Bitwa literacka — Bohater ma cel. Bohater ma pragnienia. Osiąga jedno, tracąc szansę na drugie

Bitwa literacka — Bohater ma cel. Bohater ma pragnienia. Osiąga jedno, tracąc szansę na drugie

 

Ciało czterdziestolatka pokrywała cienka warstwa ulicznego kurzu, wzniecanego co chwila przez przejeżdżających po trakcie gońców i ciągnące się aż po horyzont karawany. Łowca nagród dopiero parę minut temu przestał się irytować tym, że ledwo zdążył się umyć, a już był brudny. Przypomniał sobie, że masa kurzu i tłok to nieodłączna cecha uczęszczanych w Leonorii ścieżek. Ot, taki urok państwa borykającego się z przeludnieniem. Nieznacznym, ale jednak.

Pogładził świeżo ogolony podbródek, ciesząc się z tego, że w końcu powrócił do rodzinnej wsi. Zastanawiał się, ilu ludzi jeszcze o nim pamięta. Pewnie jedynie pracownicy tartaku, prosperującego na zboczu samotnego szczytu na wschód od wioski. W końcu kiedyś tam pracował, nawet jeśli jego aktualny ubiór na to nie wskazywał.

Nosił nieco podniszczony, acz ciągle zdatny do użytku pancerz ze skóry jednorożca. Jasny brąz wskazywał na to, że był to rzadki podgatunek, jednak doskonale nadający się do wyrobu wszystkiego, co miało chronić. Twarda, a przy tym lekka i elastyczna. Nie wspominając już o tym, że w rękach dobrego płatnerza mogła zachować swoje właściwości antymagiczne. W każdym razie znacząco różniła się od ciężkich koszul drwali, które chroniły swych właścicieli jedynie przed chłodem i zabrudzeniem.

Jednak to miecz wojownika zwracał na siebie niemal całą uwagę przechodniów. Niemożliwym było przegapienie tego, że był dzieckiem rzemiosła demonów. Niemalże wszystkie jego elementy na to wskazywały. Aura wokół ostrza przywodziła na myśl cierpienie i woń piekieł, ciemny fiolet nie miał zbyt wiele wspólnego z żadną bronią, którą widzieli okoliczni ludzie, nawet takie szczegóły jak rękojeść znacznie odbiegały od normy. Zdawało się, że mogła bez większych problemów zranić dłonie szermierza, gdyby ten ścisnął ją za mocno.

„Głupiec, który nie ma pojęcia, czym walczy”. — Tak brzmiała pierwsza myśl każdego, kto dostrzegał oręż konnego.

Jednak nie przeszkadzało to mu. Po pierwsze, już dawno do tego przywykł, a po drugie, właściwie już dawno temu powinien zmienić zawód. Oczywiście bez wyjaśnień większość ludzi brała to za bełkot, lecz drugi argument miał sporo sensu.

Większość najemników robiła to w wieku jakichś trzydziestu lat, gdyż wtedy robili się za starzy na swoją robotę. Tyle że oni mieli zwyczajne miecze z ludzkiej stali, przez co nie mogli wzmocnić się zaklęciami w przeciągu paru sekund. Co innego najemnik. Dzięki tej właściwości artefaktu mógł pracować dalej, dlatego też nie żałował paru blizn na dłoniach ani ciekawskich spojrzeń. Koniec końców wystarczyło odwiedzić pierwszego lepszego uzdrowiciela, aby rany zniknęły bez śladu, a ludzi można ignorować.

„W każdym razie…”. — Przeszło mu przez myśl, gdy mijał tawernę. — „Teraz trza się napić, bo zaraz padnę z pragnienia”.

Pomyślawszy to, zsiadł z konia, po czym rzucił stajennemu kilka monet.

— Tylko go wyczyść — rzekł, wchodząc na schodki prowadzące do wejścia.

— Jak sobie pan życzy, panie…?

— Evan — odpowiedział, wchodząc do środka.

Natychmiast uderzyła go woń piwa i chleba, a odgłosy rozmów i sztućców uderzających o talerze wdarły się do jego umysłu. Ostatnio zawitał w takim miejscu jakieś trzy miesiące temu, więc, pomimo podobieństwa jego gatunku do elfów, zdążył się już odzwyczaić od ludzi.

Żwawym krokiem przemierzył izbę, a następnie usiadł przy ladzie i zamówił w miarę tani trunek.

Zwykle pierwszą rzeczą, jaką robił po przybyciu gdziekolwiek, nie było picie, lecz wizyta w gospodarstwie elfów przywołała wspomnienia z lat dzieciństwa.

Na dodatek napitek miał kolor jej oczu…

...............................................................................................................................................................................

— Eithne! — zakrzyknąłem, wchodząc po skrzypiących schodach na górę. — Śniadanie już jest!

— Idę przecież — odpowiedziała sennie.

„Na pewno. Przecież to wcale nie brzmi tak, jakbyś jeszcze spała”.

Po cichu wślizgnąłem się do jej pokoju. Zgodnie z moimi przewidywaniami, leżała pod kołdrą pogrążona w półśnie. Leżała odwrócona do mnie plecami, więc widziałem jedynie jej burzę złocistych loków.

Podszedłem do jej łóżka, starając się nie wydawać po drodze żadnych dźwięków, po czym szepnąłem jej do ucha:

— Wczoraj naharowałem się w tartaku ojca, więc z wielką chęcią zjem też twoją porcję, jeśli zaraz nie zejdziesz na dół.

— To całe zakradanie się ci nie wychodzi… — rzekła, odwracając się w moją stronę. — Powiedz mi, braciszku, kiedy wróciłeś do domu? Pół nocy na ciebie czekałam i nic.

— Mniej więcej o drugiej, Eithne. Mówiłem ci, żebyś poszła spać o normalnej porze, bo wrócę późno.

— A tam. — Machnęła ręką. — Nie zliczę, ile razy mi to mówiłeś, a potem i tak wracałeś koło dziesiątej. Wtedy jeszcze można pogadać.

— Może i masz rację — Zaśmiałem się cicho. — Długo na mnie czekałaś?

— Nie mam pojęcia — odparła po chwili milczenia. — Zasnęłam trochę przed twoim powrotem, a może koło pierwszej? Doprawdy, nie wiem. — Ziewnęła przeciągle. — Daj mi jeszcze pięć minut, bracie.

— Ja bym ci dał, ale ojciec raczej nie. Wiesz o tym. Przynieść ci śniadanie do łóżka? Może uda mi się przebłagać rodziców, jak im powiem, że źle się czujesz.

— Jakbyś mógł — powiedziała, po czym z powrotem otuliła się białą jak śnieg kołdrą. — Ja sobie jeszcze poleżę.

— Jak chcesz. Ale wiesz co, Eithne?

— Nie, nie wiem co. Spać mi się chce, Evan, skończ te gierki — odparła nieco zagniewana.

— Nie dałaś mi jeszcze buziaka na powitanie.

Odwróciła się, a jej zmęczenie pierzchło w niebyt. Za to na jej twarzy ponownie zagościł uśmiech, który uwielbiam.

— Naprawdę?

— A no tak. — Kiwnąłem głową. — To jak, mogę poprosić moją Piękną o całusa?

— Evan.

Rzekła przez śmiech, po czym przybliżyła mnie do siebie. Nasze twarze dzieliło tylko kilka centymetrów. Czułem jej oddech na skórze oraz chłonąłem jej zapach, przy którym nie umiałem się skupić i myśleć.

— Doprawdy, ty myślisz tylko o dwóch rzeczach.

— Jakich? — zapytałem, mimo że znałem już odpowiedź. Mówiła mi to co najmniej pięć razy dziennie.

— O pracy i o seksie, nie mam racji?

— Pewnie, że masz. — Uśmiechnąłem się, po czym zapragnąłem, by przestały nas dzielić nawet centymetry.

Zresztą ona też, widać to było po jej oczach, przypominających dwa zamarznięte jeziora. Zresztą, co ja o oczach gadam, Eithne wprost drżała z podniecenia.

Na początku nasze pocałunki były delikatne, zaledwie muskaliśmy się ustami. Wbiła palce w moje włosy, a ja delikatnie ją objąłem. Z czasem nasze wargi zaczęły ze sobą współpracować. Delikatność uciekała gdzie pieprz rośnie, a jej miejsce zajęła niepowstrzymana namiętność. Chciałem, żeby ten pocałunek trwał w nieskończoność.

Przejechała językiem po mych wargach, zachowując przy tym cechującą ją ostrożność i rozwagę.

Nigdy nie potrafiłem pojąć, czemu ktoś taki, jak ona nie potrafi wziąć się w garść.

W każdym razie odpłaciłem jej się tym samym, po czym wsunąłem język między jej wargi. I nagle oderwaliśmy się od siebie, dysząc przy tym. Wszystkiemu winny był komunikat ojca, dobiegający z izby:

— Jeśli zaraz nie zejdziecie na dół, to możecie zapomnieć o dzisiejszym śniadaniu, rozumiemy się?!

— Tak, ojcze — odkrzyknąłem, po czym zwróciłem się do siostry. — Wstawaj już. Sama widzisz, że nie ma czasu na twoją drzemkę.

— Ej no, powiedz mu coś. — Schowała się pod pościelą.

— No pewnie, że mu coś powiem. Żeby, zanim nakopie ci do dupska, dał mi twoją kaszę. Wyłaź, Eithne, ale to już. — Zrzuciłem kołdrę na ziemię, po czym chwyciwszy ją w ramiona, udałem się w stronę drzwi.

Szarpała się i krzyczała, ale robiła to na tyle lekko i na dodatek raz po raz śmiała się do rozpuku, że widać było to, iż ta zabawa jej się podobała. Odstawiłem ją na ziemię dopiero parę kroków od drzwi.

— Braciszku, jesteś… jesteś… Po prostu słów mi brakuje, by opisać twoją głupotę — rzekła, walcząc ze śmiechem.

— Może to i prawda, ale i tak mnie kochasz, siostrzyczko. Czyż nie mam racji?

Zachichotała, po czym cmoknęła mnie w usta.

— Mylisz się, Evan. Ja ciebie nie kocham mimo tej głupoty, a właśnie za nią. A teraz wyjdź, chcę się przebrać.

— Hmm… doprawdy? — mruknąłem zawadiacko. — Jakoś mnie nie przekonałaś…

— Evan, zboczeńcu ty jeden. — Podbiegła do łóżka, po czym rzuciła we mnie poduszką. — Wypad z pokoju, ale to już.

...............................................................................................................................................................................

— Hej, ogłuchł pan, czy co? — Głos barmana wyrwał klienta z namysłu.

— Hę? Mówiłeś coś? A zresztą nie gadaj pan, a dawaj lepiej kolejne piwo.

— Właśnie mówiłem, że dość już wypiłeś. Dawaj pieniądze i wypad na zewnątrz albo do pokoju, nie będę cię zbierał z podłogi — burknął barman.

— A tam, dam sobie radę — odparł, jednocześnie zbywając go machnięciem ręki. Pomimo tego wstał i rzucił sakiewkę wypchaną złotymi monetami na ladę. — Chcę wynająć pokój. Obojętnie jaki.

— No dobra, ile ty tu masz… — rzekł barman, a chwilę po tym wysypał pieniądze na stół i zaczął je liczyć. — Ha! Starczy panu na każdy wolny pokój na raz i jeszcze by zostało! Można wiedzieć, co pan robił, że tyle monet pan ma?

„Cholera, drugi Farid się znalazł” — Pomyślał Evan, przypomniawszy sobie rozbójnika, który nie potrafił przestać mówić „proszę pana”. — „Oby ten się szybko tego oduczył”.

— A jak myślisz? Za ubój potworów się płaci — odwarknął.

— Szkoda, że nie kulturą, przydałaby ci się, gburze. Masz, to od twojego pokoju. — Rzucił gościowi pęk kluczy. — Poproś typka przy schodach o to, by pokazał ci pokój.

— Niech będzie — rzucił na odchodne najemnik. — Proszę mnie obudzić o piątej, czas mnie nagli.

— Życzenie klienta naszym rozkazem, czy jakoś tak to szło — odparł barman, zabierając się za mycie kufli. — Tylko może pan zapomnieć wtedy o śniadaniu i napitku. Nie będę wstawał wcześniej dla jednej osoby

— Jakoś to zniosę.

...............................................................................................................................................................................

— No, nareszcie jesteście. Długo mieliście zamiar schodzić na dół? — powiedział ojciec, acz nie wyglądał na bardzo złego. Najwyżej poddenerwowanego. — Matka się napracowała, powinniście okazać jej minimum szacunku i chociaż jeden raz grzecznie zjeść śniadanie. A tak swoją drogą, coś ty w nocy robiła, Eithne?

— Wykąpałam się, po czym poszłam do łóżka. Tak, jak mi kazałeś, ojcze — odparła zaskoczona.

— Aha, więc to pewnie przypadek, że prawie o drugiej dało się ciebie usłyszeć?

— Ja… — zawiesiła głos. — Przepraszam tatko… Po prostu miałam problemy z zaśnięciem, a potem śniły mi się koszmary… — Przygryzła nieznacznie usta, rumieniąc się przy tym. — Przepraszam…

— Ach… cicho już bądź i jedz, a nie spowiadasz mi się z tego, że młoda jeszcze jesteś. — Zaśmiał się głośno, po czym ochoczo zabrał się za posiłek.

Usiadłem z siostrą do stołu i bez słowa zacząłem jeść. Nic nie zapowiadało tego, by ten dzień miał w jakikolwiek sposób różnić się od reszty. Oznacza to tyle, że znowu przez wiele godzin będę musiał stać jak słup soli wśród drzew i odganiać wilki, które zanadto zbliżą się do drwali pracujących dla ojca. Jednak ta rutyna mi nie przeszkadzała, prawdę mówiąc, nawet ją lubiłem. Dawała mi poczucie bezpieczeństwa, które w mojej pracy było na wagę złota.

— Evan, możesz zostać jeszcze chwilę? — zapytała po skończonym posiłku matka.

— Tak — odparłem bez chwili wahania. — O co chodzi?

— Wczoraj w nocy ja i tata myśleliśmy o twojej przyszłości. Doszliśmy do wniosku, że z twoim talentem do wojaczki tylko się u nas zmarnujesz.

— To znaczy? — spytałem, choć w głębi ducha znałem odpowiedź na to pytanie.

Może i nie byłem uczonym, ale swój rozum to ja miałem. Rodzice ostatnimi czasy często udawali się na szczyt wzgórza, teoretycznie, aby się pomodlić. Oczywiście fakt, że w tamtym miejscu wzniesiono koszary, to czysty przypadek. Podobnie jak to, że wcześniej jakoś nie byli tak religijni. Jednakże wolałem nie rozmyślać o tym, licząc na to, iż mi się poszczęści i rodzice uznają, że byłem zbyt potrzebny tu, w tartaku, aby odesłać mnie na wojnę.

Nie, żebym nie lubił walczyć czy coś w tym guście. Najzwyczajniej w świecie byłem przywiązany do tego miejsca i spokoju, jaki tu panuje. Oczywiście głównym powodem, dla którego ruszenie dupska z wioski znajdowało się na samiusieńkim końcu moich priorytetów, była moja siostra. Odwiedziny czy nawet pisanie lub otrzymywanie listów w czasie szkolenia było surowo zabronione, a śmiałem wątpić w to, by oddelegowanie mnie na front sprzyjało naszej znajomości.

— Jutro kończysz szesnaście lat, będziesz mógł wstąpić do koszar i rozpocząć trening w wojsku.

O ile przed usłyszeniem tych słów jedynie sprzeciwiałem się w duchu tej koncepcji, o tyle teraz nie miałem najmniejszego zamiaru przynajmniej jej rozpatrywać. Ponadto, gdyby ta oferta padła z ust obcego mi człowieka, pewnie wylądowałaby na ziemi, z rozwalonym nosem.

Jednak z drugiej strony, ojciec ostatnio choruje, a tartak nie przynosi już tylu pieniędzy, co kiedyś. Żołd, jaki bym otrzymywał, umożliwiłby mej rodzinie uniknięcie klepania biedy. Ponadto nie miałem zamiaru zawieźć oczekiwań moich rodziców, nieważne, jakie by nie były. Ostatecznie nie ma takiej siły na świecie, która sprawiłaby, że dostanę drugich.

Te sprzeczne wartości walczyły we mnie, a ja w żaden sposób nie potrafiłem wskazać tej, która ma rację. Wtedy przypomniałem sobie, co powiedziała matka, kiedy miałem wątpliwości odnośnie do tego, czy powinienem zacząć pracę w tartaku ojca.

„Jeśli stoisz na rozdrożu i nie wiesz, którędy iść, sprawdź, czy jedna ze stron to pragnienia, a druga to twój cel. Jeśli tak jest, to podążaj za celem, bo ten nigdy cię nie zgubi. Jeśli nie, to musisz dokładnie rozpatrzeć wszystko”.

Jak do tej pory ta rada nigdy mnie nie zawiodła, więc postanowiłem to zrobić. Zamknąłem oczy.

C h c i a ł e m zostać w wiosce, c h c i a ł e m pracować w tartaku i finalnie c h c i a ł e m być przy Eithne. To były jedynie moje pragnienia.

Za to p o w i n i e n e m usłuchać rodziców, p o w i n i e n e m rozwijać swój talent oraz p o w i n i e n e m zapewnić im szansę na godny byt. Z całą pewnością są to moje cele.

Otworzyłem powoli oczy i orzekłem bez cienia wątpliwości:

— Dobrze, matko. Jutro udam się do garnizonu i pozałatwiam wszelkie formalności. Chciałem obrócić się na pięcie, aby dogonić ojca, który wychodził właśnie z domu. I tak miałem sporo szczęścia, że widząc mą rozmowę z matką, postanowił poczekać chwilę. Nie miałem zamiaru jeszcze bardziej opóźniać naszego wyjścia. Jednakże matka zatrzymała mnie, kładąc dłoń na mym ramieniu.

— Synu, naprawdę tego chcesz?

Milczałem przez chwilę, po czym odparłem już nie aż tak pewnie:

— Nie, ale to żaden problem. Nasze cele są o niebo ważniejsze niż nasze pragnienia, zawsze mi to mówiliście.

— Tak, to prawda, ale wcale nie musisz nas utrzymywać w taki sposób. Poza tym wojaczka i bezpieczeństwo za sobą nie przepadają, ja i ojciec zrozumiemy, jeśli odmówisz.

— A odpędzanie dzikich zwierząt jest bezpieczne? — zapytałem, zanim zdążyłem sobie uświadomić, że w ten sposób okażę brak jakiegokolwiek szacunku. — Przepraszam, matko. Poniosło mnie. — Spuściłem wzrok, a me policzki oblał rumieniec.

— Nie możesz ciągle przepraszać. Jako mężczyzna powinieneś być mężczyzną, czyli czasem się postawić — odparła łagodnie, ale w jej głosie czuć było nutkę stanowczości. — Co do bezpieczeństwa, nie rozśmieszaj mnie, mój synu. Zwierzęta to nic w porównaniu do pola bitwy. Nie wmówisz mi, że jest inaczej.

Nie odpowiedziałem jej, ale też nie ruszyłem się z miejsca. Staliśmy tak kilka chwil, a kiedy milczenie stawało się powoli nieznośne, przerwałem je:

— Masz rację, lecz i tak tam pójdę. Gdzie indziej zarobię tyle pieniędzy?

— Bogactwo nie jest najważniejsze.

— Och, błagam cię mamo, nie praw mi tu mądrości — wypowiedziałem te słowa z o wiele większym wyrzutem, niż zamierzałem. Jednak szybko się zreflektowałem i uspokoiłem. — Jeden żołd na cztery osoby, z tego nie wyjdzie fortuna, nawet gdybyśmy bardzo tego chcieli. Mogę już iść? Ojciec na mnie czeka.

— Możesz — odparła smutno po krótkiej chwili wahania. — Ale pamiętaj, jeśli poczujesz wątpliwości, zrezygnuj.

— Obiecuję, że tak zrobię, matko — rzekłem, wychodząc.

...............................................................................................................................................................................

Najemnik opadł ciężko na łóżko, po czym spróbował zapaść w sen. Przeszkodził mu w tym jednak odgłos pukania do drzwi. Poderwał się i rzekł ze złością w głosie:

— Kto tam?

— Pan mnie nie zna… — odparła jakaś młoda dziewczynka. — …ale ja mam do pana bardzo ważną sprawę.

„Heh, skrzyczałem dziecko. No po prostu wyśmienicie, to było takie mądre, że aż filozofom się to nie śniło i na pewno sprawi, że reszta ludzi w wiosce bezgranicznie mi zaufa” — zganił się w duchu najemnik, po czym uspokoiwszy się nieco, powiedział:

— Wybacz, lecz ja tu zawitałem jedynie na noc. Nie przyjmuję zleceń.

— Ale proszę pana, panu to zajmie najwyżej parę godzin, a dla mnie to wiele znaczy. — Przybrała błagalny ton głosu.

Czterdziestolatek westchnął, po czym stwierdził, że zlecenie to zlecenie i trzeba go przynajmniej wysłuchać.

— W takim razie wejdź i mów, dziecko.

Drzwi otworzyły się, skrzypiąc przy tym, a chwilę później do środka weszło dziecko, mogące mieć siedem, góra osiem lat. Rudowłosa dziewczynka z twarzyczką ozdobioną masą piegów stała tak, jakby połknęła kij.

— Jak masz na imię? — spytał, starając się być przy tym miłym. Wyszło mu nawet zdatnie, ale nie dał rady wykrzesać z siebie nawet cienia emocji.

— Effie, proszę pana. — Skłoniła się nisko, po czym znowu stanęła na baczność. — A pan nazywa się Evan?

— Tak. Skąd znasz moje imię? — zapytał szczerze zaciekawiony.

— Wszyscy w wiosce o panu mówią, nie było tu pana od lat.

„No tak”. — Pomyślał. — „W końcu to tu się wychowywałem. Jak mogłem w ogóle pomyśleć, że o mnie zapomnieli? Jednak trochę za małe z niej dziecię, by mnie pamiętała”.

— Śmiem twierdzić, że gdy wyjeżdżałem, ciebie nie było nawet w pla… — przerwał w połowie, gdyż uświadomił sobie, że może zostać zmuszony do rozwinięcia swej kwestii. — …Na świecie. Więc czemu do mnie przychodzisz?

— Bo zgubiłam mojego ukochanego misia, a pan podobno jest dobry w tym, co robi… — odparła z mieszaniną smutku i wstydu w głosie. — Poza tym każdy w wiosce mówi, że szukanie go będzie daremne, czy jakoś tak… To trudne słówko… W każdym razie mówią też, że powinnam sobie znaleźć nowego misia, ale ja nie chcę nowego. Ja chcę mojego Tribbersa! — Prawie się rozpłakała, ale otarła łzy dłonią i przełknęła ślinę, co pozwoliło jej się nieco uspokoić.

— Nie zajmuję się takimi sprawami, Effie. Przykro mi.

— Ale pan mnie nie rozumie. Bo mi tego pluszaka zabrał taki potwór, co go się wioska boi zaatakować.

— Jaki potwór? — Evan nawet nie próbował udawać, że nie jest zaintrygowany tą wieścią. Oczywiście dziewczynka równie dobrze mogła kłamać, lecz jej emocje wyglądały na zbyt szczere, by najemnik dopuścił do siebie taką myśl.

— Na takich jak on mówi się niezmarły, jeśli się nie mylę.

Powiedziała niepewnie, a wojownik mechanicznie ją poprawił:

— Powinno być nieumarły, ale to szczegół. Mów dalej, Effie.

— Aha, przepraszam. Ten nieumarły to taka wielka, czarna zbroja, co może sobie chodzić. Każe wołać na siebie Kha Belesch, czy jakoś tak…

Coś w środku mężczyzny drgnęło, ale nie dał tego po sobie poznać. A raczej miał taką nadzieję, gdyż drżenie rąk, zaczerwienienie skóry czy dłonie zaciskające się z ogromną siłą na rękojeści miecza zdradzały jego złość.

— Kha Belesch, powiadasz? — odparł, będąc już całkowicie otrzeźwionym dzięki zaklęciom płynącym w mieczu.

Dziewczynka wolno pokiwała głową.

—Znam typa. Ile mi zapłacisz za odzyskanie twojego misia?

— No… nie mam wiele pieniędzy… Mogę panu dać tylko tyle. — Wyciągnęła z kieszeni garść monet.

— Wystarczy — odparł, nawet nie przeliczywszy pieniędzy. — Teraz powiedz mi, gdzie go zgubiłaś i jak wyglądał, a resztą zajmę się ja.

...............................................................................................................................................................................

— No dobra, panowie, pora udowodnić, że macie jaja, a nie cipy!

— Tak jest, komandorze! — wykrzyknąłem razem z tłumem towarzyszy broni.

— W mieście szaleje rycerz śmierci, mający pod dowództwem garstką truposzy, a naszym zadaniem jest jego eksterminacja!

— Tak jest, komandorze! — Tym razem okrzyk był jeszcze bardziej stanowczy.

— Na co czekacie? Do boju!

— Tak jest, komandorze! — Kiedy ostatni raz wykrzyczeliśmy ową mantrę, wskoczyliśmy na konie, po czym skierowaliśmy się na rynek, aby odepchnąć zagrożenie.

W mojej głowie krążyła myśl, że sporo ryzykuję, podejmując walkę z tym potworem. I to ledwie siedem miesięcy po tym, jak przybyłem do koszar.

Jeśli ufać plotkom, to ten rycerz śmierci po zabiciu kogoś, więzi duszę biedaka w latarni, z którą nigdy się nie rozstaje. Potem zmusza nieszczęśnika do wiecznej służby oraz znoszenia nieustannego bólu. Co prawda zwykle nieumarli nie potrafili go odczuwać, lecz rzadko kiedy dowodził nimi sadystyczny okrutnik, który od tortur i mordu woli chyba tylko zmuszanie innych do działania wbrew sobie.

Cóż, nikt nie miał ochoty, aby sprawdzić prawdziwość tych historyjek na własnej skórze, więc każdy będzie walczył tak, by przypadkiem nie zginąć. Narzekać na to nie można, jeśli nie będzie to równoznaczne z ucieczką, więc i ja starałem się zignorować te historyjki. Bądź przynajmniej nie dawać im wiary.

Kiedy dostrzegliśmy w końcu wojsko nieprzyjaciela, popędziliśmy wierzchowce do galopu. Nie minęło wiele czasu, a znalazłem się w samym centrum batalii.

Dookoła rozlegał się świst tysięcy strzał i włóczni truposzy oraz mieczy ludzi, a co parę sekund rozlegał się nieprzyjemny dźwięk metalu uderzającego o kości, które w wyniku tego ulegały złamaniu.

„Szkielety. Jak okiem sięgnąć, same szkielety. Trochę ich tu jest, ale za mało, by wyrżnąć pół wsi. A jednak to zrobiły. Co tu jest nie tak?”. — Te myśli bezustannie krążyły po mojej głowie. Raz na jakiś czas dołączała do nich jeszcze jedna: „Pytanie brzmi, co?”.

Wtedy go ujrzałem.

...............................................................................................................................................................................

Zapach wilgotnej ziemi wdzierał się do nozdrzy klęczącego nad jednym z licznych, rozkopanych grobów najemnika. Oczywiście nie każde opuszczone cmentarzysko musiało zaraz być wylęgarnią nieumarłych oraz schronieniem dla czarnych Magów, jednakże ludzie i tak się ich obawiali. Z tego powodu rzadko zapuszczali się w takie miejsca, co powodowało, że raz na jakiś czas nekromanci faktycznie czynili ze zbiorowiska grobów miejsca, do których zbliżali się jedynie głupcy łaknący śmierci lub uzbrojeni wojowie. A przez to ludzie bali się ich jeszcze mocniej i tak oto owe błędne koło napędzało samo siebie.

Evan otrząsnął się z tych rozmyślań i ponownie skupił swoją uwagę na zleceniu.

Jeśli zaufać słowom dziewczynki, ten konkretny cmentarz należał do tych niebezpiecznych. Dlatego też trzymał miecz w gotowości i kątem oka obserwował najbliższe otoczenie. Domyślał się, że Kha Belesch doskonale zdawał sobie sprawę z jego obecności i pozwalał mu przebywać w tym ponurym miejscu, aby się z nim zabawić.

„To się, kolego, zdziwisz. Teraz dam ci radę”. — Pomyślał miecznik, wstając z klęczek.

Zgodnie z jego przypuszczeniami ślady, które odkrył, mogły należeć jedynie do kogoś, wygrzebującego się z grobu przed paroma minutami. Wystarczyło nimi podążać, a z pewnością znajdzie tego skurwysyna. Oczywiście zdawał sobie sprawę z tego, że i tym razem czarny Mag pozwolił mu na znalezienie tropu, jednak miał to gdzieś. Po prostu chciał to skończyć. Tu i teraz. Powolnym krokiem skierował się do grobowa, do którego prowadził trop.

...............................................................................................................................................................................

Nekromanci walczący na pierwszym froncie byli rzadkością. Jeśli zaufać kłamstwu, jakim jest statystyka, taki widok zdarza się przeciętnemu żołnierzowi raz w życiu. Jeżeli to prawda, to właśnie odhaczyłem swojego.

— Kłaniajcie się Kha Beleschowi, strażnikowi Więzienia Dusz!

Zadrżałem mimowolnie, po czym skręciłem w celu stratowania go. Jego głosowi daleko było do ludzkiej mowy, za to przypominał pieśni, które nuci wiatr w głębokich i krętych lochach. Jednak kimkolwiek by nie był i jakkolwiek by nie mówił, jest moim celem.

Nagle poczułem oślepiający ból w piersiach i spadłem z konia. Kiedy z grubsza doszedłem do siebie, splunąłem krwią i ignorując ból, podniosłem miecz.

„Skurwysyn ledwo mnie drasnął tym toporem, a i tak ledwo żyję. Ile to cholerstwo waży?”.

— To było żałosne, śmiertelniku. — Nie miałem pojęcia, jak opisać to, jak wypowiedział tę drwinę. Jedyne określenie, jakie przychodziło mi na myśl, to syczenie.

— Zamknij się — warknąłem przez zaciśnięte zęby, po czym zacząłem się nieznacznie oddalać. Cel czy nie cel, trza mi wsparcia, by go ostatecznie zabić.

— Czyżbyś się bał, człowieczyno? — orzekł drwiąco, po czym zaczął się do mnie zbliżać.

Już szykowałem się do ostatniego pojedynku w moim życiu, gdy zagubiona strzała znalazła lukę w jego pancerzu. Rycerz śmierci zawył wściekle, po czym odwrócił się w stronę, jak mi się zdawało, uzbrojonego w łuk kompana z koszar.

Jednak to, co ujrzeliśmy, wprawiło nas w zadumę.

— Eithne?! — Nawet nie zauważyłem, że jej imię wyrwało się z mojego gardła. — Co ty tu robisz?

— Myślisz, że to czas na takie pytania? — zawołała, uciekając przed miażdżącym ciosem topora. — Cholera jasna, jak on może tak szybko biegać?

— Jesteśmy nie tylko ponad śmiercią, dziewko. — Truposz zaśmiał się paskudnie.

— Nie wygramy z nim, uciekaj! — wykrzyczałem.

— Możesz zapomnieć o tym, że cię zostawię, Evan! — Łzy podeszły jej do oczu.

— Żartujesz? Zabije nas obu!

Nagle w przeciągu sekundy Kha Belesch pokonał dwieście metrów, jakie nas dzieliły i przygotował się do ostatecznego ciosu. Uniosłem ostrze w celu rozpaczliwej obrony, lecz nie żywiłem wielkich nadziei na to, że przeżyję. Jak się okazało, zbytecznie.

Tym razem zamiast pojedynczej strzały wypuszczonej przez amatorkę, w stronę nekromanty skierowano całą salwę. Osłoniwszy miejsce głowę ramieniem, wycofał się na parę kroków.

Ha! Może i nie urodziłem się pod szczęśliwą gwiazdą, ale jak już fortuna się do mnie uśmiecha, to sprowadza na mnie cuda.

Naszpikowany pociskami Kha Belesch spróbował zaatakować raz jeszcze, ale wtedy okazało się, że ledwie pół oddziału wystrzeliło. Reszta tylko czekała na moment, gdy przeciwnik po raz kolejny opuści gardę.

Czarny mag gniewnie wycofał się, a ja gestem ręki podziękowałem naszym wybawcą. Eithne podbiegła do mnie, po czym spojrzała na mnie troskliwie.

— Evan, jesteś ranny — wyszeptała.

Jej głos łamał się pod wpływem zmartwienia. Nie chcąc widzieć, jak płacze, wykorzystałem całą swą siłę woli, by się uśmiechnąć.

— Bez obaw, wyliżę się.

Objęliśmy się, lecz szybko oderwałem ją od siebie.

— Leć do medyka, Evan.

— Właśnie miałem zamiar to zrobić.

Nagle usłyszałem świst. Tym razem z całą pewnością nie była to strzała.

— Evan! — wykrzyknęła Eithne, po czym odepchnęła mnie.

Jednak topór nie leciał w moją stronę. Mierzył w nią.

...............................................................................................................................................................................

Reszty bitwy nie pamiętał. No, chyba że liczyć pięć słów wypowiedzianych przez nieumarłego.

„Kha Jinx nigdy nie chybia”. I jeszcze to, że nie mógł się ruszać, gdy widział, jak dusza jego ukochanej jest więziona w broni, która zawieszona na widmowym łańcuchu wracała do właściciela.

Kiedy już się wykurował, zapisał się do jednej z jednostek, mających walczyć z nieumarłymi. Zawsze, gdy nadarzała się ku temu okazja, znajdował się w centrum pola bitwy, szukając tego, który zrujnował mu życie. Jednak nie było mu dane go spotkać. Kiedy wojna dobiegła końca, Evan odszedł z wojska i rozpoczął żywot najemnika. Wiedząc, że ta praca bez wojny nie rzuci go w środek walki z oficjalnymi siłami czarnych magów, postarał się zapomnieć o tej historii.

O dziwo, ta sztuka mu się udała. Przyjmował zlecenia, wykonywał je, odbierał zapłatę i wynosił się gdzieś indziej. Stracił wszelkie pragnienia i cele. Po prostu żył.

Jednak teraz wszystko wróciło. Łaknął zemsty oraz powrotu Eithne.

Kiedy pokonał ostatni z paruset schodków wiodących do podziemi, ujrzał obiekt jego nienawiści.

— No, no, no… Kogo my tu mamy?

— To już koniec, Kha Belesch — odparł chłodno najemnik.

— Ależ dla ciebie to byłaby bardzo niemiła perspektywa. — Nekromanta kazał odsunąć się kilku ghulom, które zanadto zbliżyły się do rozmawiających. — Rzadko to robię, ale specjalnie dla ciebie mogę zwrócić twej siostrze życie. I to takie, które wy nazywacie prawdziwym.

— Już to widzę. Zacznijmy od tego, jaki miałbyś w tym cel, gnido?

— Och, dość prosty. Ale może mam zrobić inaczej? Mogę złożyć Mroczną Przysięgę, jej nie można złamać, nieprawdaż?

Najemnik zawahał się na moment. Tak, takiej obietnicy nie wolno łamać, w przeciwnym wypadku traci się życie. Na nieumarłych też to działa, był świadkiem tego, jak jeden z nich poległ, myśląc, że jest inaczej. A i składa się ją szybko.

Zachowując ostrożność, rzekł cicho:

— No dobra, składaj ją. Masz mi obiecać, że zwrócisz mi siostrę i wyjawisz, czemu to zrobisz.

— Dobrze, lecz i ty musisz obiecać mi dwie rzeczy, śmiertelniku.

Zapadła chwila milczenia. Jednak ponieważ i tym razem czarny mag nie kłamał, człowiek przystał na tę propozycję. Co prawda nie zrobił tego bez wahania, ale chęć zemsty nie mogła przysłonić mu celu, jakim było odzyskanie siostry.

— Czego więc żądasz?

— Nie będziesz mnie nigdy ścigał oraz gdybyśmy spotkali się przypadkiem, nie podniesiesz na mnie oręża.

— Dobrze. Składaj więc przysięgę.

— Oczywiście. Będziesz musiał mówić to, co ja. Pomijając treść obietnic i imię, oczywiście. — Na środku komnaty wystrzelił jadowicie zielony ogień.

— Ja — zakrzyknęli razem, po czym każdy podał swoje imię — obiecuję, że…

— …zwrócę stojącemu przede mną Evanowi jego siostrę i wyjawię mu powód, dla którego to robię — odparł nekromanta, po czym zabrał się za rytuał uwalniania.

— …nigdy nie będę ścigał stojącego przede mną Kha Belescha, a gdyby mimo to dane nam było się spotkać, nie podniosę przeciw niemu oręża.

Nie było żadnych fajerwerków ani niczego w tym guście. U boku Evana pojawiła się jego siostra, która, wbrew bajkowym mitom, postarzała się, po czym padła w ramiona brata pod wpływem zmęczenia. Przykrzy, acz nieunikniony efekt uboczny powrotu do żywych.

Ogień zniknął tak gwałtownie, jak się pojawił, a Kha Belesch podpierając się na swym toporze, zaczął historię.

— Sprawa jest dość prosta. Z jej duszy nie było większego pożytku, nie posiadała specjalnych zdolności. A nawet jeśli było inaczej, to nie zachowała ich. Aczkolwiek to nie wystarczyło. Jak mam być szczery, mój wróżbiarz powiedział, że masz do odegrania bardzo ważną dla mej rasy rolę, ale potrzebujesz do tego siostry przy boku. To tyle.

— Ufasz wróżbiarzom? — zapytał zdziwiony Evan.

— Sporo znajomych mówi mi, że nie powinienem, ale owszem, ufam im. A przynajmniej mojemu. Jak do tej pory mnie nie zawiódł. A teraz, żegnaj, Evanie. Nic tu po mnie, wracam do siebie.

Najemnik kiwnął wolno głową i wziął siostrę na ręce. Miał zamiar wyjść, lecz głos nekromanty go powstrzymał.

— Poczekaj! — Zgrabnym jak na jego formę ruchem rzucił misiem, który wylądował tuż pod piersiami Eithne. — Pewno to po to oficjalnie przyszedłeś. Powodzenia, podróżniku.

— Dzięki — odparł chłodno najemnik, po czym udał się na górę.

Nie mógł uwierzyć w to, co przed chwilą się wydarzyło. Odzyskał siostrę, ot, tak. Dzięki mętnym wróżbą, elfickim bachorom, opowiastką, pluszowej zabawce i temu, że znalazł się tu w dokładnie wtedy, kiedy trzeba było.

„Już nigdy więcej nie będę mówił, że mam pecha”. — Pomyślał, po czym uświadomił sobie, że zaczyna płakać. Emocje tłumione do tej pory rządzą mordu, powróciły ze zdwojoną siłą.

— Już cię nie zawiodę, Eithne — rzekł, po czym ucałował jej czoło.

Wyjście na powierzchnię ostatecznie zamknęło ten rozdział w jego życiu.

Notatka do czytelnika:

Hej, chciałem tak ładnie zakończyć Opowieści podróżnika, więc proszę bardzo. :) Mam nadzieję, że wyszło lepiej niż ostatnio. No, Evan jako główny bohater będzie jeszcze w jednej lub dwóch historyjkach, a potem damy mu spokój. Eithne raczej nie będę dalej eksploatował, więc można powiedzieć, że seria dobiegła końca. Heh, zaraz ją poprawię i lecę na Nową Fantastykę, aby ludzie w końcu nie mieli odcinkowej serii. :p Was chciałem zapytać, co sądzicie o mojej serii? Bo chyba ktoś ją jeszcze czyta, no nie?

A i jakiż ja niekulturalny, mam nadzieję, że się podobało i jeśli tak nie było, to przepraszam za zmarnowany czas.

BTW, bałem się, że tekst będzie za krótki, a ja tu pod górny limit podbiłem. :p Cały ja. :D Takie limity mi pasują. :)

Średnia ocena: 3.2  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (32)

  • KarolaKorman 11.02.2016
    Bardzo mi się podobało, choć nie czytałam wcześniej Opowieści podróżnika, nie miałam problemu przy czytaniu tekstu :)
  • Slugalegionu 11.02.2016
    Dziękuję i cieszę się z tego, że Ci się podobało. :D
  • ausek 11.02.2016
    Przyznaję, że nie rozumiem czemu pod moją pracą rzucałeś się człowiecze :) Tekst masz bardzo dobry i naprawdę przyjemnie się czytało pomimo 38 stopni gorączki... :D
  • Slugalegionu 11.02.2016
    Dziękuję i zdrowiej. :) Jak mówiłem, rzucałem się o to, że Jared nie znając wszystkich tekstów wyłonił najlepszy. :)
  • Daniel 11.02.2016
    Powiem Ci Lelgion, że dużo się nie pomylił :)
  • Anonim 11.02.2016
    Srednia ocen 2,4? :O hmmmm
  • Anonim 11.02.2016
    Można Sakal nie lubic, ba nawet nienawidzić, ale kurde, silcie się na obiektywizm :/
  • Slugalegionu 11.02.2016
    A może praca zasługuje na 2,4?
  • Jared 11.02.2016
    Legion, ja coś tam grzebałem u Ciebie i zdarzały się katastrofalne błędy składniowe i logiczne. Naprawdę. Trybunał, powiem Wam, ocenia jak profesjonalne wydawnictwo i suchej nitki nie zostawi na nikim. Nie oczekujcie głaskania po główce, sam pewnie nakryje się girami jak mi się dorwą do bitwy. Szczególnie nie mogę się doczekać u siebie fekalicznych strumieni pogardy MrJ. :) Zaczekajcie z wyrywaniem się do 17.02.

    Legion, niestety wiele błędów składni. Romans wydał mi się po prostu słaby, przebajerzony technicznymi wstawkami. Niektóre dialogi nieprzemyślane. Na pewno jednak masz wyobraźni na tyle, by umieć stworzyć ciekawy świat. Gorzej z ujęciem go. Jakby nie było błędów i doszły techniczne szlify i przeróbki, to byłoby ok. Jestem zaś bardzo ciekawy opinii na NF, aż się zaloguje sprawdzić.
  • MrJ 11.02.2016
    Czemu wszyscy mna strasza? Ja wiem ze jestem brzydki i trollowaty, ale bez przesady.
  • Slugalegionu 11.02.2016
    Jeszcze nie ma, jak mówiłem, przerabiam resztę. :p
  • Slugalegionu 11.02.2016
    Nie wiem, J. :/ W każdym razie mnie nim nie straszcie, skoro sobie tego nie życzy.
  • Slugalegionu 11.02.2016
    A i głupi ja. Dziękuję bardzo za opinię i sprowadzenie mnie na ziemię po tym słodzeniu na górze. :D No, może Daniel nie słodził, jego wyłączam z tej listy. :)
  • Jared 11.02.2016
    Pokora godna podziwu... Jestem w szoku :o
  • Slugalegionu 11.02.2016
    Miałem na ciebie naskoczyć, bo tekst ci się nie spodobał? O_o
  • MrJ 11.02.2016
    Slugalegionu nie badz do przodu. Powinienes sie bac. Ja po prostu pytam czemu strasza, nie mowie ze tego nie lubie.
  • Slugalegionu 11.02.2016
    A to w takim razie przepraszam. :P Możecie mnie straszyć Jotem. (Dobrze odmieniam?).
  • Jared 11.02.2016
    J ma dobre serduszko :P Sam chyba o sobie pisał, że jest krypto-romantykiem :P
  • Slugalegionu 11.02.2016
    Heh. :D
  • MrJ 11.02.2016
    Jared ale tylko krypto. I nie do mezczyzn. Do mezczyzn mam nature wikinga. Chociaz nie wiem czy Sakal zasluzyl na nazywanie mezczyzna. Jeszcze ma czas przekuc miecz na lemiesz
  • Moni 11.02.2016
    https://www.youtube.com/watch?v=K_xMt89nqvQ
  • Moni 11.02.2016
    Mogę wziąć sobie Kha Belescha do mojego pojedynku ze Smokiem?
  • Slugalegionu 11.02.2016
    Jak się zgodzi, to czemu nie?
  • Moni 11.02.2016
    Dziękuję. :*
  • Angela 11.02.2016
    Bardzo podobały mi się początkowe opisy, historię czytało się lekko i z uśmiechem na ustach. Zauważyłam trochę literówek,
    ale się nie czepiam, bo i u mnie jest ich w cholerę : ) 5
  • Slugalegionu 11.02.2016
    Dziękuję bardzo. :D
  • Jared 11.02.2016
    Legi, a jak się to ma do tematu? Bo mam skrajne odczucia.
  • Jared 11.02.2016
    Nie bylo pytania. :P
  • Moni 11.02.2016
    Heh, a potem narzekają, że Sakal bez powodu daje wszystko na talerzu. C:
  • Jared 11.02.2016
    Nie należę do tego grona narzekaczy. Nie zwróciłem uwagi na zbieżność z tematem przy czytaniu. Relaax, dear Moni :)
  • Slugalegionu 11.02.2016
    Oj Moni, Moni, Moni... XD No nic, grunt, że jest zgodność. :p
  • Moni 11.02.2016
    Ej, żartowałam tylko.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania