowi o wczorajszym wydarzeniu, Elenka i on się wycofali. Jadwiga i Karol poszli później ich śladem. Mogłam spokojnie pójść do lasu.

Po godzinie znów ujrzałam polankę i ten zapierający dech w piersiach widok. Mężczyznę zastałam w takiej samej pozycji co wczoraj. Schyliłam się i tym razem bliżej się mu przyjrzałam. Wyglądał na 26-latka.. Miał delikatne dłonie i długie rzęsy. Chwyciłam za jego kaptur powoli ściągając z głowy, nagle chwycił mnie za dłoń i szybko wstał. Skinął formalnie głową i ponownie zniknął za pobliskimi drzewami. Wróciłam do wioski.

Następnego dnia siedział przed jeziorem i muskał palcami taflę wody. Usiadłam obok niego.

- Dziękuję za pomoc. - podjęłam próbę rozmowy, wyszukując jego wzroku.

Mężczyzna był zapatrzony w jezioro, dopiero po chwili dostrzegłam, że wpatruje się w moje odbicie. Zarumieniłam się. Siedzieliśmy w ciszy, dopóki nie wstał. Znów miał zamiar odejść. Chciałam go zatrzymać, ale wywróciłam się przez wystający korzeń. Krew zaczęła ciec mi z głowy. Skuliłam się z bólu. Wędrowiec podszedł do mnie i pomógł wstać. Wyciągnął rękę w stronę zranienia. Rana się zasklepiła, a krew przestała lecieć.

- Jak? - zapytałam, chociaż znałam już odpowiedź - Jesteś Bogiem.

Mężczyzna skrzywił się i odpowiedział.

- Jego wysłannikiem. Me imię brzmi Lauviah- odkrył twarz, zdejmując kaptur.

- Ja Małgorzata. Więc, kiedy Karol poszedł do lasu, naprawdę... - powiedziałam zdruzgotana.

- Umarł, ale żyje, to jest najważniejsze. Powinnaś go pilnować, wyrwanie go z objęć Śmierci opóźniło jedynie wyrok już wydany.

Lauviah cicho westchnął i odsunął się na parę kroków. Było już widać zachodzące słońce. Patrząc na niego przeszedł mnie dreszcz. Jego niepokalana skóra niczym najzimniejszy lód przyciągała swoją czystością. Twarz tak łagodna, jakby nigdy nie widziała okrutności świata. Poczułam w pewnym rodzaju pragnienie skalania bezgrzeszności, wydobywającej się z jego ciała. Oprzytomniałam i zatrzymałam to pragnienie, zanim ciche uczucie zamieniło się w ogłuszającą żądzę. Mężczyzna spojrzał na mnie, jakby usłyszał moje myśli.

Z jego ust wydobył się gwizd, po chwili wokół niego pojawiło się pełno niebieskich Morfid. Ich odcień miał uspokajać i dodawać wytrwałości. Wyszczerzyłam się i niepohamowany krzyk radości wydobył się z moich ust. Dzisiejszy dzień był niczym bajkowy raj. Gdy na niebie pojawiły się pierwsze gwiazdy pożegnałam się z Lauviahem i wróciłam do rzeczywistości.

Wstałam wczesnym rankiem, syn jeszcze spał, a mąż głośno chrapał w łóżku. Zrobiłam wszystkie domowe obowiązki i wyszłam, zanim zapiał kogut. Tym razem ubrałam się bardziej ekskluzywnie. Zielona koszulka wtapiała się w odcień lasu.

Cały dzień spędziliśmy na rozmowie. Jego historia mnie urzekła. Niczym anioł wędrował i pilnował harmonii, zaznajamiał się z ludźmi i zwierzętami. Następne dni spędziliśmy na leżeniu i podziwianiu mijającego dnia, wszystko to było dziełem Boga. Próbował przybliżyć mi oblicze Króla Niebios. Gdy opowiadał o pozostawieniu powłoki ludzkiej i wróceniu do Boga, na jego twarzy rozjaśnił się bolesny uśmiech. Dowiedziałam się, że na ziemi przebywa 32-lata. 2 tygodnie minęły, a ja dalej nie potrafiłam rozszyfrować jego osoby. Moje spotkania z nim stały się częstsze, przez co Wojtek traktował mnie jeszcze podlej. Zorientował się, że gdzieś wychodzę.

Późnej nocy, gdy wszyscy już spali wymknęłam się po kryjomu. Gdy zamknęłam drzwi, szybko pośpieszyłam do Lauviah’a. Jak już go widziałam, cichutko zakradłam się od tyłu na niego i wyskoczyłam z głośnym odgłosem.

- Bu! - chłopak nie zareagował, więc przecinałam powietrze dłońmi, czekając na reakcję. - Mógłbyś chociaż udawać - zrezygnowana opadłam na trawę z głośnym westchnięciem - Znów masz zamiar mnie unikać?

Mężczyzna wskazał palcem jezioro. W tym samym momencie z jego głębin wypłynęły małe rybki. Księżyc oświetlił całe to widowisko, lecz to nie ten widok wydawał mi się zachwycający. Lauviah, stojący obok tego zjawiska, zdawałby się jego częścią. Jego piękno było niespotykane, niczym fatamorgana. Gdybym nie czuła go pod palcami, mogłabym uznać go za imaginację. Coś tak zachwycającego. Nie wiem kiedy wróciłam do wioski. Myślami byłam ponad ziemią.

Cicho wsunęłam się pod kołdrę, gdy nagle Wojciech się podniósł.

- Gdzie byłaś? - zapytał, zaciskając zęby.

Milczałam nie mogąc wydobyć z siebie głosu. Strach sprawił, że miałam całkowitą pustkę w głowie. Nachylił się nade mną, przy czym zacisnął pięści.

- Nie wolno ci się nigdzie włóczyć po nocach. Nie dawaj mi powodów do zmartwień, Gośka.

Na moją nocną wędrówkę zareagował zbyt łagodnie, powinnam się cieszyć, lecz po tym nie mogłam zasnąć. Wciąż przechodziły mi po plecach ciarki.

 

Rankiem nie było po nim i Karolku śladu. Do końca dnia czekałam na nich z obiadem. Kolejne 5 dni wyglądały tak samo. Gdy minął tydzień, zaczęłam tęsknić za Lauviah’em. Odważyłam się dopiero po dwóch tygodniach na spotkanie.

- Dzień dobry, śpiochu. Mam coś dla ciebie - rzuciłam w jego stronę jabłko.

- Dziękuję. - złapał w locie owoc i położył je na trawie napawając się czystym powietrzem i podziwiając tęczę pojawiającą się na niebie po kilkugodzinnym deszczu.

Nie prowadziliśmy tym razem rozmów, jakby wyczerpały się wszystkie tematy. Zaczęłam skubać liść trzciny, przez co się skaleczyłam. Mała struga krwi wypłynęła z palca.

Lauviah z wyrazem troski chwycił moją dłoń i pocałował w miejsce zranienia , w tymże momencie krzaki zaszeleściły. Lauviah odwrócił w tamtą stronę wzrok. Nie jestem pewna czy cokolwiek ujrzał. Rozmawialiśmy jeszcze przez kilka godzin. Późną nocą wróciłam do domku. Wszyscy już spali. Rozebrałam się i wtuliłam w pierś mężczyzny, którego kocham. Obudziłam się południem. Samotnie jadłam śniadanie, lecz myśl, że znów porozmawiam z Lauviah’em podnosiła mi humor. Poszłam do lasu, przeszłam tą samą ścieżkę, jednakże na polance nikogo nie było. Przeczekałam na niej z 4 godziny i załamana powróciłam do wioski. Jak zrządzenie losu mąż nie wrócił na noc, Karol cały ubłocony po zabawie wykąpał się w misce i padł wykończony. Po przykryciu go kołdrą poszłam w jego ślady.

Wczesnym rankiem obudziły mnie krzyki dochodzące gdzieś blisko domku. Szybko się ubrałam i kazałam Karolkowi zostać. Ujrzałam wszystkich mężczyzn z wioski i ⅔ kobiet, które puszczały łańcuszek przekleństw w coś, lub kogoś, będącego w środku tego zamętu. Ledwo się przepchałam i najpierw ujrzałam mojego męża z zakrwawionymi knykciami, następnie drugą postać przywiązaną do gałęzi drzewa. Głowę miał opuszczoną, jedynie więzy trzymały drobną posturę mężczyzny przed upadkiem. Zakręciło mi się w głowie, a przed oczami pojawiały się czarne plamki.

- Lauviah! - krzyknęłam bez zastanowienia.

Mężczyzna podniósł z trudem głowę. Miał podbite oko, wargę przeciętą i co chwila wypluwał skrzek krwi. Spojrzał na mnie otępiałym wzrokiem. Wojciech uderzył go w splot słoneczny, nie pozwalając wyjść słowom, które Lauviah chciał wykrztusić. Bałam się ruszyć. Cofnęłam się znów w tłum. Co ja właściwie mogę zrobić?

Chwycił poszkodowanego za włosy i uderzał tak długo, aż z prawego policzka nie było już śladu. Cała prawa część jego twarzy była pokryta przez sińce, a opuchlizna nasilała się z każdą upływającą minutą. Zacisnęłam palce na sukience

- Przestań. - powiedziałam głucho do siebie, chcąc zagłuszyć jęki Lauviah’a. PRZESTAŃ! - Zakryłam uszy dłońmi, kręcąc gwałtownie głową.

Wojciech po usłyszeniu tych słów zareagował niemal natychmiastowo, szybko znalazł się przede mną i uderzył mnie w twarz.

- Żal ci tego grzesznika? Jest to diabeł wcielony, czyżby już cię splamił, kobieto?! W takim razie sam ci pomogę wrócić na prawą ścieżkę!

- Grzesznik! - krzyknęła jedna z kobiet.

- Zabić go - odrzekła matka Jadzi.

- Nie ma miejsca dla czarnoksiężników! - odkrzyknął ktoś za mną.

- Chciał zniszczyć wioskę!

- Pozbawić nas plonów!

- Na stos z nim! - przekrzykiwali się nawzajem.

Utkwiłam wzrok w zakurzonej sukience. O czym oni mówią? Przecież to nie tak!

Tłum zaczął się ode mnie oddalać i powoli ja, Wojtek i Lauviah znaleźliśmy się w centrum tego przedstawienia, bez drogi ucieczki.

- Mężu. - chwyciłam go za ramię, by uspokoić. - To wcale nie tak. Ten człowiek nic nie zrobił.

- Omotał ją! Gośka została opętana. - krzyknął ktoś.

- Co teraz zrobimy?

- Nie mamy tu księdza.

- Trzeba będzie zabić szatana, wtedy klątwa zniknie.

- J-ja…- wyjąkał Lauviah, próbując przybrać łagodny wyraz twarzy.

Wojciech, wyrwał rękę i uderzył go w środek twarzy, rozłupując mu nos. Uderzenie sprawiło mu wyraźny ból, wyrywając z gardła przyduszony jęk i wykrzywiając twarz w grymasie. Głowa opadła mu bezwładnie, pozbawiając go przy tym możliwości ratunku. Ręka Wojciecha nagle spuchła po bezlitosnym uciszeniu Lauviah’a. Ta sytuacja sprawiała mu satysfakcję, w środku cieszył się, był szczęśliwy, widząc w jego mniemaniu bezsilnego kochanka swojej żony, a przy tym cudotwórcę.

- Szarlatan chce rzucić na nas zaklęcie! Złóżmy go w ofierze Bogu! Już nigdy na naszą wioskę nie spadnie klęska! - wykrzyczał poważnie Wojciech, ukrywając uśmiech.

Nie mogłam powstrzymać łez. Zacisnęłam zęby próbując się uspokoić. Nie pozwolę by to samo uczucie sprzed 10 lat zawładnęło mym ciałem.

- Jestem sobą! Nie ma żadnej ciemnej siły! Wysłuchajcie mnie! Jesteśmy wszyscy przyjaciółmi! Nie mordujemy ludzi! Wypuśćcie go! Jeśli byłby wysłannikiem samego diabła już dawno powybijałby nas!

Wśród mieszkańców zawrzało. Kilka mężczyzn rzuciło się na Lauviah’a z pięściami, na mnie jedynie patrzyli ze współczuciem i litością. Rozwiązali jego ciało i wzięli go pod ramię, ciągnąc jak szmacianą lalkę. Puścili go w polu. Lauviah zaczął się szarpać, gdy przeciwnicy przygwoździli go do ziemi. Czterech mężczyzn, w tym mój mąż, katowali go. Lauviah oddychał ciężko, co chwila dławiąc się powietrzem. Walczył ze swoim ciałem nie pozwalając sobie stracić przytomności. Każdy jego jęk wypalał we mnie ranę. Płakałam ledwo stojąc, wtedy Jagoda chwyciła mnie za ramiona. Przez chwilę próbowałam się wyrwać, lecz po 10 minutach tortur Lauviah’a, podtrzymywała mnie, bym nie upadła.

Mężczyźni wyglądali na zmęczonych, drobna postura ich ofiary dalej się ruszała, drżała z bólu. Myślałam, że to koniec, że go zostawią, ale do ojca Stanisława biegła matka Jadzi. Podała mu nóż. Posłała mi pełne troski spojrzenie i chciała uderzyć Lauviah’a, ale potknęła się o but jednego z mężczyzn i rozcięła sobie dłoń. Lauviah podczas nieuwagi dręczycieli podniósł ledwo co rękę i położył ją na skaleczeniu kobiety. Zranienie znikło, a matka Jadzi odskoczyła jak poparzona. Była przerażona i uciekła do tłumu.

- Mówiłem wam. Tak jak widziałem. To sam diabeł, wykorzystujący moc Boga. - krzyknął mój mąż.

Ojciec Jadwigi przygniatał mu butem lewą dłoń, ojciec Elżbiety prawą, Wojciech przytrzymywał mu nogi. Za to ojciec Stanisława trzymał w ręku rękojeść noża i zwrócił się do mieszkańców wioski.

- Ten demon drwi z Boga. My, jako jego dzieci, pozbędziemy się go. Oddamy jego oczy, język, serce i kończyny samemu Bogu, a ciało jako twór szatana zostanie spalone - mówiąc to, schylił się nad Lauviah’em i wyrwał mu oczy - Potwór nie powinien widzieć dzieła Boga, wszystkie twoje obrazy zostają ci zabrane. Zgnij w piekle! - z gardła Lauviah’a wyrwał się mrożący krew w żyłach krzyk. Wił się z bólu i zdzierał gardło.

Sparaliżowana patrzyłam na tę krwawą scenę. Mężczyzna oddał nóż ojcu Elżbiety i zajął jego miejsce, a ten przemówił.

- Jesteś niczym, jak poddanym Boga. Bluźniłeś przeciwko Niemu. Zgnij w piekle! - Już się schylił by wyrwać mu język, ale Lauviah wykrzyczał pełnym rozpaczy głosem.

- Jako twór Boski zhańbiliście Niebiosa. Zdradziliście Go! - uchylił się od ostrza noża - W imię Jezusa Chrystusa, Syna Jego, przeklinam was. Weźmiecie udział w teście Boga.

Mężczyzna użył noża by wyciąć mu język. Lauviah dławił się własną krwią. Terror trwał dalej. Nóż został przekazany ojcu Jadwigi, który przełykając ślinę, by nie zwymiotować, odrzekł:

- Tymi rękoma używałeś mocy Boga, tymi nogami podważałeś Go! Nie zasługujesz na dary, które Mu wykradłeś! Zgnij w piekle! - zaczął rozcinać jego kończyny, lecz udało mu się jedynie przeciąć nerwy, by nie mógł już się ruszać. Lauviah po krótkim czasie zmarł z bólu, ale mężczyźni na tym nie poprzestali. Na koniec nóż dostał Wojciech, który ze spokojem zaczął mówić.

- Masz splamione serce. Nie możesz kochać, ani nienawidzić, a więc równie dobrze możesz obejść się bez niego. Zgnij w piekle! - zaczął rozcinać mu klatkę piersiową. Wkładając rękę pod żebra, przeciął mu żyły i tętnice i wyjął serce. Podniósł je w górę, a mężczyźni wznieśli okrzyk. Prawie wszystkie kobiety odeszły do swoich domostw. Tylko ja i Jagoda dotrwałyśmy do końca, byłyśmy świadkami morderstwa. Te same dłonie, które mnie pieściły, trzymały teraz serce niewinnego. O mało nie omdlałam. Jagoda szybko mnie chwyciła i znów wyprostowała. Teraz przed moimi oczyma ukazało się wielkie ognisko. Najpierw wrzucono do niego wycięte narządy Lauviah’a, a na koniec same ciało. Nie mogłam od tego oderwać oczu. Wszyscy zaczęli wracać do wioski, Jagoda chciała mnie zabrać, lecz krzycząc i się wyrywając wymusiłam na niej zostawienie mnie. Wojciech obdarzył mnie intensywnym wzrokiem, po czym poszedł. Wszystko jest stracone. Czyżbyś powrócił już do swego Boga, Lauviah’u? Będziesz tam szczęśliwy? Nie zapomnę Cię, mój najlepszy przyjacielu. Siedziałam tam dopóki ogień całkowicie nie wygasł. Wstałam z ociąganiem i pustką w oczach. Muszę wrócić do syna. Szłam powoli. Gdy dotarłam tam, gdzie powinna znajdować się wioska, zastałam martwe ciała mieszkańców i zniszczone domostwa. Zaczęłam biec do domku, gdzie zostawiłam Karolka. Instynkt samozachowawczy mówił mi, bym uciekała, lecz nogi same prowadziły mnie do syna. Na drodze stanęło dziecko całe we krwi, krzyczało do mnie i wołało o pomoc, już do niego biegłam, gdy na moich oczach jego małe ciałko zamieniło się w proch. Coś mi mówiło, bym się nie odwracała, lecz nieświadomie spojrzałam za siebie. Tam zobaczyłam Stasia obojętnie się we mnie wpatrującego, za nim stała Elenka.

- Staś, nic ci nie jest! Chodź tu szybko - krzyknęłam do niego, siląc się na uśmiech.

Chłopiec spojrzał na mnie i przechylił głowę na bok. Jego wzrok nagle utkwił w mojej lewej ręce, także na nią spojrzałam. Moje ramię pokryły płomienie. Padłam na podłogę próbując je ugasić. Z desperacją krzyczałam o pomoc. Skórę zaczęły pokrywać wielkie pęcherze. Ledwo wstałam, przypominając sobie o dzieciach. Głośno dysząc szłam w ich kierunku, gdy nagle ziemia się pode mną załamała, upadłam. Otwierając oczy, zobaczyłam nad swoją głową Karolka. Pełna nadziei uśmiechnęłam się, próbując się podnieść. Kuśtykałam na nogę. Wystawiłam w jego stronę ręce, chcąc porwać go w ramiona, gdy nagle poczułam w swoim ciele lekkość i uniosłam się w górę. Ujrzałam całą wioskę wymordowaną, większość ludzi miała w nienaturalny sposób powykręcane kończyny, wokół nich było pełno prochu i wody. ⅓ wioski zakrywała ziemia. Spojrzałam pod siebie. 30m pode mną stała czwórka dzieci, wpatrywała się we mnie lodowatym wzrokiem. Chwilę później bezwładna zderzyłam się z gruntem.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • Crazygirl 23.10.2016
    Bardzo fajnie się zaczyna,podoba mi się opowiadania. Życzę powodzenia i weny.
  • katharina182 20.11.2016
    A więc jak obiecałam dziele się moimi spostrzeżeniami:
    Moim zdaniem jest to raczej pierwszy rozdział a nie prolog.
    Wszystkie numery cyfry i liczby piszemy słownie.
    Np. 4 - czwórka
    2 godziny - dwie godziny itd.
    Ogólnie historia ciekawie zarysowana.
    Mało kiedy czytam książki o tematyce religijnej. Zobaczymy jak to wszystko rozwiniecie. Jestem ciekawa czy Lauviah czeka jakieś wskrzeszenie czy coś. Ludzie potrafią być czasami gorsi od bestii. Bardzo fajnie wszystko opisałyscie.
  • NikoRetka 20.11.2016
    Dziękujemy za opinię. Cyfry poprawimy w najbliższym czasie (jutro poniedziałek : /... Trzeba przygotować wszystko do szkoły). Gdyby tak pomyśleć, to mógłby to być pierwszy rozdział, ale zdecydowanie jest to prolog (opisujemy tu całkowity początek całej historii).
    Cieszymy się, że Cię to zainteresowało ^.^ Postaramy się pisać trochę szybciej, bo dotychczas nasze tempo było potworne xD
  • katharina182 20.11.2016
    NikoRetka Teraz jak juz dalej poczytalam, masz racje co do prologu:) troche dlugi byl, dlatego tak mnie zmylilo.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania