Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

EKSPONAT - Prolog

Światło zaczęło przedzierać się przez okryte mrokiem pomieszczenie. Nie sposób było stwierdzić, czy źródłem żółtych promieni jest słońce. Równie dobrze mogła nim być stara żarówka zwisająca w bezruchu z sufitu.

Jej powieki mocniej się zacisnęły i natychmiast zluzowały. Cicho wymamrotała coś niezrozumiałego, a następnie gładką, dziecięcą twarz przeszył szybki skurcz. Przypominało to skazańca usadzonego na krześle elektrycznym, który pod wpływem testowego uderzenia prądem zacisnął wszystkie występującego na buzi mięśnie.

W rozjaśnionym pokoju dało się dostrzec trzy sylwetki, odwrócone do dziewczynki plecami. Skierowała się w ich stronę, ostrożnie przestępując przed siebie; dostrzegła bowiem, że jej różowe kapcie z misiem koalą gdzieś zniknęły. A mama zawsze powtarzała, żeby bez nich nie chodzić po domu. „Słuchaj córciu mamy, a nie skończysz tak jak ona.”.

Nie szkodzi. Da sobie radę bez nich. Czuła, że trzej mężczyźni sztywno siedzący na drewnianych krzesłach mają coś dla niej. Nie wiedziała jeszcze co.

Może słodycze? Albo nie, zabawki. Lubiła bawić się zabawkami, w końcu miała dopiero dziesięć lat. Kolejna lalka Barbie do kolekcji nie mogła być czymś złym.

Gdy podeszła do kształtów ubranych w ciemne stroje na odległość wyciągniętej ręki, dwóch z nich obróciło się gwałtownie w jej stronę, odkrywając swe przerażające oblicze.

To znowu oni. Gapili się pustymi, pełnymi rządzy ślepiami na jej nieistniejące jeszcze piersi i dziewicze krocze, czego zupełnie nie rozumiała. Jej ciało przeszył szybki dreszcz, gdy uświadomiła sobie, że już kiedyś widziała te twarze. A przynajmniej dwie z nich, ponieważ jeden i ten sam kształt pozostawał nieruchomy.

Dla niego za każdym razem kierowała się w tę, a nie inną stronę. Ryzykowała, mając nadzieje, że to człowiek w bezruchu wreszcie wyłamie się ze schematu i podaruje jej coś, na co tak bardzo czeka.

Do jej uszu dobiegł stłumiony krzyk. Zdawało się, że jego źródłem jest ten najbardziej tajemniczy osobnik.

Czy to możliwe? Czy już teraz czas na wyjaśnienie? Dlaczego w jej głowie przewija się nieustannie ten sam scenariusz?

Podeszła więc jeszcze bliżej, nie zważając na pokrzykujące z obrzydliwymi minami postacie. Gdy opuszkiem palca przejechała po ramieniu zastygłego mężczyzny, poczuła to.

Dotyk. Wzdrygnęła się, a jej uda przeszył skurcz.

Po chwili kolejny bodziec; tym razem silniejszy. Coś nią lekko potrząsnęło, powoli wypychając światło z pokoju. No dalej, odwróć się, póki jeszcze możesz.

Głosy. Bardzo znajome głosy, które zaczęła mgliście słyszeć, dryfując wiele lat temu w wodach płodowych.

Dym z niebieskich Chesterfieldów wdarł się w jej nozdrza, wywołując konwulsyjny kaszek. Tego już było za wiele.

– Marta, słonko.

Nie lubiła, gdy ktoś w ten sposób wybudzał ją ze snów. Wolała w nich pozostawać, pomimo tego, że zazwyczaj już chwilę po otworzeniu oczu kompletnie nie pamiętała, co się jej śniło. Miała jednak nadzieje, że to coś miłego i dziewczęcego.

Chłopaki były „ble”. Tak mówiła Zuzia z egzotycznie prezentującą się czerwoną szramą w kształcie tulipana pod okiem, a ona nie mogła się mylić, skoro wszystkie dziewczyny z klasy jej słuchają. Jeżeli więc oni byli „ble”, to śpiąc, musiała marzyć o słodyczach i zabawkach – w końcu to obecnie uważała za istotne aspekty życia wysokiej jak na swój wiek blondynki.

– Usmażyłam naleśniki z dżemem. Twoje ulubione – matka ucałowała córkę w policzek.

Dziewczynka faktycznie przepadała za tego typu jedzeniem. Wszystko, co było słodkie, stanowiło jej domenę. Mogła to jeść i jeść na okrągło. Ewelina, jej matka, była w aspekcie odżywiania bardzo liberalna. Tylko czasem krzyczała po powrocie z pracy, widząc, jak Marta zajada się kolejną porcją lodów Ben&Jerry’s, pomimo faktu, że na jedzenie tych słodkości wcześniej jej pozwoliła.

Ale można zrozumieć zachowanie trzydziestoletniej kobiety – często wracała z pracy bardzo zmęczona, przynosząc ze sobą torbę z zakupami i rzucając byle gdzie klucze od wysłużonego Forda Escape. Martę dziwił jednak fakt, że jej mama niemal ciągle nosi komin na szyi. „Mamo, ja widziałam już takie ślady. Czytałam w Internecie. Nie musisz ich ukrywać. Trzeba jeść więcej witamin.”, na co kobieta zwykle odpowiadała: „Tak tak, córeczko. Mama zje więcej witamin i poczuje się lepiej”.

Lecz bordowe sińce identycznego pochodzenia powierzchownie ukryte każdego wieczoru pod koronkową, niebieską piżamą nie dawały się łatwo kamuflować.

– Chodź, czekam na dole – Ewelina zakasłała przeciągle.

Marta usiadła na skraju łóżka. Jeszcze przez moment kłębił się w niej niewyraźny obraz senny wymieszany z cuchnącym dymem papierosowym. Doszła do wniosku, że na pewno śniła o tej nowej Barbie, którą widziała na wystawie w sklepie Pana Nowaka dwa dni temu. Kichnęła, spoglądając na zegarek: dziesięć przed dziewiątą.

Czemu nie jest w szkole?

– Dzisiaj niedziela – rzekła z kuchni Ewelina, uprzedzając jej rozmyślania. – Chodź już, bo wystygnie.

Marta pogrzebała odruchowo stopami po zimnych płytkach. Wiedziała, w którym miejscu znajdują się jej kapcie. Zawsze tam były – tak samo i teraz.

Założyła je i zbiegła z tupotem po schodach, które zaczęły głośno skrzypieć dopiero na samym dole, gdy dziewczynka złapała się ostatniego elementu balustrady – okrągłej, wyblakłej kuli, nabitej od spodu na długą deskę.

– Ostrożnie! Już wiele razy mówiłam, żebyś nie biegała. Jeszcze coś sobie zrobisz, a mama nie ma czasu i pieniędzy, by się tobą wtedy sama zajmować.

Ewelina zgasiła peta w szklanej popielniczce stojącej pośrodku stołu. Powierciła się chwilę na krześle, odgarniając jednocześnie spowite tytoniową mgłą powietrze nad talerzem z naleśnikami.

– Proszę, siadaj – kiwnęła do stojącej w drzwiach Marty. Dziewczynka przyglądała się takiej sytuacji nie pierwszy raz.

Wiele razy pytała: „Mamo, pan wuefista na zajęciach w zbijaka chwali mnie i Zosie za to, że tak szybko się ruszamy. Mówi, że on tak nie umie, bo jego płuca już nie wyrabiają. Czy to przez papierosy?”, „Mamo, widziałam jak chłopaki z 8C palą te same fajki, co ty. Kichają przy tym mocno, a gdy złapała ich na tym nasza woźna, powiedziała im, że nie maja świadomości, jak sobie szkodzą.”, ,„Mamo, dlaczego palisz? W szkole pani Zosia mówi, że to zabija.”.

Marta bała się tego, że jej mama pewnej nocy zniknie. Nawet opakowanie po fajkach, które siedząca kobieta obracała teraz nerwowo w dłoniach, przedstawiało bladego mężczyznę leżącego w kostnicy, którego dłoń zza kadru powoli ukrywała pod zasuwanym, białym workiem na trupy. Nad obrazkiem widniał napis: „Palenie jest przyczyną zawałów serca”.

Co się stanie, jeśli serce mojej mamy przestanie bić? Kto się mną zaopiekuje? Oby tylko nie on. Nie rozumiała, dlaczego jej mama wychodzi z tym mężczyzną tak często. Widać wtedy w jej oczach szczęście podtrzymywane na tekturowej fasadzie, pod którą krył się bezdenny strach.

W nim było coś, co sprawiało, że mała Marta miała ochotę uciec do swojego pokoju na piętrze, położyć się na łóżku i prędko zasnąć. Wtedy przenosiła się do krainy pięknych snów. Słodycze i zabawki.

A przynajmniej tak sądziła.

Mała blondynka bez słowa usiadła obok swojej matki, której włosy zaczęły wypadać już dwa lata temu, co skrupulatnie ukrywała pod blond peruką. Zerknęła na jedzenie – to co lubi. Po paru minutach talerz był tak czysty, jak gdyby wylizał go pies.

– Skończyłam! Mamo, skończyłam! – powtórzyła, będąc sama w pokoju. – Mamo…

– Nie krzycz słonko, mama słyszy. Super, jestem dumna. Maluje się. Muszę zaraz iść. Wrócę wieczorem.

– Ale mamo, co innego mówiłaś.

– Wiem córciu – do uszu Marty dobiegał łagodny dźwięk z łazienki. – Ale dzisiaj też…mnie potrzebują.

Głos Eweliny załamał się na moment, a dziewczynka pomimo tego, że szybko dorastała, nie była w stanie wychwycić dominującego w nim żalu.

I przerażenia. Ewelina bała się tego człowieka nie mniej, niż Marta.

– Zjadłaś już?

– Tak, przecież mówiłam. Szybko, prawda?

– Tak, słonko. A teraz podasz proszę mamusi czarną torbę? Pewnie stoi przy drzwiach wyjściowych.

Marta odsunęła ze zgrzytem krzesło, obawiając się w pierwszej sekundzie, że znów dostanie reprymendę za hałasowanie. Ewelina najwyraźniej nie zwróciła na wywołujący gęsią skórkę dźwięk najmniejszej uwagi – pochłonęło ją nakładanie na siebie grubej warstwy tapety.

Dziewczynka podeszła do drzwi kuchennych wychodzących na ganek. Ujrzała niewyraźny cień. Uznała, że to sprawka turkusowych zasłonek w oknach i skacząc z jednej nogi na druga, znalazła się w miejscu, gdzie miała stać torba, do której mama nie pozwalała jej zaglądać.

Wtedy go zobaczyła. Nie pierwszy raz. Chciała pisnąć i pobiec na górę, zaszyć się w łóżku i zasnąć. Śnić o słodyczach i zabawkach. O lalkach Barbie. Bliżej była Ewelina, lecz dziewczynka dobrze wiedziała, że jej matka z nim pójdzie, pozostawiając ją samą.

Mężczyzna trzymał w dłoniach rozsuniętą czarną torbę. Wyciągnął z niej coś wyglądającego jak łańcuch. Tyle tylko wiedziała Marta. Przedmiot ten przypominał jej wiadomą część układu napędowego roweru.

Myliła się jednak. Klamerki na sutki błyszczały złotym kolorem, trafiając ją w oczy odbitym światłem.

– O, Marta. Cześć śliczna.

Łysy mężczyzna schował stalowy przyrząd do torby, hipnotycznie ją zasuwając.

– Gdzie jest twoja mama? – dopytał po chwili, uśmiechając się. Pierwszy raz dostrzegła, że jego górne jedynki są pokryte tym samym kolorem, co łańcuch rowerowy, który mężczyzna przed chwilą penetrował palcami.

Zamroziło ją. Nie wiedziała, co odpowiedzieć. Facet wydawał się miły, lecz nawet ona odczuła wrażenie, że aura, którą roztacza, jest sztuczna.

Wyciągnął w jej stronę dłoń.

– Chodź, zrobimy razem samolot.

Z łazienki właśnie wyszła Ewelina i widząc stojącego w drzwiach Borysa, spochmurniała. Potrafiła jednak panować nad swoją mimiką do perfekcji. Wystarczył ułamek sekundy, by zamieniła się w wesoła, zgrabną „Ewcie”. Tak zwykł nazywać ją ten mięśniak, który chciał jeszcze przed chwilą złapać Martę w pasie, podnieść do góry i obracać wokół własnej osi. Teraz już było mu to obojętne.

Liczyła się matka. Córka nie. Przynajmniej jeszcze nie.

– Idziemy – oznajmił beznamiętnym głosem.

– Dobrze.

Ewelina uśmiechnęła się do niego i podbiegła na swoich dziesięciocentymetrowych szpilkach do córeczki. Kucnęła przed nią, poprawiając swoją lateksową spódnice.

– Słonko, mama wróci za kilka godzin. Wieczorem obejrzymy razem jakiś film, dobrze?

– Ale mamo, ja nie chce żebyś szła – dziewczyna spojrzała jej w oczy. Nie dostrzegła w nich jednak nic więcej, prócz słów: „przepraszam, ale tak teraz musi być”.

– Wiem. Ale mama nie ma wyjścia – przytuliła ją. – Wrócę za niedługo i obejrzymy wtedy…

– Czemu nie teraz? Ja chcę teraz – zmarszczyła brwi, spoglądając przez matczyne ramię na Borysa. Łysy klepał palcem w zegarek, potupując lekko nogą.

– Ewcia, już czas.

– Dobra słonko, musze iść. Wrócę za niedługo. Wieczorem mama zrobi dobrą kolacje, a jeżeli będziesz grzeczna, dostaniesz swoją porcję lodów. Zgoda?

– Skoro nie mam wyjścia.

– No, to bądź grzeczna. Pamiętaj – dodała Ewelina, wychylając głowę zza drzwi zewnętrznych. – Nie otwieraj nieznajomym. Ja mam klucze – pogruchotała nimi z uśmiechem.

– Pamiętam.

– Buziaczki, papa.

– Pa, mamo. Kocham cię.

Matka wiedziona instynktem rodzicielskim potrafi bez problemu wykryć gnębiące dziecko uczucie. Myślała nad cichymi, wołającymi o pomoc odpowiedziami swojej córki. Miałą ochotę w tym momencie wysiąść z granatowego BMW swojego alfonsa i wbiec do domu, tuląc swoją córeczkę tak mocno, jak nigdy w życiu.

Tym bardziej miała na to chęć, gdy wyjechali już z podwórka i skierowali się w wiadome jedynie Borysowi miejsce. „Przecież ja jej nie odpowiedziałam, że ją kocham…co ze mnie za matka? Boże drogi…jak wrócę, to powiem jej sto razy. A nawet tysiąc…teraz tylko skończyć to, co Borys zaplanował”.

Nie miała jednak więcej okazji powiedzieć Marcie, jak bardzo ją kocha.

Nie wróciła tego wieczoru do domu, otwierając po cichu drzwi i robiąc tym samym niespodziankę swojej córce.

Nie zjawiła się w domu już nigdy.

Dla Marty zakończył się pewien etap życia. Z rozpędem wkroczyła w nowy świat.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania