Poprzednie częściEKSPONAT - Prolog

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

EKSPONAT - Akt III – Byk spod numeru 1998

Minęły jakieś dwa miesiące od spotkania z klientem w Wieliczce, a Marta czuła, jak posępne cienie kończącej się kariery ekskluzywnej dziwki zaczynają ocierać ją o pięty. Nie była pewna, jak długo tak dalej pociągnie. Jeszcze niedawno zakładała, że kilku klientów wystarczy, by kupić coś na Szewskiej czy Stolarskiej, skąd miałaby rzut beretem do centrum rynku głównego. Ceny za m2 ostatnio mocno poszybowały w górę, więc z jednocyfrowej liczby zleceń musiała wziąć korektę na dwucyfrową – co już mocno obniżyło jej chęci do dalszej pracy.

Lubiła przesiadywać na ławeczkach otaczających krakowskie sukiennice. Urzekało ją piękno renesansowego stylu budynku usytuowanego pośrodku starego miasta, szczególnie gdy mogła słyszeć dobiegający z wieży mariackiej hymn znany na całą Polskę.

Zmorą przesiedlenia byłby bliski dostęp do jednej z największych korporacji na świecie. Uwielbiała flat white serwowane w McDonald’s, mając jednocześnie świadomość, że wraz z zamieszkaniem blisko tego typu barów szybkiej obsługi, ilość spożywanego napoju, po którym często musiała pędzić do łazienki – wzrosłaby diametralnie.

Nie pozwoliła jednak, by w tej chwili takie rozmyślania mąciły jej w głowie. Miała do wykonania kolejną robotę – i chodź zarzekła się Borysowi, że da radę jeszcze trochę, to nie wiedziała, czy okłamuje sama siebie, czy jego. Bała się poniekąd prawdziwej reakcji łysego karka, mając świadomość, że gdyby to on pamiętnej nocy złapał ją za szyje zamiast Hansa – już dawno leżałaby na cmentarzu Rakowickim.

Wyrzuciła czarny kubek po ulubionym napoju do niedawno opróżnionego kosza, wstała z ławki i ruszyła na Floriańską. Jedna z głównych ulic starego miasta napawała ją optymizmem; był pogodny, wrześniowy wieczór a ludzie ubrani w jesienne odzienie wesoło przechadzali się po wykładanej kamiennymi kostkami ulicy.

Wolnym krokiem mijała wykwintne restauracje usytuowanie po obydwu stronach drogi. Jej celem była kamienica zlokalizowana obok domu Jana Matejki. Trasę tę przemierzała wielokrotnie, to ze swoimi przyjaciółkami z zawodu (bo żadne inne nie chciały mieć w gronie znajomych „obciągary”), to na randkach z facetami, którzy szybko uciekali od niej, dowiedziawszy się po pierwszym spotkaniu, jaką profesją zajmuje się urocza, obchodząca niedawno dwudzieste piąte urodziny blondynka.

Mężczyznom nie ma co się dziwić – Marta była heteroseksualna i sama nie chciałaby mieć męskiej dziwki za partnera. Ale jej byłe koleżanki? Przykładowo Zuza Terlikowska, najbardziej przebojowa dziewczyna we wszystkich szkołach, do których uczęszczała na przestrzeni swojego krótkiego, chodź dynamicznego etapu edukacji. Blondynka za nią przepadała; dziewczyna o czarnych włosach była dla niej swego rodzaju wzorem. Rozdzieliły się niedawno po tym, jak jej idolka dowiedziała się o skrytej profesji Marty, a rok temu okolicę obiegła wiadomość, jak pewna wychudzona kobieta z czerwoną szramą w kształcie tulipana pod okiem wylądowała na oddziale odwykowym w szpitalu na Józefa Babińskiego 29.

Mogłaś się ze mną dalej trzymać. Nie tylko z obciągania żyję, pfff. Zresztą, obecnie większość dziewczyn wbije nóż w plecy niezależnie od tego, kim jesteś i co robisz. Liczą się ich zyski, a nie wspólna korzyść. Chrzanić takie relacje.

Gdy z umysłu Marty odpływały myśli o fałszywych przyjaciołach, dostrzegła po swojej prawej oczyszczony lokal, wcześniej (o ile dobrze pamiętała) wykorzystywany przez KFC. Najwidoczniej jej ulubiony „maczek” wygryzł konkurencje, pozostawiając po sobie opustoszałe pomieszczenia gospodarcze.

Zatrzymała się, pełna zadumy na tym, jak szybko ludzie zdołali zamienić to miejsce w betonową pustelnie – jeszcze trzy dni temu, gdy szła Floriańską, w środku widziała zajadających się kurczakiem ludzi. A teraz? Pozostały jedynie szarawe ściany, z których nieśmiało wybijała się tabliczka stojąca za głównymi drzwiami. To ona przykuła uwagę kobiety.

Nie bez powodu. Coś w niej drgnęło, gdy ujrzała dominujący, czarny obraz kobiety uwięzionej w nieco jaśniejszej klatce, który ledwie przebijał się przez resztę niezbyt roztropnie przemyślanego banneru. Przy samej górnej ramce widniał napis: „EKSPONAT. Nowe muzeum najdziwniejszych karykatur. Data otwarcia: POCZĄTEK ZIMY”.

Równie dobrze mnie mogliby umieścić za tymi drzwiami. Przyciągnęłabym za sobą tłumy. A tak to co? Sama tutaj stoję, nikt inny się nawet nie zatrzymuje, by przeczytać napisany drobnymi literami tekst. Upadnie im ten biznes, zanim się jeszcze na dobre otworzy.

Poczuła, jak zwisające prosto włosy nienaturalnie się poruszyły; jakby podmuch wiatru lub też któryś z mijających ją przechodniów chcieli zwrócić jej na coś uwagę. Nie była pewna faktycznego źródła anomalii, lecz nagle doświadczyła uczucia kompletnej bezsilności. Nie potrafiła wyrwać się z dziwkarskiego życia, pomimo tego, jak bardzo ostatnimi czasy tego pragnęła. A teraz jeszcze chciałaby pakować się w promowanie jakiegoś muzeum?

Pojebało cię, Marta. Grubo. Ale nie aż tak jak Maksa, ma się rozumieć. Ma się rozumieć.

Naśladując natręctwo dawnego klienta, powędrowała w stronę wskazanej przez Borysa lokalizacji kolejnego „dżentelmena”. Kark wyjątkowo nie mógł jej tym razem towarzyszyć, choć nie chciał zdradzić powodu swojej niedostępności.

– Facet wydawał się nazbyt normalny. Uważaj. Resztę szybko sama wyłapiesz.

Czarna torba ciążyła jej bardziej niż zazwyczaj, to też westchnęła z ulgą dotarłszy właśnie pod drzwi złuszczonej, jasnej kamienicy. Wcisnęła jedyny widoczny przy domofonie guzik i czekała.

Cisza. Po minucie dała drugi raz o sobie znać. Zerknęła na zegarek: 17:58. Dwie minuty przed czasem, idealnie. Trzeba czekać.

Miała moment, by zastanowić się nad ostatnimi mirażami sennymi. Uległy małym modyfikacjom po spotkaniu z Maksem – co nie zdziwiło ją; w końcu ogół zachowania pedantycznego rodaka był (wedle jej subiektywnej kwalifikacji) bardziej niepokojący od tego reprezentowanego przez Hansa.

W ciągu wielu ostatnich nocy nikt już nie patrzył na nią pożądliwie przerażającym wzrokiem. Obok zarysowanej za mgielną powłoką sylwetki Niemca pojawiły się kontury miłośnika roślin, elektroniki i sadyzmu. Miała więc czas, by z uwagą przyglądnąć się nieruchomemu mężczyźnie i chodź poświęcała tej czynności znaczącą część snu, nie była w stanie doszukać się niczego charakterystycznego. Nie miała nawet odwagi, by dotknąć mężczyzny tak, jak to czyniła za młodu.

Gdy zasypiała, przerażał ją fakt coraz bliższego odkrycia wieloletniej tajemnicy, pomimo zarzekania się za dnia, że tym razem nie tylko przejedzie palcem po jego czarnym ubraniu, ale też złapie za twarz i odwróci ją ku sobie.

Nigdy się tak jednak nie działo. Coś ją paraliżowało i chodź wiedziała, że czyni nieodwracalny postęp (pozbywając się dwóch z trzech sylwetek), to jednak nie potrafi – jak za młodu – podejść i dotknąć największej zagadki.

Drzwi zadźwięczały i otworzyły się z lekkim chrupotem. Zdziwiło to wybitą z rozmyślań Martę; jak dotąd nie spotkała na rynku wejścia wyposażonego w elektryczny otwieracz. Jak tylko zniknęła w półmroku klatki schodowej, dźwięki dobiegające z ulicy ucichły niemal całkowicie.

Szybkim krokiem udała się na pierwsze piętro, mijając odmalowane na czerwony kolor ściany, które idealnie pasowały do długich, piaskowych schodków.

Interesowało ją mieszkanie opatrzone numerem 1998. Stanęła pośrodku bordowego, pustego piętra. Torba zaczęła jej jeszcze bardziej ciążyć, gdy dostrzegła, że wszystkie mieszkania na tym poziomie mają oznaczenie 1998 – a było ich co najmniej cztery. Nie wiedziała, dlaczego akurat taka a nie inna numeracja tutaj panuje – lecz z pewnością nie wchodzi ona w skład urzędowego określania kolejności mieszkań w budynku.

Co teraz? Nie musiała się długo zastanawiać, ponieważ drzwi do najdalej usytuowanego lokum otworzyły się cicho, a znajdujący wewnątrz mężczyzna zastygł za progiem w niewidocznym dla niej miejscu. Zaufała instynktowi i ruszyła w stronę przygaszonego przejścia, ubrana na życzenie klienta nadzwyczaj normalnie – w trampki, dżinsowe spodnie, koszule moro i kurtkę skórzaną. Co ciekawe, delikwent poprosił również, by miała ze sobą coś dobrze zakrywającego twarz; spakowała więc do torby lateksową maskę. Mając jednak na uwadze dawne spotkanie z Maksem, wolała być przygotowana na nagłą zmianę planów – wzięła więc dodatkowo czarny kaszkiet i bordową, puchową czapkę.

Gdy znalazła się w sporym korytarzu, mężczyzna ubrany w maskę byka przysłaniającą jasne włosy złapał ją bez słowa za dłoń i zaciągnął do któregoś z większych pomieszczeń. Mijając pod drodze co najmniej kilka sporych, pustych pokoi, zdziwiła się, jak duży metraż musi mieć to pojedyncze lokum. Po przemierzeniu dobrych kilkudziesięciu kroków, dotarli do miejsca, gdzie znajdowała klatka.

– Mam wejść do środka? Zaczynamy? – czuła jednak, że tym razem nie będzie to zwyczajny spektakl opatrzony czterema ścianami.

Byk nie odezwał się. Gestem ręki nakazał jej siąść na podłodze.

A więc kolejny szajbus. No nic, zabawimy się ponownie. Tym razem nic mnie nie zaskoczy.

Blondyn odwrócił się plecami i ściągnął oleistego koloru sweter, zza którego wyłoniły się gołe plecy. Następnie odwrócił się do niej przodem i stał tak przez chwile, jakby oczekując jakiejś reakcji.

Przyglądnęła się przyozdobionej w niezliczone włosy klatce piersiowej, zjeżdżając dalej na zarysowany szkielet mięśni brzucha. Musiał mieć mniej więcej czterdzieści pięć lat; już nie raz widywała wysportowanych facetów, więc bez trudu potrafiła określić z małym błędem konkretny wiek klienta. Gdy nie dostrzegła nic, o co mogłaby zahaczyć seksualny kontekst, wyciągnęła dłoń w stronę jego genitaliów.

Zastopował ją i stanowczo pociągnął ku sobie. Dziewczyna wyprostowała się i stanęła jak wryta; poczuła w jego dotyku coś znajomego – chociaż nigdy wcześniej nie stała przed tym człowiekiem twarzą (a w zasadzie maską) w twarz. Dlaczego, gdy prowadził ją chwilę temu za rękę, nie odczuła tego, co teraz?

Te niebieskie oczy coś jej przypominały…

Byk zluzował uścisk i pokierował jej dłoń pod swoją lewą pierś. Wcześniej tego nie dostrzegła – znamię było przysłonięte kręconymi włosami – lecz teraz widziała je dobrze.

Ta ciemna, zachodząca w róż blizna…wygląda znajomo…

Mężczyzna ściągnął wreszcie maskę, a Marta poczuła, jak jej serce przestaje bić a świat wokół zamiera. Chciała coś z siebie wydukać, lecz dźwignia założona na szyję przez nagły szok na to nie pozwalała.

– Witaj, Marto.

Ten znajomy głos…słyszała go dawno, jeszcze przed dziecięcymi czasami….

– Boże, nie – wreszcie elementy układanki zbiegły się w całość.

Cofnęła się o krok i spojrzała mu głęboko w oczy. Dostrzegła swoje własne odbicie, mając świadomość, że ma przed sobą genetycznego rodzica.

– Tata!

Rzuciła mu się na szyję, odciągając od siebie pod wpływem emocji wszystkie złe myśli, które od lat kłębiła o Erneście.

– To ja, córciu – odwzajemnił soczysty uścisk. – A teraz, chodź. Musimy uciekać.

– Co? Dokąd? Czekaj – była tak zmieszana otaczającą ją sytuacją, że nie wiedziała, od czego zacząć. – Naprawdę zamówiłeś mnie do klatki? Po co to wszystko? Gdzie byłeś tyle lat? I co najważniejsze – z jej oczu popłynęła gęsta rzeka łez – Dlaczego nas wtedy zostawiłeś, tak jak Borys mówił? Dlaczego mama kłamała? Odpowiadaj, słyszysz? Odpowiadaj!

Zaczęła bić go niezdarnie w tors. Jej pomalowane paznokcie dodawały całej sytuacji komicznego akcentu; niczym córcia wierzgająca się na ojca, który nie chciał kupić jej zabawki. Po chwili złapał ją mocno i przytulił.

– Widzę, że polubiłaś ten kolor – odparł, wskazując na różowe końcówki palców. – Ciekawe czy masz jeszcze te ciapki ode mnie – obejrzał się szybko przez ramię – Wszystko wyjaśnię potem. Obiecuje. Ale teraz za mną.

Po minucie byli już na ulicy. Po trzech rozpuścili się pośród gęstego tłumu zagranicznych turystów, by po godzinie nie pozostał po nich żaden ślad w stolicy małopolski.

Rysowała się dla nich zupełnie inna przyszłość.

Następne częściEKSPONAT - Epilog

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania