Poprzednie częściBitwa literacka - "Mamusia"

Bitwa literacka - Dobry PR (nieporozumienie na placu zabaw)

W nocy jazda samochodem z Legionowa do centrum Warszawy nigdy nie bywała ani szczególnie uciążliwa, ani wyjątkowo przyjemna. Puste, popękane ulice prowadziły w nieustannie modernizowane rejony stolicy, zostawiając za kierowcami czyste powietrze i ulotne poczucie wolności. Wraz z wysokością zabudowań rósł także ból głowy, podatność na zmiany ciśnienia, zmęczenie i, odwrotnie proporcjonalnie, zadowolenie z życia.

Szczerze mówiąc, kiedyś myślałem, że ominie mnie ta bzdurna tendencja, że jestem ponad to. Pomyliłem się jednak i za każdym razem już na Pradze czułem pulsujący łomot w skroniach.

Latarnie uliczne kłuły miarowo swoim natarczywym światłem, porozrzucane przy przystankach tekturowe pudła mokły pod naporem deszczu. Dwanaście milionów kropel rozpryskiwało się na asfalcie, tworząc coraz większe kałuże. Kilka osób przepychało się przed monopolowym, a ja pragnąłem jak najszybciej znaleźć się w domu.

Włączyłem cicho radio. Wycieraczki jednostajnie przecierały przednią szybę. Z uporem podnosiły się po każdym upadku, dzielnie walcząc z zalewającym je z nieba przeciwnikiem. W tle leciało “Sympathy for the devil” Guns N' Roses.

Miałem zamiar pośpiewać razem z wokalistą, ale przeszkodził mi telefon. Zrezygnowany przeciągnąłem palcem po wyświetlaczu.

- Przeglądałam najnowsze notowania rynku – poinformował mnie wysoki, damski głos. Zebranie zarządu firmy musiało zakończyć się jakieś pół godziny temu.

- No i jak? – zapytałem, chociaż w głębi ducha znałem odpowiedź.

- Nie jest dobrze, panie Potocki. Spadamy. Dziewiąte miejsce w zestawieniu firm zajmujących się produkcją wyrobów mlecznych.

Zacisnąłem ręce na kierownicy.

- A Goldwin?

- Czwarte – odpowiedział głos prawie szeptem.

Przekląłem głośno. Zasrany Goldwin i jego „Mleczny Smak”. Jeszcze bardziej zapragnąłem znaleźć się w ciepłym łóżku, zapomnieć o pracy i pomarszczonej, uśmiechniętej mordzie mlecznego milorda. Niestety, wielki bilbord przedstawiający grono radosnych dzieci trzymających w rękach kozie sery okraszony ogromnym, czerwonym napisem „Mleczny Smak – Dobry Znak” sprowadził mnie na ziemię.

Srebrny sedan, który nadjeżdżał z naprzeciwka, zatrąbił głośno. Zdałem sobie sprawę, że jadę na dwóch pasach jednocześnie.

Kiedyś postanowiłem się przekonać, czy te sery Goldwina to naprawdę taki dobry znak. Pod osłoną nocy wybrałem się do wielobranżowego sklepu całodobowego i kupiłem kilka sztuk. Smakowały jak kupa, a przynajmniej tak wyobrażam sobie smak kupy.

Kobieta po drugiej stronie słuchawki chyba wyczuła moją złość, bo odezwała się ponownie, tym razem spokojnie i zdecydowanie.

- On gra nieczysto Panie Prezesie. Kupuje sobie sympatię konsumentów. Wie pan, że codziennie wrzuca swoje fotki z malutkimi kozami na twittera? – Wiedziałem, ale wolałem wymazać ten obraz z pamięci. - W zeszłym tygodniu ogłosił, że wziął pod opiekę lamy z ogrodu zoologicznego. To był szał.

- Lamy? – spytałem nieprzytomnie.

- No jakąś alpakę, Marysieńkę chyba.

Nie wiedziałem, czy bardziej niesamowite jest to, że ten stary pryk okazał się taki sprytny, czy też to, że zoo oddaje pod opiekę alpaki Marysieńki.

- Panie Prezesie, nie musimy się narażać na straty – kontynuowała kobieta – i tak za kilka lat trzeba będzie zwinąć interes. Z racji pańskiej przypadłości. Inaczej ludzie się zorientują, że coś nie gra. Robimy tak przecież od dawna. Może zaczniemy produkować buty? To się sprzeda, przecież ludzie muszą nosić buty…

- Chcę sery!!! – wybuchnąłem, uderzając ręką w radio. Zaszumiało i przestało grać. Ktoś z naprzeciwka znów zatrąbił.

- Ale… - Głos kobiety się załamał.

- Chodzi o mój honor Rebeko!

Rebeka była moją najlepszą asystentką od ponad stu dwudziestu lat, ale o honorze wiedziała tyle, ile alpaka Marysieńka o biznesie. Jeśli zachodziła taka potrzeba, czołgała się po podłodze, całując komuś stopy, a chwilę później otrzepywała kolana i popijała kawę, piłując paznokcie. Nie mogła pojąć, że Goldwinowi po prostu t r z e b a pokazać, kto jest górą.

Inna sprawa, że Rebeki nie było na tej przeklętej konferencji w Poznaniu we wrześniu ubiegłego roku. Po mojej starannie wygłoszonej przemowie i bajecznej prezentacji PowerPoint Goldwin podszedł do mnie wyraźnie rad, mówiąc: „Nie najgorzej jak na takiego nowicjusza. Może, gdy będziesz w moim wieku, dasz radę mi dorównać”. Każde kolejne słowo wypowiadał coraz głośniej, tak, że gdy zamilkł, patrzyli na nas już wszyscy dokoła. W szoku kiwałem jedynie głową jak gołąb. Takie upokorzenie! Prowadziłem interesy pięć razy dłużej od niego, osiągnąłem nie lada sukcesy w prawie każdej dziedzinie produkcji. Ten marny człowieczek nie był godzien nawet jednego mojego spojrzenia. A jednak. Jakimś cudem to jego sery sprzedawały się lepiej, to jego pomarszczona twarz wykrzywiona w uśmiechu śniła mi się po nocach. Nie mogłem tego pojąć.

Z rozmyślenia wyrwało mnie monotonne pikanie telefonu.

- Kończę Rebeko, mam telefon na drugiej linii – mruknąłem i przełączyłem rozmowę.

Minęła długa chwila, nim usłyszałem zasapany głos Roberta.

- Szefie, mamy problem.

- Jaki znowu problem? – odparłem podirytowany. Właśnie wjeżdżałem na most. Zaledwie dziesięć minut dzieliło mnie od solidnego posiłku w ciepłym domu. Problemy Roberta były ostatnią rzeczą, na jaką miałem w tej chwili ochotę.

- Chodzi o pańskiego syna. Zdarzył się wypadek.

Odruchowo napiąłem mięśnie.

- Mów.

- Zabrałem go na plac zabaw, ten koło domu, przy parku. Chodzimy tam sobie czasem, wie Szef, Franek to jeszcze dziecko, potrzebuje się wyszaleć.

Poczułem, jak zaczyna mi szumieć w uszach. Zwolniłem pedał gazu. Wisła wartko płynęła pode mną mącona silnymi kroplami deszczu i smagana porywistym, jesiennym wiatrem.

- O tej porze tu nigdy nikogo nie ma, nie mam pojęcia, jak to się mogło stać – kontynuował Robert, a z każdym słowem coraz trudniej było mu ukryć narastającą panikę. – Doszło do pewnego nieporozumienia i… Och… Najlepiej będzie, jak Szef tu przyjedzie.

 

Spojrzałem na zegarek. Dochodziła dwunasta.

Starając się zachować spokój, skręciłem na Powiśle. Każdy metr ulicy wydawał mi się trasą nie do pokonania, każda sekunda trwała wieczność. Chciałem jechać szybciej, ale nie mogłem już mocniej docisnąć gazu. W międzyczasie umysł wytworzył przynajmniej pięćdziesiąt różnych scenariuszy wypadku, a w co najmniej trzydziestu mój syn kończył martwy. Zaparkowałem pod żółtym, obdrapanym blokiem, który ktoś postanowił przyozdobić napisami „Legia Pany” oraz „Polonia to kurwa” i wypadłem z samochodu.

W oddali majaczyła kolorowa wieżyczka z prostą zjeżdżalnią, dwie łańcuchowe huśtawki i mała piaskownica, obok której stały trzy osoby. Najwyższa z nich rozglądała się co chwilę dokoła. Gdy w końcu mnie zauważyła, poczęła machać ręką jak szalona. Domyśliłem się, że to Robert. Miał na sobie długi, czarny płaszcz cały mokry od deszczu. Jasne włosy przyklejały mu się do czoła i policzków. Obok, ubrany w pomarańczową kurtkę i granatową czapeczkę z daszkiem stał Franek, robiąc stopą kółka w piasku. Poczułem ulgę. Już chciałem biec do niego, złapać w objęcia i wycałować, ale moją uwagę przykuła trzecia i, jak się okazało, czwarta postać.

 

Dwa metry od Roberta stał mały chłopiec w kaloszach. Drobną buźkę zalewała fala łez. Przy jego stopach, na brudnej ziemi leżała kobieta. Mogła mieć najwyżej trzydzieści lat. Ciemne, długie włosy zasłaniały twarz tonącą w błocie. Przeskoczyłem przez niskie, drewniane ogrodzenie i kucnąłem, przykładając dwa palce do jej szyi. Brak pulsu. Pod uchem, na białej, gładkiej skórze widniały dwie małe rany. Strach, który towarzyszył mi przez całą drogę, momentalnie przerodził się w gniew.

- Co to ma być?! – ryknąłem wściekle, wskazując ręką martwe ciało.

Dopiero teraz zauważyłem plamy świeżej krwi na kurtce Franka i strużki czerwonej cieczy spływające mu po brodzie. Skulił głowę, wpatrując się tępo w swoje nowe adidasy. Robert wyglądał jak siedem nieszczęść. Otwierał i zamykał usta, to podnosząc, to opuszczając ręce.

- Nieporozumienie Szefie – wydukał w końcu.

- Jakie, kurwa, nieporozumienie?! Pozwoliłeś, aby mój siedmioletni syn zeżarł jakąś bezbronną kobietę i nazywasz to nieporozumieniem?!

- Chciała mi zabrać kopareczkę – mruknął cichutko Franek, unikając mojego wzroku. Spojrzałem na żółty samochodzik, który trzymał w mocno zaciśniętej dłoni. Nie wiedziałem co powiedzieć. Przeciągnąłem palcami po twarzy.

- Możesz mi wytłumaczyć, jak, do cholery, do tego doszło? – Spojrzałem pytająco na Roberta. Podrapał się po głowie. Miałem wrażenie, że jest w większym szoku niż ja.

- Opowiem od początku Szefie – zaczął powoli. – Przyszliśmy jakoś koło jedenastej. Tu jest zawsze pusto, jak boga kocham. Ciemno, zimno. Dzieci z rodzicami to w ogóle żadnych. A w listopadzie to i dorośli się nie kręcą. Brzydka pogoda.

- A jednak – skwitowałem.

- Ja nie wiem, jak to się stało. Franek się bawił na tej wieżyczce, ja siedziałem na ławeczce. A tu się zjawia ona z dzieciakiem. Podchodzi do mnie i zagaduje. Pyta się co tu robimy o tej godzinie i czy mój syn też ma problemy ze snem. No to potaknąłem, bo w szoku byłem. A ona dalej gada. Że jej Antek to się budzi w nocy, że płacze, że ona sama go wychowuje i nie mają zupełnie nikogo i że jej ciężko jest strasznie, a dziś to już zupełnie wariował i pomyślała, że jak się przewietrzy, to zaśnie lepiej.

Spojrzałem na malca w kaloszkach. Kiwał się w przód i w tył chlipiąc cicho nad ciałem matki. Zakląłem w duchu.

- I z tego powodu postanowiliście sobie pofolgować?

- Nie, nie. To nie tak. Bo jak ona mi tak nawijała, to chłopcy zaczęli się bawić. Ten jej mały dał Frankowi taką koparkę żółtą. Zabawkę, znaczy się. Biegali, śmiali się, no to myślałem sobie, że dobrze, bo Franiowi przyda się towarzystwo rówieśników. On taki zawsze sam bidula. Problem się zaczął, jak ona stwierdziła, że muszą wracać i poleciała za Frankiem zabrać mu tę koparkę. On chyba myślał, że na stałe ją dostał i oddać nie chciał. Ja mu tłumaczyłem, ona tłumaczyła, że to nie jego, że tylko pożyczył mu tamten chłopiec, że trzeba zwrócić. No to się wkurzył. To było dosłownie kilka sekund. Tak się na nią rzucił, jakby Szef widział, to pewnie byłby trochę dumny. Mnie wmurowało. Jak go zdołałem odciągnąć, to już było za późno. Leżała martwa.

Starałem się uporządkować to wszystko w głowie. Musiałem jak najszybciej opanować emocje i posprzątać zaistniały bajzel. Wziąłem głęboki wdech i odliczyłem od pięciu w dół. Przestało padać. Chłodne powietrze muskało moją twarz. Drzewa uginały się lekko pod naporem wiatru. Nikt nic nie widział, wszystko można było zatuszować. Podszedłem do Franka i położyłem mu ręce na ramionach. Nadal z uporem maniaka wpatrywał się w ziemię.

- Spójrz na mnie. – Potrząsnąłem nim. Powoli podniósł wzrok, marszcząc brwi w grymasie buntu.

- Czego cię uczył tatuś?

- Że nie wolno zjadać ludzi – powiedział cicho, ściągając usta. Oczy powędrowały w bok, unikając mojego spojrzenia. Znów potrząsnąłem jego ramionami.

- A dlaczego?

- Bo tata może mieć problemy. – Machnął nogą, jakby kopał niewidzialną rzecz.

- Dokładnie tak. Tata jest poważnym biznesmenem i nie może sobie pozwolić na żadne wpadki. Ja też nie zjadam ludzi, chociaż bym chciał. Robert tak samo. – Spojrzałem w bok. Robert pokiwał energicznie głową. – A teraz pójdziesz do tego chłopca, oddasz mu zabawkę i przeprosisz.

Franek znów opuścił wzrok. Zacisnął palce jeszcze mocniej na koparce, ale nie ruszył się z miejsca.

- Słyszałeś, co powiedziałem? W tej chwili!

Odwrócił się powoli i szurając nogami po piachu, skierował w stronę płaczącego chłopca. Na małych, białych adidasach plamy krwi mieszały się z błotem.

- Przepraszam, że zjadłem twoją mamę i zabrałem ci zabawkę – burknął cicho, rzucił mu pod nogi żółtą koparkę i szybko się wycofał.

- Bardzo ładnie. – Pogłaskałem syna po głowie. – Musimy coś zrobić z ciałem – zwróciłem się do Roberta.

- Możemy zakopać. W latach osiemdziesiątych pracowałem dla Stańskich, wie Szef, ile oni jedzą… Masowo zakopywałem trupy, znam nawet jedno dobre miejsce niedaleko stąd.

Pokiwałem głową. Było już sporo po północy, ale mieliśmy jeszcze dużo czasu, nim zacznie świtać. Dodatkowo przyjechałem samochodem, wystarczyło wrzucić ciało do bagażnika, a małego odstawić do domu i wyczyścić mu pamięć. Po drodze sprawilibyśmy sobie łopatę i do rana nie byłoby śladu. Z drugiej strony padało od ponad miesiąca. Gleba zdążyła porządnie namoknąć, a woda w Wiśle ciągle przybierała. Przypomniałem sobie dzisiejsze wydanie wieczornych wiadomości, w których natchniony ekolog krzyczał, że lada dzień trzeba będzie zacząć uszczelniać wały.

- Albo wrzucić do rzeki. Mniej roboty i szybciej byłbym w domu. Chociaż kopanie dołu mogłoby być dla Franka dobrą lekcją – mruknąłem bardziej do siebie.

Poczułem lekkie szarpnięcie rękawa. Spojrzałem pytająco w dół.

- Antek nie chce tej koparki! Nawet jej nie podniósł! – krzyknął ze złością Franek, wskazując ręką na chłopca w kaloszach. Mały klękał w błocie, tuląc do siebie głowę kobiety. Spazmy płaczu przerywało ciche wołanie „Mamo! Mamo!”. Żółta zabawka leżała porzucona obok. Westchnąłem.

- Nie dostaniesz tego samochodziku i koniec. Twojemu koledze jest teraz smutno, ale potem na pewno się nim pobawi.

Franek skrzyżował ręce na piersi i odwrócił się obrażony.

- Czy ja go źle wychowuje? – spytałem Roberta zrezygnowany.

- To nie tak, Szefie. Dzieci potrzebują rówieśników. On po prostu nie rozumie, co się stało. To wszystko dla niego nowa sytuacja. Szef powinien znaleźć mu towarzystwo, jakąś zaprzyjaźnioną rodzinę. A nie wiecznie jak takie odludki…

Machnąłem ręką. Niepotrzebnie zaczynałem ten temat. Robert pracował kiedyś jako wychowawca w szkole dla chłopców i uważał się za wielkiego specjalistę w dziedzinie pedagogiki.

- No to zakopujemy, czy wrzucamy… - Urwałem w połowie, zatrzymując wzrok za plecami Roberta. Serce podeszło mi do gardła. – Mówiłeś, że nikogo tu nie ma! – wysyczałem.

- Bo nikogo nie ma i nikogo nie było, prócz… no wie Szef.

- To powiedz mi, kto to, kurwa, jest?! Czy ja mam jakieś przewidzenia?! – krzyknąłem, machając rękami w kierunku wejścia na plac zabaw.

Robert odwrócił się i rozdziawił usta. Jego oczy zrobiły się wielkie jak pięciozłotówki. Tuż przy drewnianej furtce stało dwóch mężczyzn koło pięćdziesiątki z regionalnymi piwami w rękach. Tylko stan upojenia tłumaczył fakt, że jeszcze się nie zorientowali, co się dzieje na placyku.

- Cudownie! Teraz ich też trzeba się pozbyć! Trzy trupy! Trzy, kurwa, trupy jednego wieczora! Czemu akurat mi się to przytrafia?

- Wyczyścimy im pamięć – zaproponował trzeźwo Robert.

- Jeszcze gorzej. Chłopiec, który traci pamięć, mężczyźni, którzy tracą pamięć, kobieta, której nagle nie ma. Czy ty słyszysz, jak to brzmi?! – Złapałem się za głowę, próbując zebrać myśli. Odliczyłem od pięciu w dół. Nic nie dało. Przed oczami stanęła mi uśmiechnięta twarz mlecznego milorda i resztka spokoju poszła w pizdu. – Zafajdaniec Goldwin opiekuje się alpakami w zoo, a ja przewożę zwłoki w bagażniku. Czym mam zaimponować ludziom? Kłami?! Powiedz mi, jak ja w takich warunkach mogę robić jakiekolwiek interesy?!

- Szef się za bardzo przejmuje Goldwinem, trzeba na to wszystko spojrzeć z dystansem.

 

Mężczyźni mocowali się właśnie z zasuwką furtki. Lada moment zauważą trupa, a ja miałem na to spojrzeć z dystansem. No jasne.

Goldwin tylko czekał na moje potknięcie. Wystarczyłaby jedna poszlaka, by zmarnować cały mój trud i wysiłek. Jedna zasrana insynuacja, jedno powiązanie, by przekreślić moje zwycięstwo w mlecznym rankingu.

Z dystansem. Franek kopał pobliskie krzaki z miną wyrażającą wielkie zagniewanie.

Z dystansem. Chłopiec w kaloszach podniósł się z ziemi i spojrzał na mnie czerwonymi od płaczu oczami.

Spojrzeć z dystansem, powtórzyłem sobie w myślach i w jednym momencie wszystko stało się jasne. Samotne, osierocone dziecko, mój aspołeczny syn, martwa kobieta w środku nocy, dwóch pijanych mężczyzn, alpaka Marysieńka. Wszystko tak bardzo jasne.

- Szefie? Czemu Szef się tak uśmiecha? – dotarł do mnie przerażony głos Roberta.

- Wyczyść pamięć dzieciakowi, przynieś benzynę z auta i spal ciało. Ja zajmę się resztą – odparłem, bardzo z siebie zadowolony.

 

Wieczorna konferencja została zwołana trzy tygodnie później. Tyle zajęło opiece społecznej przygotowanie wszystkich papierów, a policji zbadanie dowodów. Stanąłem w holu przed wielkim lustrem w złotej ramie i poprawiłem krawat.

- Wszystko w porządku? – zapytałem dwóch małych chłopców siedzących na miękkich fotelach pod ścianą. Pokiwali głowami. Obydwaj mieli na sobie schludne czarne sweterki i jeansowe spodenki. W rękach trzymali nowiutkie, małe, błyszczące, żółte koparki.

- Tatuś zaraz wróci – oznajmiłem, całując ich w czoła i pewnych krokiem wszedłem na salę.

 

Oślepił mnie blask reflektorów, zasłoniłem dłonią oczy i wspiąłem się na podest. Puknąłem dwa razy w mikrofon, obdarzając dziennikarzy najszerszym ze swoich uśmiechów.

- Dzień dobry. – Skinąłem głową w stronę zebranych. – Nazywam się Arkadiusz Potocki i jestem prezesem firmy Mlekołaki, choć domyślam się, że nie przybyli państwo tutaj pytać o moje produkty. – Zrobiłem pauzę, a w sali rozbrzmiał śmiech. – Z chęcią odpowiem na wszelkie pytania.

W ułamku sekundy dziesiątki rąk wystrzeliły w górę. Wskazałem łaskawie na jedną ze znajdujących się najbliżej kobiet.

- Eliza Noter, telewizja Biznes i Społeczeństwo — zapiszczała, przeciskając się ze swoim kamerzystą pod samo podwyższenie. - Co pan wie o makabrycznym morderstwie z dnia dziewiętnastego listopada?

- Wiem tyle, ile ustaliła policja. W nocy dziewiętnastego listopada pani Adrianna Markowska została zaatakowana na placu zabaw przez dwóch pijanych mężczyzn, zgwałcona i zamordowana na oczach swojego siedmioletniego syna Antka. Jeden z mężczyzn podpalił ciało i przyznał się do winy. Drugiego umieszczono w ośrodku psychiatrycznym na obserwacji z racji jego przekonania o siłach nieczystych. Policja czeka na orzeczenie psychiatryczne. Świadkiem całego zdarzenia był mój przyjaciel i opiekun mojego syna, Robert. Widząc całą sytuację, wezwał pomoc i zadzwonił na policję. Złożył już obszerne zeznania w tej sprawie. Mam nadzieję, że nasze wyjaśnienia doprowadzą do orzeczenia adekwatnego wyroku. Proszę następne pytanie.

- Czy to prawda, że syn zamordowanej, nie pamięta nic, z tamtej nocy?

- Tak, to prawda. Antek przeżył wielki szok. Według psychologa jest to naturalna obrona. Zapomnienie to bariera niepozwalająca przedostać się makabrycznym wspomnieniom. Mogę państwa zapewnić, że chłopiec jest pod opieką najlepszych specjalistów. Następne pytanie.

Machnąłem dłonią w kierunku mężczyzny w kapeluszu. Znałem go z wieczornych wiadomości.

- Roman Grudowski. Telewizja Dla Każdego - przedstawił się prędko. - Czy to prawda, że postanowił pan zaadoptować Antoniego Markowskiego?

- Tak — odparłem z powagą, z całych sił starając się ukryć podekscytowanie. - Wczoraj podpisaliśmy z żoną wszystkie potrzebne papiery. Tamtego dnia widziałem małego chłopca, gdy stał nad zwłokami matki. Nie potrafię opisać słowami uczuć, które targały mną w tamtej chwili. To dziecko zostało na tym świecie zupełnie samo. Nie mogę pozwolić, by wyrządzono mu jeszcze więcej krzywdy. Zasługuje na szczęście. Obiecuję, że zapewnię mu wszystko, co najlepsze. Tak jak już od lat moim klientom. A teraz wybaczą państwo, muszę wracać do moich dzieci.

Na sali rozległy się brawa. Kąciki ust same powędrowały mi w górę. Z gracją przecisnąłem się między gromadą dziennikarzy i ruszyłem długim korytarzem do wyjścia.

Pchnąłem solidne, dębowe drzwi i znalazłem się na podwórzu. Grudniowy wiatr rozwiewał włosy, chłodne powietrze muskało skórę szyi. Owinąłem się szczelniej wełnianym szalikiem. Padający od tygodni deszcz zmienił się w końcu w śnieg, ozdabiając białym kolorem szarą kostkę brukową, przydrożne krzewy i gołe drzewa.

Na schodach czekała mocno umalowana kobieta we wściekle różowych pantoflach. Przestępowała z nogi na nogę, zaciągając się cienkim, mentolowym papierosem.

- Jak rankingi? – zapytałem.

- Jesteśmy pierwsi, Prezesie. Goldwin może się schować z tą swoją alpaką – odparła z uśmiechem Rebeka.

Średnia ocena: 4.5  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (15)

  • KarolaKorman 26.10.2015
    Przeczytałam, ale komentarz i ocenę zostawię w innym terminie :)
  • DeadHuman 26.10.2015
    "Pomyliłem się jednak i za każdym razem już na Pradze czułem pulsujący łomot w skroniach." - jako wtrącenie, 'już na Pradze' powinno być otoczone przecinkami.
    "- On gra nieczysto Panie Prezesie." - pożądany przecinek przed 'Panie Prezesie'.
    "- Chcę sery!!!" - cholera, po co tyle wykrzykników? Wystarczy, a nawet wymagany jest, tylko jeden.
    "Rebeka była moją najlepszą asystentką od ponad stu dwudziestu lat" - co XD Dopiero w tym momencie pojąłem, że to fantasy :P
    "- Nieporozumienie Szefie – wydukał w końcu." - przecinek przed 'szefie'. Nie rozumiem też, czemu jest on z dużej litery.
    "Pyta się co tu robimy o tej godzinie i czy mój syn też ma problemy ze snem." - przecinek przed 'co tu robimy'.
    "Kiwał się w przód i w tył chlipiąc cicho nad ciałem matki. " - przecinek przed 'chlipiąc'.
    "On taki zawsze sam bidula." - przed 'bidula' także.
    "Odwrócił się powoli i szurając nogami po piachu, skierował w stronę płaczącego chłopca. " - przed 'szurając' również.

    Zaskoczyłaś mnie, Ronjo, jesteś moim faworytem :D
    Na początek byłem sceptycznie nastawiony, ale mała ilość błędów oraz dobry styl i opisy od razu nastawiły mnie pozytywnie. Potem, gdy odkryłem, że chodzi o wampiry, uśmiechnąłem się mimowolnie. Może jakoś super sympatią tej rasy nie darzę, ale wątek był bardzo dobry. Świetnie odegrana scena przemyśleń bohatera, a całe opowiadanie napisane z polotem. Nie daj mi spokoju jedynie brak lepszej puenty, przez co naprawdę mam niedosyt. Z tego można dużo wymyślić, naprawdę fajnie to przedstawiłaś.

    Błędy: 9/10, bez dwóch zdań, mimo iż wiem, że większość jest po prostu przeoczona.
    Pomysł: Bardzo dobry pomysł na temat, całe opowiadanie, chociaż mało widzę tego 'nieporozumienia'... Był to bardziej przypadek, zdarzenie, wypadek. 8/10
    Całokształt: 9/10, nie ma co dużo pisać, było bardzo dobrze, więc o pół punktu zwiększyłem całokształt ;)
    Pozdrawiam :)
  • Ronja 27.10.2015
    Dziękuję za te przecinki :). Nadal nie jestem w stanie sama wszystkiego wyłapać. Poprawię, gdy tylko bitwa się skończy :).
  • KarolaKorman 27.10.2015
    Ronja, z przyjemnością przeczytałam Twoje opowiadanie :)
    Błędy; drobne potknięcia w interpunkcji.
    Wstęp był tak długi, że nie mogłam się doczekać placu zabaw. Przejeżdżając kursorem do ,, - Zabrałem go na plac zabaw’’ mija 1/3 tekstu. Za to obniżyłam punkt.
    8.5/10
    Pomysł; Pomysł mi się podobał. Zaskoczyłaś mnie wilkołakami i mlekołakami. To było super, ale to wydarzenie na placu zabaw, w tym przypadku, było raczej kwestią czasu, że coś takiego się wydarzy, a nie nieporozumieniem, ale nie czepiam się :)
    8/10
    Całokształt; czytało się super. Płynnie i bez przeszkód. Zakończenie było przewidywalne, ale nie ujmowało całości. Jedno co umknęło Twojej uwadze to to, że bohater w końcówce wyszedł, zostawiając dzieci. Jeszcze jedno – niezrozumiały dla mnie tytuł. Zupełnie nie wiem, do czego go dopiąć.
    8/10
    Ocena; 24.5/30
  • Ronja 27.10.2015
    DeadHuman, Karola, bardzo wam dziękuje :) Przede wszystkim bardzo cię cieszę, że czytało się dobrze, jakoś zawsze jest to mój priorytet w pisaniu czegokolwiek, a osobiście darzę sporą niechęcią narrację pierwszoosobową. No co ja mam tu dużo pisać - miło się czyta miłe rzeczy ;))
    Nieporozumienie w opowiadaniu (sama sytuacja, w której Franek myślał, że dostał zabawkę, a mama Antka myślała, że dziecko z premedytacją chce ją zabrać - swoją drogą dość częsta pomyłka u dzieci) miała być chwilą, ale jednocześnie iskrą zapalną wszystkich kolejnych zdarzeń. Gdyby nie to nieporozumienie to Franek nie wypiłby krwi kobiety, prezes nie przyjechał na plac zabaw, nie adoptował Antka, nie pokonał Goldwina.
    Ja się domyślam, że końcówka nie jest zawrotna, szalona i przewidywalna :) postanowiłam postawić na proste opowiadanie z prostą puentą, w myśl zasady - proste nie znaczy złe :D. Chciałam w trochę abstrakcyjny i prześmiewczy sposób przedstawić to, co tak naprawdę ma miejsce na co dzień dokoła nas, taką mocno życiową sytuację. W konsumpcyjnym społeczeństwie, którego integralną częścią są social media, korporacje, ich prezesi, czy władza mogą sprzedać wspomnianą w tekście "kupę", o ile ich działania PublicRelations są wystarczająco dobre. Nie liczy się produkt i kompetencja, tylko to, jak są one odbierane przez (często zmanipulowane) społeczeństwo. Do tego też się odnosił tytuł, bo przecież na tej płaszczyźnie walczył Potocki z Goldwinem (nie chodziło o jakość serów, a o wizerunek firmy w prasie/mediach/mediach społecznościowych). Przecież główny bohater miał głęboko w dupie Antka i jego mamę, ale wiedział, że jeśli zaadoptuje osierocone dziecko, poprawi swój wizerunek, a co za tym idzie - wzrośnie mu sprzedaż.
    To opowiadanie jest też po części hołdem dla PRowców niektórych partii politycznych i ich dających się notorycznie podpuszczać wyborców ;))). To tak jeszcze w duchu niedzielnego głosowania.
  • Niebieska 29.10.2015
    Ronja, wielkie gratulacje Ci się należą, tekst jest cudowny.
    Błędy - 9.5 - Prawie idealnie. Widać, że zadbałaś o każdy szczegół i starałaś się jak najlepiej dopracować.
    Pomysł - 8 - No ja nie wiem, co mogę napisać. Bardzo, ale to bardzo mi się podobało. Były momenty poważne, ale i nie zabrakło zabawnych. Wampiry... pomysł na tyle sposobów już opisany, że czasem nawet nie chce się patrzeć na to słowa, a tu proszę, taka miła niespodzianka, wyróżniłaś się i to bardzo. Początek trochę się dłużył, ale przybliżył nam całą sytuację i to wszystko, co potem miało miejsce. Zakończenie - dało się przewidzieć, ale mi się podobało, tak samo jak przemyślenia bohatera.
    Całokształt - 8 - Ocena uzasadniona wyżej.
    Podsumowanie: 25.5/30
  • Ronja 29.10.2015
    Niebieska, ja osobiście nie cierpię wątków z wampirami, sama nie wiem co mnie tchnęło, ale tak jakoś pojawiły się w mojej głowie. Chciałam jednak żeby były inne niż zazwyczaj :). Jedyny motyw wampirowy jaki jestem w stanie znieść występuje w "Wywiadzie z wampirem", z tego filmu jest także piosenka, której słucha Prezes a aucie tak btw :).
    Cieszę się, że niektóre momenty cię rozbawiły, szczerze powiem, że zależało mi na tym, aby ten komizm się tam gdzieniegdzie wkradł :) Bardzo dziękuję za komentarz!
  • Vasto Lorde 29.10.2015
    Panna Ronja jako ostatnia do skomentowania ^^ I bardzo chciałem abyś mnie nie zawiodła.... I Ci się udało, wręcz nieźle mnie zaskoczyłaś.
    Błędy:9/10 Drobne niedociągnięcia, które już zostały wymienione :)
    Pomysł: Mocne 9/10 Pomysł tak prosty, a tak świetny zarazem. Bardzo mi się spodobała końcówka od momentu gdy sam Prezes Mlekołaków wszedł do sali. Trafnie zadawane pytania, nie były naciągane pod historię, lecz dobrze przemyślane. Lubię zwracać uwagę na takie szczegóły :) Za sam pomysł gratuluję :)
    Całokształt: 8/10 Ocena głównie niższa za nudnawy początek. Oj jak ja go znielubiłem w tym tekście ojoj.. Brnąłem przez niego na chama, aby tylko wczytać się i móc w końcu popłynąć i to głównie on jest tym złem, co obniży ocenę w tej kategorii :)
    Łącznie: 26/30 Wysoka nota, dla bardzo dobrego opowiadania. Brawo :)
  • Ronja 29.10.2015
    Vasto, z tego co czytam nie ty pierwszy narzekasz na początek. Faktycznie, pewnie macie rację, trochę topornie mi to poszło, a i tak go ucinałam, bo w pierwotnej wersji tekst miał ponad 3100 słów i nie mieścił się w limicie :D. Dobrze, że to bitwa i miałam pewność, że każdy doczyta dalej (zła ja :D).
    Cieszę się, że cie nie zawiodłam, bardzo ale to bardzo się cieszę. No i że zwracasz uwagę na takie rzeczy jak te pytania. Nie chciałam aby były "od czapy". To mega miłe, że ktoś to docenia :))
  • Slugalegionu 29.10.2015
    Zgodnie z obietnicą po tym, jak poprawiłem ocenę Blue, ląduję u Ciebie: ) Postaram się Ciebie ocenić tak, jakby to nie była Bitwa, może to wam wystarczy.

    Błędy:
    1) W nocy jazda samochodem z Legionowa do centrum Warszawy nigdy nie bywała ani szczególnie uciążliwa, ani wyjątkowo przyjemna. ~ Tak, to nie błąd, ale uśmiechnąłem się pod nosem, kiedy przeczytałem nazwę “Legionowo”. : D Mieszkasz tam?
    2) Wraz z wysokością zabudowań rósł także ból głowy, podatność na zmiany ciśnienia, zmęczenie i, odwrotnie proporcjonalnie, zadowolenie z życia. ~ Wobec poprzedniego zdania, powtórzenie “i”. Ból głowy? O tym akuratnie nie słyszałem, ale w sumie możliwe.
    3) Miałem zamiar pośpiewać razem z wokalistą, ale przeszkodził mi telefon. ~ Taki mały zgrzyt. No wiesz, ja bym najpierw sprawdził, kto dzwoni, gdyż to mogła być na przykład pomyłka.
    4) Dialogi rozpoczynamy od myślników, a nie dywizów.
    5) - Nie jest dobrze, panie Potocki. ~ Wiem, że w komie tego nie widać, ale “Nie” masz dłuższą pauzę.
    6) Różny rozmiar “kreseczek” w dialogach.
    7) Srebrny sedan, który nadjeżdżał z naprzeciwka, zatrąbił głośno. Zdałem sobie sprawę, że jadę na dwóch pasach jednocześnie. ~ Po co to info?
    8) Nie najgorzej (przecinek) jak na takiego nowicjusza.
    9) [...] wie Szef [...] ~ Szef małą.
    10) Najlepiej będzie, jak Szef tu przyjedzie.

    Spojrzałem na zegarek. Dochodziła dwunasta. ~ To, co wyżej plus pusta linijka.
    11) [...] czwarta postać.

    Dwa metry od Roberta stał mały chłopiec w kaloszach. [...] ~ Znowu pusta linijka.
    12) [...] jak boga kocham. ~ Boga wielką literą. Inkwizycja już wezwana.
    13) Nikt nic nie widział ~ Gdyż albowiem cofnął się w czasie i na sekundę przed tym oślepił dziecko pani trup. Dziecko, które nawet nie ucieka, nie próbuje walczyć, zawołać kogoś, nie. W końcu fakt, że zabito mu matkę w sposób brutalny to codzienność, nieprawdaż?
    14) trzeba na to wszystko spojrzeć z dystansem.

    Mężczyźni mocowali się właśnie z zasuwką furtki. ~ Pusta linijka.
    15) I i i i i i i i… nie można dać czasem “oraz”, pominąć je czy coś w tym stylu? Za dużo tej literki.
    8/10

    Całokształt:
    Zgoda, nieporozumienie było, ale tematem był raczej wampiryzm oraz konkurencja na rynku. No, ale że był, to przymykam jadaczkę. Nierealistyczne jest to, że nikt się nie skapnął. To znaczy, ja wiem, że zmieniał branżę, ale serio nikt nie powiedział “Hej, on jest niemal identyczny jak ten typ sprzed stu dwudziestu lat”? Serio?
    6/10

    Pomysł:
    Zaskoczyłaś mnie, ale wampirom brakowało mroku. Ot, piją krew i chowają się i tyle. Zawód niemal taki, jak w Zmierzchu, który przynajmniej wniósł jakąś nowość do tematu. Po prostu zawód…
    6/10

    Suma: 20/30

    Średnia w skali 1-5: 3,(3)

    Ocena: 3
  • Ronja 29.10.2015
    ""W nocy jazda samochodem z Legionowa do centrum Warszawy nigdy nie bywała ani szczególnie uciążliwa, ani wyjątkowo przyjemna. ~ Tak, to nie błąd, ale uśmiechnąłem się pod nosem, kiedy przeczytałem nazwę “Legionowo”. : D Mieszkasz tam?" - Hahaha :D A ja się uśmiechnęłam pod nosem, gdy to pisałam :). Nie, nie mieszkam tam, po prostu znam drogę z Legionowa do Warszawy i odchodziło mi kminienie trasy i tego, co bohater mógł po drodze zobaczyć. Ale przyznam szczerze, że wybrałam Legionowo, a nie inną miejscowość podwarszawską umyślnie, mając w pamięci twoje opowiadanie o Legionowie ;).
    "Boga wielką literą. Inkwizycja już wezwana" - padłam :D a tak na poważnie, to ten bóg jest tam celowo z małej.
    "Dialogi rozpoczynamy od myślników, a nie dywizów." - ja to wiem, ty to wiesz, word 2007 niestety nie.
    Osobiście uważam, że reakcja dzieciaka nie jest dziwna, to maluch, on nie wiedział co się dzieje, był w szoku, nawet nie rozumiał do końca, że mama umarła. Ale rozumiem, że możemy mieć inaczej w tej kwestii :) a co do Potockiego, to może i ktoś się skapnął, ale serio założyłbyś, że jakiś koleś jest nieśmiertelny? raczej pomyślałbyś, że to ktoś z rodziny lub po prostu sobowtór. Ludzie racjonalizują sobie dziwniejsze rzeczy ;))
    Masz rację z tym "i", muszę na to zwrócić uwagę w przyszłości. Powiem szczerze, że gdy pisałam umknęło mi to zupełnie...

    Dzięki za solidny komentarz i ocenę :)
  • Majeczuunia 30.10.2015
    Błędy: 8.5/10 (bo ściana tekstu działa na mnie zrażająco, miałam ten sam problem, co Karola)
    Pomysł: Wampiry.... Wampiry na plus, mlekołaki na plus, ale co tu... Brak mi było klarownego nieporozumienia. Owszem, było, ale bardziej to było taki przypadek, zbieg okoliczności...? Nie wiem, jak to nazwać. Jednak twoje pomysły nigdy mnie nie rozczarowują, są naprawdę interesujące.
    9/10
    Za całość 8/10
    Suma: 25.5
    Oj Ronja, coś mi tu wygraną śmierdzi XD
  • Ronja 31.10.2015
    Dziekuje Maja, ciesze się że ci się spodobało :)
  • Anonim 31.10.2015
    Błędy: 10/10 (w interpunkcji leżę, więc nic nie zauważyłam)
    Pomysł: 10/10 Ronja masz głowę pełną różnych, niezwykłych pomysłów. Wampiry na placu zabaw? Nigdy bym się tego nie spodziewała, niemniej jednak sam koncept, same postacie, wraz z dzieckiem, trzymającym w dłoniach żółtą koparkę mnie ujęły. Samotność dziecka, jego nikły kontakt z rówieśnikami, wampir, który ma firmę mleczarską. Czasami nawet się uśmiałam. Nie sądziłam, że ktoś może podejść tak do tego tematu! Zaskakujecie mnie coraz bardziej i coraz bardziej na plus, cudownie.
    Całokształt: 7/10 tak, jak pomysł nieziemsko mi się spodobał, wstęp trochę mnie nużył, wiem dlaczego zrobiłaś go takim długim, musiałaś mieć podstawę, a też nas trochę może zmylić? Nie jestem pewna, niemniej troszkę wątpiłam, czy skończysz na placu zabaw. Brakowało mi uczuć droga Ronja, jakieś nutki strachu i ekscytacji, czytało się dobrze, a nawet bardzo dobrze, jednakże bez kumulujących się we mnie emocji.

    A teraz dokładniejsza opinia:
    1. "Dwanaście milionów kropel rozpryskiwało się na asfalcie, tworząc coraz większe kałuże. " - strasznie spodobało mi się to zdanie, zaczęłam nie wiedzieć wtedy co chcesz nam przestawić, może wypadek na placu zabaw? A może kolejny horror?

    "Smakowały jak kupa, a przynajmniej tak wyobrażam sobie smak kupy." - uśmiechnęłam się, przez całą rozmowę naszego Potockiego z sekretarką uśmiechałam się, szczególnie jak opisałaś, że owa sekretarka nie rozumie dumy, ponieważ gdy najdzie taka okazja czołga się i błaga, a potem maluje paznokcie

    "Chodzimy tam sobie czasem, wie Szef, Franek to jeszcze dziecko, potrzebuje się wyszaleć." - morderstwo? Co się stała dziecku? Ale dlaczego ten Robert taki spokojny? I dlaczego tak późną porą?

    "Doszło do pewnego nieporozumienia i… Och… Najlepiej będzie, jak Szef tu przyjedzie." - owe "och" mnie rozbroiło już teraz. Póżniej gdy patrzałam na to z perspektywy całego tekstu po prostu tak zapadło mi w pamięć "och, bo pański syn zamordował" :D Ronja jesteś mistrzem.

    " Jakie, kurwa, nieporozumienie?! Pozwoliłeś, aby mój siedmioletni syn zeżarł jakąś bezbronną kobietę i nazywasz to nieporozumieniem?!" - i miałam takie, chwila? Jak to?! Zeżarł??? Przeczytałam to zdanie dwa razy nie mogąc uwierzyć, a potem sobie przypomniałam, że przecież dzieciak miał krew na brodzie... I tutaj wpadłam na to, że chodzi o wampiry

    "Problem się zaczął, jak ona stwierdziła, że muszą wracać i poleciała za Frankiem zabrać mu tę koparkę. On chyba myślał, że na stałe ją dostał i oddać nie chciał. Ja mu tłumaczyłem, ona tłumaczyła, że to nie jego, że tylko pożyczył mu tamten chłopiec, że trzeba zwrócić. No to się wkurzył. " - prawdopodobnie w umyśle chciałaś nam przedstawić horror, a ja się nieziemsko tutaj uśmiałam przy tym tłumaczeniu.

    "Przepraszam, że zjadłem twoją mamę i zabrałem ci zabawkę" - aż ci serduszko poślę. Kupiłaś mnie tym zdaniem już całkowicie, żałuję tylko, że nie opisałaś więcej emocji

    "Nie dostaniesz tego samochodziku i koniec. Twojemu koledze jest teraz smutno, ale potem na pewno się nim pobawi." - dziecko cierpi po stracie matki, a syn Potockiego myśli o koparce, trochę przerażające i trochę smutne, a jednocześnie widząc urażoną minę dzieciaka, niemal tuptającego nóżką jest to obraz zabawny, choć poprzednio zabił matkę dziecka. Sam będąc dzieckiem.

    "Obiecuję, że zapewnię mu wszystko, co najlepsze. Tak jak już od lat moim klientom. " - jaki ten człowiek jest okrutny, a mimo to zdążyłam go polubić. Osiągnął swoje, ma rozum ten wampir. Aż chciałabym poznać jego dalszą historię.
  • Ronja 31.10.2015
    Efria, dziękuję bardzo :). Ja nie będę ukrywać, że zupełnie nie potrafię wczuć się w klimat horroru, gdy pisałam ten tekst przez większość czasu śmiałam się z bohaterów i z tego co mówią i myślą :D dlatego też cieszę się, że też odebrałaś moje opowiadanie pół żartem i udało mi się ciebie troszeczkę rozbawić :) jeśli chodzi o początek to wszyscy byliście co do niego zgodni, jak już napisałam pod komentarzem Vasto, zgadzam sięz wami, moja wina.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania