Utopia. 2
Wciąż wpatrywałam się w tę rzecz, która znajdowała się w środku. Czemu tutaj jest? Przecież chyba nie powinna, tak mi się wydaje. Zamknęłam szufladę. Skuliłam się na materacu, chowając twarz w dłoniach tak, jakbym nie chciała, żeby ktoś ją teraz widział. Nie w tym stanie. Czułam się, jakbym odkryła czyjś sekret, jakbym wiedziała coś, czego nie powinnam. A przecież nie wiedziałam jeszcze nic. Zrobiło mi się gorąco, więc wstałam i stanęłam przy oknie. Opierając się o jego framugę skierowałam wzrok na dzięcioła, który wystukiwał rytm o korę drzewa. Zazdrościłam mu. Zazdrościłam, że może być taki beztroski i tego, że żyje sobie tak po prostu, bez problemów. Taki ptak nie ma kłopotów czy zmartwień. Nie jest uwięziony w klatce, nikt ani nic go nie trzyma. Za to mnie trzymała niepewność, dusił strach. Przez głowę przelatywało mi setki myśli. Potarłam ręką o brodę, po czym z powrotem wróciłam na materac. Ciągle zastanawiałam się, czy ktoś faktycznie może tutaj jeszcze przychodzić. Chociaż wiem, że nie powinnam, to jeszcze raz zajrzałam do tajemniczej szuflady.
- Cholera... - Mruknęłam do samej siebie, ostatnio zdarza mi się to coraz częściej.
Jak ja się czułam! Miałam wrażenie, że w tym pomieszczeniu stoi masa osób przyglądających mi się, którzy wytykają mnie palcami i wołają, żeby zlinczować mnie za odkrycie i wydanie istotnej tajemnicy. Cała się trzęsłam. Zacisnęłam więc zęby i włożyłam rękę do środka, po czym ostrożnie wyjęłam i położyłam go na kolanach. Jestem podła. Notatnik – z wyglądu przypominał pamiętnik. Miał granatową skórzaną okładkę, trochę obdartą. Szukałam na nim wygrawerowanego podpisu posiadacza, czegokolwiek – nic. Nie mogę go otworzyć, przecież tak nie wolno. Sama też bym nie chciała, aby ktoś znalazł i otworzył mój pamiętnik, więc tylko patrzyłam. Zaczęłam się wiercić i rozglądać, gdy na dnie szuflady zauważyłam paczkę papierosów. Wyjęłam ostrożnie i poczęłam oglądać dokładnie z każdej strony niczym porcelanową szkatułkę. Paczka była pełna, nawet nie otworzona. Odłożyłam ją na pierwotne miejsce, chyba nie powinnam jej dotykać. Gdy zeszyt również miałam już odłożyć, wyleciał z jego środka czarny długopis. O nie... zgubiłam nawet stronę. Miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Umieściłam go w miejscu po ostatniej zapisanej stronnicy, a dziennik wrzuciłam do szuflady. Zamknęłam ją i postanowiłam już więcej nie otwierać.
Na dworze zaczęło się ściemniać, pora wracać. Mama nie wie nawet, gdzie jestem, chyba mnie zabije. Mój zegarek wskazuje dwudziestą piętnaście. Rodzice idą spać po dwudziestej pierwszej, także wrócę tak, żeby mnie nie zauważyli. Właśnie pomyślałam o tym, że nawet nie zainteresowało ich, gdzie obecnie się znajduję. Nie zadzwonili, nie zostawili też esemesa. Chyba przestało mnie to zasmucać, przyzwyczaiłam się. Zaspokajają mnie w sposób materialny, aczkolwiek już nie pamiętam, kiedy ostatni raz usłyszałam od mamy czy taty, że mnie kochają. Chyba, gdy byłam jeszcze małym dzieckiem. Do tej pory po prostu w to wierzyłam, jednak brak tych jakże prostych słów sprowokował mnie do zmienienia zdania. Podczas kłótni z mamą za każdym razem słyszę:
- Jesteś taka stara, a głupia jak but! - Czyżby faktycznie?
Dlaczego nie powie mi w razie potrzeby, że dam radę, że wierzy we mnie, bo mnie kocha? Nie pociesza mnie nigdy. Brakuje mi tego, a przez takie odzywki moja niska samoocena spada na samo dno. A może w ten sposób wyraża współczucie? Nie, to irracjonalne.
Siedziałam jeszcze jakiś czas na zapadniętym murku przed budynkiem wierzgając nogami i intensywnie rozmyślając o tajemniczym pamiętniku. Co tutaj robiły papierosy? Zeskoczyłam i ruszyłam przed siebie. Szłam teraz szybkim marszem, zrobiło się jeszcze ciemniej, a do tego niebo ponownie zaczęło płakać. „Tak tutaj cicho” - myślałam sobie.
Dotarłam wreszcie na swoją ulicę, stałam przed drzwiami mojego domu. Wiedziałam, że muszę być przygotowana na wszystko, jeszcze nie było dwudziestej pierwszej. Wzięłam głęboki oddech i nacisnęłam na klamkę.
Ledwie przekroczyłam próg mieszkania, a mama przywitała mnie siarczystym trzaskiem w twarz. Złapałam się za palący policzek, czułam jak łzy podchodzą mi do oczu.
- Gdzieś ty była, głupia dziewczyno?! - Zaczęła krzyczeć. Zauważyłam tatę, jak wchodzi do korytarza, by się upewnić, skąd te wrzaski.
- Przepraszam mamo, byłam w parku – tłumaczyłam się, kłamiąc.
- W parku? O tej porze? Zwariowałaś. Ty wiesz, jak się o ciebie martwiłam? - wciąż milczałam. - Od dzisiaj masz zakaz internetu! Zejdź mi z oczu, natychmiast!
Skierowałam nogi prosto do łazienki, wciąż czując na sobie jej dziki, przepełniony wściekłością wzrok. A niech zabiera sobie internet, niech zabiera wszystko. I tak z niczego nie korzystam.
Wieczorem leżałam w łóżku myśląc o tym, co widziałam w tamtej szafce. Zastanawiałam się, czy ktoś oprócz mnie odwiedza te ruiny. Byłam tak przeraźliwie ciekawa, do kogo należą tamte rzeczy, że zasnęłam dopiero po północy...
Ciąg dalszy nastąpi...
Komentarze (3)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania