Przeklęty cz.1

PROLOG

“W jeden dzień siostry losu się poczęły. Miłość i śmierć” - Giacomo Leopardi

 

Początek 11 wieku, Szkocja

 

Dzień zbliżał się powoli ku końcowi, a zabawa z okazji przesilenia letniego trwała w najlepsze. Ważne dla Celtów święto światła i miłości, zwane świętem Litha, obchodzono niezwykle hucznie. Pogoda dopisała – było ciepło i bezchmurnie. Wszyscy cieszyli się słońcem, nadchodzącym latem, chwilami beztroski.

Rozpoczynały się ostatnie, zaplanowane na dziś zawody z łucznictwa. Wśród chętnych znalazło się 10 mężczyzn i jedna młoda kobieta. Napięcie rosło w miarę, jak kolejni zawodnicy odpadali z rywalizacji. Teraz liczyły się nie tylko umiejętności, celne oko, ale i nerwy ze stali. Strzały ze świstem wbijały się w tarczę jedna po drugiej. Spośród 11 zawodników została dwójka, kobieta i mężczyzna. Gapie patrzyli to na jedno, to na drugie. Tłumowi udzieliło się podniecenie pozostałych na polu walki łuczników. Kobiety pragnęły, by wygrała jedna z nich i utarła nosa mężczyznom. Panowie zaś nie wyobrażali sobie przegranej swojego przedstawiciela.

Mężczyzna ukłonił się nisko rywalce.

– Dama pierwsza – rzekł niskim, zmysłowym głosem.

Owa dama prychnęła zniecierpliwiona. Podniosła łuk, powoli napięła cięciwę, popatrzyła na grot strzały, potem przeniosła spojrzenie na swój cel. Środek tarczy zaznaczony był na czerwono. Zerknęła na swojego przeciwnika, który wpatrywał się w nią z nieprzeniknionym wyrazem twarzy. Wstrzymała oddech i skoncentrowała się na kolorowym punkcie. Znowu popatrzyła na grot, potem na tarczę i zwolniła palce. Strzała pomknęła z ogromną prędkością i z łoskotem wbiła się w sam środek czerwonej plamy. Kobiety zaczęły bić brawo, a mężczyźni z podziwem kiwali głowami.

Teraz była kolej na drugiego łucznika. Rywal nie spieszył się, popatrzył na otaczających ich ludzi, na psy, które goniły kota, na bezchmurne niebo i w końcu spojrzał na swoją przeciwniczkę. Jej piękna twarz o nieskazitelnej cerze i ustach stworzonych do całowania, sprawiała, że serce biło mu szybciej, a ciało wypełniało ciepło i jakaś euforia. Mrugnął do niej wesoło, po czym w jednej chwili podniósł łuk, wymierzył i uwolnił strzałę. Stało się to tak szybko, że wszyscy oniemieli i patrzyli w miejsce, gdzie się ze świstem wbiła. Oba groty dzieliło kilka milimetrów. Mężczyzna spojrzał na rywalkę z figlarnym błyskiem w oku. Zdenerwowało ją, że ważne zawody traktuje w tak lekceważący sposób. Ona podchodziła do nich śmiertelnie poważnie. Kiedy sędzia chciał już ogłosić remis, ponownie podniosła łuk, wycelowała i trafiła pomiędzy dwie już wbite strzały. Wśród publiczności zapadła głucha cisza. Nikt się nie poruszył. Ludzie patrzyli po sobie, nie wierząc w to, co widzą. Kobieta z triumfem, ale i z miłością spojrzała w szare jak kropla deszczu oczy przeciwnika. Ten nie zważając na nic, podbiegł do niej, chwycił mocno w talii i wysoko podniósł.

– Zwyciężczyni! – krzyknął głośno.

– Mistrzyni! – podchwycili zgromadzeni i zadowoleni, tłumnie ruszyli na poszukiwanie czegoś mocniejszego do wypicia, bo gardła im okrutnie wyschły z emocji.

– Kaidan, wariacie! Puść mnie! – krzyczała najlepsza łuczniczka tegorocznego festynu.

Mężczyzna powoli opuszczał dziewczynę, ale tak, by ześlizgując się, oboje czuli każdy fragment swojego ciała.

– Arlene – szepnął Kaidan, kiedy już postawił ją na ziemi – byłaś wspaniała. Patrzył w jej zielone, cudowne oczy i czuł, jak krew zaczyna mu się burzyć w żyłach. Pragnął tej dziewczyny jak nikogo innego na świecie.

– Miałam świetnego nauczyciela – ochrypły głos Arlene zdradzał, że i ona ma podobne odczucia.

Kaidan już dłużej nie mógł się powstrzymać, przycisnął Arlene mocno do siebie i pocałował. Miękkie usta dziewczyny rozchyliły się pod naporem gorących warg mężczyzny. Ich języki splotły się ze sobą i zaczęły namiętny taniec. Kaidan głośno jęknął i z jeszcze większą łapczywością zagłębił się w wilgotnym wnętrzu ust kobiety. Arlene zarzuciła mu ręce na szyję, by być jak najbliżej ukochanego. Zapominając o całym świecie, tulili się do siebie mocno, jakby byli sami we wszechświecie.

Nie byli jednak sami. Para jasnobłękitnych oczu, zimnych jak arktyczne morze, wpatrywała się w nich z przerażającą nienawiścią. Gdyby spojrzenie mogło zabijać, już dawno byliby martwi. Zło w ludzkiej skórze już wkrótce miało zaatakować i pokazać swoją niszczycielską moc.

Tymczasem słońce powoli gasło na horyzoncie, mimo to wciąż było gorąco. Plac, gdzie bawili się ludzie, oświetlały liczne pochodnie. Po mieszkańcach można już było zauważyć, upływające godziny hucznej zabawy i ilość wypitych piw. Kaidan i Arlene cały czas trzymali się blisko siebie, widać było, jak bardzo się kochają. Kaidan – wysoki, atletycznie zbudowany, o twarzy tak przystojnej, że kochały się w nim wszystkie kobiety z wioski od lat 3 do 103. Kruczoczarne do ramion włosy lśniły w blasku pochodni. Z ciemnymi włosami kontrastowały pełne tajemnic, szare oczy. Zawsze patrzyły uważnie i szczerze. Do tego szelmowski uśmiech, równe, białe zęby i głos, który zniewalał samym swoim brzmieniem. Arlene zawsze patrzyła na niego z zachwytem.

– Jest taki piękny – myślała rozmarzona – i tylko mój. Wtulona w mężczyznę swojego życia zobaczyła, że przyjaciółka daje jej znaki, by do niej podeszła. Szepnęła do Kaidana, że zaraz wraca i niechętnie wysunęła się z jego objęć. Mężczyzna odprowadzał ją wzrokiem. Patrzył za swoją rudowłosą panią. Była wysoka jak na kobietę i przyjemnie okrąglutka tam, gdzie trzeba. Długie, rude włosy spływały jej aż do talii. Lubił wplatać w nie palce, czuć ich miękkość. Kochał w niej wszystko, począwszy od koloru włosów, niesamowitą zieleń oczu, zgrabny nosek i zadziorny charakterek. Nie mógł się już doczekać, kiedy zostaną małżeństwem. Niestety matka Arlene nie chciała dać swojej zgody. Kazała czekać jeszcze rok, by się przekonać czy to prawdziwie uczucie. Kaidan jednak wiedział, jaka jest prawdziwa przyczyna tego braku przyzwolenia. Nie chciał jednak być przyczyną konfliktu między matką a córką.

Stał z grupą przyjaciół z pucharem pełnym piwa w ręce i zaśmiewał się z historii o tym, jak świnia goniła starego Bula. Jego dźwięczny śmiech roznosił się po okolicy.

Arlene podeszła do przyjaciółki, dowiedzieć się, o co chodzi. Ta wzruszyła tylko ramionami i wyjaśniła, że matka prosiła, żeby ją zawołać.

Matka – pomyślała z niechęcią. Co ona znowu knuje? Ich relacje nigdy nie były dobre, ale w ostatnim czasie bardzo się pogorszyły. Nie chciała się zastanawiać, nad powodami takiego stanu rzeczy, ale w głębi duszy czuła, że jest zazdrosna o uczucie łączące ją z Kaidanem. Chcąc nie chcąc, ruszyła szukać Nathairy. W tym momencie coś zwróciło jej uwagę, jakiś refleks świetlny. Instynktownie szukała źródła owego błysku. Pomimo tego, że już była późna noc, pochodnie dawały dużo światła. Lustrując tłum, aż zamarła, gdy zobaczyła rosłego, jasnowłosego mężczyznę. To Lugovalos – zaciekły rywal Kaidana. Obwiniał go za wszystkie swoje niepowodzenia, a najbardziej za to, że Arlene wybrała Kaidana, a nie jego. Brr – wzdrygnęła się na samą myśl, że mogłaby się z nim związać. Był wielki, brutalny i śmierdział starym tłuszczem. Przyglądała mu się intensywnie, bo zaniepokoił ją jego wygląd. Patrzył cały czas w jeden punkt, usta miał gniewnie zaciśnięte, a ciało napięte. Ktoś do niego coś mówił, ale on nie reagował. Czemu się tak mocno przyglądał? Zamarła, gdy zrozumiała, w kogo się tak wpatruje. Cały czas patrzył na Kaidana. Wiedziała, że Lugovalos jest zaciekłym wrogiem jej ukochanego, wręcz miał obsesję na jego punkcie, ale do tej pory skutecznie potrafili się unikać. Ogarnął ją nieludzki strach. Nigdy wcześniej się tak nie czuła. Jakby ktoś złapał jej wnętrzności i mocno ściskał. Popatrzyła na Kaidana, stał otoczony grupką przyjaciół i zaśmiewał się z czegoś. Ponownie wzrok skierowała na Lugovalosa, który powoli zaczął iść w stronę rozmawiających. W blasku pochodni coś lśniło w jego ręce – sztylet. Poczuła przerażanie, gdy zrozumiała, co chce zrobić. Ruszyła w stronę Kaidana. Serce biło jej jak oszalałe, a ręce trzęsły, gdy rozpaczliwie torowała sobie drogę przez rozbawiony tłum. Wzrokiem szukała Lugovalosa, był coraz bliżej swojego wroga. Wiedziała, że jej krzyk nic nie da, wokół panował za duży ścisk i harmider. Musiała dostać się do Kaidana przed mężczyzną. Arlene zaczęła biec. Przeciwnik był już niebezpiecznie blisko ofiary. Mocno zaciskał dłoń na rękojeści sztyletu. Odbijający się w stali ogień z pochodni, barwił ją na czerwono. Zwierzęcy lęk opanował Arlene. Biegła najszybciej, jak mogła. Odepchnięci ludzi krzyczeli za nią złowrogo, ale ona nie zwracała na nich uwagi. Cały czas wpatrywała się w Lugovalosa i nóż, który trzymał w ręku.

Kaidan, mimo że zajęty rozmową, zwrócił uwagę na wrzaski, które dobiegały zza jego pleców. Zerknął w tamtym kierunku i zobaczył przerażoną twarz swojej wybranki. Już chciał do niej iść, gdy ktoś krzyknął jego imię. Spojrzał w tamtą stronę. Zmarszczył brwi na widok Lugovalosa. Sukinsyn wyglądał, jakby szykował się do ostrego starcia – pomyślał Kaidan. Tego, co się stało, nikt nie mógł przewidzieć. Jasnowłosy olbrzym podniósł sztylet wykonany z najlepszej stali i zamachnął się na rywala. W tej samej chwili Arlene głośno krzycząc „nie”, wpadła między dwóch rosłych mężczyzn. Ostrze aż po trzonek, zamiast w Kaidana, wbiło się w miękkie, kobiece ciało. Z niedowierzaniem na twarzy patrzyła na nóż wystający z brzucha, a potem na Kaidana. Chciała coś powiedzieć, ale nie mogła. Osunęła się na ukochanego. Ten złapał ją i najdelikatniej jak potrafił, położył na ziemi. Wokół zapanowała straszliwa cisza. Nawet wiatr zamilkł, jakby i on był przerażony dramatem, który się właśnie rozgrywał.

– Odsunąć się – krzyknął Kaidan z rozpaczą w głosie. Pochylił się nad dziewczyną, która była mu najdroższa na świecie. Popatrzył na miejsce, gdzie tkwił sztylet, rana krwawiła obficie. – Poślijcie po wiedźmę!

Arlene spojrzała w piękne oczy mężczyzny, który pewnego dnia miał zostać jej mężem. Uwielbiała, jak na nią patrzył. Zawsze miała wrażenie, że można w tych jego szarych jak dym oczach utonąć. Teraz widać w nich było strach i cierpienie tak wielkie, że czuła je u siebie w sercu. Trzymał ją mocno za rękę, jakby chciał w nią przelać część swojej siły. Chociaż oboje wiedzieli, że jej czas się kończy. Rana była zbyt głęboka i zadana w takim miejscu, że nie było już żadnej nadziei.

– Zostań ze mną – powtarzał w kółko Kaidan. – Zaraz przyjdzie twoja matka i ci pomoże. Uratuje Cię.

Arlene resztką sił podniosła zimną jak lód rękę i dotknęła nią szorstkiego policzka mężczyzny. Kaidan nakrył jej dłoń swoją i z czułością pocałował jej miękkie wnętrze. Po policzku spłynęła mu samotna łza.

– Kocham cię najdroższy i zawsze będę kochać – szepnęła dziewczyna. Odetchnęła głęboko i resztą sił dodała – obojętnie, gdzie znajdzie się moja dusza.

Umarła, wpatrując się w niego z miłością. Kaidan położył głowę na jej piersi. Łkał bezgłośnie, bo wraz z Arlene odeszło wszystko, co było w nim dobre. Światło, które dzięki niej płonęło. To, co się działo w jego wnętrzu, jakie męki przechodził, wiedział tylko on. Po długich minutach podniósł twarz. Popatrzył na otaczający go tłum. To, co w jego oczach zobaczyli ludzie, przeraziło ich. Czaiło się w nich okrucieństwo i zniszczenie. Nigdy nie widzieli go takiego. Nikt się nie poruszył, kobiety płakały, mężczyźni z niedowierzaniem obserwowali ostatnie wydarzenia.

– Gdzie on jest? – wycedził przez zęby Kaidan, ze śmiertelnym spokojem w głosie. Chociaż najmniejsza cząstka jego ciała wyła z rozpaczy, bólu i nienawiści.

– Tutaj – Lugovalos wyszedł przed tłum. Przyznanie, że jego celem nie była Arlene tylko on, Kaidan, nie miało sensu. Wiedział, co go teraz czeka.

– Topór – warknął Kaidan, podnosząc się powoli z ziemi. Jego mocna sylwetka, oświetlona przez płomienie z pochodni wyglądała, jakby właśnie wyszedł z głębi ziemi niczym mityczny potwór, by mścić się i mordować. Wyciągnął rękę po broń. Natychmiast ktoś podał im dwa topory. Zaczął przyglądać się głowni z bezlitosnym uśmiechem. Dzisiejszego wieczora śmierć ponownie zawita do ich wioski.

Gapie rozstąpili się, robiąc miejsce do walki, która się miała zaraz rozpocząć. Lugovalos chwycił mocno stylisko i machnął toporem raz, drugi. Kaidan patrzył na niego z obrzydzeniem.

– Ty wstrętny tchórzu. Przez ciebie nie żyje niewinna dziewczyna. Śmierć to dla ciebie za mała kara. Po wszystkim odetnę ci głowę i nabiję na pal, krukom na pożarcie – gdy to mówił, patrzył swojemu przeciwnikowi prosto w oczy. Jego wzrok pałał okrucieństwem. To nie była groźba, lecz obietnica i oboje o tym wiedzieli. Drugi z mężczyzn poczuł, jak ze strachu jeżą mu się włoski na karku. Wściekły, że słowa Kaidana tak go przeraziły, zaatakował z furią. Uderzenie stali o stal rozniosło się echem po okolicy. Zaatakowany bez problemu zablokował cios. Walczący zaczęli krążyć wokół siebie, jak wściekłe wilki łaknące krwi ofiary. Tym razem to Kaidan pierwszy ruszył do ataku, a ostrze topora przecięło ramię rywala, aż do kości. Lugovalos chciał oddać cios, ale przeciwnik na to nie pozwolił. Kaidan ponownie zaatakował, tym razem raniąc wroga w korpus. Narastała w nim dzika furia, kiedy wymachiwał toporem, za każdym razem trafiając w ciało nieprzyjaciela i raniąc go straszliwie. Lugovalos wiedział już, że nie przeżyje tej walki. Bronił się jeszcze, ale upływ krwi dawał o sobie znać. Jego siła słabła z każdym trafieniem przeciwnika, a Kaidan się nie zatrzymywał. Szaleństwo, które go ogarnęło, łaknęło jak najwięcej krwi. Jej metaliczny zapach roznosił się już po okolicy. Ale jemu wciąż było mało. Co niektóre kobiety odwracały wzrok od walczących, nie chcąc patrzeć na tę jatkę. Lugovalos ledwie trzymał się na nogach, dłoń z toporem była opuszczona, nie miał już siły, żeby go unieść. Kaidan cały czas napierał, ciął wroga raz za razem. Wciąż było mu mało, a szaleństwo widoczne w jego szarych oczach domagało się bestialskiego potraktowania przeciwnika. Lugovalos w końcu padł na kolana, oczy patrzyły nieprzytomnie przed siebie.

– Tak psie, na kolana – warknął Kaidan. Wściekłość, która w nim narastała od początku walki, osiągnęła apogeum. Bestia, jaką wyzwolił w nim Lugovalos, nie potrafiła się już zatrzymać. Uniósł wysoko topór nad głowę, mięśnie napięły się na ramionach, z głośnych okrzykiem wziął zamach i pozbawił rywala głowy, która potoczyła się tuż pod jego nogi. Ciężko dysząc z wysiłku, jak i silnych emocji, które nim wstrząsały, chwycił odciętą głowę za jasne włosy i podniósł wysoko. Nie czuł triumfu, tylko ogromny żal za tą, którą utracił. Odrzucił topór, a głowę wbił na najbliższy pal. Cały we krwi swojej i przeciwnika podszedł do wciąż leżącej na ziemi Arlene. Delikatnie pocałował ukochaną w usta, rozkoszując się miękkością jej warg. Potem powoli zamknął jej oczy. Ogromny żal wypełniał każdą komórką jego ciała.

– Zabierzcie ją do mojej chaty – przez jego udręczony umysł, przedarł się wrogi głos Nathairy. Spojrzał na nią z nienawiścią. On i Arlene nie byli małżeństwem, nie miał do niej prawa, więc musiał się dostosować do woli jej matki. Powoli wyciągnął sztylet z ciała kobiety. Potem z czułością wziął Arlene na ręce i zaniósł do chaty na skraju lasu. Położył troskliwie na wskazanym łóżku.

Ostatni raz pochylił się nad ukochaną, składając na jej czole lekki jak piórko pocałunek.

– Kocham cię najdroższa – szepnął z ogromną miłością i tkliwością w głosie – zawsze będę cię kochać obojętnie, gdzie znajdzie się moja dusza.

Ostatni raz spojrzał na Arlene, która wyglądała, jakby spała. Na jej drobną twarz w kształcie serca, na ciemne rzęsy, które rzucały cień na policzki, na różane, lekko rozchylone usta. Potem wyszedł, nie oglądając się za siebie.

Po ciszy, jaka do tej pory panowała wśród ludzi i przyrody, nie było już śladu. Rozpętał się istny pogodowy armagedon. Zaczęło grzmieć, błyskawice raz po raz waliły o ziemię, a wiatr szarpał gałęziami drzew, jakby te były źdźbłami trawy. Ludzie z okrzykami przerażenia uciekali do swoich domostw. Jedynym, który został na dworze, mimo szalejącej wichury, był Kaidan. Po chwili poczuł, jak coś mokrym nosem szturcha jego rękę. Spojrzał w dół. Wilk, którego wychowywał od szczeniaka, delikatnie otarł się o nogi pana. Mężczyzna zanurzył dłoń w mokrej sierści i pogłaskał. Cień zaskomlał cicho, jakby chciał pocieszyć swojego ludzkiego przyjaciela. Kaidan, mimo szalejącego żywiołu, nie udał się do swojej chaty, tylko ruszył w stronę klifu. Słychać było, jak fale biją wściekle o skały, jakby chciały je rozpruć. Deszcz, niczym mokry bat, siekał mężczyznę po twarzy, ale on nie zwracał na to uwagi. Pogrążony w rozpaczy szedł na urwisko, jakby tam czekało go ukojenie. Wilk posłusznie ruszył za nim. Kolejna błyskawica rozświetliła okolice i uwagę mężczyzny przykuł przedmiot, który lśnił złowróżbnym blaskiem. Cały czas ściskał w ręce sztylet, który zabił Arlene. Ostrożnie przejechał palcem po ostrzu, natychmiast z rany popłynęła krew. A może tak dokończyć to, co zaczął Lugovalos? – pomyślał obojętnie Kaidan. Cień zawył, jakby doskonale wiedział, jaki zamysł powstał w głowie pana. W tej samej chwili zalał go ogrom cierpienia po stracie najdroższej istoty. Ruszył biegiem przed siebie, jakby goniły go wszystkie siły ciemności, demony, które karmią się ludzką udręką. Wilk biegł obok, dzieląc ból swego pana. Do Klifu Potępionych, jak go nazywali tutejsi mieszkańcy, dotarli po kilkunastu minutach. Urwisko cieszyło się złą sławą. Podobno okrutne duchy zamieszkiwały to miejsce, wabiąc do siebie ludzi, którzy znikali tutaj w tajemniczych okolicznościach. Teraz, gdy burza szalała, pioruny jeden po drugim rozświetlały ciemności, a spienione morze uderzało z hukiem o skalisty brzeg, miało się wrażenie, że zło czai się gdzieś blisko.

Człowiek i wilk stali nad przepaścią, nie zwracając uwagi, na szalejący wokół nich żywioł. Nie wiadomo, jak długo wpatrywali się w gniewne morze, gdy do Kaidana dotarło, że nie czuje już deszczu. Rozejrzał się wokół. On i wilk znaleźli się w jakimś tajemniczym kręgu, gdzie panowała niczym niezmącona cisza, mimo że burza trwała w najlepsze. Cień zaczął cicho warczeć, położył uszy po sobie, odsłonił groźnie kły. Kaidan uzmysłowił sobie, że nie są już sami. Oglądnął się za siebie. Nie zdziwił się, gdy zobaczył kobiecą postać. Powoli odwrócił się w jej stronę.

– Czego chcesz Nathaira? – matka Arlene, mimo że zbliżała się do czterdziestki, cały czas była przepiękną kobietą i doskonale o tym wiedziała. Nienaganna figura i świeża twarz sprawiała, że mężczyźni padali u jej stóp. Poza jednym. Poza Kaidanem. Pomimo czarów, jakie na niego rzucała.

– Wiesz, że to ty miałeś dzisiaj znaleźć śmierć, a nie moja córka? – odezwała się Nathaira.

– Wiem.

– Nie powinieneś tak okrutnie obchodzić się z Lugovalosem. On był tylko narzędziem, którym się posłużyłam. Niedoskonałym narzędziem, jak się okazało – Nathaira ciężko westchnęła, jakby ubolewając nad partactwem zmarłego.

– Jesteś wyjątkowo spokojna, jak na kogoś, kto właśnie stracił dziecko. – Kaidan przyglądał się jej intensywnie, jakby chciał znaleźć w tej ślicznej twarzy ludzkie uczucia. Bezskutecznie. Jej imię w języku Celtów oznaczało Węża i świetnie ją określało. Była zimną suką, zawsze opanowaną i nieugiętą. Chyba że chodziło o niego, wtedy maska opadała i pokazywała swoją prawdziwą twarz okrutnej, mściwej kobiety. A to wszystko dlatego, że ją odrzucił, bo zakochał się w jej córce. Nie potrafiła znieść takiego afrontu. Poprzysięgła zemstę, która miała się dzisiaj dokonać.

Wilk, czując zagrożenie szykował się do ataku, Kaidan uspokajająco położył mu dłoń na napiętym karku.

– Czego chcesz? – ponowił pytanie. Patrzył odważnie w bezlitosne, jasnobłękitne oczy czarownicy.

– Ciebie. A właściwie twojej agonii, Kaidanie – a ustach Nathairy pojawił się drapieżny uśmiech, ale na mężczyźnie nie zrobił on najmniejszego wrażenia. Po stracie Arlene było mu wszystko jedno, co się z nim stanie.

– Śmiało – Kaidan rozłożył szeroko ręce, pokazując, że nie będzie się bronił – zaczynaj.

– Nie tak szybko. Może dobrze się stało, że nie zginąłeś dzisiaj – powiedziała w zamyśleniu kobieta. Popatrzyła na niego ostro. – Jeśli nie chcesz, by stała się krzywda twojemu pupilowi, odeślij go.

Kaidan słysząc jej słowa, zmrużył oczy, ale po chwili kucnął koło wilka tak, by spojrzeć w jego wierne ślepia. Przez długą chwilę zwierzę i człowiek patrzyli na siebie, myślami przekazując swoje oddanie i miłość.

– Musisz odejść – szepnął z bólem w głosie. Cień zaszczekał głośno na znak protestu i nawet nie drgnął. Mężczyzna podniósł dłoń i delikatnie pogłaskał wilka za uszami. – Idź – ponowił rozkaz. Zwierzę wciąż nie reagowało. Kaidan wyprostował się. Wiedział, że wierny towarzysz nie będzie chciał go opuścić, więc z okrucieństwem w głosie ryknął. – Precz!

Tylko w ten sposób mógł zmusić wilka do odejścia. I tak się stało. Cień zaskomlał cicho, ale posłusznie ruszył przed siebie. Kiedy był już poza kręgiem, Kaidan odwrócił się w stronę Nathairy. Nic nie mówił, czekał na obiecaną śmierć.

– Doszłam do wniosku, że twój szybki koniec mnie nie usatysfakcjonuje. Za to, że odrzuciłeś mnie, wielką Nathairę, należy ci się o wiele gorszy los. – Jej oczy pałały nienawiścią i czymś jeszcze, triumfem, że jego życie zależy od jej kaprysu. Roześmiała się głośno, zadowolona z własnej władzy. Mężczyzna patrzył na nią zimno, jej aroganckie słowa przyjął z obojętnością. Chciał mieć to wszystko za sobą. Jej chełpienie się swoją mocą, raczej go denerwowało, niż przerażało.

Widząc to Nathaira, podeszła do niego tak blisko, że ich oddechy się zmieszały.

– Nie będziesz tak niewzruszony, kiedy ci powiem, co za niespodziankę dla ciebie wymyśliłam – mówiąc to, powoli przesunęła palcem po jego umięśnionym ramieniu. Mężczyzna z obrzydzeniem cofnął się o krok. Nie mógł ścierpieć jej dotyku. Jedyną osobą, która miała prawo go dotykać i której dotyku pragnął, była jej córka Arlene.

Widząc ten afront, czarownica zmarszczyła gniewnie brwi i gwałtownie się odwróciła, a jej długa suknia zafurkotała.

Gdy ponownie na niego spojrzała, między jej dłońmi jaśniała srebrna kula, która z każdą chwilą robiła się coraz większa.

– Kaidanie, twój ból i cierpienie nie skończą się teraz, ale za tysiąc lat – jej ochrypły głos niósł się głośno po okolicy, a z każdym jej słowem wichura, jakby się wzmagała. – Będziesz się tułał po świecie, szukając swojego miejsca, którego nigdy nie znajdziesz. Aż przyjdzie dzień, kiedy ponownie pokochasz i wtedy nastąpi zapłata. Twoja śmierć za życie ukochanej. Początek nowej miłości będzie zarówno końcem twojego życia. Będziesz cierpieć, jak nikt nigdy nie cierpiał. I ja będę tego świadkiem. Jak wielki, niezwyciężony Kaidan – wojownik, pada bezsilny na kolana.

Kula pulsowała w dłoniach Nathairy, a blask, który od niej bił, rozświetlał okolicę bardziej niż błyskawice. Zaskoczony mężczyzna, nie chciał wierzyć w to, co słyszy. Ruszył w jej stronę, chcąc zakończyć to dziwne przedstawienie. Nim jednak zrobił krok do przodu, poczuł, że coś w niego uderzyło. Oszołomiony popatrzył po sobie. Otoczony srebrną poświatą, czuł ból w każdej komórce swojego ciała. Głośno krzyknął, kiedy myślał, że już dłużej nie wytrzyma tej męczarni.

– Tysiąc lat cierpienia – Nathaira patrzyła na niego z triumfem. – Oto co dla ciebie przyszykowałam. – Wtedy podniosła ręce do góry i tajemniczy krąg zniknął. Zaczęła cicho szeptać zaklęcia w tajemniczym języku, jednocześnie patrząc mu prosto w oczy. Pioruny łączyły się w ogromną błyskawicę. Zebrała je wszystkie w olbrzymi słup światła, który pulsował nad nim niczym ogromny miecz.

– Teraz – kobieta krzyknęła z szaleństwem w głosie. – Od tej chwili stajesz się przeklęty.

Tajemnicza energia uderzyła w Kaidana. Miał wrażenie, że ta straszliwa siła rozrywa mu mięśnie i kości.

W tym czasie wilk, który krążył w pobliżu, usłyszał krzyk. Natychmiast zerwał się do biegu. Kiedy zobaczył, co się dzieje z jego panem, rzucił się, by go ratować. Po chwili i zwierzę wyło z bólu, kiedy ogromna błyskawica przechodziła przez jego cielsko. Po długich minutach wielki płomień zgasł, a wilk i człowiek padli nieprzytomni na ziemię. Wichura się uspokoiła, a morze ucichło.

– Do zobaczenia za tysiąc lat, Kaidanie – to powiedziawszy Nathaira odeszła, nie oglądając się za siebie.

Tej strasznej nocy narodził się Przeklęty, człowiek, który chciał umrzeć, a został skazany na życie.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania