Śmierć na dwa serca – 5 🌙

5.

 

– Nie rozumiem cię, Belle – stwierdził Aspen przypatrując się dziewczynie.

– Wiem, ja też nie – odparła rozglądając się dookoła. Siedzieli na dachu kamienicy, rozmyślając. A może bardziej zastanawiając się nad sensem tamtej rozmowy w gabinecie pielęgniarki?

– Dlaczego mu powiedziałaś? Przecież bliżej jesteś z Finnem i…

– Wiem, Aspen. Ale oni nie widzą duchów, nie wiedzą że szukam zmarłej siostry i nie mają pojęcia kim jestem naprawdę.

– Ale ich przynajmniej lubisz, An, a Leona nie – zauważył. – Co cię podkusiło, żeby mu opowiedzieć historię życia? Przecież musiałaś mieć powód.

– I go miałam. Czasem, do niektórych ludzi czujesz taką więź. Nie taką romantyczną, jak w tych wszystkich nędznych romansach dla nastolatek, Aspen, czasem wiesz że możesz komuś zaufać. A jak wiesz, moje przeczucie nigdy jeszcze się nie pomyliło. Leon powiedział, że przyniesie mi coś, co na sześćdziesiąt procent jest powiązane z Kaye.

– Świetnie, a gdzie się podziało pozostałe czterdzieści?

– To wszyscy ludzie którzy umarli tego samego dnia co ona. Dlaczego nagle przestajesz mu ufać? To ty mnie w to wkręciłeś – zaciekawiła się podciągając kolana pod brodę.

– Nie podoba mi się to. Działasz za szybko, za bardzo chcesz ją znaleźć. Musisz być cierpliwa, Belle, musisz myśleć logicznie.

Parsknęła krótko, podniosła się i spojrzała na niego z góry.

– Mówiłeś, że gdy ustalimy coś logicznego to dasz mi działać samej. Że nie będziesz mnie powstrzymywać.

– Nie mówiłem, że będziesz mogła działać sama, tylko że dam ci pole do popisu. – Też wstał i spojrzał jej w oczy.

– A kim ty, przepraszam bardzo, jesteś, żeby mi dawać ple do popisu!? To nie ty rządzisz, Aspen, działamy wspólnie!

– Ale…

– To moja sprawa i jeśli ci się nie podoba plan, to spieprzaj – przerwała mu. – Droga wolna.

* * *

 

Chyba było jej za dużo. Nie widziała co robić. Pierwszy raz od nie wiadomo ilu pokłóciła się z Aspenem. Pierwszy raz od nie wiadomo ilu poczuła do obcej osoby coś więcej niż nienawiść. I nie było to nic związanego z miłością – odpuśćmy sobie wątki romantyczne, Moi Drodzy, to nie ma sensu.

I zaufała komuś innemu niż sobie, a tutaj zaznaczmy, że to było okropnie trudne.

No więc się zgubiła. Mogła śmiało powiedzieć, że jest zagubiona, nie wie co robić i najchętniej przespałaby przyszłość w bezpiecznym i ciepłym łóżku. Ale miała cel i musiała się go trzymać.

Bo Annabelle Monroe nie odpuszczała. I to ta myśl podtrzymywała ją na duchu, gdy na miękkich nogach szła do szkoły. Oplatały ją bowiem czarne scenariusze i mimo wiecznego optymizmu nie mogła pozbyć się wyobrażenia, jak Leon ośmiesza ją przed jakimś innym człowiekiem. No bo to dziwne uczucie, że możesz komuś zaufać mogło wystąpić tylko u niej. Być może chłopak wysłuchał jej z łaski, ale tak naprawdę męczył go głos Angel?

Gdy tylko weszła do budynku szkoły czuła w brzuchu nieprzyjemne uczucie zaciskanego ze stresu żołądka. Brr…

Znalazła Leona przy jego szafce, rozmawiał z niską blondynką z przeciwległej klasy. Nie chciałaby oczywiście obrażać blondynek, ale babeczka wyglądała jak Barbie – wytapetowana jak ściana w domu mojej babci.

Podeszła do nich od tyłu i odchrząknęła cicho.

– Nie chciałabym wam przeszkadzać, ale miałeś coś dla mnie przynieść i wolałabym to jak najszybciej odebrać – wytłumaczyła się przed ich pytającymi spojrzeniami.

– Jasne – odpowiedział szybko i zaczął szukać czegoś w plecaku. Po chwili zastygł bez ruchu i posłał blondynce wymowne spojrzenie. – Mogłabyś nas zostawić? – To pytanie było prośbą podszytą stanowczym rozkazem. Tego samego tonu używał w stosunku do rodzeństwa.

Dziewczyna posłała Angel tylko mordercze spojrzenie, odeszła jednak zostawiając ich samych.

– Sorry… – zaczęła, ale przerwał jej, dalej szukając w plecaku wspomnianego przedtem przedmiotu.

– Żartujesz sobie? Jest jedną z najbardziej irytujących osób jakie znam. A znam dużo.

Skinęła niepewnie głową.

– Pokłóciłam się z Aspenem – wyznała. W sumie to nawet ja nie wiem dlaczego; a zauważmy że jestem narratorem i wiem wszystko. No, prawie wszystko. Jak widać bohaterowie dużo skrywają przed twórcami.

– Dlaczego?

– Powiedziałam mu co się wczoraj stało.

Obydwoje wiedzieli o co dokładnie chodziło.

– Nie lubi mnie?

– Nie ufa ci – poprawiła.

– A ty? Ufasz?

– A ja to w sumie nie wiem.

– Też to poczułaś, prawda? – spytał, zmuszając ją do podniesienia głowy. – Tę więź. Ja chyba wiem co to jest. I nie wiem, czy się cieszyć czy nie.

Trochę strasznie to zabrzmiało. Rozejrzała się dookoła, żeby zająć czymś wzrok. Gdy myślała, potrzebowała coś robić. Musiała zająć czymś to puste miejsce z którego akurat uciekła cała uwaga. Po chwili namysłu zaproponowała:

– Idziemy?

– Gdzie? – Zmarszczył brwi.

– Na wagary, kujonie. Uciekamy, a założę się, że jeszcze nigdy tego nie robiłeś. – Posłała mu znaczące spojrzenie.

– Ale… – urwał, widząc jej dłoń podniesioną wysoko do góry w geście uciszenia.

– Siedź cicho, robiłam to tyle razy, że jeszcze się dziwię, że nie dostałam Nobla. W pełni zasługuję.

Nie mówiąc nic więcej odwróciła się na pięcie i przeszła korytarz w celu dotarcia do drzwi. Przy wyjściu rozejrzała się dookoła i jak najszybciej potrafiła wymknęła się na zewnątrz. Leon zrobił to samo.

– A teraz możesz mi wytłumaczyć o co chodzi i dać tą rzecz, której szukasz od… – zatrzymała się na chwilę, marszcząc nos. Zawsze to robiła, gdy się nad czymś zastanawiała. – Długo.

– Taaak… Trzymaj. – Podał jej małe zawiniątko.

Wzięła je w ręce i najostrożniej jak tylko mogła odwinęła materiał. Trzymała teraz w dłoni mały czarny zegarek kieszonkowy, z wygrawerowanym na wierzchu srebrnym skorpionem. Przedmiot miał doczepiony z boku łańcuszek w tym samym kolorze.

Obróciła go parę razy i nie miała wątpliwości, że ten mały, niepozorny przedmiot jest związany z jej bliźniaczką. Z tyłu zegarka widniał jeszcze jasnoniebieski kamyk.

– Nie jestem pewien co to za zwierzę… Skorpion, czy rak.

– To skorpion.

– Skąd wiesz?

– Poznaję. Ten czarny kolor to kruczoczarny, taki sam kolor włosów miała Kaye. Ja też takie mam. – Pomachała mu puklem czarnych włosów przed oczami. – A ten kamyk to topaz. Jest tak samo niebieski jak jej oczy. I moje. – Przejechała palcem po kamieniu. – Wszystko pasuje.

– Ale co to ma wspólnego ze skorpionem?

– Nasz znak zodiaku – odpowiedziała spokojnie, czując ukłucie w sercu przy słowie "nasz". – Na dziewiętnastego listopada przypada skorpion.

– To było wczoraj! – zawołał, ale zaraz się zreflektował. – Czemu mi nic nie powiedziałaś?

– Nie obchodzę urodzin.

– Dlaczego?

– Bo to też jej urodziny – wytłumaczyła tym samym spokojnym tonem, pod powiekami jednak poczuła łzy. – A to za bardzo boli.

Otarła krople płynące po jej policzkach i szybo się wyprostowała.

– Co teraz?

– Trzeba to otworzyć. – Wziął do ręki zegarek. – Najlepiej na cmentarzu, tam będzie można ją wypuścić.

– Wypuścić? – powtórzyła. Nie wiedziała wiele o duchach, z opowieści Aspena nie dało się wiele wywnioskować.

– Po śmierci stajesz się wolną duszą, co nie? I wtedy możesz sobie latać po świecie i bla, bla, bla. Chyba, że złapie cię ktoś z kadry mojego ojca. Wiesz, schowa twoją duszę w jakimś małym przedmiocie, opisze mniej więcej kiedy opuściłaś ciało – czyli umarłaś – i takie tam. Trochę mnie to przeraża, bo na razie działają tylko w Anglii, ale… Tata planuje zacząć działać też w Szkocji, Walii i Francji, później rozesłać swoich ludzi do Irlandii i Holandii. Ojciec uważa, że dusze nie powinny posiadać wolności. Maszyny do łapania duchów konstruowano w mojej rodzinie od pokoleń, po śmierci ojca ja mam wszystko przejąć. No więc teraz duchy ukrywają się w różnych zakamarkach świata i czekają aż jakiś mądry się znajdzie i przerwie ten cyrk. Najbardziej martwi mnie to, że mój ojciec szuka właśnie takich ludzi jak ciebie; z darem. Z tak zwanym srebrnym spojrzeniem. Z tego co mi wiadomo, nasza umiejętność zrodziła się z procesu zachodzącego podczas łączenia genów. Tata szuka ludzi srebrnego spojrzenia, ale najbardziej potomków znanych widzących. Ma nadzieję, że młodzi będą chcieli brać przykład z przodków. Gdy zabierałem to… – Wskazał na zegarek. – Widziałem kartkę z nazwiskami osób, które chce znaleźć. Jedno z pierwszych brzmiało "Monroe". A to znaczy…

– Że posiadam srebrne spojrzenie, ktoś z mojej rodziny pracował dla kadry, a twój ojciec chce mnie znaleźć i namówić do pracy? – dopełniła za niego.

– Dokładnie.

Długo stali pogrążeni w całkowitej ciszy. Przetrawiali informacje. Angel dużo czasu zbierała się w sobie, żeby w końcu wypowiedzieć jedno proste zdanie:

– Idźmy na ten cmentarz.

I to te cztery słowa odmieniły przeznaczenie.

Średnia ocena: 4.2  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (5)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania