Poprzednie częściZanim zgaśnie: Rozdział 1

Zanim zgaśnie: Rozdział 5

- Kurwa – wyraził swoje wkurzenie Alan mijając dawne ogródki działkowe pozbawione blach, drewna i wszelkich innych materiałów, które technicy Scyzora używali do rozbudowy kompleksu. Mimo stanu w jakim został powołany do użycia, potrzeby z miesiąca na miesiąc zmieniały się wywierając na ludziach potrzebę konstruowania. Z racji zagrożenia z zewnątrz tworzono umocnienia, blokady i stanowiska strzeleckie na KM-my. Także dla cywilnego użytku powstawały nowe rzeczy. Rozbudowywano sektor mieszkalny dodając piętra, pokoje, składziki. Budowało się miasto w mieście, kontrastując z inżynierią przedwojennych adeptów politechnik. Przeklął, gdyż przypomniał sobie o tym, że nie wyjął pluszaka z kurtki na sobie. Był na tyle spłaszczony, że pod warstwą ubrań ciężko było go wyczuć. Nie przeszkadzał mu w chodzeniu ani w wykonywaniu innych ruchów, jedynie denerwowało go to, że zmarnował kieszeń. Mógł do niej schować wiele innych bardziej użytecznych przedmiotów, albo zachować miejsce na znaleziska. Nie miał jednak zamiaru pozbywać się pluszowego znaleziska. Było za rzadkie mimo swojego braku praktycznego zastosowania w lodowatych realiach. To była typowa niemoc w sytuacji w której każda z możliwych opcji była zła. Pozostawało mu nic z tym nie robić, a jedynie zaakceptować fakt. Nie był jednak mimo tego niedopatrzenia nieprzygotowany do tak ryzykownego planu. Same przygotowania rozpoczął pół roku temu. Usilnie zbierał potrzebne rzeczy, odpuszczając sobie przyjemności. Udało mu się uzbierać desanty, sporą ilość amunicji, medykamenty, żywność, ubrania w tym elementy wojskowej garderoby i inne. Zarezerwował też miejsce w plecaku na ewentualne znaleziska pozwalające na handel czy dodatkowy użytek. Mapa podarowana od Wolczyka była najlepszym prezentem, ponieważ miał jeszcze kompas co dawało mu niezłą nawigację. Były na niej zaznaczone miejsca wskazujące na ludzkie osady. W świadomości społeczności kompleksu inne osady przetrwałych nie były często poruszanym tematem rozmów. Często wojskowi na polecenie Martyniuka zatajali informacje na temat ocalałych. Jeżeli był już poruszany to tylko w kategorii zrównywania wszystkich do miana bandytów lub mutantów czy innych dzikusów nie wartych uwagi i wpuszczenia do schronu. Nie chciał w ten sposób zaprowadzać zamieszek w hermetycznej masie. Jedynie ci bardziej bystrzy połapali się, że nie są jedynymi, z czasem reszta zaczęła sobie lekko zdawać sprawę z tegoż faktu. Słyszał opowieści o dziwnych tworach społecznych zamieszkujących Kielce. Nigdy jednak nie przyszło mu przekonać się o autentyczności tych opowieści przy bimbrze. Podobno Galeria Echo funkcjonowała nadal jako ostatnia ostoja kapitalizmu. Ciężko było w to rzeczywiście uwierzyć, ale po to wyszedł by poznać prawdę i z nią zakończyć egzystencje.

Szedł już kilkadziesiąt minut, dosyć żwawo. Pokonał dystans dzielący schron od ulicy biegnącej w stronę osiedla Swiętokrzyskiego. Jego pierwszym celem była Galeria, w której podobno można było znaleźć cuda na patyku. O ile historie o niej były prawdziwe. Znajdowała się kilka kilometrów, około 2-4. Na samej trasie znajdowało się kilka ciekawych obiektów. Najbliżej znajdowała się Castorama, ale wiedział że nic szczególnego tam nie znajdzie. Co innego fabryka części pneumatycznych, którą mógł wykorzystać jako schronienie przed opadem śniegu, a wraz z nim niebezpieczeństwa wynikającego z trującej substancji gazowej. Jeżeli budynek miał (a na pewno miał) piwnice dało się w miarę bezpiecznie oddychać bez użycia maski przeciwgazowej. Substancja uwalniana podczas opadów musiała być na tyle ciężka by to działało. Przekonali się o tym żołnierze pierwszych wypraw, wyszło 10, a przyszło 4. Każde nowe osiągnięcie było okupione ludzkim życiem. Nie chciał sprawdzać tego w praktyce, jednak była to lepsza perspektywa niż spanie w masce przeciwgazowej i kontrolowanie poziomu z użycia filtra. Rozmyślał na co mogą mu się przydać ewentualne części pneumatyczne. Może na handel dla jakiegoś technika.

Ulica była ozdobiona porzuconymi samochodami. Część z nich nie była w kompletnym stanie, a reszta okryta śnieżną plandeką. Tworzyły tym samym korek uniemożliwiający przedostanie się pojazdem. Na pewno nie tym posiadanym przez wojsko.

Może czołg… ale skąd go wziąć – pomyślał sobie mijając standard majątkowy sprowadzany niegdyś z zachodu.

Szedł spokojnie stałym tempem, nie zaglądając do nich. Bał się tego co może tam zobaczyć. Domyślał się, że muszą tam być dawni właściciele, miał tylko nadzieje że martwi… farciaże…

Szczekanie i warczenie postawiły Alana w stan gotowości, dochodziły z nad przeciwka. Dobiegł do auta, schował się za nim, a następnie szybko postawił automat w stan gotowości. Szedł teraz cicho skradając się. Coraz bardziej słyszał bluzgi i wołanie o pomoc przeplatane z dzikim warczeniem. Sterta rur na odcinku tworzyła górkę zza, której dobiegały te odgłosy Wyjrzał ostrożnie nie wychylając się całkowicie. Widział człowieka na dachu przystanku autobusowego, a pod nim chmarę dzikich psów. Podskakiwały starając się ściągnąć nieszczęśnika. Z sytuacji wynikało iż tamten człowiek nie ma żadnej broni. Nie zastanawiając się wiele nad słusznością ratowania życia wystrzelił serię w stronę chmary psów. Dwa drapieżniki padły obok siebie, to zaniepokoiło i rozłościło chmarę. Kilka rzuciło się w stronę strzałów, ale zaraz dołączyli do swoich byłych kompanów. Reszta widząc to nie wahając się uciekła wyjąc i ujadając nad niedolą swojego polowania. Niedoszła ofiara widząc to zeskoczyła z konstrukcji i natychmiast podniosła broń leżącą w śniegu. Nie wyglądał na kogoś ze złymi zamiarami, był raczej zdezorientowany sytuacją nagłej pomocy. Alan podchodził spokojnym krokiem z trzymanym nadal w stanie użycia pistoletem maszynowy, dla profilaktyki. Machnął ręką na znak pokojowych zamiarów. Uratowany nagle zerwał się do biegu w kierunku swego wybawcy. Szybko zmalał zasięg między nimi, a jego ręce chwyciły Alana za kurtkę pchając w kierunku pneumatyki.

- Biegnij kurwa! – krzyknął jakby z przerażeniem w głosie

Niewiele myśląc, pokierował się instynktem nakazujący biec za nieznajomym. Nie wiedział czemu posłuchał się tego człowieka. Czy to strach, który bywa jak zaraza?

- Szybko, do tamtego magazynu! – dał instrukcje nieznajomy.

Pędzili na złamanie karku przez pozostawione na drodze do obiektu fabryki rury oraz maszyny budowlane, mające dawniej robić przebudowę czegoś co i tak uszło by uwadze opinii publicznej. Alan będąc już przy wskazanym budynku słyszał znajome ujadanie. Tym razem o wiele liczniejsze i bardziej agresywne . W ich kierunku zmierzało stado dzikich wygłodniałych psów, które po zagładzie rodzaju kieleckiego porzuciły swoje udomowione zwyczaje po to by dać wolną drogę instynktowi. Pierwotnie zachowania drzemiące w nich po swoich przodkach wyszły na zewnątrz spychając ludzi w niższe szczebla łańcucha pokarmowego.

- Tutaj – wskazał na prowadzącą ścieżkę przez zerwane ogrodzenie do pobliskiego magazynu.

Mężczyzna będąc przy drzwiach próbował je otworzyć, Alan w tym czasie stojąc tam i czekając obserwował nerwowo tyły spodziewając się najgorszego.

- Szlag, pomóż no! – powiedział rozkazującym niemal z pretensjami.

Razem udało się wyważyć zamek, nie czekając ani chwili weszli i zabarykadowali drzwi wszystkim co mieli pod ręką. Skrzynie, półki, krzesła tworzyły niewielką barierę i ochronę przed otwarciem drzwi. Kiedy już obaj stali nie musząc uciekać dali sobie przerwę na złapanie tchu. Jeszcze sprawdzili czy magazyn jest bezpieczny, po czym przeszli już do innego tonu. Mimo bycia w częściowym potrzasku.

- Chyba jesteśmy bezpieczni. – powiedział retorycznym pytaniem nieznajomy dla uspokojenia.

- Mam nadzieję… dzięki. – po chwili dodał do swojej wypowiedzi Alan osuwając się na ziemie pod ścianą.

- To ja dziękuję, gdyby nie ty pewnie bym tam zamarzł lub zjadły by mnie te kundle. Tak poza tym Wilczarz jestem. – schylił się dając rękę siedzącemu chłopakowi.

- Miło mi, jestem Alan. – podał rękę w geście odwzajemnienia.

Obaj usiedli pod ścianą, nie mieli wolnych krzeseł, a nie chcieli ich odsuwać od drzwi póki co. Woleli poczekać trochę wiedząc, że drapieżniki łatwo nie odpuszczają. Względy bezpieczeństwa były o wiele ważniejsze od chwilowej wygody.

- Skąd jesteś ? – zaczął Alan wykorzystując przymusową wolną chwilę na kontakty personalne.

- Nie z stąd, jestem z okolic Płocka.

- To ktoś tam przeżył ?

- Nie wiem, ja tu na kursy do pracy przyjechałem gdy to się stało. Nie specjalnie mnie to obchodzi co tam się stało. Nie zrozum mnie źle, nie chodzi o to, że jest mi to obojętne. Po prostu nie ma siły na to bym się tam przedostał na piechotę, ba nawet gdybym odnalazł jakiś samochód to pewnie zepsuty albo mało paliwa. Nie zadzwonię tam…, więc po co mam się martwić i tak mnie tam nic nie trzymało.

- Rozumiem

- Tia… A ty skąd jesteś… Alan ?

- Tutejszy, rodowity scyzoryk. – ugryzł się w język. Palnął niezłą gafę, gdyż wspomniał słowo kojarzące się z nazwą schronu. Co prawda sam nie wiedział czy ktoś z zewnątrz wie doskonale o jego istnieniu i działaniu na szerszą skalę. Miał jedynie nadzieje, że nie zostanie to powiązane przez rozmówcę.

- To pewnie znasz Antykwariat ?

- Tak, był taki jeden przed tym wszystkim. Parę razy kupowałem tam książki, lubiłem to miejsce.

- Chodzi mi o osadę, o ludzi tam.

- Słucham?

- Co ty ? Z czego się urwałeś ? Z Kielc a nie wie o co chodzi… Otóż tam przetrwali ludzie. Nie jest to wielkie skupisko, ale całkiem dobrze sobie radzą jako tranzyt. Tam właśnie zmierzam, zmierzałem gdy napadła mnie ta sfora.

- Jakiś konkretny miałeś powód tam?

- Tak, pewne zlecenie. Jednak przeszła mi zupełnie na nie ochota, najpierw trudności z odnalezieniem sklepu potem bandyci, a teraz ta swołocz.

- Rozumiem.

- Ogólnie tamci w Antykwariacie to ciekawi ludzie. Skupują często książki, chociaż moim zdaniem to mało praktyczne wymienić dwa magazynki 9mm na plecak książek. Więc jeżeli masz dużo literatury tam możesz spokojnie ją spieniężyć. Są mili i gościnni co sprzyja tranzytowi.

Alan wyjął mapę i rozłożył na kolanach.

- Więc mówisz, że to ten antykwariat ? – wskazał na zaznaczony punkt.

- Tak ten, lecz masz lekko nieaktualną mapę. Powinieneś na niej pozakreślać parę zagrożeń istotnych czy przeszkód. Jak tutaj drogi od Bukówki powinieneś skreślić jak również tutaj Real.

- Czemu niby ?

- Primo tamte drogi są niebezpieczne z jakiegoś powodu. Ludzie mówią że kto tam szedł nie wracał więc uznali za niebezpieczne, a Real przez to że ktoś sobie tam zrobił przyczółek niezły. Strzela się tam do każdego kto się zbliży bez ostrzeżenia.

- W ogóle nikogo to nie zainteresowało ?

- Ależ zainteresowało, jednak tylko do płaszczyzny czysto teoretycznej, bez realnego sprawdzenia. Każdy kto dowodzi czymś jakimikolwiek siłami zamiata to pod dywan. Wiesz Galeria sąsiaduje niemalże z Realem i w ogóle nie przejmują się, że pod ich nosem ktoś sobie strzelaninę urządza.

- Niech zgadnę, tak jest dla nich łatwiej. Żyć w nieświadomości o problemie.

- Może, ale szczerze… Nie warto się nad tym rozwodzić. Głowa jedynie człowieka rozboli czy deprechy dostanie i tyle z tego pożytku.

- Chyba masz racje. Powiedziałbyś cos więcej o Galerii. Jak tam jest ?

- Heh, no dobra. Co mam rzec porządna ochrona, masa handlarzy, jedzenia czy innych przyjemności. Żywo jakoś tam jest, ciągle ruch. A i o pracę łatwo, zawsze trzeba cos zanieść, przynieść, zastrzelić. Więc serdecznie polecam.

- Dzięki wielkie

Przez dalsze 20 minut obaj rozmawiali już na tematy mniej poważne. Rozmawiali o sobie, swoich pewnych upodobaniach spędzania wolnego czasu, wymieniali uwagi odnośnie broni czy ogólnych praktycznych wskazówek. Wilczarz okazał się człowiekiem bardzo miłym i może nie wyglądał na początek ale jest przyjacielski. Da się to wyczuć po tonie w jakim rozmawiał potem z Alanem, nie tylko jak ze swoim wybawcą ale też jak z nowym znajomym z którym chętnie udałby się na ciepłe piwo. W tych czasach był to niezbity dowód na pewien postęp społeczny. Ludzie mimo klimatu zaczęli być bardziej otwartych na innych. Szybciej zachodzili w konwersacje czy poruszali typowo koleżeńskie tematy co pozytywnie wpływało na ich psychikę. Czy przypadkiem w obliczu nieuchronnej i nagłej śmierci ludzie przestali widzieć w drugim wroga w wyścigu szczurów którymi się stawali ? Czy po prostu uruchomiła się zwykła ludzka życzliwość ? Na te pytania Alan w nie miał sobie zamiaru odpowiadać, miał inny cel.

Gdy razem doszli do wnioski, że można już opuścić kryjówkę Wilczarz zatrzymał chłopaka, rozsunął plecak i wyjął z niego pewną paczkę owiniętą papierem.

- Weź to zlecenie. Niech będzie to odwdzięczenie się za twoją pomoc.

- A-a-ale to twoje. Ty na nie poświęciłeś czas.

- Ale ty mnie uratowałeś, kto wie ile bym tam siedział. Bez swojego Kałasza byłem bezradny w tej pozycji. Bierz i nie gadaj !

Chłopak niepewnym ruchem przyjął podarunek.

- Dziękuję bardzo.

- No, powiedz im tylko że przychodzisz ode mnie by się nie czepiali.

Poklepał go po ramieniu po czym razem przystąpili do usuwania barykady. Kiedy już wyszli na zewnątrz i zobaczyli że mogą iść pożegnali się podając sobie rękę i życząc powodzenia z nadzieją na ponowne spotkanie w mniej niebezpiecznych okolicznościach. Teraz Alan musiał udać się do Antykwariatu zamiast Galerii. Nieźle zaczął swą wędrówkę uratowany człowiek i otrzymane zlecenie. To był znak że będzie ciekawie.

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania