Przebudzenie cz. 1 (wielki powrót?)

Niezwyciężony otworzył powieki po krótkiej drzemce. Nie potrzebował wiele snu, więc rzadko kiedy to robił. Tym razem czuł jednak taką potrzebę. Chciał zmrużyć oczy choć na parę minut. Zbyt wiele wydarzyło się w ciągu ostatnich godzin, by tak po prostu przejść z tym do porządku dziennego. Musiał dać swojemu umysłowi nieco odpocząć.

Teraz od odpoczynku nie oderwała go jednak jego wola, lecz przeczucie, iż ktoś nadchodził. Mężczyzna nawet we śnie potrafił wyczuć każdy, najdrobniejszy szczegół otoczenia, w którym znajdował się on oraz ktokolwiek inny. Jego Zmysł Niezwyciężonego działał w takich wypadkach instynktownie, a on nie musiał się przy tym nawet specjalnie koncentrować.

Niespiesznie podniósł się z twardego materaca. Wiedział, że ma jeszcze trochę czasu do wizyty tajemniczego gościa, więc zaczął przechadzać się po niewielkiej komnacie w tę we w tę bez wyraźnego celu. Zerknął na swoje wymyślne kajdanki, wykonane z czystego ołowiu i emanujące delikatnym, błękitnawym blaskiem. Prychnął w myślach z pogardą, jednocześnie leniwie rozglądając się dookoła. Musiał przyznać, że nowe więzienie, które mu sprawiono, było zdecydowanie bardziej przyjazne, niż to poprzednie, a przynajmniej tak wydawało się na pierwszy rzut oka. Bardziej przypominało mieszkanie, niż klatkę, choć brakowało w nim mebli oraz jakichkolwiek ozdób. Okien też nie było, ale tym razem w jednej ze zwykłych metalowych ścian znalazła się przynajmniej jakaś śluza. Niezwyciężony znowu nie mógł powstrzymać się od ironicznego prychnięcia. Z deszczu pod rynnę…

Grubo tłoczone drzwi otworzyły się z głośnym zgrzytem. W progu stanęła niewysoka kobieta, korpulentna i nieco przy kości. Była co najmniej po pięćdziesiątce, choć jej twarz zdecydowanie na to nie wskazywała. Jej włosy były idealnie brązowe, a skóra młodzieńczo gładka, pozbawiona zmarszczek i niedoskonałości. Technologia kosmetyczna musiała pójść sporo do przodu – zastanawiał się w myślach mężczyzna. Jego nie sposób było jednak oszukać w podobny sposób. Bez trudu był w stanie określić wiek komórek w jej ciele. Podobnie rzecz tyczyła się nienagannego wzroku, mimo którego na jej haczykowatym nosie tkwiły ostro zarysowane, fioletowe okulary. Cóż… Chyba moda z dwudziestego pierwszego wieku jednak się utrzymała. Albo wróciła po prostu po pewnym czasie. Co do stroju kobiety, to nosiła ona prosty mundur wojskowy, choć na wojskową zdecydowanie mu nie wyglądała. Niestety nic więcej nie był w stanie o niej powiedzieć, a to wszystko przez kolejny element jej ubioru. Mianowicie przez cudacznie wyglądającą, metalową namiastkę czapki, która oplątana całą masą kabli znajdowała się na jej głowie, przysłaniając nieco jej i tak krótką, nastroszoną fryzurę. Owa czapka była wspaniałym wynalazkiem, którego Niezwyciężony nienawidził jednak z całego serca. Dlaczego? – spytacie. Z bardzo prostego powodu. Technologia owego nakrycia głowy bardzo skutecznie uniemożliwiała mu on czytanie w myślach jego właściciela. Westchnął tylko poirytowany, po czym zwrócił się cierpko do swojego gościa:

- Będziesz tak stała?

- Ja… Czekałam na twoje zaproszenie – kobieta odparła, lekko mieszając się przy tym ku zaskoczeniu mężczyzny.

- I tak już tu weszłaś. Moim zdaniem nie potrzebujesz więcej zaproszeń – burknął, siadając z powrotem na swojej pryczy i zaczynając wpatrywać się w kobietę z niemym wyczekiwaniem. Chciał, żeby teraz to ona zrobiła pierwszy ruch. Chciał ją poznać, bo jak przypuszczał, skoro była jedną z tych osób, które go odnalazły, to musiała wiedzieć już o nim co nieco. Czas na wyrównanie szali. Niezwyciężony nie zamierzał bowiem wdawać się w dysputy z zupełnie obcym człowiekiem, o którym nie miał wcześniej szansy wyrobić sobie żadnej opinii. Och, a czuł, że taka dysputa zbliża się wielkimi krokami…

- Nazywasz się Marek Juliusz Divinksus, prawda? – spytała w końcu, przysiadając na jednym z krzeseł tkwiących w rogu pokoju.

- Prawda – przytaknął chłodnym tonem. – Nie wiesz tego jeszcze?

- Nie byliśmy pewni, na kogo trafimy – przyznała jego rozmówczyni, przy czym jej twarz skrzywiła się nieco. Marek doskonale wyczuł przyczynę tego drobnego tiku.

- My? – podchwycił, wwiercając w kobietę swój przenikliwy, pełen uwagi wzrok.

- Jestem archeologiem z ponad trzydziestoletnim stażem – oświadczyła z dumą. – Przez całe życie studiowałam dziedzictwo takich jak ty…

- Niezwyciężonych.

- Tak… Niezwyciężonych – poprawiła się szybko. – Samodzielnie odkryłam lokalizację więzienia głęboko pod ruinami Chicago, w którym rzekomo miałeś się znajdować… Gdy wojsko przedsięwzięło projekt odszukania cię, zatrudnili mnie i wcielili do swojej sekcji naukowej.

- Nie wydajesz się tym faktem specjalnie zachwycona – zauważył.

- W dzisiejszych czasach wojsko nie jest najlepszą drogą kariery. Zbyt duże ryzyko… - kobieta wzruszyła ramionami, na co Marek zmarszczył nieco obie brwi.

- Dlaczego?

- Bo… - zawahała się. – Wszystko prędzej czy później ci wyjaśnią.

- Twoi przełożeni?

- Tak.

- W takim razie, po co ty tu przyszłaś?

- Po prostu porozmawiać. Chciałam cię poznać… - pani archeolog speszyła się nieoczekiwanie.

- Ach tak – oczy mężczyzny rozbłysły gniewnie. Od początku tej rozmowy na jego twarzy nie pojawił się choć cień uśmiechu, ale teraz jej wyraz stał się jeszcze bardziej groźny. – Więc jako pierwszą przysłali po prostu przyjazną twarz… Co? Żeby mnie zmiękczyć?

Kobieta starała się nie okazywać strachu.

- Coś w tym guście…

- Macie tę swoją technologię. Nie musicie mnie zmiękczać…

- Ale…

- Ale lepiej, żebym wykazywał choć trochę chęci współpracy – dokończył za nią. – Rozumiem.

- Nie ja to wymyśliłam.

- Jak masz na imię? – Marek postanowił szybko zmienić temat.

- Słucham? – kobieta wydawała się zdezorientowana.

- Jak masz na imię? – Niezwyciężony powtórzył z rozdrażnieniem. – Czy mam do ciebie mówić per pani archeolog?

- Nie… nie… Jestem profesor Lauren Lewis – odparła szybko. Najwyraźniej perspektywa komunikacji prze niego przedstawiona, niezbyt przypadła jej do gustu.

- A więc, o czym chcesz ze mną mówić?

- Marek Juliusz Divinksus… - zaczęła dziwnym głosem, jak gdyby nie wiedziała, co mówić dalej.

- Tak wiem – przerwał jej. – To trochę dziwny zestaw imion jak na te czasy.

- Ale ty nie jesteś z tych czasu.

- No gratulacje – parsknął. – Coś tam jednak o mnie wiesz… Nie, nie jestem z tych czasów. Nie urodziłem się też w dwudziestym wieku, jak pewnie część źródeł, których nie zdążyłem zatrzeć, mogłaby sugerować.

- Byłeś Rzymianinem, prawda? – odezwała się. W jej oczach pojawiła się trudna do ukrycia ciekawość. Ach ten zapał badaczy… Ich żądza poznania. Jeśli już raz wpadną na twój trop, nie sposób się od nich uwolnić. A przynajmniej nie konwencjonalnymi metodami.

- W dużym uproszczeniu, tak – odpowiedział szorstko. – Urodziłem się Rzymie, ale nie byłem Rzymianinem, lecz synem fenickich niewolników. Siłą rzeczy ja również pozostałem więc niewolnikiem. Przynajmniej do czasu.

Źrenice Lauren rozszerzyły się w zdumieniu, lecz napotkawszy lodowate spojrzenie Niezwyciężonego, z jej ust nie wydobyło ani stęknięcie. On ciągnął tymczasem:

- Urodziłem się w sto drugim roku przed narodzeniem Jezusa. Po tym jak wyrwałem się z niewoli, służyłem w wojsku Republiki, potem pomogłem wznieść się Cesarstwu na szczyty potęgi, by w końcu być świadkiem jego ostatecznego upadku.

- A potem?

- Potem było już tylko gorzej – westchnął. – Znasz historię, Lauren Lewis. Pewnie wiesz również o wojnie między Niezwyciężonymi a Tropicielami.

- O wojnie, która rozsławiła twoje imię. Byłeś jej bohaterem – archeolog dopowiedziała uniesionym głosem, na co Marek przytaknął jej z grobową miną:

- Prawda. Byłem. Ale już nie jestem.

Lauren milczała przez chwilę, jak gdyby zastanawiając się nad sensem jego słów. W końcu jednak odezwała się ponownie:

- Mogę ci zadać jeszcze jedno pytanie?

- Już to zrobiłaś – odrzekł. Ponownie kąciki jego ust nawet nie drgnęły.

- Och… No tak… - raz jeszcze się zmieszała. Czy ona nie była już za stara na rumieńce – przemknęło Niezwyciężonemu przez myśl.

- Pytaj – rzucił w jej stronę szorstko.

- Tam, gdzie cię znaleźliśmy… Czyje szczątki leżały na podłodze…?

Na te słowa twarz Marka momentalnie zapłonęła od gniewu. Gdyby tylko nie miał na sobie tych kajdanek… Krew w jego żyłach zabuzowała. Lauren drgnęła niespokojnie. Na ten widok mężczyzna szybko odzyskał jednak kontrolę i uspokoił się. Nie wolno mu było… Od setek lat, wiedział, że nie wolno mu było tracić nad sobą panowania. Nigdy.

Popatrzył na Lauren przeciągle, po czym choć niechętnie, wyznał śmiertelnie zmęczonym głosem:

- Mojej żony…

 

***

 

Skuloną postać mężczyzny skrywała nieprzenikniona ciemność. Oczywiście gdyby ów mężczyzna tylko chciał, mrok nie stanowiłoby żadnej przeszkody dla jego doskonałego wzroku. On jednak ostatnie czego pragnął, to patrzeć na otaczający go koszmar.

Znajdował się w pustym, surowym pomieszczeniu, ograniczonym przez cztery grube na co najmniej kilka metrów ołowiane ściany. Nie sposób było doszukać się w nich również żadnych drzwi ani okien. Żadna luka ani szpara nie przerywały idealnej spójności jego perfekcyjnego w swej prostocie więzienia.

Tak, tkwił w celi bez wyjścia. Jego znienawidzony „dom” był klaustrofobicznie ciasny, lecz jednocześnie na tyle przestronny, by mogła się w nim zmieścić przynajmniej dziesiątka ludzi o jego posturze. Całość ponadto była częścią dawnego kompleksu tajnej agencji rządowej, umiejscowionego głęboko pod ziemią. Grube, ołowiane ściany, którymi był szczelnie otoczony, również świetnie spełniały swoje zadanie. Tłumiły jego zdolność do przeskoków w przestrzeni, a także izolowały jego umiejętność panowania nad elektrycznością. Wszystko to stworzone specjalnie dla niego. Doskonale przemyślania i dopracowana w najdrobniejszych szczegółach pułapka na Niezwyciężonego. Pułapka, w którą on dał się schwytać i w której tkwił już od ponad wieku. Dawniej do kompletu dochodziło jeszcze pole zagłuszające, które ograniczało wypływanie jego zmysłów poza to pomieszczenie oraz kontakt z resztą wszechświata. Po pewnym czasie jednak zewnętrzy generator wytwarzający to pole wysiadł. Marek znów mógł sięgać wszerz i wsłuchiwać się w energię kosmosu. Nie uczynił tego ani razu. Bał się medytacji. Bał się, iż obudzi ona w nim coś, czego bardzo nie chciał budzić. Zamiast tego tkwił więc w marazmie i bezczynności.

Zwinięty w kłębek leżał bez ruchu na zimnej podłodze, od dziesiątek lat nie mając odwagi otworzyć oczu. Miał siłę tura, zwinność geparda, a przez jego ciało elektryzującym prądem płynęła energia wszechświata. Mimo tego, był bezradny. Zupełnie bezsilny. Z tego więzienia nie było ucieczki. Nawet dla niego. Tak właśnie zostało zaprojektowane. Jednakże to nie więzienie Niezwyciężonego było powodem, dla którego lękał się otworzyć oczy. Nie jego cela była koszmarem, który spędzał mu sen z powiek, ale osoba, z którą przyszło mu ją dzielić. Postronny obserwator stwierdziłby pewnie, że spędził w samotności ponad wiek, jednak on nigdy nie czuł się samotny, czego żałował zresztą z całego serca. Jej unosząca się w pozbawionym atmosfery pomieszczeniu obecność, nie przestawała przyprawiać go o mrożące krew w żyłach dreszcze.

Agata nigdy go nie opuściła. Zupełnie tak, jak to obiecywała. Jej duch… Jej głos wciąż brzmiał w uszach Niezwyciężonego. To, co przytrafiło się kobiecie, ciążyło na jego sumieniu przez cały czas, który spędził w tej parszywej klatce, a jej przerażające szczątki pozostawały dla niego pamiątką tego, jak bardzo ją zawiódł. Dlatego wolał na nie nie patrzeć. Próbował ją uratować. Wszyscy bogowie mu świadkiem, że próbował… Za pomocą specjalnej maszyny oddał jej nawet część swojej własnej Duszy Niezwyciężonego, czyniąc z Agaty jedną ze swoich własnych ludzi. Dlatego właśnie w wyglądzie postarzał się o niemal trzydzieści lat. Nie miał już perfekcyjnej, oliwkowej cery o delikatnym zaroście oraz bujnej, kasztanowej czupryny, lecz skórę pokrytą starczymi zmarszczkami, a włosy przyprószone siwizną. Jego poświęcenie nie zdołało jednak ocalić Agaty. Umarła, podobnie jak wcześniej jego Patronus, mentor i przyjaciel, Antoniusz. Dał czas jemu i Agacie. Czas, którego nie potrafili odpowiednio wykorzystać… Marek z bólem przypomniał sobie ostatnie słowa, które wypowiedział do niego jego ponad tysiącletni przyjaciel: „Wiedziałem, że kiedyś przyjdzie mi za ciebie umrzeć stary druhu. To właśnie była moja przepowiednia. Teraz idźcie. Ruszajcie! Już! Zatrzymam ich tyle, ile tylko będę w stanie!”.

Potem już go nie widział. Mimo tego, doskonale zdawał sobie sprawę, że Antoniusza spotkała śmierć. Niezwyciężeni czuli całym sobą, gdy ich Patronus, osoba, która ich wtajemniczyła, odchodziła z tego świata. Była to fala cierpienia, przechodząca przez wszystkie komórki ich ciała, nieporównywalna z niczym innym, czego w swoim życiu mógł doświadczyć przeciętny człowiek. Niezwyciężeni może i byli nieśmiertelni oraz odporni na fizyczne obrażenia, ale całą sferę psychiczną odczuwali dużo mocniej niż inni. Antoniusz zdradził mu niegdyś, że depresja była dla jego pobratymców chorobą niemal śmiertelną. Dlatego wykształcili w sobie pewien mechanizm obronny, nazywany przez niektórych Snem Odrodzenia. Gdy Marek dostał się do tej celi i stracił również Agatę, załamał się. Coś w nim pękło. Raz jeszcze po tylu wiekach od brutalnego mordu Tropiciela Ottona na jego ukochanej Perrusie oraz jego jeszcze nienarodzonym dziecku, pewna część jego istoty umarła, by już nigdy się nie odrodzić. Spłonęła wśród kolejnych fal niewysłowionego cierpienia oraz wszechogarniającej pustki, która zrodziła się w jego umyśle. Jego serce zapłonęło żywym ogniem bólu, podobnie jak ciało Agaty, które obróciło się w pył, gdy jej Dusza Niezwyciężonego ulatywała w przestrzeń.

Mężczyzna nie mógł dłużej znieść żalu i rozpaczy po tej dotkliwej stracie. Prędzej czy później straciłby zmysły, zamieniłby się w nic niewarte warzywo z rozwodnioną papką zamiast mózgu. Jego ciało zareagowało więc instynktownie. Zaczęło bronić się przed niedoskonałością umysłu. Niezwyciężony zapadł więc w Sen Odrodzenia. Trwał on znacznie dłużej, niż ten, którego doświadczył kiedyś. Teraz pozostawał w transie aż przez dwa lata. Gdy wreszcie się przebudził, poczuł, jakby zaczynał nowe życie. Oczywiście ból oraz puste miejsce po stracie najbliższych mu osób pozostały. Nie były już jednak tak obezwładniające i dotkliwe, by zagrażać jego zdrowiu psychicznemu. Wciąż znajdował się jednak w sytuacji bez wyjścia. Wciąż tkwił w więzieniu bez możliwości ucieczki, a przez pierwszy miesiąc próbował wszystkiego. Dosłownie wszystkiego. Potem musiał pogodzić się jednak z faktem, że być może przyjdzie mu tu pozostać na zawsze. Taki był przecież plan tych, którzy go schwytali. Najgorsze jednak, że musiał tu tkwić wraz z nią. Z jej resztkami… Przez całą nieskończoność czasu, aż sama skorupa ziemska rozkruszy się i rozpadnie w pył. Dlatego właśnie zamknął swoje zmysły, skulił się i zacisnął powieki. Bał się, że na widok tego, co pozostało z Agaty, dawny bezmiar cierpienia mógłby powrócić, a on kolejny raz nie byłby w stanie go przetrzymać.

Minęło sto dziesięć lat od momentu, w którym został tu uwięziony. Od dwa tysiące piętnastego roku. Niezwyciężony nie liczył przemijających dni, ale swoim Zmysłem czuł nieubłagany upływ czasu. Dzięki nadnaturalnie dobrej pamięci, doskonale potrafił przywołać w myślach dosłownie każdy dzień… Każdą chwilę… Nieważne, że w tym więzieniu wszystkie one wyglądały identycznie. On potrafił rozróżnić i przypomnieć sobie każdą z nich. To dobijało go jeszcze bardziej. Składały się one bowiem jedynie z ciemności, bólu oraz pustki w jego głowie. Wolał więc nie rozmyślać zbyt dużo. Nawet o rzeczach, które niegdyś pochłaniały całe tygodnie jego medytacji. Teraz wszystko się zmieniło… Miał gdzieś tajemnicze siły kosmosu, wirujące wokół czarnych dziur galaktyki, atomy bez przerwy drgające w jego ciele, materię i antymaterię wyniszczające się nieprzerwanie w zabójczej próbie sił. Nie chciał się zastanawiać nad tym, co było, co będzie ani nad tym, co właśnie mogło dziać się w zewnętrznym świecie. Nie interesowało go to już. Od dawna przestał też dbać o to, co mogłoby być, gdyby jednak nie poniósł porażki i nie zawiódł wszystkich, których kochał. Liczyło się jedynie jego więzienie. Tylko ono istniało dla niego przez te wszystkie lata. Ono było jego rzeczywistością. Do czasu, kiedy jego obecność znów zaczęła być potrzebna światu…

Przez wszystkie te lata, które spędził pod ziemią, raz na jakiś czas z łatwością był w stanie wyczuć silne wstrząsy, od których drżał niemal cały grunt. Były to pomniejsze trzęsienia ziemi i inne anomalie geologiczne. Krótko po jego przebudzeniu ze Snu Odrodzenia nastąpił jednak wstrząs potężniejszy i różniący się od pozostałych. Wtedy jeszcze nie miał pojęcia, że pod nieobecność Niezwyciężonego na świecie źle się działo.

W ciągu ostatnich paru dni zaczęły pojawiać się jednak jeszcze nowsze drgania. W dodatku dochodziły z jego bezpośredniego otoczenia, jak zdał sobie sprawę. Coraz bliżej i bliżej. Z każdym dniem silniejsze i bardziej natrętne. Po raz pierwszy od wielu, wielu lat postanowił sięgnąć mackami swojej świadomości poza szczelne granice jego więzienia. Od razu uderzyła go mnogość napływających do niego bodźców i wrażeń. Szybko, kierowany doświadczeniem i intuicją odrzucił te z nich, które wydały się mu zbędne, pozostawiając jedynie te niosące wartościowe dla niego informacje. Ktoś się zbliżał – dotarło do niego nagle. Jego powieki rozchyliły się gwałtownie. Błękitne tęczówki rozbłysły od dawna tłumioną mocą.

W jednej chwili Niezwyciężony był już na nogach. Jego wzrok starannie unikał jednak sproszkowanych kości jego ukochanej, zamiast tego koncentrując się na grubej, ołowianej barierze tuż przed nim. Wstrząsy nasiliły się, a teraz dodatkowo towarzyszyło im niskie, drażniące buczenie. Laser!

Marek prędko odskoczył na bok. W tym samym momencie przednia z metalowych ścian rozpłynęła się nagle w gęste strumienie lawy, które powoli ściekły na podłoże, pozostawiając duży, okrągły otwór. Z tak otworzonego niespodziewanie przejścia wypłynęło jasne, białe światło, a w jego blasku Marek dostrzegł kilka tłoczących się ludzkich sylwetek. A zatem teraz wszystko się zmienia – zdążył pomyśleć jeszcze.

 

 

Nota: A no i zapomniał bym o dedykacji. Także ten... Dedykuję maści na ból dupy dla Sakala :)

Średnia ocena: 4.6  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (14)

  • Anonim 20.10.2015
    Z gory przepraszam za bledy, jednak pisze na telefonie, dlatego nie bedzie polskich znakow.
    Niezwyciezony oderwal me mysli od gametogenezy i wyslal w kosmos, a dokladnie wprost do celi. Podobala mi sie rozmowa z owa pania archeolog, szczegolnie ze jej zachowanie kontrastowalo mi sie z jej prawdziwym wiekiem. Musiala byc przed szescdziesiatka, a byla taka niewinna, niemniej nie wiem dlatego ale mi sie to spodobalo, prawdopodobnie przez to, ze Niezwyciezony wydal mi sie tutaj taki "fochniety". Co do drugiej czesci na poczatku opis jego uczuc wydawal mi sie taki nijaki, brakowalo mi jego iskierki niezwyklosci, oraz wiekszego smutku, spotkalam zduszona obojetnosc. Tak moglabym to okreslic, jakby niezwyciezony sam przed soba nie potrafil przyznac sie do cierpienia. Z takiej upartej strony poznalam Marka, wspolczuje mu z jego zona. Co do konca, zaciekawiles :) jeszcze raz wybacz za brak polskich znakow. Ciesze sie, ze dodales kontynuacje przygod Marka :)
  • Numizmat 20.10.2015
    Prequel. Dzięki za komentarz :)
  • Numizmat 20.10.2015
    I z góry muszę też przeprosić. Chodzi o te wspomniane opisy uczuć. Dla was jako czytelników jest to kompletnie nowa historia, ale dla funkcjonuje ona jako kontynuacja, czegoś co już powstało. Miejsce na dokładne opisy uczuć straty i tym podobne już minął. Większość tej części to po prostu przypomnienie losów bohatera z jego perspektywy już po przejściu Snu Odrodzenia. Dlatego nie skupiłem się aż tak bardzo na emocjach, a sama postać może wydawać się lekko zdystansowana (bo jest). Ten fragment znalazł się tu tylko dlatego, żeby historia, którą zamierzam opowiedzieć, nie była aż tak mocno wyrwana z kontekstu. Pozdrawiam :)
  • Anonim 20.10.2015
    Numizmat, w takim razie rozumiem. Sama musiałam ową kwestię przeoczyć, tekstu za bardzo to nie zmienia - seria o Niezwyciężonym jest moją ulubioną z twoich opowiadań, choć Lucyfer póki co dopiero się "rodzi", także zobaczymy co z tego wyniknie. W każdym razie, cóż mogę więcej powiedzieć? Czekam na część dalszą.

    PS: Nauczyłeś mnie właśnie nowego słowa - prequel, ciekawe. Człowiek uczy się przez całe życie :)
  • Numizmat 20.10.2015
    To jedno z tych słów, które chyba nie mają polskiego odpowiednika. A przynajmniej ja o nim nie słyszałem. Zwykła 'poprzednia część' brzmi dla mnie jakoś za sucho.
  • Anonim 20.10.2015
    Numizmat, dla mnie również, dlatego wpisując nowe dla mnie słowo z google, aż się uśmiechnęłam. No. Dziękuję.
  • elenawest 20.10.2015
    Ode mnie 5 : genialne opowiadanie, czekam na więcej :)

    jednak muszę przyznać, że wyłapałam kilka błędów:
    1. Liczne powtórzenia, marek, Marka, Markowi no i Niezwyciężony i jego odmiany, powinieneś jakoś zastąpić to synonimami. wiem, ze nie będzie to łatwe, ale zawsze można spróbować ;)
    2. Kolejne powtórzenia: spłonęło, zapłonęło i to dość blisko siebie.
    3. "w tę we w tę" lepiej by brzmiało, gdybyś napisał "wte i we wtę"
    4. "Znasz historię Lauren Lewis" przed imieniem przecinek.
    5. "dochodził jeszcze pole zagłuszające, które ograniczały" zjadłeś "o" przy słowie dochodził a słowo ograniczały też powinno być zakończone o, bo mówisz o jednym polu
    6. I znów powtórzenie "przez wszystkie te lata" i to blisko siebie.

    pozdro :D
  • Numizmat 20.10.2015
    Ok dzięki, popracuję nad powtórzeniami.
    " "w tę we w tę" lepiej by brzmiało, gdybyś napisał "wte i we wtę" - obie formy są uznawane, a że wymawia je się praktycznie tak samo, to dla mnie bez różnicy
  • elenawest 20.10.2015
    Numizmat spoczko ;-)
  • alfonsyna 20.10.2015
    To "w tę i we w tę" jest, moim zdaniem, poprawniejsze jednak, bo "wte i wewte" jest używane bardziej potocznie, ale jak już ktoś się nie chce bawić w takie rzeczy to można napisać "tam i z powrotem" i po problemie :D
    Poza tym, podoba mi się ten "background", dzięki któremu można się dowiedzieć czegoś więcej o Niezwyciężonym. Jest w tym wszystkim coś, co mnie zaciekawia, więc wrzucaj wszystko, co masz, to pewnie wszystko przeczytam :)
  • KarolaKorman 05.12.2015
    ,,Nowy słownik ortograficzny PWN podaje pisownię w tę i we w tę, a Inny słownik języka polskiego - wte i wewte. W tekstach spotykamy obydwa zapisy. Samo wyrażenie jest oczywiście potoczne i, jak widać, bywa zapisywane dwojako: pedantycznie albo z uproszczeniami charakterystycznymi dla mowy potocznej.'' - to oczywiście cytat, a wy piszcie jak komu pasuje :)
  • Numizmat 05.12.2015
    Czy właśnie zostałem nazwany pedantem? ^^
  • KarolaKorman 05.12.2015
    Numi, odbierz mój komentarz, jak tylko zechcesz. Ja chciałam zażegnać Wasz spór, a może wcale to nie był spór tylko różnica zdań, mówiąc, że oboje macie rację :)
  • KarolaKorman 05.12.2015
    Dodając od siebie, ja napisałabym Twoją wersję, bo dla mnie też ładniej wygląda, więc może to jest pedantyzm, kto wie :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania