Poprzednie częściPrzeklęty cz.1

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Przeklęty cz.5

Rok 1561, sierpień; dwór królowej Anglii - Elżbiety Tudor

 

Arlene od ponad roku przebywała na dworze królowej Anglii, Elżbiety. Pod jej okiem monarchini szkoliła się w łucznictwie, szermierce i posługiwaniu się muszkietem. Wielu dworzan niechętnie patrzyło na te lekcje, ale Elżbietę niewiele to obchodziło, uwielbiała je i nie zamierzała z nich rezygnować. Niektórzy obawiali się wpływu, jaki ma na królową Arlene, a właściwie Aileen, bo takim imieniem się przedstawiała. Była zagadkową osobą, co bardzo niepokoiło doradców Elżbiety. Pomimo przyjaźni, jaka łączyła ją z królową, Arlene wiedziała, że jej czas na dworze się kończy, ponieważ zbyt mocno zaczęto interesować się jej przeszłością, żeby to było dla niej bezpieczne. Jednak zwlekała z odejściem. Pierwszy raz od czterystu lat osiadła gdzieś na dłużej. Była już zmęczona wieczną tułaczką, dlatego postanowiła pobyć w jednym miejscu tak długo, jak się da. Wiedziała, że Kaidan i jego towarzysze przebywają w Szkocji i służą królowej Marii. Arlene miała tam zaufanych ludzi, którzy informowali ją dyskretnie o poczynaniach ukochanego. Po wiekach ciągłego bycia w drodze i udawania nastoletniego chłopca ponownie mogła być kobietą, zapuściła włosy, które teraz spływały ciemną kaskadą na plecy, chodziła w pięknych sukniach. Jej uroda, wdzięk i inteligencja, a także aura tajemniczości, która ją otaczała, przyciągała do niej całe rzesze mężczyzn, zwłaszcza tych cieszących się sławą uwodzicieli i hulaków, ale ona traktowała ich chłodno. Im bardziej trzymała adoratorów na dystans, tym większe zainteresowanie wzbudzała i to był jeden z powodów, dlaczego musiała odejść. Nim jednak opuści dwór, zamierzała cieszyć się towarzystwem królowej i dzisiejszym balem, który został zorganizowany z okazji jej 29-tych urodzin. Na przyjęciu był obecny także Kaidan i jego dwaj tajemniczy przyjaciele: Brann i Odhan. Przybyli w imieniu Marii królowej Szkotów, która, mimo że nie znosiła Elżbiety, dążyła do spotkania z nią, by przy jej pomocy umocnić swą władzę w mocno skonfliktowanym kraju, bo nie wszystkie klany sprzyjały Marii Stuart.

Przyjęcie rozpoczynała uroczysta kolacja z udziałem najznamienitszych gości, którzy przebywali na zamku na specjalne zaproszenie Elżbiety. Królowa po wystawnej uczcie i otwarciu balu udała się do swoich komnat. Arlene wiedziała, czym podyktowane jest, tak szybkie opuszczenie biesiadników. Towarzyszyła wtedy monarchini, kiedy John Dee – nadworny mag, uczony i najbliższy doradca Elżbiety, ostrzegał ją, że dzisiejszy wieczór upłynie pod znakiem niepokojącego układu ciał niebieskich. Według Johna była to zła wróżba i najlepiej, gdyby królowa nie pokazywała się w tym czasie publicznie. Elżbieta kategorycznie się temu sprzeciwiła, ale obiecała, że opuści towarzystwo, jak tylko będzie mogła. I tak też się stało. Reszta gości mogła bawić się do białego rana. Wielkie drzwi wychodzące na ogród szeroko otwarto tak, by wpuścić ciepłe, letnie powietrze i umożliwić gościom spacer w romantycznej scenerii, pięknie oświetlonego ogrodu.

Arlene skwapliwie skorzystała z tej okazji. Kiedy jej towarzysz dostał pilną wiadomość i opuścił ją w pośpiechu, wymknęła się do ogrodu. Nogi same niosły ją w miejsce, gdzie była urocza altanka z dużą, misternie zdobioną ławeczką pośrodku. Noc była spokojna, niezwykle ciepła jak na końcówkę lata w Anglii. Arlene z przyjemnością zanurzyła się w przyjemną czerń. Ostrożnie usiadła na miękkich poduchach wyścielających ławkę i wystawiła twarz w kierunku księżyca, którego pełnia świeciła jasno, rzucając wokół srebrny blask. Arlene pomna słów Johna Dee, patrzyła na nocne niebo, chcąc wypatrzeć te dziwne ciała niebieskie, o których mówił mag. Tymczasem księżyc świecił jak zawsze.

Czuły uśmiech pojawił się na ustach kobiety, kiedy przypomniała sobie dzisiejsze spotkanie ukochanego. Nie widziała go ponad rok. Tęskniła za nim rozpaczliwie, ale dla swojego dobra musiała się od niego odseparować. Zbyt dużo bólu kosztowało ją, ciągłe bycie blisko Kaidana. Ciężko westchnęła. Droga, jaka ją jeszcze czekała, była długa i mroczna.

Niespodziewanie na jej splecione dłonie padł czerwony cień. Wystraszona Arlene poderwała głowę i spojrzała na księżyc. To, co zobaczyła, przeraziło ją. Srebrna kula zniknęła. Przeszedł ją dreszcz, gdy przerażona patrzyła na to dziwne zjawisko. Przyszła jej na myśl krew. Tak, księżyc wyglądał, jakby był zalany krwią. Ogarnął ją lęk, Dee ostrzegał, że może się dziś wydarzyć coś groźnego. Rozglądnęła się wokół, otaczała ją nienaturalna cisza. Przyroda, jakby wstrzymała oddech w oczekiwaniu na coś niezwykłego.

Już chciała się zerwać z miejsca i biegiem ruszyć do pałacu, kiedy czerwień zniknęła, a księżyc znowu świecił swym wspaniałym, jasnym światłem. Arlene odetchnęła głęboko, nawet nie zdawała sobie sprawy, że przez cały czas trwania tego dziwnego zjawiska, nie oddychała. Ulga, jaką poczuła, sprawiła, że opadła bez sił na oparcie ławki. Wszystko wróciło do normy, nawet przyroda podjęła swój nocny koncert. Miała wrażenie, jakby to wszystko tylko jej się przewidziało. Oparła głowę o ławkę i przymknęła oczy, by uspokoić rozszalałe serce.

Nagle w całkiem bliskiej odległości usłyszała delikatny szelest i zza wielkiego drzewa wyszedł mężczyzna. Mimo nocnej pory, rozświetlanej tylko gdzieniegdzie pochodniami i promieniami księżyca, twarz mężczyzny była doskonale widoczna. W świetle księżyca oczy nieznajomego lśniły niepokojąco. Jego spojrzenie hipnotyzowało, przyciągało, wabiło. Serce Arlene zaczęło bić niebezpiecznie szybko, a w głowie wirowało i bała się, że pierwszy raz w życiu zemdleje. Lodowatymi dłońmi dotknęła wyschniętych ust. Jak to możliwe? – to pytanie dudniło w jej głowie. Co się dzieje? Desperacko rozglądnęła się wokół, ale nikogo nie było. Poza nim.

– Kaidan – szepnęła.

Kaidan stał w cieniu rozłożystego drzewa, by trochę odpocząć od dworskich intryg, sztucznych uśmiechów, obietnic bez pokrycia, kłamstwa i fałszu. Noc kusiła swym spokojem i możliwością ukrycia się, chociaż na chwilę, więc wyszedł, by pobyć trochę w samotności, pomyśleć, jak sprawić, żeby Elżbieta zgodziła się na spotkanie z Marią. Nienawidził tych dyplomatycznych sztuczek, uśmiechania się i przytakiwania, kiedy wiadomo było, że rozmówca najchętniej wbiłby nóż w jego plecy, gdyby tylko mógł. Na swoje nieszczęście był bardzo dobry w te salonowe gierki. Królowa Maria doskonale o tym wiedziała i dlatego to jemu powierzyła misję przeciągnięcia Elżbiety na swoją stronę. Gdy analizował plan postępowania z królową Anglii, jego uwagę zwróciła nagła cisza. Wszystko umilkło w przestrachu. Kaidan spojrzał na księżyc i zamiast srebrnej poświaty, zobaczył czerwoną, budzącą grozę kulę. Poczuł lęk, uczucie, o którym dawno już zapomniał, że istnieje. Zafascynowany spoglądał w niebo, nie mogąc oderwać wzroku od tego oblanego krwią księżyca. Wisiał nisko, emanując groźnym pięknem. Czuł jak drzewa wokół, nocne zwierzęta i owady pulsują wspólnym rytmem spływającym z tej wielkiej kuli, zalegającej na nocnym niebie. Nie wiedział, jak długo to wszystko trwało, gdy czerwień znikła, a przyroda ożyła.

Poruszony tym, co widział, postanowił wracać, gdy jego oczom ukazała się kobieta, siedząca wdzięcznie na ławeczce w uroczej altance, otoczonej różami. Miała zamknięte oczy i wyglądała, jakby spała. Kaidan nie wiedział, skąd się tu wzięła. Musiała przyjść, kiedy jego uwagę przyciągnął księżyc. Sprawiała wrażenie nocnej wróżki, w pięknej, bladoniebieskiej sukni z granatowymi wstawkami. Krój sukni, zdobienia i użyte materiały wskazywały na osobę bardzo zamożną. Mężczyzna pomyślał, że nieznajoma jest zapewne gościem na dworze Elżbiety i bierze udział w dzisiejszej kolacji. Kaidan wielce zaintrygowany przyglądał się kobiecie. Nie zauważył jej wcześniej, bo gdyby tak było, nigdy by jej nie zapomniał. Była bowiem niezwykle piękna, jej uroda zapierała dech w piersiach. Szczupła twarz, z wysoko zarysowanymi kośćmi policzkowymi, wydatnymi, różowymi ustami, które kusiły swym idealnym kształtem. Długie, bujne włosy koloru dojrzałych kasztanów, opadały na plecy. Suknia z delikatnymi zdobieniami wspaniale podkreślała sylwetkę nieznajomej, wąską talię, pełne piersi, łabędzią szyję. Kaidan, na chwilę wstrzymał oddech z wrażenia. Poświata księżyca dodawała jej dodatkowego czaru. Musiał się poruszyć, bo kobieta wyprostowała się gwałtownie i z ręką na piersi zwróciła swą piękną twarz w jego stronę. Widział, jak pobladła i wciągnęła głęboko powietrze. Jej oczy zrobiły się ogromne ze zdziwienia, a usta utworzyły idealne „o”. Wyszedł z cienia. Przerażenie nieznajomej wzrosło. Dłoń zaciśniętą w pięść, podniosła do ust, jakby chciała powstrzymać okrzyk.

– Nie musi się mnie pani bać – powiedział neutralnym głosem, starając się uspokoić kobietę. Nie chciał, żeby uciekła stąd z krzykiem. Pragnął się dowiedzieć, kim jest. – Jest pani całkowicie bezpieczna, chociaż muszę dodać, że samotny spacer po ogrodzie, tak oddalonym od murów pałacu nie jest zbyt mądrym pomysłem.

Arlene wciąż w szoku, że Kaidan jest tak blisko, wręcz na wyciągnięcie ręki, nie mogła wykrztusić z siebie słowa. Gapiła się na niego, nie wierząc, że to wszystko dzieje się naprawdę. Czyżby Dee miał rację, że dzisiejsza noc będzie pełna magicznych zjawisk? Że w jakiś sposób zaklęcie Nathairy straciło swą moc? Teraz nie miało to znaczenia, najważniejsze, że Kaidan, jej Kaidan jest tu, obok niej, że ją widzi. Nic innego się nie liczyło. Jeśli nawet miało trwać to tylko moment, nie miało to znaczenia.

Wstała i powoli ruszyła w stronę ukochanego. W każdej chwili spodziewała się, że coś im zaraz przeszkodzi i cała ta sytuacja rozwieje się niczym dym. Jednak bez przeszkód podeszła tak blisko niego, że czuła emanujące od niego ciepło. Uniosła swą szczupła dłoń i dotknęła jego policzka, czując pod dłonią lekki zarost. Musnęła jego szyję i tors, aż znalazła miejsce, gdzie biło serce. Pod palcami wyczuwała jego mocne, równe uderzenia. To się dzieje naprawdę! – krzyczał głos w jej głowie.

– Kaidan – szepnęła. W tym szepcie było całe spektrum emocji: tęsknota, żal, rozpacz, zaskoczenie, niedowierzanie, radość i w końcu miłość.

Mężczyzna stał oszołomiony i jednocześnie zafascynowany postępowaniem pięknej nieznajomej. Miała nad nim przewagę, bo wiedziała, kim jest. Gdy go dotknęła, poczuł napięcie w całym ciele. Jej chłodna dłoń sunąca najpierw po jego twarzy, a potem po piersi, zostawiała żywy ślad, który pulsował w rytm jego tętna. A gdy na niego spojrzała i z bliska ujrzał jej oczy, zielone niczym najbardziej soczysta trawa. Zamarł, jakby dostał sztyletem prosto w serce. Te oczy, lśniące jak dwa górskie jeziora, kuszące swą głębią. Czuł, jak to spojrzenie go hipnotyzuje, wciąga, urzeka swym pięknem. Z trudem przełknął ślinę. Podobny kolor i wyraz oczu miała Arlene. Jego kochana Arlene! Przez głowę przeleciała mu myśl, że widzi właśnie ją! Arlene! Ale ona nie żyje! Nie żyje!

– Co pani robi? – zły, że kobieta obudziła w nim bolesne wspomnienia, odsunął ją brutalnie od siebie.

Odwrócił się do niej plecami, dając sobie trochę czasu na powrót do normalności, po szoku jakiego doznał.

– Przepraszam – kobieta przemówiła drżącym głosem. – Pomyliłam pana z kimś.

Arlene wpatrywała się w swoje dłonie, które splotła mocno, by powstrzymać ich dygotanie.

– W porządku – Kaidan nie chciał drążyć tematu, chociaż doskonale pamiętał, że zwróciła się do niego po imieniu. Trochę już uspokojony, odwrócił się w jej stronę. – Odprowadzę panią do pałacu. Sama nie jest tu pani bezpieczna.

Arlene wpatrywała się w niego z takim żalem i tęsknotą, że Kaidan nie wiedząc do końca, co robi, podszedł do niej, ujął dłonią jej uroczy podbródek, delikatnie uniósł i pocałował. Ledwie musnął jej różane usta, ledwie posmakował, a jego ciało stanęło w płomieniach. Poczuł, jak krew buzuje mu w żyłach od namiętności, którą obudził ten niewinny pocałunek. Przyciągnął ją mocno do siebie tak, że nie wiadomo było, gdzie kończy się on, a zaczyna ona. Wpił się gorącymi ustami w jej wargi. Badał językiem jej gorące, wilgotne wnętrze. Ręce do tej pory bierne błądziły po jej ciele, rozkoszując się wspaniałymi kształtami. Jego usta wędrowały teraz po smukłej szyi, pozostawiając rozkoszny znak.

Arlene nie mogła powstrzymać jęków rozkoszy. Tuliła się do ukochanego, jakby chciała, żeby ją wchłonął w siebie. W głowie jej eksplodowało od przeróżnych doznań. Nic się teraz nie liczyło, poza jego ustami na jej szyi, jego rękami na jej ciele. Nagle mężczyzna oderwał się od niej gwałtownie. Chrapliwie łapał powietrze, pierś unosiła się szybko. Kiedy już trochę doszedł do siebie, popatrzył na nią z ogniem w oczach, mimo to odezwał się do niej spokojnie, podając jej ramię – może już pójdziemy.

Arlene, zamiast położyć dłoń na męskim przedramieniu, mocno chwyciła jego rękę swoją i ruszyła w stronę pałacu. Zdezorientowany Kaidan szedł za nią. Nie zwracali uwagi na piękno nocnego ogrodu, skąpanego w świetle księżyca i rozmieszczonych pochodni. Kobieta nie chcąc tracić żadnej sekundy z danego im czasu, szła szybkim krokiem przed siebie. Zboczyła z głównej alei w jedną z węższych ścieżek. Zrobiło się ciemniej, ciszej, jakby znaleźli się w innym świecie. Zaintrygowany mężczyzna dał się prowadzić tej dziwnej, pięknej istocie. Po kilku minutach marszu znaleźli się na tyłach pałacu. Kaidan domyślił się, że są w części, gdzie znajdują się prywatne komnaty najbliższych dworzan Elżbiety. Jego domysły potwierdziły się, kiedy lekko uchylonymi, balkonowymi drzwiami weszli do sporego pokoju. W rogu, na małym stoliczku stała zapalona świeczka. Pewnie służąca zostawiła ją dla swej pani. Zdołał jedynie dostrzec, że pokój jest bogato i komfortowo urządzony, kiedy całą jego uwagę na nowo przyciągnęła niezwykła kobieta stojąca przed nim.

– Jak masz na imię? – odezwał się do niej ochrypłym głosem, nie spuszczając z niej swych tajemniczych, szarych oczu.

Arlene podeszła do niego powoli. Świdrowała go swoi niesamowitym spojrzeniem, tak podobnym do …

– Aileen – odpowiedziała cicho. Bała się powiedzieć mu prawdę, obawiała się, że jej nie uwierzy albo – co gorsza – pomyśli, że była w zmowie z Nathairą.

Aileen – westchnął w duchu Kaidan – nie Arlene. Zapamiętaj to sobie.

– Co tu... – zaczął zdanie mężczyzna, ale kobieta nie pozwoliła mu dokończyć. Położyła palec na jego ustach, żeby nic nie mówił.

– Wiesz dobrze, po co cię tu przyprowadziłam. – Arlene nie odrywała od niego wzroku, intrygującego, pełnego grzesznych obietnic.

Kaidan nie odpowiedział. Patrzył na nią, jakby chciał wyczytać w jej ślicznej twarzy jakiś podstęp czy żart. Jedyne, co zobaczył to zmysłowe zaproszenie. – Chcę, żebyś się ze mną kochał, jakby świat miał się za chwilę skończyć. – Mówiąc to, zaczęła odpinać guziki swojej sukni.

 

– To nie dzieje się naprawdę – pomyślał Kaidan.

 

Mimo to wziął kobietę za rękę i podprowadził ją do ogromnego łóżka przykrytego kapą. Świeca w rogu pokoju dawała wystarczająco dużo światła, by mogli się widzieć, a on pragnął oglądać każdy, nawet najmniejszy fragment jej ciała.

 

Arlene przeszył rozkoszny dreszcz, kiedy zauważyła, jak Kaidan na nią patrzy, jak pieści ją wzrokiem. Oczy mężczyzny pociemniały, gdy powoli rozchylająca się suknia, odsłaniała coraz więcej mlecznobiałej skóry. Im mniej guzików zostało do odpięcia, tym ich oddechy coraz bardziej się rwały, a pożądanie pulsowało między nimi niepokojąco. Arlene czuła, jak jej piersi robią się pełniejsze, sutki twardnieją, zamieniając się w twarde kamyki. W końcu góra sukni opadła, odkrywając gorset. Kaidan kazał się kobiecie odwrócić i nie spiesząc się, zaczął go rozsznurowywać. Mimo że ręce mu drżały, jakoś zdołał ją z niego uwolnić. Pomógł jej ściągnąć ciężką spódnicę i konstrukcję, na której się opierała, aż stanęła przed nim w samej koszulce.

 

Gdy tak na nią patrzył, z długimi, kasztanowymi włosami przerzuconymi przez jedno ramię, z ogromnymi, zielonymi oczami, które obiecywały rozkosze, jakich dotąd nie przeżył, na pełne piersi, z wyraźnie zaznaczonymi sutkami rysującymi się pod tkaniną i smukłe nogi, które zaraz miały się dla niego rozchylić, odnosił wrażenie, że stoi przed nim istota z legend, czarodziejka. Była skończenie piękna, doskonała w swej majestatycznej urodzie.

 

Uniósł dłoń i palcem dotknął kącika jej oka, potem obrysował nim usta, sunął wzdłuż krzywizny szyi, przejechał po obojczyku, następnie delikatnie popieścił pierś i trącił twardy guziczek. Słyszał jej niespokojny oddech, ale nie miał litości i w słodkiej torturze kierował się dalej. Musnął napięty brzuch i włożył palec między gorące uda. Powoli wepchnął go w miękkie loczki, okrywające jej płeć i dalej do wnętrza, które buchało żarem i wilgocią. Arlene lekko westchnęła, zamknęła oczy i odchyliła głowę do tyłu. Zmieniła się w dotyk, cała była tą wilgocią i gorącem, które pocierał. Jęknęła cicho, gdy kciukiem pogłaskał mały, napięty pączek u szczytu ud. Kaidan czuł, jak jego palce robią się coraz bardziej mokre od jej żądzy, gdy wysuwał je z niej delikatnie. Arlene mruknęła coś nieskładnie, nie chcąc, by przerywał. Mężczyzna zaśmiał się cicho, niskim, zmysłowym śmiechem.

– Spokojnie – szepnął – mamy czas.

Arlene w burzy zmysłowych doznań, pomyślała, że jedyne czego nie mają to właśnie czasu. Ale nic nie powiedziała, w pełni oddała się ukochanemu, pozwalając mu dyktować tempo ich miłosnego zespolenia.

Kaidan oderwał się na chwilę od partnerki, by pospiesznie ściągnąć z siebie ubranie. Chciał jak najszybciej, na swojej nagiej skórze, poczuć to cudowne, kobiece ciało. Zdjął z niej koszulkę i przez chwilę rozkoszował się wspaniałym widokiem jej ślicznych kształtów. Stanął za nią, a dłonie położył na idealnych piersiach, które wręcz prosiły się o pieszczoty. Zaczął je delikatnie ugniatać, a spragnione dotyku szczyty, pocierać. Arlene całym ciałem oparła się o Kaidana, bo bała się, że zaraz upadnie. Mężczyzna nie przestając dotykać jej biustu, zaczął wodzić ustami po aksamitnej szyi. Przejechał językiem po całej długości, wdychając odurzający zapach kobiety. Czuł, jak się pręży i napiera na jego dłonie, domagając się więcej pieszczot. Jej namiętna reakcja sprawiła, że jego członek był twardy jak stal. Nie mogąc dłużej wytrzymać tych tortur, obrócił ją twarzą do siebie i przywarł ustami do nabrzmiałych od pocałunków, kobiecych ust, a ich języki złączyły się w gwałtownym pojedynku. Dłonie błądziły gorączkowo po nagich i spoconych ciałach. Rozgrzana skóra reagowała na każde, nawet najlżejsze, zmysłowe muśnięcie. Kaidan ujął małe, apetyczne pośladki kobiety i mocno ścisnął, przyciągając do siebie.

Arlene jęczała w ekstazie, kiedy położył ją w końcu na łóżku i przylgnął ustami do jej piersi. Wygięła się w łuk, chcąc więcej i więcej. Język Kaidana lizał jeden sutek, podczas, gdy jego dłoń mocno pieściła drugą, uroczą półkulę. Wsunął udo między jej nogi, napierając ciałem na ciało. Temperatura tych miłosnych zapasów rosła z każdym ich oddechem, westchnieniem, dotykiem. Arlene bez żadnego skrępowania, wręcz bezwstydnie oddawała się ukochanemu. W każdy swój pocałunek czy pieszczotę wlewała całą miłość, tęsknotę i ból, jaki w sobie nosiła przez te czterysta lat. Kiedy oboje byli na skraju zmysłowego napięcia, Kaidan rozsunął jej uda i wszedł w nią jednym, mocnym pchnięciem. Arlene objęła nogami biodra ukochanego, by być jeszcze bliżej niego i poddała się rytmowi jego uderzeń. Mężczyzna na chwilę wstrzymał się od jakichkolwiek ruchów, wpatrując się w nią z taką czułością, że Arlene poczuła, jak łzy napływają jej do oczu. Podczas tej jednej, czarownej chwili, zrozumiała, że nigdy się nie podda i będzie walczyć o ich miłość z samym diabłem. Kaidan podjął rytm i zaczął napierać na nią dziko, bez wytchnienia. Zauważył, że spojrzenie kobiety zachodzi mgłą rozkoszy, która pędziła ku nim nieubłaganie. Patrzył, jak wygięła się w łuk i z głośnym okrzykiem szczytuje. On sam pchnął jeszcze dwa razy i opadł na nią, czując rozlewający się po ciele orgazm. Zmęczony, ułożył głowę w zagłębieniu szyi Arlene. Serce biło mu tak mocno, jakby stoczył pojedynek na śmierć i życie.

Po długich minutach Kaidan stoczył się z Arlene i położył z boku. Okrył ich kapą, a kobieta wtuliła się w niego z leciutkim westchnięciem. Mężczyzna nie wiedział, co powiedzieć. Wpatrywał się tylko w malowidła, które zdobiły sufit. Takiego spełnienia i rozluźnienia nie czuł od bardzo dawna. Nawet nie wiedział, kiedy zasnął.

Arlene przyglądała się ukochanemu, gdy był pogrążony w głębokim śnie. Oparta na łokciu, wodziła palcem po przystojnej twarzy mężczyzny. Po prostym nosie, zmysłowych ustach, czarnych, mocnych brwiach. Sen wygładził napięte rysy mężczyzny. Nie był już groźnym wojownikiem, ale pełnym uroku człowiekiem, z którym spędziła najszczęśliwsze chwile wieki temu. Pojedyncza łza pojawiła się w kąciku jej oka i spłynęła nieśmiało po policzku, by delikatnie opaść na twarz mężczyzny. To musiało go obudzić, bo otworzył oczy i napotkał jej zielone spojrzenie.

Arlene bez słowa odrzuciła kapę i odkryła Kaidana. Był wspaniale zbudowany, same mięśnie rysujące się pod gładką skórą. Usiadła na nim okrakiem, pochyliła się i zaczęła go całować. Najpierw nieśmiało, a potem mocno i głęboko. Kiedy oderwała wargi od jego ust, zaczęła kąsać jego szyję. Kaidan jęknął przeciągle. Później zajęła się jego sutkami, brzuchem i w końcu jego męskością, która dumnie sterczała między nogami. Zaczęła ją niezwykle dokładnie badać, pieścić i lizać. Mężczyzna przez cały czas miał zamknięte oczy, nic nie mówił, tylko jego oddech zdradzał spalającą go namiętność. Arlene, gdy poczuła, że Kaidan jest na skraju spełnienia, oderwała od niego usta. Podniosła się i zawisła nad jego przyrodzeniem, by po chwili opaść na twardego członka, otulając go swoim gorącym, mokrym wnętrzem. Oboje westchnęli, gdy zaczęła unosić się i opadać w rytm uderzeń ich serc. Arlene przyśpieszyła, czując zew rozkoszy. Nic się nie liczyło, poza ekstazą, która była tuż tuż. Szczyt osiągnęli jednocześnie, krzycząc donośnie, jakby to, co przeżyli, było ponad ich wyobrażenia. Arlene osunęła się na Kaidana. Uda jej drżały, siły opuściły, czuła tylko wielką błogość. Tym razem oboje zapadli w sen.

Arlene ocknęła się gwałtownie. Spojrzała w stronę okna, pierwsze promienie słońca nieśmiało pojawiały się na granatowym niebie. Świta – pomyślała. Nagle poczuła, jak coś spycha ją z Kaidana. Jakaś ściana, która powoli, ale skutecznie zaczyna izolować go od niej. Serce ścisnęło jej się z przerażenia. Nie – chciała krzyknąć. – Jeszcze nie! Za wcześnie!

Ale siła, która ich oddzielała, była nieprzejednana. Budowała między nimi coraz większy mur. Arlene patrzyła na ukochanego ze łzami w oczach. Coraz bardziej oddalał się od niej, nie czuła już jego ciepła ani zapachu. Została pustka i krwawiące serce. Chwyciła koszulkę, szybko ją na siebie nasunęła i uciekła do ogrodu. Skryła się za drzewem, gdzie nikt jej nie mógł zobaczyć i zalała się łzami. Łkała, jakby nigdy nie miała przestać, łkała za utraconą miłością. Powoli łzy ustały, ale żal w sercu pozostał.

 

*

Kaidan budził się powoli. Obrazy tego, co wydarzyło się w nocy, docierały do niego kawałek po kawałku. Rozejrzał się po pokoju. Jego nocnej partnerki nie było. Sam nie wiedział, co tak naprawdę poczuł. Ulgę? Smutek? Złość? Wstał, ubrał się i nie oglądając się za siebie, wyszedł.

Świt coraz bardziej przeganiał czerń nocy. Energicznym krokiem szedł przez park, który wciąż tonął w mroku. Chciał, jak najszybciej dotrzeć do swej komnaty, wziąć kąpiel, spokojnie pomyśleć o tym, co się stało.

Jego rozmyślania przerwał męski głos, który wymówił jego imię. Kaidan zatrzymał się, poczuł zagrożenie, napiął mięśnie, czekając na cios. Za wielkiego pnia wyłonił się mężczyzna dorównujący mu wzrostem i sylwetką. Pierwsze promienie słońca oświetlały jego jasne, długie do ramion włosy, lekki zarost i niebieskie oczy. Wiking – pomyślał Kaidan – groźny przeciwnik. Rozpięta do połowy koszula nieznajomego ukazywała gładką, umięśnioną pierś, silne, długie nogi były lekko rozstawione. Mężczyzna trzymał w dłoni nóż, zwany kordelasem, który lśnił złowrogo w słońcu.

– Czyżbym miał przyjemność ze słynnym Bardelem, który wśród skrytobójców nie ma sobie równych? – na twarzy Kaidana pojawił się uśmiech, który mógł przerazić największego oprycha.

– Kaidan, żywa legenda, na którego poluje pół Europy – wiking zgiął się w parodii ukłonu.

– Nie wiedziałem, że jestem aż tak popularny.

– Bardziej niż myślisz – odparł blondyn.

– Znalazłeś mnie i co teraz?

– Zabiję – odpowiedział spokojnie Bardel, patrząc prosto w zimne, szare oczy.

– Wielu próbowało i jak sam widzisz, wciąż chodzę po tym świecie. – Kaidan wpatrywał się w rywala zza lekko opuszczonych powiek.

– Skoro o mnie słyszałeś, to wiesz, co potrafię – blondyn uderzał niedbale ostrzem noża po udzie.

– Mnie się nie da zabić – ostrzegł do Kaidan.

– Zobaczymy. – Bardel wzruszył lekceważąco szeroki ramionami – poza tym mam lekką przewagę – wskazał na nóż – a ty, jeśli dobrze się domyślam, nie masz przy sobie żadnej broni.

– Kilka razy udało mi się zamordować człowieka gołymi rękami – poinformował go spokojnie Kaidan.

– Nie wątpię – odparł sarkastycznie blondyn.

Kaidan odrzucił kubrak, który miał przerzucony przez ramię. Biała koszula kontrastowała z czarnymi włosami i opaloną skórą. Szare oczy stały się skupione, dostrzegając najmniejszy ruch. Doskonale zdawał sobie sprawę, że ma przed sobą godnego siebie przeciwnika. Kordelas w dłoni wikinga nie ułatwiał sprawy. Wiedział, że nie będzie to łatwe starcie.

– Szkoda czasu na gadanie, niedługo wszyscy wstaną, lepiej, żeby nasze małe tête-à-tête odbyło się bez świadków. – Bardel zatrzymał się kilka kroków od Kaidana.

– Zaczynajmy – wycedził przez zęby jego przeciwnik.

Bardel nic nie mówiąc, kiwnął tylko głową i ruszył do ataku. Stal śmignęła tuż przed torsem Kaidana, ale ten zdołał odskoczyć na bezpieczną odległość, śmiejąc się cicho. Bardel zmarszczył gniewnie brwi i ponownie zaatakował. Zmienił chwyt noża ostrzem do dołu. Zamarkował kopnięcie i niemal jednocześnie uderzył uzbrojoną dłonią. Atak był tak szybki, że Kaidan nie zdążył zrobić uniku. Udało mu się jedynie zblokować i odepchnął ramię wikinga, lecz ten nie poprzestał na jednym uderzeniu. Tym razem Bardel kopnął naprawdę, zmienił chwyt i uderzył, z obrotu, rękojeścią. Trafił w bark. Kaidan poczuł ból, lecz zanim napastnik ponowił uderzenie, był już poza zasięgiem noża. Kordelas lśnił zdradziecko, kiedy Bardel z furią rzucał się na adwersarza. Kaidan bronił się skutecznie, uśmiechając złowrogo do przeciwnika. Każdym swoim gestem prowokował go do ataku, czekając na dogodny moment, by wytrącić rywalowi nóż z ręki. Krążyli po niewidzialnym okręgu, zaskoczeni umiejętnościami przeciwnika. Bardel coraz bardziej zły, że ofiara cały czas mu się wymyka, wściekle napierał na Kaidana. Pot zaczął zalewać obu mężczyzn, koszule przylgnęły do mokrych, umięśnionych torsów. W ciszy, która panowała wokół, słychać było tylko ich chrapliwe oddechy. Krążyli, nie spuszczając z siebie wzroku. Minuty mijały, a żaden z nich nie zdołał uzyskać przewagi. Obu powoli opuszczały siły. Oddychali z coraz większą trudnością, ręce omdlewały od wysiłku, płuca paliły przy każdym wdechu, a nogi drżały od tego niebezpiecznego tańca.

W końcu Kaidan zdołał wytrącić nóż z ręki Bardela, by następnie połączyć się z nim w stalowym uścisku. Siłowali się niczym starożytni gladiatorzy na arenie. Czas płynął, krew z rozciętych warg i łuków brwiowych spływała po obu torsach, siniaki pokrywały przystojne twarze, ruchy utrudniały połamane żebra, a obtarte do kości knykcie, szczypały. Kaidan, wykorzystując coraz większą słabość rywala, otoczył jego szyję ramieniem i zaczął dusić. Bardel rzucał się, chcąc za wszelką cenę wyrwać się z żelaznego uścisku, który powoli wysysał z niego powietrze.

– Kto cię nasłał? – zapytał z gniewem Kaidan, trzymając z całej siły rywala.

Bardel milczał.

– Mów! – Ryknął Szkot, mocniej zaciskając stalowe ramię.

Coraz bardziej zamroczony wiking wycharczał – Elżbieta. Wyznaczyła nagrodę za twoją głowę.

Kaidan zmarszczył groźnie brwi – królowa?

Bardel potwierdził, nieznacznie ruszając głową. Uchwyt zelżał, a mężczyzna osunął się na ziemię, łapiąc gwałtownie powietrze, jak ryba wyciągnięta z wody.

Kaidan chwycił leżący nieopodal nóż i przyłożył mu go do szyi – z jakiego powodu królowa Anglii nasyła zabójcę na zwykłego posła?

Bardel spojrzał na niego opuchniętymi od ciosów oczami – jesteś zbyt zręcznym dyplomatą. Za dużo europejskich dworów udało ci się przekonać do Marii Stuart, co bardzo zdenerwowało Elżbietę, poza tym wiesz, jak ona nie lubi Szkotów – uśmiechnął się drwiąco.

Kaidan wbił ostrze noża w szyję mężczyzny, aż popłynęła cienka strużka krwi. Bardel zaśmiał się tylko ponuro – mówiłeś, że ciebie nie da się zabić. Nie wiem, co miałeś na myśli, ale mnie naprawdę, nie da się zabić.

Mężczyzna popatrzył na niego uważnie.

– Co to znaczy? – zapytał.

Wiking zawahał się. Wiele ryzykował mówiąc Kaidanowi prawdę, ale z drugiej strony, dużo słyszał o prawości Szkota.

–Wiele wieków temu zostałem ukarany wiecznym życiem i dopóki nie odpokutuję za swoje grzechy, będę błąkać się po tym padole.

Kaidan przejechał ręką po zmaltretowanej twarzy i położył się koło niego.

– Witaj w bractwie „Przeklętych”.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania