Poprzednie częściPrzed zaginięciem

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Przed zaginięciem cz.2

Po 8 godzinach, w mojej głowie nadal panował zamęt jak w holenderskim burdelu, a raczej całej dzielnicy czerwonych latarni. Nie wiem jak miałem to nazwać, kac, zjazd, oba na raz, nie... To po prostu przez techno... Godzina 17, za wcześnie na wymarsz żywego truchła. Dom pusty, rodzice korzystają z uroków egzotycznych plaż. Ciekawe co robią, podczas gdy ich syn, na wpół świadomy własnego istnienia, chwiejnie porusza się po domu, poszukując farmakologicznych sposobów na dosadne uśmierzenie bólu. Jest. Opakowanie thiocodin'u.

Z drugiej strony, to i tak za mało. Starałem się delektować każdą rozgryzioną tabletką, mimo że nienawidzę tego smaku. Jednakże, jak się nie ma co się lubi, to się wrzuca co się da! Zszedłem lekko uspokojony na werandę, czekały już na mnie moje przyjaciółki. "Witaj moja popielnico! Ohh, wybacz że Cię zaniedbałem, już idę Cię opróżnić. Czekajcie na mnie moje fajki, tęskniłem." Zapalniczka poczuła się chyba urażona... Musiałem szukać jej przez dobre 10 minut. Kiedy usiadłem na drewnianym stołku, zaczęło mnie ogarniać przyjemne ciepło, emanujące jakby ze wnętrza mnie. Nie było to nic nadzwyczajnego, jednakże uwolniło z mojego skrępowanego mózgu wyraźny obraz brązowych tęczówek. Połączenie papierosa, kodeiny i rozważań na temat realnego piękna, działały jak serum na moją migrenę.

*dryn dryn

Dzwonił Piotrek.

-"Siema Peter, co jest?"

-"Nudy, robisz coś teraz?"

-"Kopcę peta na werandzie, wpadaj, mogę Cię nawet poczęstować"

-"Mat... Nie... Gruba sprawa jest..." powiedział to, jakby się o coś martwił. Może ktoś się wysypał? Nie... Nie możliwe... Chociaż... Nie.

-"Co jest Pet? Stało się coś?" Zapytałem zestresowany.

-"To ja Cię poczęstuję Macieju! Odwdzięczę się z nawiązką za ten miesiąc." Po prostu, kretyn... Idiota, debil, bezmózg... Ale za to go kocham!

-"Nie strasz! Myślałem że coś się stało. Ale... Z chęcią skorzystam."

-"Za pięć minut jestem na werandzie mała!"

-"Czekam misiek!"

Chyba jedyny raz przyszedł do mnie na czas. Nic dziwnego. 5 gram herera to nie byle co. Miejscowy stuff który wpychali nam dilerzy był jak klepany Matiz, gdy herer wypadał niczym Sesto Elemento.

-"Mat, palimy trochę teraz, reszta na domówkę"

-"Masz bletki, lufkę, cokolwiek?"

-"Myślałem że ty masz" odparł zdziwiony

-"No kurwa... Nie wiem nawet, czy nie zgubiłem wczoraj dziewictwa, a ty pytasz o takie rzeczy!"

-"Hahahah, racja Mat, poleciałeś wczoraj!"

Przez chwilę patrzeliśmy sobie w oczy, myśleliśmy o tym samym. W jednym momencie krzyknęliśmy z radością "Jabłko!" Parę dziurek i owoc był przystosowany do pełnienia roli lufy. Ziele wydawało się słodkie w smaku, delikatne. Odczułem gwałtowne odprężenie, jakby coś uwolniło moje sensory od ludzkiej powłoki. 3 godziny bezsensownej rozmowy, na bliżej niezidentyfikowany temat. Dobrze że czas się ruszać na domówkę, przywarłbym do tego fotela.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania