Ambitne Marzenia & tegoż skutki [6/6]

Skolopendra wiła się jak szalona w stalowym uścisku dwóch paznokci. Tchawkowiec rzucał się na wszystkie strony, kłapał żuwaczkami, majtał czułkami a wieloma swymi nóżkami przebierał jak rażone prądem zwłoki na prosektoryjnym, trupio zimnym blacie.

Zakłuwająca zwierzątko Raisa miała iście zdegustowany grymas twarzy. Rozglądała się marmurowymi oczami po dymiącym rumowisku jakie jeszcze przed chwilą byłp rezydencją rodziny Daüráth i rytmicznie kręciła głową.

Gdzieś w dali trąbiły strażackie syreny i błyskały policyjne koguty. Przed pokrzywionym termiczną eksplozją płotem, zgromadził się spory tłum gapiów szemrzących swe hipotezy co do powodu takich zniszczeń.

"Przecież to nie moja wina! Skąd miałam wiedzieć że ten pojeb będzie miał ze sobą walony czeski plastik!" zaskrzeczała telepatycznie skolopendra.

- Blamaż za blamażem, wprowadzanie anachronizmów, wywoływanie anomalii, a na to liczne gafy dekorowane faux-pa. Jestem w stanie przymknąć na to oko, ale kiedy sypią się moje plany, to jestem zwyczajnie nieukontentowana. Mam bardzo napięty grafik Wioletto.

"Proszę o wybaczenie! Pani Raiso, błagam! Poprawię swoje zachowanie, do diabła, wszystko zrobię!"

Pani H. R. wyszczerzyła swe dziwnie kocie zęby i podrzuciła wija w górę. Telepatycznie sycząc głosikiem pełnym przerażenia, poszybował parecznik kręcąc obroty na tle Księżyca.

- W imieniu zarządu Stowarzyszenia li z woli omnipotentnej pani prezes, zawieszam cię w prawach członka na czas nieokreślony Skolopendro #7019!

Czarna smuga na tle srebrnego globu zadrżała włochato, coś sucho trzasnęło, klelkotnęło głucho, robak zapadł się sam w swe ciałko ze zgrzytem i zniknął w lekkim jak pogłos tłuczonej szyby puchu.

Raisa wytarła dłonie w żakiet i strzeliła z karku. Już miała zabierać się z tkniętych boską pożogą ruin, gdy coś przykuło jej uwagę. Jedna ze skarp zwęglonych belek jęła się ruszać. Zaraz potem opadło z niej kilka gruzów i popielatych szczap.

Niby w tanim kinie grozy, na powierzchnię wybiła dłoń, oblana oparzeniami a okolona drzazgami. Prawdziwie mizernie wyglądający truposz wyczołgał się ze sterty, padł na plecy dysząc i powstrzymując wyraźnie maniakalny śmiech.

Wstał po chwili prostując swą postawę na miarę możliwości. Świecący nagością kręgosłup wygiął się esowato, inkrustowany złotem czterokrotny krzyż na czole zapulsował, wstążki sczerniałych tkanek bujały się wesoło pod potrzaskanymi żebrami.

W tłustych oparach dymu li przez kotarę odoru spalenizny, wyglądał chyboczący ożywieniec wielokroć gorzej niźli rażeni gazami bojowymi, sławetni żołnierze spod Twierdzy Osovîëc.

Żywy umarły poruszany nekromancją jakiej nie uświadczyć nawet w zakazanych apokryfach do wielkiej Librë Sagrát, przeżegnał się, odwrócił na pięcie i odszedł w swoją stronę gubiąc zakrzepy juchy a konserwową mielonkę wnętrzności.

- Therra Alata, cóż za piękna magia zasila ten świat - westchnęła marzycielsko Raisa.

Kolejne coś poruszyło się w gruzowisku, zaskamlało straszliwie podobnie do głodzonego niemowlaka. Opodal pani H. R. pełzał jakiś niemożliwy do odgadnięcia kształt. Paskudztwo zwichrowane pożarem na kształt poliestrowej szmaty zawieszonej nad świecą. Raisa klasnęła radośnie.

- Rowel! Och biedaczysko! Kto jest dobrym pieskiem? Kto przyszedł do mamusi? Ty!

Poderwała wilczy skalp z pogorzelczego pyłu i utuliła do piersi czule jak wczas spektaklu teatralnego.

- Najpierw zabierzemy cię do weterynarza, a później uknujemy jakąś kolejną kabałę.

Panna Îlop a raczej jej niedookreślone resztki, na powrót spadły w rumowisko.

- No, do nogi ty mój pareczniczku.

***

Siedzieli ramię w ramię, na szczycie bodaj największej góry onirycznie poplątanego Kosmodromu Światów. Zagrzebany pod kartami historii bóg i niespełniony śmiertelnik. Janůs i Jülias.

Gdzieś w bezdennym dole, Otchłani szarych, białych, alabastrowych nici, wici, sieci do szaleństwa rozlicznością doprowadzających, błąkał się ni to owadzi ni ludzki stwór o szablastych uszach i w czerwonym kraciastym szalu.

- Nie mogłem go zabić... ja... nie wiem. Nie wygląda nawet jak człowiek, ale nie mogłem się przemóc... coś we mnie pękło ale... ale... - bredził Jülias.

- Nie marnuj tlenu, masz słabe bicepsy czy co to wy tam macie. Ten upiór jest tutaj zupełnie ślepy, niemożliwym jest by samemu dokończył misję - zakłapał paszczami Janůs.

Ogromna łapa demona spoczęła na barku chłopaka w niezręcznie przyjaznym geście.

- Oczywiście że cię to nie pocieszy, ale tylko odwlokłeś w czasie co nieuniknione. Zniszczenie spotka w końcu wszystko bo i nic wieczne nie jest. Uchroniłeś jednak inny świat, dałeś trochę czasu na oddech.

- A mój świat? Mój kraj, moje miasto?

Małżowate pyski zwiesiły się, ozory z wyżłobionymi falowanymi swastykami przejechały po zrogowaciałych wargach.

- Nie jesteś żadnym bohaterem Jülias. Thërra Álatá jest już zgubiona, i to od dawna.

- Świetnie...

- Nie powiedziałbym.

Podmuch z kosmicznych paści porwał w ruch rozwieszone wokół pajęczyny. Jak cekiny zalśniły miliony światów, nieobejmowalne umysłem ilości planet, wymiary we wszelakie rzeczywistości się rozrastające. Jülias przełknął ślinę i wyciągnął rękę w górę.

- M... mogę?

- Co?

- No wiesz, panie Janůsie... pozwiedzać? Chociaż kilka światów, chociaż jeden...

- Ciebie chyba głowa boli młodzieńcze.

- Ale...

- Żadnych ale i żadnego dotykania. Ciesz się że pozwoliłem ci tu zostać kiedy powinienem cię wyeksmitować na orbitę jakiejś zapadającej się gwiazdy.

- No przecież ja nic nie zrobiłem!

- O mało co Jülias, o mało co.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • MKP 7 miesięcy temu
    Fajne zakończenie👍👍
  • Wieszak na Książki 7 miesięcy temu
    Tak myślę że może przesadziłem z kosmologią ale zaś bez tego, opowiadanie straciło by ten absurd.
  • MKP 7 miesięcy temu
    Wieszak na Książki Ja lubię takie nieoczywiste zakończenia i absurd😁😁

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania