Poprzednie częściEKSPONAT - Prolog

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

EKSPONAT - Akt I – Niedoszły potomek malarza

Grube ściany wyblakłych pomieszczeń skutecznie tłumiły większość dobiegających z ulicy odgłosów. Bębniący o czerwone blachy wieczorny deszcz odliczał mieszkańcom kamienicy na Senackiej wolno upływające minuty. Przeźroczyste krople wody odgrywały jednak swoją główną rolę w inny sposób – miały kojący wpływ na umysł właściciela budynku.

Dało się słyszeć stłumione echo przejeżdżających obok powozów konnych ze znużonymi monotonną pracą woźnicami oraz śmiejącymi się do rozpuku turystami. Nie brakowało też gromadki rozwydrzonych bachorów, którzy zapomnieli o przekazie płynącym z cowieczornych kazań rodziców na temat savoir-vivre. Piłka chłopaków uderzała o mury i okna Senackich budynków, napędzana dodatkowo przez dopalacz zwany etapem dorastania – i związaną z tym wiązanką kurw i innych przekleństw. Nawet stary Gabriel (nikt nie wiedział, czy faktycznie się tak nazywa, czy też jest to jego literacki pseudonim) wykrzykiwał w obdartym stroju kloszarda swoje niedające się zakwalifikować do żadnego gatunku wiersze, myląc przy okazji co drugie słowo i opluwając śliną wymieszaną z tytoniem przechodzących obok spacerowiczów.

Dwie godziny temu można było powiedzieć, że takie rzeczy dzieją się właśnie w tej części stolicy małopolski. Lecz nie teraz. Wieczór w tym miejscu zwiastował rozumianą każdemu mieszkańcu Starego Miasta (chodź bardzo rzadko wypowiadaną na głos) trwogę.

Osiem minut przed ósmą, gdy słońce zniknęło za gęstymi cumulonimbusami, do największego okna w najbardziej zwyczajnej, krakowskiej kamienicy, podszedł pewien szatyn.

Z początku umysłem Gustawa zawładnęła myśl, której nie potrafił od siebie odgonić. Wyglądając na pustą ulicę zastanawiał się, co będzie, jeżeli tym razem towar się spóźni? Przecież facet ubrany w ciemny, galowy mundur Gestapo nie zna litości. Zemści się. On nie pozostawia niczego zrządzeniu losu.

To, że leżał teraz z zamkniętymi powiekami trzy metry od stojącego przy oknie, niewielkiego mężczyzny, o niczym nie świadczyło. Gustaw zdawał sobie sprawę z faktu, że jest najniższy ze świty swojego germańskiego szefa. Wiedział też, jak bardzo Hans Jügler nie cierpi, gdy ktoś schodzi na tematy ludzkiego wzrostu.

Niebieskooki facet był niski. Niższy nawet od swojego pomagiera. Dlatego też ochoczo zakładał wojskowe budy z obcasem, idealnie pasujące do jego nazistowskiego ubioru. Dźwięczące podczas chodu o podłoże obuwie zwiastowało wszystkim wokół, że oto zbliża się potomek mężczyzny, który miał zostać malarzem.

Te buty nieraz uratowały skórę facetowi, które właśnie z wytchnieniem obserwował, jak przy wejściu do budynku parkuje ledwo widoczny sedan. Zasunął więc ciemne żaluzje i pobiegł w stronę drzwi wejściowych, mijając leżącego niczym karykaturalna, śpiąca królewna Niemca.

– Już są, dwie minuty przed czasem.

– Mają tupet. Sie muss mutig sein.

– Jest nie tylko odważna, szefie. Nie tylko.

Gustaw zdążył dojrzeć kątem oka leżącego blondyna, który otworzył oczy i swoimi przenikliwymi ślepiami penetrował barokowy, odnowiony kilka lat temu sufit największego na tym piętrze pomieszczenia. Gdy dobiegł do drzwi i złapał za klamkę, usłyszał ciche kroki. Są już na klatce schodowej.

Nie nacisnął miedzianej rączki, wykorzystując ten moment na zerknięcie w wizjer.

Nie zawiódł się. Widział ją zaledwie ułamek sekundy, a już był pewny, że sugerując swojemu szefowi tę, a nie inną kobietę – nie popełnił błędu. Obstawa Hansa, mieszkająca na niższych piętrach, bez problemu rozpoznała dwójkę osób i dała im bilet przejściowy.

Serce Gustawa odetchnęło z ulga, a kalkulujący na chłodno mózg zaczął liczyć na premię. Oby tylko szefowi blondyneczka przypadła do gustu. Jeżeli tak nie będzie – to skończy jak Malwina, którą parę dni temu szatyn musiał poszatkować i umieścić w zakopanej głęboko pod ziemią beczce z odpowiednią chemią.

Rozległo się stukanie do drzwi. Pomagier odchrząknął i otworzył dębowe wrota.

– Jesteście, super. Mój pracodawca czeka. Już się obawiałem, że się spóźnicie.

– Skądże. Ja i moje ślicznotki zawsze jesteśmy na czas.

– Co do zapłaty – mężczyzna wyciągnął z kieszeni zrolowane banknoty euro – Wystarczy?

– Hmmm – kark rozerwał gumkę i zaczął liczyć pieniądze z księgową precyzją.

– Wiem, że byliśmy umówieni na złotówki, ale teraz euro jest w cenie…

– Nie ma problemu. Jest dziesięć tysięcy euro, na moje ponad czterdzieści pięć tysięcy złotych.

– W takim razie – Gustaw ukłonił się i ruchem ręki zaprosił wysoką kobietę do środka.

– Proszę życzyć panu Hansowi udanej zabawy. Na mnie już pora. A ty – rzekł alfons do stojącej w mieszkaniu wypindrzonej dziuni. – Pamiętaj. Satysfakcja klienta na pierwszy miejscu.

Łysy mężczyzna obrócił się na pięcie i pospiesznie opuścił mieszkanie. Sługa chciał dopytać jeszcze o imię – w końcu został poproszony o przekazanie życzeń udanej zabawy. Teraz musiał mu wystarczyć zaledwie fakt, że kupa mięśni mignęła do niego złotymi jedynkami.

– Borys.

– Słucham? – spytał wybity z rytmu Gustaw.

– Nazywa się Borys – powtórzyła kobieta, poprawiając czarną torbę ciężko zwisającą z ramienia. – Przejdźmy proszę do czynów. Już wybiła ósma.

Z przedsionka obitego zewsząd pachnącym jeszcze, sosnowym drewnem skierowali się do głównego pomieszczenia.

Gustaw minął rozległa futrynę i już miał rzec: „Szefie, oto i ona. Miłej zabawy aż do rana”, gdy dostrzegł, że jego pracodawca zniknął z łóżka.

Przebiegł nerwowo czarnymi jak smoła oczami po pomieszczeniu.

Gdzie on się podział, do jasnej cholery? Zawsze czekał na łóżku. Nigdy nie bawił się w chowanego. Ceni sobie punktualność, a teraz sam opuścił umówione miejsce.

– Co jest…

– Światło, Gustaw – odparł głos zza szafy. – Nie zadbałeś o to należycie. Zaczęło syczeć, więc musiałem poprawić wtyczkę. Nicht gut, sehr schlecht.

Szatyn już wiedział, że nici z premii. Nieco rozdrażniony na siebie, oznajmił, że już więcej nie chce przeszkadzać i wyszedł, zamykając za sobą drzwi na klucz. Drugi miał Hans, w komodzie przy łóżku.

– Hm…proszę proszę…co my tu dzisiaj mamy…

Blondyn wolnym krokiem okrążał blondynkę. Trzymał się bezpiecznie na dystans i nie rzucał na nią, jak sępy na padlinę.

Nie robiło to na niej jednak większego wrażenia. Wiedziała, że prędzej czy później jej ciało, zaledwie w pięciu procentach pokryte ledwie widocznym, bawełnianym odzieniem, wzbudzi w niebywale niskim facecie pożądanie.

A wtedy ona się odsunie. Na tym ma polegać zabawa.

– Wchodzę do klatki. Czy…

W tym momencie Hans doskoczył i pochwycił ją za szyję tak mocno, że twarz kobiety po chwili pokryła się purpurą. Nie mogąca wykrztusić ani jednego słowa blondynka biła się z myślami i bezwarunkowymi odruchami, które kazały jej walczyć.

Stłumiła je w końcu i pozwoliła się dusić, chodź wyglądało to nieco komicznie (była od niego wyższa o blisko dwie głowy). Niektórych pojebów to kręci. Skoro płacą, niech sobie poduszą. W końcu każdy puszcza, bojąc się, że czasem kilka sekund za długo i będą mieli z płatnego wieczoru zimne flaki.

Nie inaczej było w tym wypadku. Chociaż Hans nie jedną już udusił, to swoją drobną posturą nie napawał strachem. Gdyby go spotkać na ulicy, ubranego jak każdy normalny facet, wielu dałoby sobie rękę uciąć, że czterdziestolatek właśnie wraca po pracy do domu, w którym czeka na niego kochająca żona i dzieci.

Minęło pół minuty, zanim Niemiec głośno westchnął i oderwał się od swojej zabawki.

– Dobra – rzekł, gładząc pomięte rękawy munduru. – Do klatki.

Klepnął ją w pośladki, kierując tym samym w stronę czarnych, stalowych krat. Rozświetlało je światło padające z wysoko wiszącego żyrandola.

– A właśnie – dodał po chwili, rozpinając guziki w marynarce. – Jak masz na imię?

– Jak tylko zechcesz. Mogę być Anią, Basią, twoją byłą żoną albo nauczycielka z podstawówki. Mogę też być twoją matką, na która z pewnością nie raz patrzyłeś z fetyszem w oczach. Babcią…

– Dość – przerwał jej, czując, że trafiła w czuły punkt. – Bądź dzisiaj sobą. Jak więc masz na imię?

– Marta.

Stojąc u wejścia do klatki, ostentacyjnie rzuciła torbę na ziemie. Stało się to, na co liczyła. Hans oblizał usta, spoglądając na stos akcesoriów erotycznych. Następnie usiadł na skraju łóżka w samych bokserkach i czekał na to, co się wydarzy.

Przyciągaj, a potem odpychaj. W tym rzecz, powtarzała sobie w głowię blondynka.

Gdy weszła do środka, przedstawienie się rozpoczęło, a on zerwał już i tak ledwo trzymające się majtki. Przywołał ją do siebie prędkim ruchem ręki, co ona zbyła wymownym spojrzeniem. Niezdecydowany z niego facet, pomyślała.

Potem zaczęła tańczyć, zamykając się od wewnątrz na kłódkę z kodem, którą przyniosła ze sobą. Mieściła się idealnie; na rozwartych nogach mogła dotknąć obydwu krawędzi prostokątnej podstawy klatki, jednocześnie mając nad głową ponad metr wolnej przestrzeni.

Zobaczyła, że członek Hansa zaczyna pulsować. Unosił się do góry, z każdą sekundą nabierając swój finalny, wychylony do zewnątrz kształt.

Co by nie mówić – wygolona część ciała blondyna była sporych rozmiarów. Uszczęśliwiło to podwójnie wijącą się już bez bielizny kobietę. Wiedziała bowiem, że łatwo podnieciła swojego klienta i że najprawdopodobniej zaraz dojdzie, a ona nawet nie będzie musiała przykładać do tego bezpośrednio ręki. Dodatkowo ominie ją fakt bolesnego seksu. Nie chciała mieć bowiem co rusz rozciągniętych pośladek.

Marta jest luksusową prostytutką. Dlaczego? Z prostego faktu. Jeszcze nikomu nie dała zerżnąć się w pochwę. Zawsze robiła to z klientem po francusku, przy użyciu stóp, rąk, nawet czasem piersiami albo analnie z finiszem w środku.

Nigdy jednak nie dawała dostępu do swojej „brzoskwinki”, jak niektórzy napaleńcy zwykli na tę jej część ciała mówić. To był jej warunek pracy pod Borysem. On o tym dobrze wiedział. Klienci również byli tego świadomi.

To ich kręciło. Na tym też zarabiała.

Tamto miejsce – święte dla niej – miało być dla tego, który nigdy się nie odwracał.

Ale kiedyś się odwróci. Wtedy też będzie jego. A on będzie jej.

Hans wił się na łóżku, jęcząc bez opamiętania. Marta swoimi palcami zręcznie operowała w okolicach łechtaczki, drugą ręką całując uniesione do ust piersi.

– Chodź tu – warknął zadyszany Niemiec – Już, chodź!

Ona tylko pokręciła głową. Blondyn przeszedł od jęczenia do lamentu, penetrując szybko mrugającymi ślepiami intymne części ciała kobiety.

Boże, czy to dzisiaj? Poczuła, jak z jej ud zaczyna spływać krew. Niemożliwe, przecież zgodnie z kalendarzem…

Tym razem się nie spóźnił, a przyszedł za wcześnie. Dostała okresu, a nie chciała w tak krwisty sposób przedstawiać się mężczyźnie, który może nie lubić tego typu dodatków.

Ale zaraz. Przecież z początku mnie dusił. A teraz o mało nie dochodzi.

Marta niebieskimi i pełnymi wyrachowanej rządzy oczami obiegła swoje uda. Czerwone, jakby ktoś wylał na nią litr farby.

Spojrzała na Hansa. Ten leżał na plecach, spoglądając na barokowy sufit i ciężko dysząc. Z jego penisa zaczął sączyć się preejakulat.

Zaraz dojdzie. Niedoszły potomek malarza zaraz tryśnie.

– Patrz na mnie – jej aksamitny i pewny siebie głos przeszył powietrze, nie znajdując odmowy.

Chwyciła się przedniej kraty, przylegając do niej na chwile. Jej złociste, nagie ciało pokrywała zastygła, bordowa maź.

– O boże! Boże!

Upadł na kolana i zaczął kierować się w jej stronę. Krople deszczu cicho biły o dach, jednak ich kojący efekt kompletnie nie działał na mężczyznę bliskiego ekstazy. Im bardziej blondyn zbliżał się w jej kierunku, tym dalej Marta przemieszczała się do centrum klatki – oddalając od niego.

– Daj mi jeszcze chwilę…przestań, bo…

– Bo co? – oblizała palec pełen krwi i ponownie wsadziła go do krwistego źródełka.

– Nie…czekaj, proszę!

Hans przyczołgał się na tyle blisko, by chwycić kłódkę. Szarpał nią przez chwilę, chcąc dostać się do środka.

– Wejdę tam…choćbym miał…i wtedy ciebie…

Marta jednak nie oglądała już znajdującego się w niebiańskiej rozkoszy Hansa. Przeniosła się myślami w inne miejsce, instynktownie wykonując resztę swojego zaplanowanego, chociaż improwizowanego pod względem koloru spektaklu. Kiedy wreszcie będzie to ten jedyny? Kiedy się odwróci i zrobi to, co ma zrobić?

Po chwili poczuła, jak na jej bose stopy tryska coś ciepłego. Było tego sporo. Po chwili jej palce zaczęły się lepić. Trzeba zaraz zmyć tą biała maź. Spojrzała na Hansa. Leżał płasko na podłodze, głowę trzymając pod czarną torbą. Jego klatka piersiowa unosiła się spokojnie w górę i w dół.

– Chodź – oznajmiła, otwierając ze zgrzytem kłódkę i wydostając się na zewnątrz. – Muszę ciebie umyć. Siebie również.

Po pół godzinie leżeli w łóżku. On smacznie chrapał, trzymając jedną rękę pomiędzy jej udami. Ona utkwiła wzrok w ciemnym, barokowym suficie.

„Może już kolejnym razem. Bez różowych kapci z koalą też powinno się udać”.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania