Poprzednie częściPrzebudzenie cz. 1 (wielki powrót?)

Przebudzenie cz. 2

Rozległ się głośny syk, a fala uderzeniowa niemal popchnęła go na przeciwległą ścianę. W pomieszczeniu wyrównywało się ciśnienie. Po raz pierwszy od stu lat przyszło mu ponownie poczuć zapach powietrza w nozdrzach i wciągnąć jego kojącą istotę do płuc. Sekundę później tuż pod jego nogami upadły jakieś nieznane mu metalowe przedmioty o kształcie regularnych sfer. Nie zdążył nawet mrugnąć, kiedy ze świstem poderwały się w górę, po czym z zadziwiającą jak na nieożywione obiekty agresją przylgnęły do jego ciała. Niezwyciężony zaklął szpetnie. Wtedy tajemnicze kule zachrzęściły nagle i rozbłysły dosyć silnym, niebieskim światłem, otaczając jego postać czymś w rodzaju pola energetycznego. Od razu poczuł, jak jego zmysły na powrót zostają ograniczone tylko do jego ciała, a dar teleportacji całkowicie stłumiony. Gdyby natomiast spróbował wystrzelić błyskawicami, pole najpewniej przekierowałoby ich energię i odbiło z powrotem w jego stronę. W ułamkach sekund stał się niemal całkowicie bezradny.

Dopiero wtedy gdy Marek opuścił ramiona zrezygnowany, do jego celi przez wypalony laserem w ołowiu otwór wkroczyła szóstka ludzi. Wszyscy mieli na sobie identyczne, szare skafandry, przypominające nieco te, jakich w dwudziestym pierwszym wieku używali astronauci agencji kosmicznych oraz hełmy z mało przyjaźnie wyglądającymi maskami. Przybysze wydawali z siebie głuche, prychające odgłosy, kiedy oddychali wprowadzanym do ich masek przez rury powietrzem. Gdy jednak próżnia w pomieszczeniu do końca wyrównała się już z zewnętrznym ciśnieniem, trójka z jego „gości” wolno odsłoniła swoje maski, hełmy wciąż pozostawiając jednak na swoich głowach. Oczom Marka ukazało się dwóch mężczyzn oraz kobieta. Podczas gdy owa intruzka trzymała się raczej z tyłu, jej dwóch towarzyszy wysunęło się na przód. Jeden z nich wydał się Divinksusowi dziwnie zdystansowany i nieobecny, a jednocześnie emanujący dziwną ekscytacją. Drugi wręcz przeciwnie. Cechował się pokazową wręcz surową obojętnością, a jednocześnie wielką pewnością siebie, która niemal równać się mogła tej, jaką zazwyczaj okazywał Niezwyciężony.

W tej samej sekundzie, w której tajemniczy odkrywcy jego więzienia odsłonili swoje twarze, pozostała trójka nieprzyjaciół wymierzyła do niego z długich, srebrnych karabinów o futurystycznej aparycji, rozszczepionej lufie oraz zakręconych wypustkach i wygiętych w pałąk, ostro zwieńczonych odpowietrznikach. Mogły przypominać prototypy broni energetycznej, z którą Marek niegdyś się już spotkał, ale zdecydowanie nimi nie były. Domyślał się już, czym były załadowane karabiny jego „gości” i bardzo mu się to nie spodobało. Jak oni śmieli?! Czy nigdy nie zdoła się uwolnić od cienia swoich prześladowców? Nie pozwoli, by po raz kolejny zagrozili jego życiu, tak jak przez wieki zagrażali życiu jego bliskich. Miotające gromy oczy Niezwyciężonego wypełniły się czystym gniewem. Jego mięśnie spięły się w gotowości, a żyły wypełnił gwałtowny zastrzyk adrenaliny. Wierzgnął i warknął wściekle, niczym dzika bestia przyparta do muru. Zamachnął się szeroko ręką, chcąc zmiażdżyć swoich wrogów mocą telekinezy. Szóstka ludzi drgnęła niespokojnie, ale poza tym nic się nie wydarzyło. Zacisnęli tylko mocniej palce na spustach swoich śmiercionośnych karabinów.

Byli osłonięci deflektorami - Marek zdał sobie sprawę poniewczasie. Podobnie sprawa miała się z ich umysłami, do których nie miał dostępu z powodu jakichś zakłócaczy, które musiały znajdować się wewnątrz ich hełmów. Jego umiejętności nie mogły im więc zagrozić. Pięści mężczyzny to jednak nie dotyczyło. Wyprężył się i błyskawicznie doskoczył do swoich przeciwników. Pierwsza kula świsnęła mu koło ucha, przed drugą w porę zdołał się uchylić, jednocześnie zakrzywiając tor trzeciej, tak by miast w niego roztrzaskała się o ołowianą ścianę. Już miał przebić na wylot pięścią klatkę piersiową jednego z żołdaków, gdy niespodziewanie przy swojej głowie poczuł zimny dotyk lufy kolejnego karabinu.

- Ani kroku więcej Niezwyciężony! – Ostry niczym sztylet głos mężczyzny, który wcześniej wydał się Markowi tak pewny siebie, syknął mu tuż nad wrażliwym uchem. Znieruchomiał. Wiedział, że nawet przy swoim nadludzkim refleksie nie miał szans zareagować szybciej, niż palec mężczyzny zdążyłby się zacisnąć na spuście. Zwłaszcza, że jego zmysły były teraz mocno stłumione przez te irytujące sfery, które wciąż tkwiły przylgnięte do jego ciała. – Używamy piętnasto-kalibrowych kul rozpryskowych o ołowiowano-rtęciowym rdzeniu napromieniowanym cząsteczkami beta minus. Dobrze wiesz, że nie przeżyjesz nawet draśnięcia. Powtórzę więc. Ani drgnij!

- Jak sobie życzysz Tropicielu – Divinksus wycedził przez zaciśnięte zęby. Rtęć… Nienawidził jej. Była to bowiem jedyna substancja, która w odpowiedniej mieszance zdolna była zranić i uśmiercić każdego Niezwyciężonego. Tysiące lat temu opracowana przez grecki zakon filozofów zwących siebie Tropicielami, była w stanie kompletnie sparaliżować układ nerwowy pobratymców Marka, zaburzyć działanie ich darów, a ostatecznie doprowadzić do wypełnionej straszliwą agonią śmierci. On sam raz doświadczył takiego cierpienia i gdyby nie Antoniusz oraz uzdrawiające moce Niezwyciężonych z Rady Sześciu, nie wyszedłby cało z zadanych mu przez zabójcę Perrusy ran. Zdarzyło się to za panowania cesarza Bizancjum Justyniana I Wielkiego, ale blizny i ciężar tamtych wydarzeń pozostały z nim do dziś.

- Nie jestem nim – mężczyzna odrzekł stanowczo, jeszcze mocniej przyciskając swoją broń palną do czaszki Niezwyciężonego. – A teraz postaw mojego człowieka z powrotem na ziemi – polecił. Marek skrzywił się nieznacznie i niechętnie wypuścił skafander swojej niedoszłej ofiary z uścisku dłoni. Intruz upadł na podłoże z głuchym łoskotem i jęknął przy tym cicho. Jego towarzysz czym prędzej pomógł mu podnieść się z powrotem na nogi i już po pięciu sekundach Niezwyciężony miał naprzeciw o dwie wycelowane w siebie lufy więcej.

- Powiedziałeś, że nie jesteście Tropicielami – Divinksus rzucił przez ramię wciąż wściekły. – A jednak korzystacie z ich technologii… Z ich wiedzy, która powinna była przepaść już dawno temu. Aż nazbyt dobrze wiecie, jak walczyć z kimś takim jak ja. Dlaczego? Po co tu przychodzić? Po co mnie nękać i grozić bronią, którą gardzę najmocniej w świecie? Bronią, która odebrała mi wszystko…

- Potrzebowaliśmy zabezpieczenia – odpowiedział krótko. – Obecny tu pan Yates nam go dostarczył. – Tutaj wskazał na wielce poruszonego całą sytuacją mężczyznę, do tej pory sprawiającego wrażenie wręcz nieobecnego. Teraz dla Marka stało się jasne, że był on jakimś naukowcem. Być może nawet lekko zwariowanym, sądząc po jego błądzących niespokojnie na wszystkie strony rozkojarzonych oczach. Jego wyższy, tęższy i bardziej władczy towarzysz ciągnął tymczasem: – Od dawna zajmował się podobną, zaginioną dziesięciolecia temu technologią. Natomiast ta starodawna organizacja, o której mówisz z taką nienawiścią, została rozwiązana przez rządy Dawnych dziesięciolecia temu. Krótko po tym, jak powiązano ich z atakiem nuklearnym na Chicago i Honsiu. Cała ich wiedza do niedawna gniła w zagrzebanych głęboko pod ziemią archiwach.

- Co w takim razie się wydarzyło, że postanowiono ją odkopać? – zapytał Marek szorstko.

- Potrzebujemy cię Niezwyciężony. – Mężczyzna opuścił broń i stanął wreszcie na wprost przed twarzą swojego rozmówcy, który na wszelki wypadek wciąż nie wykonywał żadnych gwałtownych ruchów. – Nazywam się pułkownik Harley Jenkins. Służę armii Wielkiego Imperium Amerykańskiego, a ty jesteś naszą sekretną bronią.

- Nie jestem niczyją bronią! – fuknął ze złością. – Od dawna nie mieszam się już w żadne z konfliktów waszych śmiesznych państw!

- To się jeszcze okaże – stwierdził pułkownik Jenkins. – Wiesz już, że nie masz nad nami żadnej przewagi. Dlatego teraz pozwolisz założyć sobie te tłumiące kajdanki i pójdziesz z nami po dobroci.

Niezwyciężony zacisnął mocniej wargi, walcząc całą siłą swojej woli z chęcią, by nie skręcić wojskowemu karku tu i teraz.

- Tak? Chcesz coś powiedzieć? – Na widok jego miny Harley posłał mu cierpkie spojrzenie. Niezwyciężony przełknął w ustach siarczyste przekleństwo i odparł sztucznie miłym głosem:

- Niech będzie po dobroci.

Wysunął dłonie przed siebie, tak by pułkownik bez trudu mógł zacisnąć na jego nadgarstkach masywne, emanujące lekkim blaskiem kajdanki. Jednocześnie zostały mu dezaktywowane i zdemontowane wszystkie przytwierdzone do niego metalowe kule. Choć przez kajdanki Marek wciąż nie mógł się teleportować, to przynajmniej jego Zmysł Niezwyciężonego „odzyskał wolność”.

- I nawet przez myśl niech ci nie przejdzie zrywanie ich. Są zabezpieczone potężnym ładunkiem wybuchowym, połączonym z rozpylaczem pyłu rtęciowego. Gwarantuję ci więc, że nie przeżyjesz żadnej próby ucieczki.

Divinksus skupił się mocniej na swoich nowych pętach i odkrył, że pułkownik Jenkins najwyraźniej nie kłamał. Naprawdę się przygotowali… Miał być ich sekretną bronią. Pytanie tylko, co to właściwie oznaczało? Na razie wolał jednak grać dalej w ich grę. Przynajmniej do czasu, aż dowie się, o co właściwie się ona toczy.

- Jakże mógłbym choćby rozważać coś takiego. Przecież jedyne czego ode mnie chcecie, to mojej pomocy, czyż nie? – Marek zwrócił się do niego ironicznie, a następnie pozwolił poprowadzić się przez sześcioosobową eskortę na zewnątrz swojej ponad stuletniej celi. – Poza tym ucieczki nie są w moim stylu – wszeptał jeszcze sam do siebie.

Po raz pierwszy od dawna Niezwyciężony postawił stopy na ziemi innej niż ołowiane podłoże swojego więzienia tuż w pobliżu szczątków swojej ostatniej miłości. Nawet nie próbował skrywać odczuwanej przez siebie na ten fakt niewysłowionej ulgi, a nawet niewielkiej dozy podniecenia, która towarzyszyła mu w momencie, gdy opuszczał ponure korytarze podziemnego kompleksu, a na jego twarz ponownie mogły spłynąć ciepłe i kojące promienie słonecznej kąpieli. Po ponad wieku egipskich ciemności jego oczy nie zostały jednak porażone przez nieskończoność jaskrawego światła dnia, które uderzyło w nie z siłą i gwałtownością spienionej, morskiej fali. W pojedynczej sekundzie skóra Niezwyciężonego została zbombardowana przez bogatą mieszaninę przeróżnych rodzajów fal elektromagnetycznych, niosących ze sobą wielorako naładowane kwanty energii w postaci miliardów fotonów. Marek czuł ich drobne uderzenia o swoje ciało, mikroskopijne rozbłyski energii wnikające w pory jego skóry. Jego oczy oraz reszta ciała przyzwyczaiła się do tej nagłej odmiany niemal od razu. Wokół siebie wyczuwał wirujące pola promieniowania. Nie tylko świetlnego, ale i radiowego, mikrofalowego, X oraz niewielkie ilości gamma. Widział w całym spektrum. Zarówno fale nadfioletowe, którymi słońce zalewało Ziemię, jak i podczerwone, które ciepłą aurą niezwykle silnie emanowało z otaczających go ludzi. Szybko wytłumił te aspekty swojego wzroku, by ponownie móc zobaczyć świat w normalnych barwach. Chwilę zajęło mu też wygłuszenie dawno niedoświadczonego przez niego odczucia tysięcy ton słupa atmosfery naciskających na jego ciało. To samo tyczyło się delikatnych powiewów bryzy milionów uderzających o siebie wzajemnie cząsteczek, które złożone w jedną krążącą ponad ziemią masę wichrzyły jego posiwiałe włosy.

- Wydajesz się zadowolony – stwierdził Jenkins, stając tuż obok niego, przetrącając butami kawałki betonowych gruzów i żelaznych belek, pochodzących z ruin zmiecionej z powierzchni ziemi siedziby agencji rządowej, z której rozległych piwnic właśnie się wydostali.

- Chwilowa iluzja – Divinksus odparł chłodno, po czym z własnej woli ruszył prosto w stronę niewielkiego, pancernego transportowca o napędzie repulsorowym, który parę metrów dalej unosił się nieznacznie nad zasłaną pyłem, żelbetonem oraz kośćmi powierzchnią tego szarego, post-nuklearnego miasta. Udał przy tym, że nie zwraca najmniejszej uwagi na dwa masywne, wysokie na trzy metry, pilotowane przez ludzi mechy bojowe, których olbrzymie karabiny maszynowe nieprzerwanie wycelowane były prosto w jego głowę.

Z wysoka to co pozostało z wspaniałych, sięgających chmur wieżowców wietrznego miasta wyglądało jeszcze gorzej i bardziej przerażająco niż z dołu. Piętrzące się góry gruzów, rozbitego i roztopionego szkła, i sypiące się, obdrapane szkielety niższych, solidniejszych, ceglanych kamienic. Cały ten ponury, grobowy krajobraz niesplamiony był choćby śladem jakiejkolwiek roślinności, a wszędzie dookoła walały się pohańbione szczątki niegdysiejszych mieszkańców, których nikt nie miał odwagi uprzątnąć oraz należycie pochować. Od przeszło stu lat Chicago było miastem kompletnie martwym. Dosłownie i w przenośni.

- Co ja najlepszego zrobiłem? – Marek mruknął pod nosem, gdy transportowiec wzbił się w powietrze i oddalał coraz szybciej, pozostawiając zrujnowane miasto na zanikającej granicy horyzontu.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (5)

  • elenawest 31.10.2015
    Cudowne, jak zawsze :-D popraw jednak bład wysztko na wszystko :-P żadnych innych się nie dopatrzyłam :-D
  • alfonsyna 31.10.2015
    No, to wiemy, jak się zabija Niezwyciężonych, jakby co ;) A tak w ogóle, to też mam jakiegoś Tropiciela jako bohatera pewnego opowiadania, choć na szczęście różni się on od tych Twoich, więc plagiatu by mi nikt nie zarzucił :D
    Jedno, co tam wyłapałam: "by po raz kolejny zagrozili jego życiu, tak jak przez wieki zagrażali życiu jego bliskim" - "bliskich"
    A poza tym, dajesz radę jak zawsze ;)
  • Numizmat 31.10.2015
    Dzięki :)
  • Anonim 05.12.2015
    "po czym z zadziwiającą (przecinek) jak na nieożywione obiekty agresją (przecinek) przylgnęły do jego ciała. "
    "Dopiero wtedy (przecinek) gdy Marek opuścił ramiona zrezygnowany,"

    Zawsze fascynowała mnie twoja wiedza, której skrupulatnie używasz w opowiadaniach o Niezwyciężonym. Mam sentyment do tych fizycznych określeń, zupełnie nie wiem o czym wtedy piszesz i jak to wygląda, ale w myślach czuję się, jak taka mała dziewczynka, która robi z ust duże "o" i wpatruje się urzeczona. Akcja zaczyna się rozwijać, wiemy już jak zniszczyć Niezwyciężonych, co jeszcze bardziej dodaje pikanterii i pokazuje nam, że nawet oni nie są nieśmiertelni. Jestem ciekawa tej filozofii, która zapoczątkowała ową umiejętność uśmiercania bohaterów, coś czuję, że opowiadanie zaczyna się rozkręcać
  • ausek 13.12.2015
    Nie ukrywam, że historia jest wciągająca. Zaciekawiło mnie niezmiernie, czy informacja o tym jak zabić Niezwyciężonego zostanie u ciebie wykorzystana :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania