Wszystko kończy się jednym - rozdział 1.1
Wchodząc do lokalu, którego niemożliwą do odczytania nazwę prezentował podniszczony szyld, pierwsze co się słyszało, to grube okrzyki karcianych graczy w żywiole. Głosy te przeplatały się z brzmieniami wydobywanymi z zespołu rozstrojonych skrzypiec. Bar z jednej strony okupowała grupka rozochoconych młodziaków, a z drugiej stał łysawy barman wycierający z niewzruszonym spokojem szklankę brudną szmatą.
Głęboko schowany przed natrętnymi spojrzeniami siedział w cieniu, pochylając jasną głowę mężczyzna. Opierał brodę na własnej piersi i zdawał się drzemać nie zważając na panujący wokół gwar. Jego twarz skrywała dopasowana maska do połowy twarzy. Na stoliku przed nim stał nietknięty kufel piwa, w którym już nawet piana opadła. Siedzący obok chudy sąsiad zerkał na trunek łakomo, mimo to nie sięgiał.
Drzwi do baru otworzyły się wpuszczając szum deszczu i świeży zapach wilgoci, po czym wszedł krępy jegomość z oklapłą gęstą brodą i takimiż włosami. Zignorował wycieraczkę i bez zastanowienia podszedł do jasnowłosego, znacząc swoją drogę mokrymi śladami. Usiadł ciężko na zydelku naprzeciwko i spytał prosto z mostu:
-Po co ty piwo zawsze zamawiasz, hę?
Jasnowłosy otworzył jedno oko. Było ono na tyle dziwne, że można było się wzdrygnąć, gdy robił to niespodziewanie.
-A kto za nie zapłacił?- wymruczał sennie.
-Ty?
-W takim razie, to co z nim zrobię, leży w moim interesie.
-Ale ty z nim nic nie robisz.
-Przyszedłeś tutaj żeby wykłócać się ze mną o piwo, czy w jakiejś istotniejszej sprawie?
-Ekchem, tak. Mam dla ciebie fuchę. Złodziejską.
-O- jasnowłosy ożywił się na tyle, że aż otworzył drugie oko. Spojrzenie jego przypominało wężowe, ze względu na wąskie pionowe źrenice, jedną na tle czerwonym, a drugą na żółtym. Brodacz zawiercił się, jakby nagle zaczęło go coś uwierać w tyłek - mało kto wytrzymywał spokojnie ten demoniczny wzrok.
-No to słuchaj, Roszpunka. Jest sobie taki sejf...
-Pięćset.
-...U Krzymka...
-Siedemset.
-I z tego sejfu trzeba by dostać... papiery... takie...
-A cóż to za papiery, jeśli można wiedzieć?
-A takie tam- nie chcąc wyjawić wszystkiego, rozmówca uciekł wzrokiem, jakby bał się, że Roszpunka sam wszystko wyczyta z jego oczu.
-Nie trzymaj mnie w niepewności, Stasiu, wyjaw mroczną istotę sprawy sznurującej ci usta- jasnowłosy uśmiechnął się groteskowo, z oczekiwaniem.
-Materiały kompromitujące księcia... Jana- poddał się Stasiu i zamilkł w napięciu.
-Tysiąc...- Roszpunka rozciągnął wargi jeszcze szerzej, jakby z rozbawieniem, ukazując część rekinich i resztę zwykłych zębów-...siedemset.
-Roszpunka...
-Krzymek i jego najemnicy kosztują, a książę Jan tym bardziej. Wiesz, że dla niego samego swego czasu załatwiałem. Myślę- szczupła twarz o wężowych oczach przechyliła się w bok, już bez uśmiechu -że podejrzewasz, co zrobi, gdy dowie się, do czego przyłożyłem rękę, a nie wątpię, że wykorzystasz te... materiały.
-Patyczkować się nie będzie- przyznał burkliwie Stasiu, ale Roszpunka, nie zważając na jego odpowiedź, leniwie odchylił się na krześle i spytał wchodząc mu w słowo:
-Swoją drogą, tylko zwędzić i... nic ponad to?
-Ty to wszystko byś zrobił, żeby się komuś do gardła rzucić, nawet gdybyś za to mamony nie dostawał , co? Ale dobrze to robisz, to dużo dostajesz, prosta matematyka- brodacz wykorzystał sytuację i schlebił towarzyszowi w nadziei, że ten, udobruchany, zaniży próg zapłaty.
-Tysiąc siedemset Koron z wolną ręką, oto moja oferta- pudło. Spróbował więc z drugiej strony:
-Roszpunka, ja mam żonę i dziatki, a za tyle, to ja sobie jak ten... jak kompozytor sobie pożyję!
-Stasiu, wiem że żadnej żony ty nie masz. Zresztą, zdziwiłbyś się, jak żyją niektórzy kompozytorzy.
-Ee- Stasiu machnął ręką lekceważąco -bzdury pleciesz. Taki to sobie napisze jakieś swoje trele-morele i dostaje za to pieniądze, i to solidne! Widocznie...
-Przyjmujesz, czy nie?- Roszpunka nie dał się zepchnąć z obranej pozycji. Zawsze przerywał rozmówcy, gdy zaczynało się, doskonale mu znane, mydlenie oczu. Stasiu zamilkł na kilka sekund w rozterce czy walczyć dalej o swoje, czy poddać się. Wreszcie z bólem zadecydował:
-Przyjmuję, przyjmuję, a co mam robić, psiakrew. Tylko ty dajesz gwarancjęz a jak poprosisz innego, to spartaczy wszystko i jeszcze będzie za tobą chodził jak ten pies za szynką i żądał zapłaty...- brodacz rozgadał się, chcąc widocznie wyłożyć komuś to, co mucna sercu leżało.
Ale nie utrafił. Mówiąc i mówiąc, zorientował się w pewnym momencie, że jego słuchacz znów odpłynął w mary senne pochyliwszy głowę i założywszy ręce na piersi. Zaklął więc sobie, wstał ciężko i opuścił lokal ze świadomością, że skoro Roszpunka usnął, to znaczy, że uznał dalszą rozmowę za bezcelową i postanowił odespać noce poświęcone pracy. On nigdy nic nie robił przypadkiem.
Komentarze (2)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania