Poprzednie częściBitwa literacka - "Mamusia"

Bitwa literacka - "Polowanie"

- Wiesz, że nie musisz tego robić – Amue kucała na piaszczystej ziemi, wkładając powoli poły materiału do drewnianej bali. Odgarnęła loki z czoła. Jej ciemna skóra lśniła od potu. Kagiso kochał ją z całego serca, jednak jako kobieta, o pewnych sprawach nie mogła mieć pojęcia.

- Tak jak ty Amue, nie musisz nosić codziennie drewnianej bali z rzeki czy pomagać babkom – odpowiedział spokojnie.

- To zupełnie co innego. – Spojrzała na niego zdecydowanym wzrokiem. – Ja nie narażam życia, nie igram ze swoim sumieniem.

- Nie zrozumiesz tego Amue. Musimy dostać się do miasta, do lekarza. Na to trzeba pieniędzy, twoje pranie nam tu nie pomoże. – Spojrzał w stronę prostokątnej chałupki pokrytej strzechą, z której dochodziło ich ciche pokasływanie.

- Uzdrowiciel z wioski twierdzi…

- Nie obchodzi mnie, co on twierdzi. To matacz, kłamca! – Kagiso splunął na ziemię – Dla niego liczą się tylko szepty przodków, nie nasz syn.

Amue wbiła wzrok w swoje namoczone wodą dłonie. Łzy spłynęły jej powoli po policzkach. Dalsza dyskusja nie miała sensu. Wstał, pogłaskał ją po głowie i skierował się w stronę domu. Chciał się pożegnać, nim wyruszy w drogę.

 

W środku była tylko jedna, lecz za to bardzo przestronna izba. W samym rogu, przy stoliku, na kilku warstwach siana i różnego rodzaju materiałów leżał mały chłopczyk. Gdy tylko zobaczył Kagiso, uniósł lekko główkę.

- Hej, tato. – Uśmiechnął się delikatnie, choć oczy miał mętne, a usta blade. – Znów jedziesz?

Kagiso przykucnął obok, złapał jego dłoń i kiwnął głową.

- Na polowanie? – ciągnął chłopiec, co chwila zanosząc się strasznym kaszlem.

Znów przytaknął.

- Ale wrócisz niedługo?

- Zanim się obejrzysz, będę z powrotem – odparł, ściskając mocniej rączkę syna i powstrzymując łzy. – Odgonimy wtedy od ciebie tę straszną klątwę, to podłe choróbsko.

Maluch uśmiechnął się ponownie i zamykając oczy, opadł na posłanie.

- Będę czekać – wyszeptał cichutko.

 

Włożył najwygodniejsze buty i najlepsze spodnie. Wsadził kapelusz na głowę, złapał plecak, ucałował Amue i ruszył pieszo do Isiro, oddalonego od ich wioski jakieś trzydzieści kilometrów. Zabrał się z paroma mężczyznami z Guama, których spotkał na wcześniejszych polowaniach, a w drodze dołączyło także kilka osób z Nala i Tawa. Na miejscu mieli się stawić o dwudziestej, gdzie godzinę poświęcali na zapoznanie się z resztą ekipy, rozdzielanie obowiązków, zgrupowanie w zespoły, podział broni i aut. W zależności od ilości osób biorących udział, czas ten mógł się trochę wydłużyć, jednak do parku Garamba mieli dotrzeć najwcześniej o pierwszej w nocy. Można było sobie na to pozwolić.

W Isiro byli chwilę przed dwudziestą. Bez problemu znaleźli dom, w którym miało się odbyć spotkanie - dla większości z nich nie był to pierwszy raz. Z wnętrza dochodziły podniesione głosy kilku osób. Nauczony doświadczeniem Kagiso, wiedział, że w takich sytuacjach lepiej poczekać na zewnątrz. Usiadł na kamieniu przy wejściu i zaczął rysować patykiem na piasku portret pięknej Amue. Nie miał zamiaru podsłuchiwać, lecz głosy stawały się coraz głośniejsze i coraz trudniej było mu udawać, że nic nie słyszy. Kierowany ciekawością, zerknął do środka przez szparę między framugą a kotarą.

 

W dużym, jasno oświetlonym pomieszczeniu kłóciło się czterech mężczyzn. Pierwszego, stojącego przy, mieszczącym się na stole, ogromnym arsenale broni, rozpoznał natychmiast. Kotsi Ndakiza był jednym z najbardziej znanych przemytników w Demokratycznej Republice Kongo. Stanowił łącznik pomiędzy zleceniodawcą a wykonawcami z okolic Isiro, to od niego Kagiso dostawał informację o polowaniach i miejscach spotkań, on zaopatrywał ich w potrzebną broń i transport. Teraz z zadowoloną miną sprawdzał ostrość czarnej maczety.

Po jego prawej stronie stał gruby Azjata. Prawdopodobnie zleceniodawca lub, co według Kagiso było bardziej prawdopodobne, człowiek zleceniodawcy. Wątpił, aby jakaś wysoko postawiona szycha fatygowała się osobiście do Kongo. Wyraźnie zdenerwowany przecierał czoło chusteczką i łamanym angielskim tłumaczył coś towarzyszom.

- … aby było bezpiecznie Panowie, pan Hwang musi dostać swój towar. – Zdołał wyłapać z bełkotu Azjaty. Stojący przy lampie wysoki mężczyzna w beżowej koszuli przeciągnął ręką po twarzy i poprawił kapelusz. Pod kołnierzykiem, na jego piersi widniał emblemat Narodowych Parków.

- Dlatego zaoferowałem wam, Panowie, swoją pomoc – powiedział, odwracając się plecami do drzwi i raźnie gestykulując. – Jest tylko jeden mały problem. Przez te ciągłe odwiedziny WWF mamy wojsko na karku, a niektórzy ze strażników są… nadgorliwi – Ostatnie słowo wypowiedział prawie sycząc.

- Jeszcze żołnierzyków nam tu brakowało – burknął czwarty z mężczyzn, który do tej pory siedział cicho na krześle i bawił się nożem. Miał ciemną karnację i czerwono-białą chustę na głowie.

- Jak chcesz to się wycofaj Samir, moi chłopcy dadzą sobie radę i bez tej twojej bandy wypierdków – zarechotał Kotsi.

- Marna prowokacja, a tfu! – Arab splunął na podłogę w stronę przemytnika. – Mi bez różnicy, czy prócz słoni powystrzelam wrogą armię, ale biegać z towarem nie będę, za ciężkie diabelstwo.

- W razie czego, towar rekwiruję ja – uspokoił ich strażnik. – Jako Nadzorca mam do tego pełne prawo. Potem przekażę go panu Ling – wskazał głową na grubego Azjatę – a pan Ling, panu Hwang.

- Cudownie! – Kotsi z uśmiechem klasnął w dłonie. - Skoro wszystko jasne, to wypada kończyć spotkanie, Panowie. Nasi chłopcy przyjechali. – Jego wzrok zatrzymał się na czającym się za kotarą Kagiso.

Azjata i strażnik kiwnęli głowami i pośpiesznie ruszyli w stronę tylnego wyjścia. Kotsi rozsunął zasłonę, gestem zapraszając przybyłych do środka.

 

Zajęli miejsce w dużym pomieszczeniu pełnym broni. Choć z okolic Isiro przybyli już wszyscy, czekali jeszcze pół godziny, aż zbiorą się ludzie Samira. Kagiso wiedział kim są. Nie pierwszy raz miał z nimi do czynienia. Dżandżawidzi - członkowie okrutnej arabskiej milicji, od lat terroryzowali murzyńską ludność w Sudanie. Teraz, handlując ciosami słoni, próbowali zarobić na swoją wojnę. Każda z zebranych w tym domu osób miała swoje powody i nie jemu było je oceniać.

O dwudziestej trzydzieści dołączyło do nich czterech białych mężczyzn - ludzi Linga, mających kierować grupami zadaniowymi. Przedstawili się jako Tom, Sam, Jo oraz Jimmy i zaczęli rozdzielać obecnych na cztery zespoły. Kagiso trafił do zespołu Jimmiego, który rozdawał broń podług ich doświadczeń w polowaniu.

- Pierwszy raz? – spytał dziarsko z wyraźnie amerykańskim akcentem.

- Szósty – odpowiedział Kagiso patrząc mu w oczy.

- No to ekstra, stary! – Mężczyzna wyraźnie się ucieszył. – Będziesz zbierać ciosy i chronić nasze tyły.

Wcisnął mu w dłoń dużą, beżową torbę, maczetę i snajperkę. Sam dzierżył kałasznikowa.

O dwudziestej pierwszej siedzieli już w przygotowanych wcześniej samochodach terenowych oraz ciężarówkach i ruszali w stronę Narodowego Parku Garamba znajdującego się na granicy z Sudanem Południowym. Podróż miała trwać cztery godziny. Cztery godziny wymyślania taktyki i powtarzania zasad.

 

Gdy po pierwszej w nocy znaleźli się w Nagero, wsi sąsiadującej z parkiem, amerykanie wysłali po dwie osoby z każdego oddziału na przeszpiegi.

- Nasz człowiek z parku i pan Ndakiza robili rozeznanie już od miesiąca, ale lepiej się upewnić – mruknął Jimmy z lornetką w ręku. Po chwili szeroki uśmiech zagościł na jego twarzy i zawołał wesoło – Wracają, jest znak! Możemy ruszać!

Zbliżali się powoli do wschodniej części parku. Zgodnie z przekazanymi przez zwiadowców informacjami, ich oczom ukazało się całkiem pokaźne stado słoni. Osiemnaście, może dwadzieścia sztuk.

Samir, ze swoimi ludźmi zaatakowali od północy, drużyna Sama od zachodu, Joego od wschodu, a oni i zespół Toma od południa. Warkot kół, krzyki mężczyzn i huk wystrzałów spłoszyły zwierzęta. Zbijały się małe w gromadki, chroniąc młode, uciekały dziko, natrafiając chwilę później na inny oddział maszerujący wprost na nie. Największe byki nacierały, próbując powalić przeciwników i po sekundzie padały od wystrzelonych w ich kierunku, kilkudziesięciu kul.

Kagiso, zgodnie z powierzonym mu zadaniem, starał się ubezpieczać tyły, rąbał ciosy maczetą i podawał je komuś, kto przenosił towar do aut. Jimmy i Tom dopadli ciężarną słonicę, wbijając w nią zakończone stalą kije. Strzelili kilkakrotnie, przebijając grubą skórę zwierzęcia i patrzyli, jak krwawiąc, upada na ziemię. Jimmy wyciągnął maczetę i począł z całych sił rozcinać jej brzuch.

- Kurwa, co ty wyrabiasz!? – wrzasnął mu nad uchem Tom, szarpiąc za ramię. – Przecież młode są nic nie warte!

- Ach, no faktycznie! Ja pierdolę, zapomniałem! – odkrzyknął Amerykanin i zanosząc się śmiechem, pognał dalej, dołączając do grupy atakującej dwa okazałe samce.

Kagiso zbliżył się do ciężarnej słonicy, by wyrwać jej ciosy. Spoglądała na niego wielkimi oczami, mrugając od czasu do czasu resztkami sił. Zacisnął pięści i starając się myśleć tylko o konieczności wyleczenia synka, strzelił jej w głowę.

Kawałek dalej, Samir z resztą Dżandżawidów otoczyli pokaźną grupę zwierząt. Najstarsze samice utworzyły krąg, broniąc swoimi ciałami małych słoniątek. Kagiso patrzył, jak jedna po drugiej upada, a młode zawodzą dziko. Grupa Sama natarła na słoniątka, starając się je uciszyć, jednak huk wystrzałów, śmiechy i pokrzykiwania kłusowników robiły jeszcze większy hałas.

- Jesteście za głośno! Ściągniecie straż! – krzyknął do Jimmiego.

Mężczyzna odwrócił głowę. W jego oczach odbijała się chęć mordu.

- Żaden zasrany czarnuch nie będzie mi mówił co mam robić! – wrzasnął wściekle i uderzył go w twarz.

Kagiso nie miał nawet szansy zareagować, w tym samym momencie przybiegł do nich zziajany Samir. Chusta opadała mu na czoło, a kremowe dotychczas ubranie przybrało czerwono-brunatny kolor.

- Już chyba wszystkie – wyzipiał, ledwo łapiąc oddech. – Kilka uciekło jak dobijaliśmy samice, psia mać!

- To nic, poczekamy – mruknął Jimmy. – Te głupie zwierzęta zawsze wracają opłakiwać swoich zmarłych.

Kagiso chciał mu powiedzieć, że to bez sensu, że czekanie tyle godzin jest zbyt niebezpieczne, lecz z północy doszedł ich donośny głos, któregoś z ludzi Ndakiza.

- Wojsko! Wojsko!

Samir w ułamku sekundy ulotnił się niczym kamfora. Jimmy upuścił broń i pognał w kierunku aut. Kagiso ruszył za nim, ale nim dotarł na miejsce dżandżawidzi zdążyli zająć pięć samochodów. W pozostałych trzech siedziała już grupa Toma, skutecznie zrzucając każdego, kto próbował wdrapać się na pakę. Zrobił w tył zwrot i pobiegł pędem na wschodnią część parku, zebrane ciosy ciążyły mu w beżowej torbie. Poczuł silne uderzenie w tył głowy i upadł na ziemię.

- Mamy jednego! – Zdążył jeszcze usłyszeć, nim stracił przytomność.

 

Siedział związany na miejscu rzezi. Ciała słoni zaczynały potwornie śmierdzieć i miał wrażenie, że zaraz zwymiotuje. Obok niego stało przynajmniej dwudziestu ludzi Ndakiza, a na samym końcu Jimmy i Sam. Pilnowało ich kilkunastu wojskowych i tyle samo strażników parku. Głowa mu pękała, a do jego uszu powoli docierały pierwsze podniesione głosy.

- Usłyszałem straszny hałas, nie w mojej części, co prawda, ale miałem to przeczucie – tłumaczył mężczyźnie w mundurze, jeden ze strażników. – Pomyślałem sobie, że bezpieczniej będzie was wezwać.

- Dobrze pan zrobił – odpowiedział tamten, kiwając głową i obserwując złapanych.– Teraz będzie trzeba coś z nimi począć. – Przeniósł wzrok na swoich, szukając podpowiedzi.

- Tych dwóch chłopców jest ode mnie! – krzyknął jeden z mężczyzn. Przepychał się na przód, wskazując ręką Sama i Jimmiego. Kagiso poznał go od razu. Stał przed nim nadzorca, którego widział w domu Ndakiza.

- Złapaliśmy ich razem z resztą – zaprotestował wojskowy.

- Chłopcy patrolowali park, na moje polecenie – kontynuował strażnik, ignorując zupełnie opłakany stan ubrań Amerykanów. – Nie mieli przy sobie przecież ani ciosów, ani broni! Ewentualne konsekwencje przyjmę osobiście.

Reszta zebranych popatrzyła się po sobie. W końcu dowódca kiwnął powoli głową.

- A co z towarem?

- Zabezpieczony, poczekamy, co powie rząd i WWF. – Wyciągnął plakietkę nadzorcy parku narodowego. – Do tego czasu zostanie u mnie.

Słowa Azjaty zadudniły Kagiso w głowie. „Panowie, pan Hwang musi dostać swój towar”. Wiedział z pewnością, że pan Hwang dostanie swój towar, a rząd i WWF nie zobaczą go na oczy. On i reszta ludzi Ndakiza stali się w tym momencie zbędnym i niebezpiecznym balastem.

Resztkami sił podniósł się na nogi i wykorzystując ogólne zamieszanie, potężnie uderzył łokciem stojącego za nim żołnierza. Pędem rzucił się do ucieczki. Lina wiążąca ręce krępowała mu ruchy i obcierała go, raniąc nadgarstki, lecz starał się nie zwracać na to uwagi.

Usłyszał jeden strzał, zaraz potem drugi. Upadł tuż przy ciele ciężarnej słonicy, którą Jimmy z Tomem skatowali tej nocy. Widział, jak krew spływa mu po policzkach, jak zielona koszula, którą jego kochana Amue codziennie prała w drewnianej bali, robi się coraz bardziej czerwona.

Dobiegło do niego dwóch strażników.

- Pieprzeni zabójcy słoni! – krzyknął młodszy, stając nad nim.

- Zabójcy? - Starszy poklepał swojego towarzysza po ramieniu. – Ja myślę, że raczej kozły ofiarne, mój synu.

Spojrzał Kagiso w oczy, wyjął broń i wycelował.

Średnia ocena: 4.8  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (13)

  • Ronja 05.08.2015
    Tekst mi się jakos dziko rozjechał, przepraszam za to. Poprawie jutro, dzis juz nie dam rady.
  • KarolaKorman 06.08.2015
    Przepłynęłam przez tekst z wielką przyjemnością czytania. Temat przykry, niecodzienny na opowi za co plus. Ode mnie zasłużone 5 :)
  • Chris 06.08.2015
    Cieszę się, że poruszyłaś taki temat. Brawo. Ale jak go poruszyłaś? Z klasą i pełnią profesjonalizmu. 5!
  • Ronja 06.08.2015
    Dzięki Karola, dzięki Chris :) Cieszę się, że temat wam pasował. Nie jestem fanatyczną obrończynią praw zwierząt ale problem zabijania słoni zawsze łapie mnie za serducho.
  • Chris 06.08.2015
    Słonie są ekstra! Człowiek na początku wygląda jak larwa, a z czasem się zmienia. Słoń rodzi się szary i wygląda jak normalny słoń, tylko, że maleńki. A wiesz czemu słoń ma trąbę?
    Żeby się tak gwałtownie nie zaczynał ;)
  • Ronja 06.08.2015
    Hahaha :D O matko i córko :D
    Fantastycznie ująłeś to rodzenie się słoni, jest w tym swój urok! Poza tym ich opiekuńczość i przywiązanie do rodziny rozwala mnie na łopatki :)
  • Niebieska 06.08.2015
    Piękne słowa. To opowiadanie mega mnie wciągnęło. Ładnie opisałaś drażliwy temat. Podobał mi się ogólny zarys i fabuła. Fajnie wszystko dopasowałaś. Już od pierwszego zdania można było się wczuć w klimat. Niestety, było sporo błędów. Głównie chodzi o przecinki. Znalazłam też parę niezgadzających się fragmentów. Poza tym świetne zakończenie, aż się smutno robi. Za błędy i drobne niedociągnięć, 4 :)
  • Ronja 06.08.2015
    Strasznie się cieszę, że ci się spodobało :) Szczerze powiem, że miałam obawy, czy aby nie chcę wcisnąć za dużo w jedno opowiadanie.. ^^ Jeśli chodzi o przecinki to mi już ręce opadają. Czytam ten poradnik, sprawdzałam tekst, wydaje mi się, że jest dobrze, a nie jest i tak w kółko... Co za zmora ;P
    Czy, jeśli znalazłabyś chwilę, to wypisałabyś mi te fragmenty z niedociągnięciami? Bo tak nie może być, a w swoim ciężko mi czasem wyłapać (coś siedzi w głowie a nie na piśmie). Byłabym mega wdzięczna!
  • Niebieska 06.08.2015
    Nie martw się, też tak mam, że sprawdzam po pięć razy swoje opowiadanie, a i tak są błędy. :P
    Od razu mówię, że nie jestem jakimś specem od przecinków, ale spróbuję pomóc. Jeśli chodzi o niedociągnięcia to właśnie od nich zacznę. A więc:

    Fragment z godzinami najbardziej rzucił mi się w oczy. Pozwolę sobie zrobić schemat, tak będzie mi łatwiej.
    Zacytuję:
    "Na miejscu mieli się stawić o dwudziestej, gdzie godzinę poświęcali na..." - o 20 miało być spotkanie.
    "W Isiro byli chwilę przed dwudziestą." - przed 20 byli na miejscu.
    "Choć z okolic Isiro przybyli już wszyscy, czekali jeszcze pół godziny, aż zbiorą się ludzie Samira." - o 20:30 byli już wszyscy.
    "O dwudziestej trzydzieści dołączyło do nich czterech białych mężczyzn..." - 23 - koniec zebrania.
    "O dwudziestej pierwszej siedzieli już w przygotowanych wcześniej..." - 21 - najpierw piszesz 23, a potem 21. Rozumiem, że to taki mały błąd
    I dopiero tutaj zaczyna się mętlik:
    "Podróż miała trwać cztery godziny. Cztery godziny wymyślania taktyki i powtarzania zasad. " - skoro o 23 wyruszyli, bo tam wcześniej był błąd, to jak podróż miała trwać 4 godziny, to powinni być o 3 na miejscu.
    A napisałaś tak:
    "Gdy po pierwszej w nocy znaleźli się w Nagero, wsi..." - czyli o 1 byli na miejscu, więc nie mogli jechać 4 godzin

    A teraz przecinki:
    "- Tak jak ty Amue nie musisz nosić codziennie drewnianej bali z rzeki czy pomagać babkom – odpowiedział spokojnie." - skoro powiedział spokojnie, co za tym idzie wolno, wypadałoby wstawić jakieś przecinki w wypowiedź
    "W środku była tylko jedna, lecz za to bardzo przestronna, izba." - wydaje mi się, że tutaj nie jest potrzebny przecinek przed izba
    "Uśmiechnął się delikatnie, choć oczy miał mętne a usta blade." - przed a przecinek
    "W zależności od ilości osób biorących udział czas ten mógł się trochę wydłużyć, jednak do parku Garamba mieli dotrzeć najwcześniej o pierwszej w nocy." - zdaje mi się, że przed czas brakuje przecinka; i tu znów z godziną problem
    "Bez problemu znaleźli dom, w którym miało się odbyć spotkanie- dla większości z nich nie był to pierwszy raz." - tutaj brakuje spacji przed myślnikiem
    "Kierowany ciekawością, zerknął do środka przez szparę między framugą a kotarą." - przecinek przed a
    "W dużym jasno oświetlonym pomieszczeniu" - przed jasno przecinek
    "Kagiso wiedział, kim są." - tutaj jest niepotrzebny
    "Każda z zebranych w tym domu osób miała swoje powody i nie jemu było, je oceniać." - literówka; niepotrzebny przecinek
    "O dwudziestej trzydzieści dołączyło do nich czterech białych mężczyzn- ludzi Linga..." - spacja
    "Przedstawili się jako Tom, Sam, Jo i Jimmy i zaczęli rozdzielać" - w takim wypadku powinnaś zastąpić drugie czymś innym lub postawić przecinek
    "Kagiso trafił do zespołu Jimmiego, który rozdawał broń podług ich doświadczeń w polowaniu." - podług?
    "Stanowił łącznik pomiędzy zleceniodawcą a wykonawcami z okolic Isiro, to od niego Kagiso dostawał informację o polowaniach i miejscach spotkań, on zaopatrywał ich w potrzebną broń i transport. " - przecinek przed a; myślę, że lepiej zrobić z tego 2 zdania
    "Stojący przy lampie wysoki mężczyzna w beżowej koszuli przeciągnął ręką po twarzy i poprawił kapelusz. " - chyba przed przeciągnął powinien być przecinek
    "strażników są… nadgorliwi – ostatnie słowo wypowiedział prawie sycząc. " - z wielkiej litery po myślniku
    "...kontynuował strażnik, ignorując zupełnie, opłakany stan ubrań Amerykanów." - drugi przecinek niepotrzebny

    To tyle. Z większością możesz się nie zgodzić lub ja się mylę, jak wspominałam nie jestem orłem od tych spraw.
  • Ronja 06.08.2015
    Jesteś wielka! Nie wiem jak mam dziękować! Ogarnę te błędy jak tylko wrócę do domu. Gdzieś czytałam, ze w wyrażeniach "miedzy tym a tym" nie stawia się przecinków i nie wiem tylko co począć z tym podpunktem.
    Z czasem to tak : tam jest 20:30, nie 23 dlatego ten mętlik (tak mi się zdaje). Przed 20 byli na miejscu, weszli do chaty, pol godziny potem dołączyli ludzie Samira, chwile pozniej (o 20:30) Jimmy i reszta. O 21 wyruszyli (tu faktycznie powinno być po 21, poprawie to), jechali 4h wiec po 1 byli na miejscu. Wydaje mi się, ze tak to powinno wyglądać w tekście.
  • Niebieska 06.08.2015
    Oj, bez przesady :D Z wielką chęcią pomagam. :)
    A co do czasu, mój błąd. Źle przeczytałam. Cofam, wybacz.
  • Ronja 06.08.2015
    W każdym razie jeszcze raz wielkie dzięki. Ja również służę swoją pomocą. Oczywiście nie w przecinkach ;), ale kwestie fabularne zawsze z chęcią skomentuję ;).
  • Niebieska 27.09.2015
    Błędy - 10 - Nie znam się na nich tak dobrze, a te co były wcześniej to widzę, że poprawiłaś, więc jak dla mnie jest w porządku.

    Pomysł - 9 - Bardzo ciekawy, niespotykany. Mało kto opisuje takie wydarzenia i dobrze, że dałaś to do tej bitwy. Większość poszła w całkiem innym kierunku, a ty poruszyłaś taki ważny temat.

    Całokształt - 8 - Dobrze dobrane słownictwo. Zdania mają ładną konstrukcję. Z łatwością można się wczuć w klimat opowiadania.

    Podsumowanie: 27/30

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania