Poprzednie częściBitwa literacka - "Mamusia"

Bitwa literacka - Dwadzieścia minut (kiedy patrzę przez różowe okulary)

Stacja odlotów i przylotów w Hatkorn jest mała i wiecznie zatłoczona. Wąskie schody o szerokości jednego metra utrudniają swobodne poruszanie się, a zdezelowane, przegniłe barierki wołają o pomstę do nieba. Po budynku kręcą się dziesiątki zdenerwowanych ludzi, pragnących jak najszybciej wynieść się z tego miasta i klnących wściekle na wszystko dokoła. Poczekalni praktycznie nie ma, więc kolejka wychodzi za drzwi na brudną ulicę.

Bilety wydaje zawsze ta sama kobieta. Wygląda zza obdrapanego kontuaru, patrząc na podróżnych znudzonym wzrokiem. Jej ruchy są powolne i mechaniczne, takie same jak u siedzącego w szarej budce, potarganego stróża i informatora o pożółkłych zębach. Nie trzeba być geniuszem, by wiedzieć, że Hatkorn nie jest dobrym miejscem do życia. To miasto nieudaczników, leni, pechowców i Ziemian. Jednak stwierdzenie, że nie ma tu nic godnego uwagi, zdecydowanie mija się z prawdą. Do zaśniedziałej stacji przylega bowiem wysoki na trzydzieści metrów, kamienny mur. Właściwie jest to pozostałość po wybudowanym niegdyś kompleksie, odgradzającym przeklęte Hatkorn od reszty świata. Teraz nie pełni już żadnej funkcji. Po prostu jest – bezużyteczne, stare i brzydkie, jak wiele innych rzeczy tutaj. Z pozoru kolejna ruina, jednak gdy ktoś wespnie się na szczyt, zobaczyć może nie tylko bezbarwne zabudowania slumsów, ale także miejsca, dokąd ich mieszkańcy pragną uciec. Złote lasy śpiące w obłokach lśniącej mgły, kolorowe wioski i żyzne pola, pnące się do góry srebrne budynki miast, olbrzymią wieżę zegarową w Senset, zatokę Zula oraz ciągnące się daleko za nią Turkusowe Morze. A gdy podniesie głowę do góry, dwa błękitne księżyce majaczące niczym duchy w oddali, wydadzą mu się równie możliwe do złapania, co zabłąkane, brzęczące dookoła owady.

Widok ten, wart jest więcej, niż wszystkie skarby tego świata.

 

***

 

- Długo masz zamiar tu siedzieć? – zaskrzeczał tuż nad moją głową Triste.

- Tyle, ile będzie trzeba. – Wzruszyłem ramionami i spojrzałem w dół. Ludzie zbierający się pod stacją wyglądali jak mrówki – maleńkie kształty obijające się o siebie i miotające pozornie bez celu.

- Ja ci mówię, Zen. To nie skończy się dobrze. Mam złe przeczucia.

- Sam wiesz, że będzie jeszcze gorzej, jeśli damy nogę. – Moja wyobraźnia powędrowała do szefowej oddziału, krzyczącej bardzo głośno i wymachującej rękami. Już słyszałem w głowie słowa „dezercja” i „to twoja wina”.

Po prawej stronie coś zaczęło nieznośnie trzeszczeć. Obydwaj odwróciliśmy głowy. Z megafonu zawieszonego na drewnianej ścianie jeszcze przez chwilę wydobywał się kujący w uszy szczęk, po czym dźwięk wyklarował się, przechodząc we flegmatyczny, damski głos.

- Zeppelin z Arport zatrzyma się za dziesięć minut przy wieży północnej. – Poinformowała kobieta tonem wyrażającym najwyższe znudzenie. – Powtarzam. Zeppelin z Arport zatrzyma się za dziesięć minut przy wieży północnej.

Informację zakończył zgrzyt odkładanej słuchawki i kolejna fala trzasków.

- To już trzeci odkąd tu siedzimy, Zen. – Triste wylądował obok, na kamiennym murze. – Nikt nie przyleci, mówię ci. Ściągnęliśmy jakąś bogu ducha winną istotę i teraz musimy ratować ją sami.

- Nie kracz! – Machnąłem ręką, bo poczułem, jak z powrotem wzbija się w powietrze, muskając moje ucho.

- Zginiemy. – Podsumował krótko, odlatując wyżej i siadając na megafonie. Podskoczył zaskoczony, gdy ten znów zatrzeszczał.

- Pan Zenon Jeldec proszony do głównej sali. – Tym razem w głosie kobiety znudzenie mieszało się z irytacją. Najwyraźniej nie przepadała za dodatkowymi zadaniami. – Powtarzam, pan Zenon Jeldec proszony do głównej sali odebrać połączenie.

Odwróciłem się do Trista, posyłając mu zwycięski uśmiech, ale tylko pokręcił łbem i usiadł mi na ramieniu. Kiedy schodziłem w dół kamienną ścianą, stawiając ostrożnie kolejne kroki między wgłębieniami w śliskim murze, byłem pewien, że mruczy do siebie: „spadniesz”.

 

Po minie kobiety za kontuarem poznałem, że miała cichą nadzieję, iż się nie zjawię. Niestety. Czekałem na ten głupi telefon od dobrych paru godzin.

- Proszę wejść na zaplecze. Aparat jest na prawo, przy lustrze – burknęła, łypiąc na mnie wściekle. Kiwnąłem głową, nim zniknąłem za drzwiami.

W pomieszczeniu pachniało mokrym drewnem i pleśnią. Wziąłem słuchawkę do ręki i przełknąłem ślinę. A co jeśli Triste ma rację? Zarząd nie ma obowiązku przysyłać pomocy. Właściwie cała ta sytuacja wynikła wyłącznie przez moją pomyłkę. Wciągnąłem powietrze i przycisnąłem mosiężną rączkę do ucha.

- Tu Zenon Jeldec – wychrypiałem dziwnym tonem, bo gardło odmawiało już współpracy.

- Jeju, Zen! W końcu! Ile można na ciebie czekać? – Dobrze mi znany, piskliwy głos szefowej odbił się echem po całym pokoju. Już otwierałem usta, by wytłumaczyć, jak ciężko schodzi się z muru z jęczącym ptakiem na ramieniu, lecz najwyraźniej pytanie było retoryczne. Prawie natychmiast odezwała się ponownie, nie czekając na odpowiedź. – Dostaliśmy informację, że dziewczyna wylądowała w Tarnbud. Kawał drogi stąd na zachód. Chciałam przechwycić ją na miejscu, ale nie daliśmy rady. Za daleko, psia mać!

- Zabrali ją? – zapytałem, chociaż w głębi ducha znałem odpowiedź.

- Prawie natychmiast. Rząd jest zadziwiająco dobrze poinformowany. – Westchnęła. - Za jakieś piętnaście minut powinni być w Centrum Kwarantanny, to dziesięć kilometrów od miejsca, w którym jesteś…

- Wiem, wiem.

- Będą ją tam trzymać, póki proszek Zelova, który przyjęła na Ziemi, nie przestanie działać. Percepcja nie da rady, organizm wytworzy antyciała, a wtedy wyślą ją do Hatkorn, by tkwiła do końca życia w tej szarości stworzonej przez przestraszony umysł. Dzięki twojej zafajdanej pomyłce. – Wyraźnie zaakcentowała ostatnie słowa. - Co ty na to?

- Kiepsko to wszystko brzmi – mruknąłem. Słuchawka ślizgała się od potu. – Poszedłbym tam już dawno…

- Ale? – Szefowa wydawała się zniecierpliwiona.

- Triste ciągle lata mi nad uchem… Mówi, że to się nie uda. On chyba ma racje. Nie mam tam czego szukać, przynajmniej nie sam. – Starałem się brzmieć przekonująco. Wyszło tak żałośnie, że aż zrobiło mi się głupio.

- Tak też myślałam. – Westchnęła ponownie. – Dlatego wysłałam do ciebie Iana. Leci z Arport. Powinien zaraz być na miejscu.

Przypomniałem sobie wygłaszaną przez megafon informację znudzonej kobiety i jęknąłem w duchu.

- Liczę na was. – Ton szefowej nie przyjmował sprzeciwu. Chciałem powiedzieć coś o tym, że Ian mnie nie cierpi i że z nim z pewnością zginę równie prędko, co samemu, jednak ubiegł mnie dźwięk odkładanej słuchawki.

Spojrzałem przerażonym wzrokiem na Trista. Zleciał z ciemnej, dębowej szafy i usiadł mi na ramieniu.

- Mówiłem! – zakrakał głośno.

 

Według mojego kieszonkowego zegarka zeppelin z Arport cumował już od dwóch minut, zawieszony w powietrzu nad Hatkorn. Jednak do tej pory z północnej wieży zeszła jedynie starsza kobieta z owiniętym brunatną szmatą zawiniątkiem. Gdy spod materiału zaczęło dochodzić ciche kwilenie, staruszka potrząsnęła nim i spłoszona uciekła boczną uliczką w kierunku centrum. Zbyt długa suknia sprawiała, że co chwilę potykała się, z trudem łapiąc równowagę. W momencie, gdy znikała za brudną, żółtą kamienicą, stróż stacji Hatkorn wyczłapał się ze swojej budki. Podrapał się po głowie, zerknął na wejście do wieży, po czym ręką dał znak wylatującym. Droga na górę została otwarta, co znaczyło tyle, że wszyscy przylatujący opuścili już pojazd. Spojrzałem ponownie na zegarek. Złote wskazówki w kształcie bełtów pokazywały siódmą zero cztery. Słyszałem równomierne tykanie mechanizmu. Zniecierpliwiony zacząłem dreptać w miejscu.

- Powinien już tu być – syknąłem pod nosem.

- Ktoś go pewnie zepchnął z góry i leży gdzieś tam, po drugiej stronie, ze złamanym karkiem – stwierdził nazbyt wesoło Triste.

- Głupoty gadasz. – Starałem się go nie słuchać.

Tłum pasażerów piął się po schodach na górę, zapominając o podstawowych zasadach savoir vivre. Kobieta w olbrzymim kapeluszu z piórem właśnie kopnęła w twarz mężczyznę, który wywrócił się na piątym stopniu, a dzieciak w białych pantalonach próbował dostać się na szczyt, trzymając plecy przypadkowych ludzi. Byłem pewien, że gdy tylko zasiądą w sterowcu, pewni swoich miejsc oraz rychłego odlotu, szybko zapomną o tej śmiesznej przepychance i ponownie włożą sobie kij w dupę.

Zacząłem chodzić tam i z powrotem, odliczając równe cztery płyty chodnikowe. Przystanąłem, dopiero gdy w pchającym się na szczyt tłumie zapanowała, jeszcze większa niż dotychczas, wrzawa. Oburzone, donośne krzyki słychać było zupełnie wyraźnie na sto metrów przed wieżą. Dwie osoby zleciały na sam dół, wywijając fikołki. Niektórzy kryli rękami głowy. Minęła jeszcze spora chwila, nim dałem radę zobaczyć, co jest przyczyną owego rozgardiaszu.

Wielka, masywna postać brnęła pod prąd, torując sobie siłą drogę w dół. Olbrzymi, ciemnoskóry mężczyzna odrzucał na boki każdego, kto utrudniał mu zejście. Na szerokie ramiona zarzucony miał śliwkowy surdut, na kędzierzawych włosach usadzony mały melonik, a na nogach wysokie buty. Wyglądał tak komicznie, że poczułem zażenowanie. Gdy tylko napotkał mój wzrok, przyśpieszył kroku.

- Pomyliłem zejścia – poinformował, stając przede mną. – Bawisz się w Aladyna? – Uniósł brwi, taksując mnie od stóp do głów spojrzeniem pełnym pogardy.

Przeniosłem wzrok na swój strój. Luźne, zwiewne spodnie i jasna koszula, które ułatwiały życie w upałach Hatkorn, ubrudzone były ziemią i trawą pokrywającą mur. Mimo wszystko wciąż prezentowały się o niebo lepiej niż dziwaczne ubranie Iana. Postanowiłem zignorować jego uwagę.

- Rozmawiałem z Szefową. Mówiła, że masz mi pomóc odbić dziewczynę. – Przeszedłem od razu do meritum.

- Ta, nie mamy za dużo czasu, proszek powinien działać jeszcze jakąś godzinę, musimy się szybko uwinąć.

- I tak nie damy rady przetransportować jej do bazy w tym czasie.

- W porządku, potrzebny sprzęt mam przy sobie. – Uśmiechnął się zawadiacko, poklepując dłonią przywieszoną do pasa, jedwabną sakwę. – Do Centrum Kwarantanny powinniśmy dojechać w dwadzieścia minut, to daje nam spokojnie pół godziny na znalezienie i wyprowadzenie dziewczyny.

- Dojechać? – zdziwiłem się.

- No, chyba że masz w zapasie latający dywan. – Zaśmiał się ze swojego żartu, ukazując rząd śnieżnobiałych zębów. – Marvin zostawił dwa choppery w garażu na Jasnodworskiej. W razie co. Nie obrazi się, jeśli sobie pożyczymy na chwilkę.

Pomyślałem, że Marvin jak najbardziej mógłby się obrazić, zwłaszcza że swój sprzęt traktował jak świętość, w przeciwieństwie do Iana, ale wolałem nie dyskutować.

 

Ulica Jasnodworska znajdowała się nieopodal stacji odlotów i przylotów w Hatkorn, przy zmęczonym czasem ratuszu i małym bazarku, na którym podobno można było czasami znaleźć rzeczy z Ziemi. Triste twierdził, że to bzdura, podpucha na tych, którzy tęsknili do domu, do którego nigdy nie będą mogli powrócić. Ciężko było się z nim nie zgodzić. W tak smutnym miejscu fałszywa nadzieja sprzedawała się najlepiej.

Garaż, przy którym stanęliśmy, wyglądał jak betonowy kontener, zamykany metalową zasuwką, odgrodzony od reszty świata rdzawą płachtą ze sztywnego materiału. Wzdłuż ciągnął się szereg identycznych budynków. Ian przykucnął przy zamku i począł przeszukiwać sakiewkę. Czerwone słońce zdążyło już schować się za horyzontem. Ulicę rozjaśniał jedynie słaby blask latarni i błękit nocnego firmamentu. Oparłem się o ścianę, nie mając pojęcia, do czego mógłbym się w tym momencie przydać. Najwyraźniej było to kiepskie posunięcie, bo Ian obdarzył mnie wściekłym spojrzeniem.

- Przesuń się, światło mi zasłaniasz! Nic nie widzę, psia mać! – wychrypiał.

Odsunąłem się posłusznie w bok.

- Nigdy się do tego nie przyzwyczaję – kontynuował Ian, spoglądając w górę, a ja zrozumiałem, że nie chodzi mu o moją nieudolność, a o zawieszone na niebie dwa ogromne, błękitne księżyce. – Tobie to nie robi różnicy, co? Nie znasz srebrzystego lśnienia Ziemskiego Satelity.

Wzruszyłem ramionami.

- Wiem, że jest jeden i wydaje się mniejszy.

Ian parsknął. Chciałem powiedzieć, że to nie moja wina, że urodziłem się ślepy i nie moja wina, że dopiero tutaj odzyskałem wzrok, ale właśnie znalazł kluczyk i radośnie wepchnął go do zamka, otwierając garażowe drzwi.

- Oto i dwa skarby Marvina! – zawołał wesoło, podchodząc do starego, czarno-czerwonego choppera. Pogłaskał kierownice wielką łapą i poklepał siedzenie – No, nie ma na co czekać. Wsiadamy!

- Zen, ja ci mówię. To jest naprawdę kiepski pomysł. Zdajesz sobie sprawę, że prowadzenie pojazdów nie jest twoją mocną stroną? – zakrakał Triste, robiąc kółko nad moją głową.

- Przestań. Wiesz, że nie mam wyjścia – odburknąłem, a Ian spojrzał na mnie pytającym wzrokiem.

– Triste twierdzi, że nie powinienem jechać – wyjaśniłem szybko.

- Nie powinieneś to słuchać się ptaka istniejącego wyłącznie w tej twojej chorej bani – stwierdził dobitnie Ian, wskazując mi palcem szary motocykl, a ja już wiedziałem, że dyskusja nie wchodzi w grę. Wsiadłem, starając się ignorować zawodzącego nieustannie Trista. Narzuciłem na plecy wiszącą na kierownicy skórzaną kurtkę, naciągnąłem kask z tego samego materiału i zakasałem rękawy.

Przekręciłem manetkę, poczułem drganie i powiew wiatru. Słodka woń powietrza mieszała się z duszącym swądem dymu oraz całą gamą zapachów ulatniających się z otwartych okien Hatkornijskich kamienic.

 

Wyjechanie z miasta zajęło nam ledwie chwilę, już po paru minutach pędziliśmy prostą, piaszczystą drogą po peryferiach, zostawiając za plecami domy, stację, smutnych ludzi i wysoki, rozkruszony z obydwu stron, kamienny mur Hatkorn. Piach umykał spod kół, trafiając w rosnące dokoła kępy suchej trawy i obrzucał nasze ubrania.

- Jaki jest plan?! – zapytałem, próbując przekrzyczeć warkot silnika. Kolejne ziarnka piasku wleciały mi do ust.

- Plan?! – wydarł się Ian. – To ty tu jesteś od obmyślania planów!

Poczułem, jak pot zalewa mi czoło.

- Powiedz przynajmniej, co wiadomo o dziewczynie. – Starałem się pozbierać myśli i udawać, że w mojej głowie istnieje w tym momencie coś innego niż pustka.

- Młoda, najwyżej dziewiętnastolatka. Nazywa się Tina Wichot. Polka, jak i ty. Będziecie mieli o czym gadać – zarechotał wesoło. – Nie wiadomo, gdzie doszło do kontaktu z proszkiem Zelova, ale mogło być to najwyżej tydzień temu, bo efekt wciąż się utrzymuje. Poprowadź nas tylko do centrali i z powrotem, ja zajmę się resztą. – Musiałem wyglądać na przerażonego, bo po chwili dodał, nieco spokojniej. - Nie powinno być ciężko. Już tam byłeś, to po pierwsze. Po drugie, sam wiesz, że rząd ma nas w dupie. Straży nie powinno być dużo, nie chce im się marnować czasu na takie głupoty jak zbłądzeni Ziemianie. – Zaśmiał się ponownie.

Wiedziałem, że Ian miał rację, ale złe przeczucia skręcały mi żołądek. Nienawidziłem akcji dywersyjnych.

 

Zatrzymaliśmy się pół kilometra przed Centrum Kwarantanny i ukryliśmy choppery w kępach trawy. Wielki budynek z całym rzędem krzywych, dziwacznych kominów majaczył na horyzoncie.

Ostatnim razem byłem tu z Szefową dobre półtora roku temu. Przechwyciliśmy wtedy Marvina. Od tamtego czasu tylko trzy osoby przeszły przez bramę. Niestety, ich organizmy zdążyły się uodpornić na proszek Zelova, wpędzając umysły w szarą matnię - jedyną możliwą autoregulację, ratującą przed eksplozją organów wewnętrznych. Tym razem było inaczej - tak jak w przypadku Marvina i reszty członków Organizacji. Wiedzieliśmy, że jeśli zdążymy przedostać się do dziewczyny, sprawimy, że jej mózg zaadaptuje się do nowych warunków.

Prowadziliśmy walkę na trzech różnych frontach: z czasem, rządem, biologią i ciężko stwierdzić, który z nich sprawiał najwięcej problemów.

Osłoniliśmy głowy chustami i pieszo ruszyliśmy do przodu, zachowując maksymalną ostrożność. Porywisty wiatr utrudniał widoczność. Na dachu Centrum siedziało kilku żołnierzy pilnujących terenu. Gdy przechodzili południową stroną, od której się zakradaliśmy, Ian dawał mi znaki ręką, co oznaczało, że trzeba paść. Gdy nie robiłem tego w czasie szybszym niż ułamek sekundy, pchał mnie w plecy albo ciągnął swoją wielką łapą za włosy w dół. Po kilku minutach tej męczarni, kiedy kolejny raz serce podskoczyło mi do gardła z powodu wpatrującego się w moją stronę strażnika, a iglaste drzewko, które robiło za mą kryjówkę, pokuło mi już doszczętnie twarz, poczułem narastającą irytację. Nie prosiłem się, aby tu być. Nie kazałem jakiemuś staremu wariatowi rozrzucać po Ziemi proszku z kosmosu. I w końcu nie wciskałem tego właśnie proszku nikomu do rąk. Czemu więc to ja musiałem tarzać się po równinnej glebie i chować przed żołnierzami? Siedzący na mym ramieniu Triste był tego samego zdania, z tym że on wróżył mi jeszcze stuprocentowy zgon.

- Do takich sytuacji w ogóle nie powinno dochodzić – wysyczałem, wystawiając głowę znad obrośniętego kolczastymi liśćmi krzaka.

- Dobrze wiesz, że pana Zelova nie jest łatwo znaleźć, a bez niego nie zlokalizujemy wszystkich miejsc, w których pozostawił proszek. Szefowa gania za nim od paru lat, w końcu jej się uda. – Ian doczołgał się do mojej kryjówki. Wypluł naleciały mu do ust piach i skrzywił się mocno. Wygrzebał z sakiewki zdobioną lornetkę i przycisnął do oczu. Pomruczał przez chwilę coś do siebie, pokiwał parę razy głową, po czym obrócił się w moją stronę.

- Zmiana warty, jeśli pobiegniemy, powinniśmy zdążyć dostać się pod samo wejście. Dasz radę? – Spytał, chociaż dobrze wiedziałem, że istnieje tylko jedna prawidłowa odpowiedź na to pytane. Przytaknąłem więc, choć wcale nie czułem się tak, jakbym miał dać radę. – W takim razie na trzy.

Ian ukucnął, przycisnął lornetkę jeszcze mocniej do oczu i po chwili wystawił trzy palce prawej ręki. Powoli odginał każdy z nich, a gdy została już sama pięść, poderwałem się do biegu, przebierając nogami, najszybciej jak mogłem. Obok słyszałem szum skrzydeł Trista. Skórzana kurtka Marvina ciążyła mi na barkach, a ciemne buty zapadały się głęboko w piach. Kątem oka zauważyłem, jak Ian wyprzedza mnie i w zaskakująco szybkim tempie zbliża się do wejścia. Jego mięśnie zachowywały się tak, jakby nie ważyły kompletnie nic. Nogi nie grzęzły w podłożu, a ręce poruszały się rytmicznie, ułatwiając kontrolę nad ciałem. Gdy on stał już na miejscu, ja przebyłem dopiero dwie trzecie drogi.

Z góry dobiegały podniesione, chrapliwe głosy. Poczułem, jak fala gorąca zalewa moje ciało. Ian krzyczał coś, ale nie potrafiłem wyodrębnić z tego poszczególnych słów. Widziałem, jak sięga do sakwy i wyjmuje z niej granatową kulkę, wstrząsa, po czym rzuca w moją stronę. Zorientowałem się, o co chodzi, w momencie, gdy kula pękła, wydobywając ze środka palący, niebieski dym. Odskoczyłem do przodu najdalej, jak mogłem, lecz oczy zdążyły zapiec. Wylądowałem głową na betonie, tuż przy stopach Iana. Rzucił mi wilgotną szmatkę, sam już przyciskał swoją do nosa i ust. Przekląłem siarczyście.

- Chciałeś mnie zabić?! – wrzasnąłem, zasłaniając twarz materiałem.

Ian pokręcił tylko głową z politowaniem i wskazał palcem miejsce za moimi plecami. Odwróciłem się. Tam, gdzie przed chwilą stałem, sypał się grad pocisków. Wszystkie lądowały w wielkiej chmurze granatowego gazu.

Zza wielkich, ciemnych drzwi z oszlifowanej, kamiennej płyty słychać było ożywioną rozmowę. Ian złapał mnie za kołnierz kurtki i pociągnął w bok. Ze środka wypadło dwóch strażników ubranych w beżowe koszule, mundury w odcieniu orzecha i wiązane brązowe buty. Przystanęli gwałtownie, zanosząc się kaszlem i trąc dłońmi oczy. Rzuciłem się w kierunku wejścia, blokując stopą automatyczne zamykanie. Ian zakradł się od tyłu cicho jak mysz. Przewiązał swoją chustkę na kędzierzawych włosach, wyciągnął pięści nad głowami żołnierzy i jednym uderzeniem zwalił ich z nóg. Przeszukał obydwu, po czym zadowolony z siebie, uśmiechnął się, wymachując mi przed nosem jasną kartą dostępu. Przewróciłem oczami i wszedłem do środka.

 

W pomieszczeniu panował półmrok, rozjaśniany jedynie słabym światłem kinkietów. Obok lamp zawieszono ręcznie malowane herby miast znajdujących się na wschód od Turkusowego Morza. Przeszliśmy na palcach po wzorzyście tkanym dywanie do solidnych, dębowych wrót. Ian spojrzał się na mnie wyczekująco, a gdy kiwnąłem głową, nacisnął delikatnie klamkę.

Naszym oczom ukazał się długi, zupełnie pusty korytarz. Lampy zwisały z nisko osadzonego sufitu na mosiężnych łańcuchach. Ich płomienie tańczyły dziko, tworząc na kamiennych ścianach mroczną grę cieni. Z obydwu stron otaczały nas dziesiątki par identycznych, prostych, drewnianych drzwi. Ian powoli podszedł do tych, znajdujących się najbliżej nas i pchnął je lekko.

- Następny korytarz – mruknął i otworzył kolejne. Zmarszczył brwi, tym razem podchodząc do drzwiczek po przeciwległej stronie. Sprawdzał jedne po drugich, z każdą sekundą poruszając się coraz szybciej i coraz bardziej zaciskając usta. – Wszędzie to samo. Wyglądają identycznie! Szlag! – Kopnął wściekle w ścianę.

- No i nic tu po nas, zupełnie tak jak przewidywałem. Cóż, wracajmy – zakrakał Triste, sadowiąc się koło wyjścia.

- Zen, byłeś tu wcześniej. Prowadź. - Ian stanął przede mną z bardzo zdecydowaną miną. Poczułem się skonfundowany.

- O czym ty mówisz, nie mamy mapy, nie mamy wskazówek… Jeśli myślisz, że pamiętam…

- Och, dobrze wiesz, o czym mówię! – Przerwał mi, celując palcem w moją klatkę piersiową. Automatycznie skierowałem rękę w kierunku szyi. Skórzany pasek z klamerką emanował ciepłem. Pogładziłem chłodne oprawki otoczone gładkim, elastycznym materiałem.

- To tylko dwadzieścia minut, jak wtedy wrócimy? Jest jeszcze za wcześnie - zacząłem, krzywiąc się lekko.

- Pamiętaj, że ja też mam swoje dwadzieścia minut. Najwyżej droga powrotna będzie trochę bardziej brutalna. – Oczy Iana zalśniły z rozbawienia.

- Sam nie wiem… - mruknąłem cicho. Triste kręcił przecząco łbem z prędkością światła.

- Nie mamy czasu na twoje głębokie przemyślenia, Zen. Ani na konsultacje z niewidzialnym przyjacielem-krukiem. Jeśli się nie ogarniesz, to sam ci wsadzę na nochal te przeklęte okulary! – warknął mężczyzna, zbliżając się niebezpiecznie blisko. Źrenice miał zwężone i dyszał głośno, aż cud, że dym nie buchał mu z nozdrzy.

Przełknąłem głośno ślinę. Triste patrzył na mnie błagalnym wzrokiem. Czarne, ptasie oczka błyszczały.

- Przepraszam stary… Zobaczymy się za dwadzieścia minut – szepnąłem, gładząc go po łebku. Jednym szybkim ruchem naciągnąłem skórzany pasek na tył głowy i nałożyłem na oczy przyczepione do niego gogle. Zamigotał błysk różowych szkieł. Poczułem intensywne, nieprzyjemne mrowienie w skroniach. Impulsy zamontowane w rogach okularów, właśnie docierały na miejsce. Gdy proszek Zelova przestawał działać, tylko one, przekazywane w odpowiednich dawkach i określonych odstępach czasu, były w stanie otworzyć zablokowane dotychczas połączenia pomiędzy lewą a prawą półkulą mózgu. Tylko one, pozwalały nie zwariować w szalonej gamie barw, zaburzonej percepcji i mnogości bodźców dostarczanych przez ten świat. Tylko dzięki nim mogliśmy tu żyć.

Od momentu przekazania impulsu, przez dwadzieścia minut, w czasie, gdy układ nerwowy był najbardziej pobudzony, umożliwiały także maksymalne wykorzystanie niektórych umiejętności. Niestety, działało to jak sinusoida. Im większy wzlot, tym boleśniejszy upadek. Zamontowanie impulsów w goglach z różowymi szkłami, było żarcikiem Denisa, fizyka Organizacji. Stwierdził, że to idealny atrybut dla pesymistycznego ślepca, który odzyskał wzrok. Zabawne, że po całkowitym przejściu impulsu przez okulary, na moment, znów nie mogłem nic zobaczyć.

 

Otworzyłem oczy, świat przede mną przybrał kolor eozyny. Czarne pióra Trista prysły w powietrzu, a dziesiątki ukrytych korytarzy przestały robić na mnie wrażenie.

- No i jak? Wiesz gdzie iść? – zapytał stojący obok Ian. Malutki melonik przekręcił się na sam bok jego dużej głowy. Wyglądał, tak komicznie, że parsknąłem śmiechem. Zrobił zdziwioną minę.

- No pewnie, że wiem. To proste jak konstrukcja cepa – odpowiedziałem rozbawiony. – Za pięć minut będziemy na miejscu.

Pchnąłem trzecie drzwi po lewej i ruszyłem przed siebie. Pamiętałem tę trasę, jakbym pokonywał ją wczoraj. Zupełnie nie mogłem pojąć, jakim cudem jeszcze chwilę temu o niej zapomniałem.

- Za pięć minut? Chyba trochę przesadzasz. – mruknął Ian powątpiewającym tonem, ale dreptał tuż za mną.

- Nie spinaj się, tylko rób, co mówię.

Skręciliśmy jeszcze dwa razy w prawo i raz w lewo, aż korytarz zaczął rozszerzać się, przechodząc na końcu w sporą, murowaną salę z usadzonymi dokoła masywnymi ławami. Przywarłem do chłodnej ściany i wychyliłem głowę. Tak jak myślałem, przy wyjściu prowadzącym w głąb Centrum stał przyodziany w mundur strażnik. Dałem ręką znak Ianowi, by zatrzymał się koło mnie.

- Mogę, tam iść i go znokautować. Jest sam, to żaden problem – stwierdził, zerkając w stronę żołnierza.

- Jest ponad dziewięćdziesiąt procent szansy, że narobi raban, lub wezwie pomoc. Jeszcze na to za wcześnie. Tę taktykę musimy zachować na powrót. – Pokręciłem głową. - Zresztą, zaraz sobie pójdzie. Daje mu pół minuty – dodałem, ziewając.

- Pójdzie? Sam? Po kiego?

- Zobacz, jak drepcze w miejscu i ściska kolana. Jeśli nie skorzysta z toalety, to za chwilę zsiusia się w majtki. – Uśmiechnąłem się szeroko, a Ian uniósł brwi ze zdumienia. Wyjąłem zegarek kieszonkowy i odliczyłem trzydzieści sekund. Strażnika nie było. Podbiegliśmy na palcach do drzwi.

- Zamknięte – stwierdziłem, szukając palcami wejścia na kartę. Znalazłem je koło złotego, mocno zdobionego gobelinu. Popukałem palcem w swe odkrycie, a Ian wsunął tam zdobytą na zewnątrz, białą przepustkę. Drzwi otworzyły się z łoskotem. Zgodnie z moimi przewidywaniami znaleźliśmy się w sali przyjęć. Długi stół zakończony wysokim krzesłem zastawiony został czterema porcelanowymi zestawami talerzy i sztućców. Obok kryształowych kielichów stał dzban z zachęcająco pachnącym trunkiem. Nalałem sobie karafkę i usiadłem na blacie, gniotąc biały obrus. Wciągnąłem nosem owocowy zapach i wziąłem łyk.

- Zgłupiałeś już do reszty? – Ian spojrzał na mnie jak na wariata. – Wydawało mi się, że nam się spieszy.

- I tak musimy poczekać, aż tłum, znajdujący się w pomieszczeniu obok, zmieni swoje położenie.

Spojrzałem w lewo. Zza grubego muru dochodziły dźwięki kłótni. Głosy przynajmniej pięciu osób. Dopiłem spokojnie wino, a w momencie, gdy brałem ostatni łyk, rozmowy zaczęły cichnąć i oddalać się w drugą stronę. Zadowolony z siebie odstawiłem kieliszek, otworzyłem drzwi i teatralnym gestem zaprosiłem Iana do środka. Przewrócił oczami. Wiedziałem, że nie cierpi mnie w tym stanie.

Znaleźliśmy się w kolejnym gąszczu korytarzy, lecz tym razem, od celu dzieliło nas zaledwie kilka metrów. Po minucie stanęliśmy przed wrotami z wielkim emblematem Unii Miast Morza Turkusowego i widniejącym nad nim herbem Hatkorn.

- To tutaj – szepnąłem, czując dziwne podekscytowanie – gotowy?

Ian kiwnął głową i włożył kartę dostępu w małą szparę w szarej ścianie.

Pokój, do którego weszliśmy, był zupełnie biały i sterylnie czysty. Po prawej stronie stał duży robot sprzątający starego modelu, a na lewo stolik pełen narzędzi i leżąca obok nich, srebrna taca. Z tyłu znajdowała się olbrzymia tuba wypełniona gęstym płynem, podłączona do plątaniny rur i kabli, a w jej środku nasza rodaczka z Ziemi. Jasne włosy dziewczyny falowały, gdy unosiła się w dół i w górę. Oczy miała zamknięte, ale wiedziałem, że wcale nie spała. W tej chwili jej umysł walczył o przeżycie, a mózg wytwarzał ochronne warstwy. Spojrzałem na Iana. Usta zacisnął w wąską kreskę. Dobrze pamiętał ten ból.

- Zen, mogę zaczynać? – wysyczał przez zaciśnięte zęby. Oczy mu płonęły, gdy patrzył na zaskoczonych strażników, ustawionych dookoła tuby. Pierwszy z prawej wyjął broń.

- O której, założyłem okulary? – spytałem, robiąc zgrabny unik. Kula trafiła w robota. Mechanizm zaczął potwornie dymić.

- O dziewiętnastej trzydzieści sześć – odkrzyknął, miażdżąc jednocześnie nos pierwszemu śmiałkowi, który się na niego rzucił. Dzikie zawodzenie prawie zagłuszyło ostatnie słowo.

Wgramoliłem się pod biały stolik i wyjąłem kieszonkowy zegarek. Dziewiętnasta czterdzieści dwa. Zostało czternaście minut. Akurat.

- Lecisz, Ian! – krzyknąłem, po omacku ściągając ze stołu dziwnie wyglądające, ostre narzędzie. Zamachnąłem się i wbiłem je z całych sił w nogę, próbującego mnie złapać, strażnika. Napastnik upadł na podłogę i zaczął skręcać się z bólu. Korzystając z okazji, poczołgałem się pod tubę. Bójki nigdy nie były moją specjalnością. Iana wręcz przeciwnie. Kątem oka widziałem, jak wyciąga zza pasa krótki, dębowy kijek i stuka nim o ścianę. Broń rozłożyła się jak za dotknięciem magicznej różdżki. Stalowy uchwyt pośrodku błysnął. Impulsy poszły w ruch. Spojrzałem dla pewności na zegarek. Dziewiętnasta czterdzieści trzy. Żołnierze zaczęli dosłownie latać w powietrzu.

Wymacałem, znajdującą się obok skomplikowanej maszynerii, planszę z dziewięcioma cyframi. Wciągnąłem powietrze. Wstukałem zapamiętany kod, ale nic się nie zadziało. Przekląłem głośno, uderzając pięścią w rurę. Czego ja się spodziewałem? Że nie zmienią szyfru przez półtora roku? Oddech mi przyspieszył. Potargałem machinalnie włosy ręką, omiatając wzrokiem pomieszczenie. Coś przecież musi być. Żołnierz z połamanym nosem zmierzał niepewnie w moim kierunku. Przez moment przyszła mi przez myśl próba wyciągnięcia informacji bezpośrednio od niego, lecz szybko porzuciłem ten pomysł. Zbyt długo, zbyt ryzykownie. Odskoczyłem w lewo, a strażnik osunął się na podłogę. Ręka robota, wyrzucona przez Iana z siłą kuli armatniej, trafiła go w głowę, po czym poturlała się pod ścianę i zatrzymała obok srebrnej tacy. Taca. Oczy mi zalśniły. Ukucnąłem obok i przejechałem po niej palcem. Poczułem lepkość. Lukier albo masa cukrowa. Wcześniej, wpisując kod, też to czułem. Zamknąłem oczy, próbując przypomnieć sobie, przy której liczbie. Własne ruchy mignęły mi pod powiekami. 9. Wypuściłem mocno powietrze i podbiegłem do zabezpieczenia. Ktoś, kto brudnymi palcami wpisywał kod, musiał zostawiać najpierw największe plamy, potem coraz mniejsze. Zlokalizowanie potrzebnego numeru, zajęło mi parę sekund. Z zapartym tchem, wcisnąłem strzałkę, oznaczającą akceptację. Mechanizm tuby zwolnił, w tym samym momencie, w którym na podłogę upadł ostatni strażnik. Ciecz wylewała się rurami, pozostawiając białą posadzkę zupełnie suchą. Dół rozsunął się, wypuszczając swojego więźnia na wolność. Dziewczyna opadła bezwładnie na podłogę. Przytknąłem dwa palce do jej szyi.

- Jest puls – wyszeptałem do kucającego obok Iana – trzeba ją stąd zabrać jak najszybciej.

Murzyn kiwnął głową, zdjął swój śliwkowy surdut i okrył nagie, kobiece ciało, po czym przerzucił je sobie przez ramię.

Biegliśmy tą samą drogą, którą przyszliśmy, tym razem nie zwracając zupełnie uwagi na to, czy spotkamy kogokolwiek. Ian taranował nam przejście niczym czołg. Ustalałem kierunek, a on jednym ruchem swojego kija usuwał ewentualne przeszkody. W mgnieniu oka przedarliśmy się przez gąszcz korytarzy, pustą salę przyjęć i pomieszczenie z toaletami. W dzikim pędzie wpadliśmy do przedpokoju z herbami miast i stanęliśmy jak wryci. Drzwi wyjściowe blokowało przynajmniej dziesięciu uzbrojonych strażników.

- Chyba naprawdę się nami przejęli. Pewnie srają po gaciach, że będziemy chcieli urządzać rewolucje – szepnął półgębkiem Ian. – Potrzymaj ją i daj mi chwile. – Zdjął z ramienia dziewczynę i wcisnął mi ją w ręce, po czym szczerząc zęby, skierował się w stronę straży.

Omiotłem spojrzeniem tarasujących przejście mężczyzn. Drugi i czwarty z lewej mieli najnowszą broń, ale ich koledzy stojący obok, trzymali zaledwie pałki. Różowy kolor szkieł wyostrzył mi obraz. Stojący nieopodal lampy strażnik dziwnie uginał prawą nogę. Prawdopodobnie kontuzja kolana. Otaczający go kompani śmierdzieli alkoholem. Zapach sfermentowanych owoców czuć było aż tutaj. Najsłabsze ogniwa.

- Zacznij od prawej! – krzyknąłem Ianowi za plecami. Odwrócił głowę, mrugnął zawadiacko i uniósł do góry kciuk, jednocześnie wbijając biegnącemu z naprzeciwka strażnikowi kij w brzuch. Czasami zastanawiałem się, czy nie jest szalony.

Wyjąłem z kieszeni zegarek. Wskazówki pokazywały dziewiętnastą pięćdziesiąt. Jeszcze tylko sześć minut. Dziewczyna na mym ramieniu zaczęła się poruszać. Przesunąłem się w stronę ściany, opierając ją plecami o kamień. Jeden z żołnierzy przedostał się przez barierę Iana i zmierzał w naszym kierunku. Podskoczyłem do niego prędko, wkładając palce w oczy, a drugą ręką uderzając z całej siły w splot słoneczny. Mężczyzna zgiął się i upadł.

- Co tu się dzieje? – usłyszałem cichutki, damski głos. Odwróciłem wzrok. Dziewczyna patrzyła na mnie wielkimi, ciemnymi, przerażonymi oczami. Z całych sił próbowała szczelniej okryć się brzydkim, męskim surdutem, ale jej ruchy były spowolnione, wyglądała, jakby wciąż poruszała się w tej lepkiej cieczy z tuby. Po policzkach spłynęły łzy.

- Już w porządku. Nazywasz się Tina, prawda? Tina Wichot. – Podbiegłem do niej i poklepałem lekko po ramieniu. Spojrzała przestraszona, ale kiwnęła delikatnie głową. – Wszystko będzie dobrze, Tino. Zabieramy cię stąd. Zabieramy cię w bezpieczne miejsce.

- Nie wiem co się ze mną dzieje… Nie mogę się ruszać, kłują mnie oczy i głowa… Potwornie boli… - Klatka piersiowa dziewczyny unosiła się i opadała w zastraszająco szybkim tempie. Widać było, że nawet poruszanie ustami sprawia jej trudność. Przekląłem w duchu. Zaburzenie postrzegania, upośledzenie sensoryczno-motoryczne, deficyty czucia. Mieliśmy może cztery minuty, nim jej umysł stanie się szarym warzywem.

Za plecami usłyszałem donośny szczęk i dźwięk rozsuwanych drzwi. Ian miał rozciętą wagę i łuk brwiowy, a krew zalewała mu pół twarzy, kapiąc na jasną koszulę z żabotem. Stał jednak uśmiechnięty, przytrzymując ręką, wielkie, rozsuwane automatycznie drzwi i domyśliłem się, że tym razem wcale nie rozsunęły się automatycznie.

- Zaraz cię wyleczymy, ale najpierw musimy stąd wyjść – powiedziałem spokojnie, obejmując ręką Tiny swoje ramię. Dziewczyna wciąż płakała, jednak posłusznie zaczęła poruszać nogami. Gdy tylko przeszliśmy przez drzwi, Ian wziął ją na ręce i rzuciliśmy się w pędzie przez piaszczystą drogę, do pozostawionych w krzakach chopperów. Ziarnka piasku umykały nam pod stopami. Odwróciłem się, oczekując najgorszego, lecz nie zauważyłem nikogo. Strzały strażników z dachu straciły już zasięg. Nikt nas nie gonił.

Padliśmy spoceni przy wysokich, iglastych krzewach, przypominających ziemskie cisy. Motocykle stały w tym samym miejscu, w którym je pozostawiliśmy. Znajdowaliśmy się stosunkowo blisko Centrum Kwarantanny, lecz nie mieliśmy czasu, by znaleźć bezpieczniejszą strefę. Na chwilę osłona z roślin musiała nam wystarczyć.

Ian sięgnął do sakwy i wyciągnął z niej małą fujarkę.

- Musisz w nią dmuchnąć – poinstruował, podając instrument Tinie.

- Ale ja… nie umiem. – Popatrzyła na nas przerażona, ale wzięła fujarkę do ręki.

- Nie musisz grać. Wystarczy, że w nią dmuchniesz. W ustniku znajduje się lekarstwo. To nadajnik, który wyśle odpowiednie impulsy do twojej głowy. Dzięki temu wyzdrowiejesz – wytłumaczyłem spokojnie. Zerknąłem ukradkiem na kieszonkowy zegarek. Dziewiętnasta pięćdziesiąt pięć i trzydzieści sekund. Westchnąłem lekko.

Dziewczyna obróciła instrument w rękach, wzięła głęboki oddech i dmuchnęła. Skrzywiła się nieznacznie, lez już po chwili jej oczy zrobiły się wielkie jak guziki od płaszcza. Obróciła głowę dookoła i wyciągnęła ręce w kierunku nieba. Ian poklepał ją z uśmiechem po plecach.

- Jak tu jest pięknie – wyszeptała. – Co to za kolory?

- Tam skąd pochodzimy, nie istnieją, a przynajmniej ludzie nie są w stanie ich zobaczyć – odpowiedział, kładąc głowę na lśniącym piasku.

Ja również się uśmiechnąłem. Na moim kieszonkowym zegarku wybiła dziewiętnasta pięćdziesiąt sześć. Delikatnie ściągnąłem różowe okulary, pozwalając z powrotem zawisnąć im na mojej piersi. Spojrzałem w górę. Tysiące galaktyk mieniło się, przechodząc przez całą gamę barw. Dwa wielkie, błękitne księżyce świeciły pełną mocą, emanując mglistą poświatą. Małe żyjątka, wijące gniazdka w krzewach nieopodal nas, odgrywały prywatne koncerty, tworząc magiczne melodie. Powietrze pachniało słodko i rześko, a lekki wiatr omiatał nasze ciała, przyprawiając je o gęsią skórkę.

Powoli wszystko zaczęło ciemnieć. Zamknąłem oczy i poczułem, jak ptasie skrzydła uderzają o moje ramię. Wyciągnąłem dłoń, pogłaskałem mały łebek i szpiczasty dziób. Triste wrócił.

- Gdzie my jesteśmy? – zapytała Tina z fascynacją w głosie.

- Otóż, moja droga - odpowiedział Ian, rozkładając ramiona – to jest Andria. Matka Ziemi.

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (29)

  • Anonim 29.09.2015
    "takie same jak u siedzącego w szarej budce(os. 1?), potarganego stróża(os. 2?) i informatora o pożółkłych zębach.(os. 3?)" - zdanie może sugerować opis tak jednej osoby, jak i dwóch, jak i trzech? O_o
    "- Zginiemy. – Podsumował krótko, odlatując wyżej i siadając na megafonie." - mała korekta, "podsumował" to w tym wypadku czynność gębowa.
    "W razie co." - nie wiem czy to celowe upotocznienie, ale i tak błąd.
    "Hatkornijskich" - przymiotnik z małej
    "Piach umykał spod kół, trafiając w rosnące dokoła kępy suchej trawy i obrzucał nasze ubrania." - dziwne składniowo
    "Po kilku minutach tej męczarni, kiedy kolejny raz serce podskoczyło mi do gardła z powodu wpatrującego się w moją stronę strażnika, a iglaste drzewko, które robiło za mą kryjówkę, pokuło mi już doszczętnie twarz, poczułem narastającą irytację." - trochę dużo tych warunków, by stwierdzić jedynie, że poczuł irytację. Zdanie sześciokrotnie złożone.
    "odpowiedź na to pytane" - "i" uciekło
    "Skurzana kurtka" - skórzana
    "Zamachnąłem się i wbiłem je z całych sił w nogę, próbującego mnie złapać, strażnika." - nie podobają mi się te przecinki, ale głowy nie dam uciąć, że to błąd

    Ciekawe podejście, ale fabuła bardzo się dłużyła. Było mało zwrotów akcji, a dużo czynności "jedna po drugiej" przez co tekst trochę mnie rozleniwił. Świat niezgorzej złożony, te dwa księżyce, prawie jak Betaliksa i Freyr z "Wiosny Helikonii" (chociaż tam akcja dzieje się na księżycu Betaliksy). I parę fajnych patentów. Szkoda, że akcja toczyła się głównie na poziomie "przyziemnym", bo początkiem narobiłaś mi smaku na typowe sf. Gdybym brał udział w bitwie, dałbym to 10 za pomysł, bo jeszcze chyba nikt tą drogą nie poszedł. Za styl... no właśnie. Używasz naprawdę ciekawych słów, ja na przykład googlowałem kolor eozyny. :) Mimo wszystko, błędów było dużo. Chociaż, biorąc pod uwagę długość tekstu, nie było aż tak tragicznie. Fabuła, jak dla mnie, średnia, a opowiadanie broni się głównie kreatywnością świata. Za całość 7.
  • Ronja 29.09.2015
    Hehe, nie wiem, jak miałabym ugryźć typowe sf, chyba jeszcze nie ten czas, ale kiedyś... kto wie ;). Jak teraz partzę na te błędy, to aż mi przykro, tam zamiast irytacji, powinna być w ogóle FRUSTRACJA, złe słowo zostało użyte, już nie mówiąc o podziale tego zdania... Podobnie z tym piwerwszym, które wymieniłeś (chodziło o dwie osoby), bo obecnie brzmi to do dupy... Akurat "w razie co" było celowe, pomyślałam sobie, że w dialogu jest ok.
    Niestety tak już mam, że jedna poprawdka tekstu to zdecydowanie za mało w moim wypadku. Nie umiem wyłapać wszystkiego na raz, a jak piszę na szybko to łapię się później na tym, że niektóre zdania są bez sensu i wychodzą takie właśnie kwiatki. Czytam to i myślę sobie "wtf? Czemu ja to w ogóle zrobiłam?". Powinnam przysiąść przynajmniej ze trzy razy, ale nie dałam czasowo rady. Zedytuje sobie to jeszcze, ale już w weekend na spokojnie.
    Niemniej cieszę się, że podobał ci się mój świat :). Dziękuję za komentarz, no i pomoc w znalezieniu błędów. Zawsze można na ciebie liczyć, Jared :*
  • Anonim 29.09.2015
    To była czysta przyjemność :) Nie martw się do błędów, ja zwykle też sprawdzam po parę razy, a najlepiej kiedy tekst swoje "przeleży", wtedy najlepiej się poprawia, bo chłodnym okiem. :)
  • KarolaKorman 30.09.2015
    ,,... wystawił trzy palce prawej ręki. Powoli odginał każdy z nich, a gdy została już sama pięść,'' powinno być zaginał
    ,, Nalałem sobie karafkę '', ale ,,odstawiłem kieliszek'' coś tu nie gra
    Gdzieś jeszcze brakowało przecinka, ale to drobiazg :)
    Błędy 9,5-10
    Pomysł 8-10
    Całokształt 9-10
    Ocena końcowa 26,5-30
  • KarolaKorman 30.09.2015
    Błędów, które wskazał Jared, ja nie widziałam. Nie czytałam wcześniej jego komentarza :)
  • Ronja 30.09.2015
    Dzięki wielkie Karola :). Oczywiście, że miało być zaginął, bo jakby odginał to po pierwsze, nic nie byłoby widać, po drugie w końcu by sobie te paluchy powykrzywiał... I oczywiście miało być Z karafki. Takie nielogiczne rzeczy, że się płakać chce ;'(.
  • Błędy 8/10, jest ich kilka, zauważyłem nawet dwa ortografy;
    Pomysł 8/10, dość oryginalny choć muszę przyznać, że czytam już drugie czy trzecie opowiadanie tej bitwy o tematyce fantastycznej i wydaję mi się, że bardziej jest to wynik reakcji na wspomnienie o tym w temacie na forum, niż czysta inwencja;
    Całokształt 8/10, ogólnie bardzo fajnie.
    24/30 Pozdrawiam!
  • Numizmat 30.09.2015
    Co ty mówisz Sebastian? Jakie drugie, trzecie fantasy? Czy my na pewno bierzemy udział w tej samej bitwie?
  • Numizmat nie fantasy tylko fantastyka, są dwa opowiadania o tej tematyce w tej bitwie, Ronji i SlugaLegionu
  • Ronja 01.10.2015
    Dzięki Sebastian, cieszę się, że się spodobało. Ja domyślałam się, że Slug napisze fantastykę, bo to jego specjalność, ale mimo wszystko postanowiłam także spróbować :).
  • Slugalegionu 30.09.2015
    Ponieważ według mnie ocenianie bitew przez każdego uczestnika to debilizm, buntuję się. Patrząc na moje komy pewnie wiecie, że jestem beznadziejny w np. interpunkcji. Pewnie mnóstwo z tych, które bym napisał byłyby popawne, a przy okazji przegapiłbym setki innych. Tak więc:
    Błedy 0/10
    Temat: 0/10
    Całokształt: 0/10

    Całość: 0/30

    I ten kom zostawiam wszystkim. Sorry za zera, ale że sam siebie ocenić nie mogę, to muszę je dać, aby zachować obiektywność wobec mnie: p
  • Slugalegionu 30.09.2015
    Uwaga: Uświadomiłem sobie, że ja mam tylu sędziów, ilu będzie uczestników - ja, a wy to samo, ale również bez was, dlatego zmieniam oceny. Macie odemnie same dychy, więc całość to 30.
  • Ronja 01.10.2015
    Slugalegionu, trochę rozumiem twój bulwers. Sama mam problem z obiektywnym ocenianiem opowiadań - albo coś mnie łapie za serducho, albo nie. Np. zdecydowanie nie przepadam za twórczością Pilipiuka, ale czy to czyni z niego słabego pisarza? No raczej nie. Zawsze jakieś moje prywatne preferencje odbiją się na ocenie, zwłaszcza, że żaden ze mnie specjalista w wyłapywaniu błędów. Sama robię ich masę. Mimo wszystko, przeczytałam wszystkie teksty z bitwy i mam zamiar ocenić je najbardziej obiektywnie i sumiennie jak umiem. Myślę, że warto spróbować :).
  • Slugalegionu 02.10.2015
    Proszę bardzo, chcecie komy, to je dostaniecie.

    1) przegniłe barierki ~ Barierki są z metalu, a ten nie gnije.
    2) olbrzymią wieżę zegarową w Senset, ~ Ja też chciałbym mieszkać w wieży zegarowej. Byłbym taką męską księżniczką: )
    3) A gdy podniesie głowę do góry, dwa błękitne księżyce majaczące niczym duchy w oddali, wydadzą mu się równie możliwe do złapania, co zabłąkane, brzęczące dookoła owady. ~ To nie ma sensu. Wiesz jak daleko muszą one być, aby grawitacja nie sprawiła, że walną w planetę? O wiele za daleko, żeby wspięcie się na mór wywołałą taką iluzję.
    4) Dialogów nie zaczynamy od dywizonów. Tu masz jedyny, prawilny myślnik! —
    Oczywiście jest to błąd naliczony ze sto razy.
    5) kujący w uszy szczęk, ~ kujący = kłujący.
    6) Poinformowała kobieta tonem wyrażającym najwyższe znudzenie. ~ Czynność gębowa, ergo z małej, a kropka wcześniej pomijana.
    7) Dobrze mi znany, piskliwy głos szefowej odbił się echem po całym pokoju. Już otwierałem usta, by wytłumaczyć, jak ciężko schodzi się z muru z jęczącym ptakiem na ramieniu, lecz najwyraźniej pytanie było retoryczne. ~ A jakim cudem ona miała wiedzieć, że Zen siedzi na murze?
    8) Prawie natychmiast odezwała się ponownie, nie czekając na odpowiedź. ~ Skoro zrobiła to prawie natychmiast, to fakt, że nie czekała na odpowiedź jest oczywisty.
    9) Westchnęła. ~ Patrz pukt szósty.
    10) Percepcja nie da rady, ~ Percepcja to przetwarzanie zmysłów. Kiedy zawodzi to widzisz dźwięki, słyszysz zapachy itp., ergo to raczej nie będzie szarość.
    11) On chyba ma racje. ~ Chyba ma rację.
    12) Westchnęła ponownie. ~ Patrz punkt szósty.
    13) i (przecinek) że z nim z pewnością zginę równie prędko
    14) ubrudzone były ziemią i trawą pokrywającą mur. ~ Chyba mchem. Poza tym bądźmy szczerzy, trawa rośnie za Ziemi, a to inna planeta.
    15) poklepując dłonią przywieszoną do pasa, jedwabną sakwę. ~ Bez przecinka.
    16) - Dojechać? – zdziwiłem się. ~ Nie powinno kończyć się zdania "się"
    17) Ian parsknął. Chciałem powiedzieć, że to nie moja wina, że urodziłem się ślepy i nie moja wina, że dopiero tutaj odzyskałem wzrok, ale właśnie znalazł kluczyk i radośnie wepchnął go do zamka, otwierając garażowe drzwi. ~ Bo jak wszyscy wiemy, otwieranie zamków zabiera nam umiejętność mówienia. Poza tym, w jaki sposób odzyskał wzrok?
    18)
    - Przestań. Wiesz, że nie mam wyjścia – odburknąłem, a Ian spojrzał na mnie pytającym wzrokiem.
    – Triste twierdzi, że nie powinienem jechać – wyjaśniłem szybko.
    - Nie powinieneś to słuchać się ptaka istniejącego wyłącznie w tej twojej chorej bani ~ Czy ja widzę zarówno dywizony, jak i półpałzy? To jeszcze większe zło niż same dywizony.
    19) Polka, jak i ty. ~ Jakże polskie imię ma nasz bohater. NIE MIESZAJ KULTUR DO CHOLERY!
    20) Prowadziliśmy walkę na trzech różnych frontach: z czasem, rządem, biologią i ciężko stwierdzić, który z nich sprawiał najwięcej problemów. ~ Skoro rząd się nie stara, to wychodzi na to, że będzie łatwo. Chociaż nie, będzie trudno, bo Zen się cyka... Czyli mamy paradoks.
    21) Gdy nie robiłem tego w czasie szybszym niż ułamek sekundy, ~ Krótszym.
    22) ciągnął swoją wielką łapą ~ Części ciała z reguły są swoje.
    23) z tym (przecinek) że
    24) Spytał ~ Szóstka, ale bez eliminacji pytajnika.
    25) - Chciałeś mnie zabić?! ~Tak. Chciał to zrobić granatem dymnym wobec możliwości wykrycia. (Głosy z góry)
    26) Odwróciłem się. ~ Patrz punkt szesnasty.
    27) Tam, gdzie przed chwilą stałem, sypał się grad pocisków. ~ Bohater tam biegł, a nie stał.
    28) niebieski dym. [...] granatowego gazu. ~ Zdecyduj się, proszę.
    29) Ian zakradł się od tyłu cicho (przecinek) jak mysz.
    30) Otworzyłem oczy, świat przede mną przybrał kolor eozyny. ~ Jaki kolor?
    31) mruknął Ian ~ Patrz punkt szósty.
    32) - O której, założyłem okulary? ~ Bez przecinka.
    33) odkrzyknął, miażdżąc jednocześnie nos pierwszemu śmiałkowi, ~ To całkiem logiczne, że mając broń palną idziesz na kogoś do walki na pięści. Też bym tak zrobił.
    34) 9. ~ Liczby słownie.
    35) deficyty czucia. ~ Skoro coś ją potwornie boli, to chyba nie ma tego objawu.
    36) powiedziałem spokojnie, obejmując ręką Tiny swoje ramię. ~ Części ciała z natury są swoje.
    37) lez już po chwili jej oczy zrobiły się wielkie jak guziki od płaszcza. ~ lecz
    38) - Jak tu jest pięknie – wyszeptała. – Co to za kolory? ~ Gdzieś się pytałem, jak odzyskał wzrok. Nie chce mi sie tego szukać, więc odwołuję tutaj.
    39) Czym jest proszek Zelova? Po chuj te wszystkie kwarantanny? Czemu ptak nie mógł zrobić zwiadu Czemu tu nie ma wyjaśnień? Przez to ciągle pytałem się w głowie o co chodzi.

    Błędy: I jak ja mam to ocenić? Nie wiem, bo się na tym nie znam. Ilościowo? Tyle że niektóre są poważniejsze od innych. Ogólnie? Jak tak robię, to potem zawsze wiem, że jednak dałbym inną ocenę. Sporo logicznych drobnostek, które mi się nie podobały i niechlujstwo w szczegółach. 7/10 I właśnie obiektywność poszła się jebać, trzy punkty za drobnostki.
    Całokształt: Czyli to, czy mi się podobało, czy nie. Słowem, karanie autora za to, jaki ma styl. Wyśmienicie. Nie ruszyło mnie, dotrwałem dla obowiązku. Źle też nie było. 6/10
    Pomysł: I tu muszę ocenić niemalże mój własny, bo są przez przypadek podobne. No dobra, czemu by nie? Gogle to fajny pomysł, ale ponieważ dziewczyna nic dla mnie nie znaczyła, to nic nie czułem. No i jeszcze problem z tym, że nie rozumiałem o co chodzi przez niedopowiedzenia, ale to chyba nie ta kategoria. 8/10
    Razem: 21/30
    Straciłaś 9 punktów, z czego większość wynika pewnie z tego, że jestem za ostry.
  • Numizmat 02.10.2015
    Slugalegionu, szczerość nie jet negatywną cechą, choć wielu tak uważa. A ci z nauczycieli, którzy są najostrzejsi, bardzo często są później wspominani jako ci najlepsi
  • Ronja 02.10.2015
    Slugalegionu cieszę się, że mimo wszystko zdecydowałeś się przeanalizować teksty :) Też miałam wrażenie, że mamy bardzo podobny patent na te różowe okulary, choć u ciebie było to bardziej zmechanizowane. Co do błędów, to trochę nie wiem co mam ci odpisać, bo pierwszy raz mi się to zdarza, ale się nie zgadzam.
    Nie wiem, mam wrażenie, że przeleciałeś ten tekst wyłapując randomowo jakieś rzeczy i wypisując je na chybił trafił. Np. Imię bohatera złe, niepolskie? Przecież on ma na imię Zenon. Ja wiem, że to może nie jest imię pochodzenia polskiego jak np. Bogumił, ale równie dobrze można się czepiać Szymona albo Aleksandra... Tak samo barierki. Przecież można je zrobić ze wszystkiego prawie, więc czemu akurat metal? Albo ten ptak. Przecież on żyje tylko w głowie głównego bohatera, wydawało mi się to dość jasno napisane. Jak on niby miał zrobić jakikolwiek wywiad -.-. Szarość umysłu określa stan bezsensu, a nie dosłownie kolor, aż mi to głupio tłumaczyć... Zupełnie też nie wiem, o co chodzi z wieżą zegarową, jedna jest nawet na Wawelu, ale chyba księżniczka tam nie mieszka. Kolor eozyny to spopielały, przytłumiony róż, tak samo jak granatowy to kolor ciemno niebieski, a deficyty rozumiane w sposób określony w tekście nie oznaczają braku czegoś a niedostatek, nie rozumiem czemu wpisujesz w błędy słowa, których nie znasz...
    Rzeczy takie jak z otwieraniem zamka, czy bronią, może nie jasno napisałam, ale chyba liczyłam, że czytelnik sam ruszy głową i skuma, o co chodzi, np. to, że ten, który celował do Zena z broni palnej to nie ten sam, który rzucał się na Iana, bez sensu wydawało mi się pisać "Pierwszy zrobił to, drugi to, trzeci to". A tajemniczo miało być, o to chodziło, ale ktoś mi kiedyś napisał, że nie można tłumaczyć swoich zamysłów fabularnych, bo każdy ma prawo do indywidualnej interpretacji, więc nie będę się na ten temat rozwodzić.
    Co do przecinków i tych myślników masz oczywiście rację, word tak robi, a ja tego nigdy nie poprawiałam, bo wątpiłam, że komukolwiek to zawadza.
  • Slugalegionu 02.10.2015
    A widzicie, już się nie zgadzacie. Szkoda, że nie ostrzegałem, że moje komy są gówno warte, ale czekajta... ja to przecież zrobiłem! No, może to będzie dla was nauczka: )
  • Ronja 02.10.2015
    Slug, ale ja się zgadzam i szanuję twoją opinię i ocenę, zwłaszcza w rubryczce "pomysł" i "całokształt". Zdecydowanie wolę to, niż dawanie z nieba 30 albo 0 punktów ^^. Cieszy mnie, że ktoś przeczytał tekst, napisał jak go odbiera, co się podoba, a co nie, to jest super i na pewno nie jest gówno warte. Z błędami niektórymi tylko, wypisanymi przez ciebie, się nie zgadzam, co do przecinków i tych myślników, albo liter po nich już jak najbardziej. Poprawię w niedzielę ;)
  • Numizmat 30.09.2015
    Bardzo mi się podobało. Błędów było mało, a te co były, nie rzucały się aż tak w oczy. Wspaniałe wykorzystanie różowych okularów. Z całego opowiadania właśnie ten motyw podobał mi się najbardziej. Fabuła spoko, a cały świat owiany jest taką lekką mgiełką tajemnicy. Nie wiadomo, co się do końca dzieje. No i końcówka strasznie mnie zaintrygowała. Ja chcę tego kontynuację i pytam, kiedy następna część?! :DD

    Błędy 8/10
    Pomysł 9/20
    Całokształt 9/10

    Łącznie 26/30 ;)
  • Ronja 01.10.2015
    Numizmat, bardzo, bardzo się cięszę, że podobał ci się wątek różowych okularów, no i że opowiadanie chociaż trochę cię zaciekawiło :). Przyznam szczerze, że pomysł powstały w mej głowie wychodzi jeszcze daleko poza ten tekst. Mam nadzieję, że kiedyś uda mi się spisać kontynuację. Niestety, ciężko określić kiedy to będzie, bo aktualnie mój czas wolny jest mocno ograniczony :(.
  • Numizmat 01.10.2015
    Ronja, znam to niestety. Brak czasu i ni doskwiera. Niedługo skończą mi się teksty do wstawiania na opowi
  • Ronja 01.10.2015
    Ja piszę na bieżąco i w ogóle nie mam nic w zapasie, więc mega do dupy. Muszę nadrobić twoje teksty, bo ostatnio nawet czytać nie miałam kiedy. Zastanawiam się także nad pisaniem krótkich historyjek z życia codziennego, aby jakkolwiek ćwiczyć pisanie. Póki co. No ale zobaczymy jak wyjdzie ;).
  • Majeczuunia 01.10.2015
    Błędy: 8/10
    Pomysł: 9/10
    Całokształt: 9/10
    Suma: 26/10
    Błędy były przecinkowe - w niektórych miejscach było ich ZA DUŻO! Nadmiar przecinków to zuo
    Świat mi się podobał aż za bardzo. Machnij mi kiedyś całą książkę ;) Bohaterowie mniw urzekli, najbardziej Zen ^^ Jedyne, co mi przeszkadzało, to to, że nie dostałam jakiegoś optymistycznego kopa. Pod tym względem opko było nieco blade. Ale... no.
  • Anonim 02.10.2015
    ''Poczekalni praktycznie nie ma, więc kolejka wychodzi za drzwi na brudną ulicę.'' Najn. Po przecinku niekontent. ''więc kolejka wychodzi za drzwi; na brudną ulicę'', ''więc kolejka wychodzi za drzwi - na brudną ulicę''. Jakoś tak ja bym.
    ''Widok ten, wart jest więcej, niż wszystkie skarby tego świata.'' - chyba najn coś z tymi przecinkami.
    ''Ludzie zbierający się pod stacją wyglądali jak mrówki – maleńkie kształty obijające się o siebie '' - jeszcze nigdy nie widziałam obijających się o siebie mrówek : D
    ''wydobywał się kujący w uszy szczęk'' - kłujący
    ''Zeppelin z Arport zatrzyma się za dziesięć minut przy wieży północnej.'' - w tymże momencie włączyłam ja ''Going to California'' i swym pięknem porwał mnie Zeppelin Led, więc dalej byłam ja trochę rozkojarzona xd
    ''z owiniętym brunatną szmatą zawiniątkiem.'' - zawiniątko oznacza tyle, co jakiś zwój szmat. Co mamy? ''owinięte brunatną szmatą zawiniątko''. Co mamy? zwój szmat owinięty jeszcze jedną brunatną szmatą. Najn. ''zawiniątko z brunatnych szmat'' - ja bym tak.
    ''Dwie osoby zleciały na sam dół, wywijając fikołki. '' - O! takie rzeczy ja lubię! Wywijając fikołki i czyniąc rozkoszne kozły, przewroty w przód i w tył, uskuteczniając piruety i stanie na głowie - ja bym to rozwinęła, by było bardziej soczyście : D.
    ''Wiedziałem, że Ian miał rację'' ależ ty mnie muzycznie nastrajasz, jak ja mam się skupić?
    Ten Ian mnie rozkojarzył. Zawsze wiedziałam, że Ian miał rację.

    ''Well, I’ve been listening to Minor Threat records all day,
    And shit if I do not know every word.
    I sing along as I tie off.
    And IAN SCREAMS HE'S ''OUT OF STEP'' xddddddd
    As I throw the cotton into the spoon, draw up into the syringe.
    I’ll know just what he means until I hit a vein.
    But after that I won’t have to bother with knowing who I am,
    For a while at least.
    In a moment the whole world is gonna melt around me,
    And I’ll swear I don’t miss it as a I lie to you tonight.''

    ''Ian (Curtis) pokręcił tylko głową z politowaniem'' xdd.

    Jak zawsze powtórzę: science fiction, fantasy, fantasty i fantastyka to nie moje klimaty. To mnie wynudziło, po prostu. Cóż ja mam poradzić, że to nie moje rejony? Jak ja mam pozostać sprawiedliwą w ocenach, kiedy ja takich rzeczy zwyczajnie nie lubię? Hmmm.... Dzięki tobie posłuchałam sobie troszkę Led Zeppelin, Pata i Joy Division, za co ogromny plus.

    Postaram się sprawiedliwie:
    Błędy: 6.5/10, dużo przecinków moim zdaniem. Za dużo. W złych miejscach. Ortograficzne także, coś tam było skurzane, kujące...
    Pomysł: 10/10 bo go nie rozumiem : D. Chyba jak na miarę sf jest dobry, oryginalny i tak dalej.
    Całokształt: 7/10, +1 za inspiracje muzyczne, o które nie podejrzewałabym cię. (wiem, wymyśliłam to sobie, lecz nie wyprowadzaj mnie z błędu
  • Ronja 02.10.2015
    Hahaha :D. Niemampojęcia, celowość muzycznych nawiązań pozostawię niewyjaśnioną, ale cieszy mnie, że ta inspiracja była czymś pozytywnym ;) Błędy widzę już i te randomowe przecinki także, lecz dopiero w niedzielę mogę poprawić ;'(
  • Anonim 02.10.2015
    Błędy - 9,5/10 zauważyłam naprawdę ich niewiele
    Pomysł - 9,5/10 - moja ciekawość, aż pragnęła wyrwać z tego tekstu, czymże jest owy magiczny proszek, można się co prawda tego domyślać, jednak brakowało mi takiego dobicia. Właściwie to tylko to było małym minusikiem tego tekstu. Początkowy opis mnie zauroczył, wielki mur, bezmózga kobieta... Idealnie wprowadziłaś mnie w klimat swojego opowiadania. Nawet na moment nie znudziło mnie, nawet przez chwilę nie uciekałam myślami do innych rzeczy. Nie jestem fanką fantastyki, lubię ją, ale taką w miarę (czyt. smoki, wampiry itp znudziły mi się po prostu), dlatego niezmiernie się cieszę, że nie było tutaj takich wątków. Główna postać zainteresowała mnie najbardziej, w szczególności ptak, który ciągle z nim był - kim on jest? Dlaczego tylko główny bohater go widzi? Nie potrafiłam tego rozgryźć.
    Całokształt - 9/10 Wykorzystanie różowych okularów, jak najbardziej było na tak. Brakuje mi jednak dalszego rozwinięcia, chcę więcej i więcej. Tak już bardziej z osobistych uwag: może pomyślisz nad kontynuacją? Uważam, że warto by było :)
  • Anonim 02.10.2015
    Czytając poprzednie komentarze doszłam do wniosku, że nie potrafię wyłapywać błędów XD Co na twoją korzyść, więc w sumie :D Nie no naprawdę ich nie zauważyłam wiele, jedynie parę przecinków... Widocznie wykreowany przez ciebie obraz mi wszystko zasłonił, a to, że mam duszę marzycielki po prostu moje myśli odfrunęły do wykreowanego świata :D
  • Ronja 02.10.2015
    Efria, mam ten sam problem ;). Super, że ci się spodobało. Kontynuacja jest póki co w mojej głowie, jak tylko będę mieć czas, z pewnością zapiszę, ale to dłuuuuga historia ;))
  • Anonim 02.10.2015
    Ronja, większość z nas ma, a jednak polecam traktować to jako taką zabawę i naukę jednocześnie - jeśli chodzi o wyłapywanie błędów. Dłuuuuga historia - będę czekać, nawet jeśli będzie długo trwało jej napisanie ;>

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania