Bracia, cz. 1
Czerwcowe poranne słońce przenikało jak jaskrawe sztylety przez liście drzew, a od strony Odry wiał przyjemny wiatr. Mieszko siedział na swoim karym koniu, który delikatnie parskał. Poklepał go po szyi i odwrócił się w siodle. Za jego plecami stało w napięciu kilka setek konnicy. - Panie! Patrz - wyrwał księcia z zamyślenia jego najlepszy wojownik Sławko. Mieszko podążył za wzrokiem woja i zobaczył zbliżającą się od drugiej strony rzeki ciężką konnicę Hodona, margrabiego Marchii Łużyckiej. Cały szyk germańskiej armii ciągną się daleko, sprawiając imponujące wrażenie. Konie za plecami księcia Polan parskały niespokojnie, wyrażając to co działo się w głowach ich jeźdźców. "Niech św. Jan Chrzciciel ma nas w swojej opiece", pomyślał Mieszko. Po raz drugi odwrócił się do swoich drużynników i zawołał: - Przygotujcie się. Wiecie co macie robić. Odruchowo poprawił swój książęcy szyszak i sprawdził, czy miecz łatwo wysuwa się z pochwy. W tym czasie Germanie byli coraz lepiej widoczni. Zbliżali się do brodu, który pełnił funkcję drogi handlowej. Obok Hodona jechał graf Zygfryd von Walbeck, a zza lasu wyłaniała się teutońska piechota i posiłki Słowian.
Pierwsze szeregi oddziałów margrabiego były już w odrzańskiej wodzie. Mieszko kiwnął do Sławka, po czym obaj wyciągnęli swoje miecze i unieśli je do góry. Zgrzyt setki wyciągniętego oręża za plecami księcia poniósł się echem po lesie. - Jak zaczną wychodzić na nasz brzeg, ruszamy - krzyknął władca Polan. Dojście Germanów na polską stronę trwało wieki w rachubie Mieszka. Kiedy pierwszy koń jazdy Hodona postawił kopyto na terytorium Polan, książę zawołał: - Teraz! Do boju! Konnica Mieszka wylała się z lasu jak wściekły potok. Od pierwszego z rycerzy margrabiego dzieliło ich kilkanaście uderzeń serca. Zwarli się z Germanami nie popuszczając pola nad Odrą. Polski władca ciął wroga bez ustanku, czerwona mgła walki zalała mu oczy. Ochłonął trochę i odszukał wzrokiem Sławka. Ten poruszał się energicznie, powalił właśnie jakiegoś giermka. Oddziały Hodona napierały od tyłu na swoich ludzi, spychając drużynników coraz bardziej w stronę traktu. Na miejsce jednego zabitego Germana wyrastało trzech nowych. Mieszko złapał za ramię jednego ze swoich ludzi i krzyknął do niego: - Jedź do mojego brata Czcibora, niech się szykuje. Jeździec kiwnął głową księciu i odwrócił konia, gnając go traktem. Mieszko odparł jeszcze atak jakiegoś rycerza, odbijając jego cios swoją okrągłą tarczą. Po paru chwilach, widząc beznadziejność sytuacji zawołał głośno, ile sie dało: - Odwrót! Odwrót! Książę zawrócił konia a po nim robili to lawinowo polscy jeźdżcy. Sławko zauważył co się dzieje i zrobił to samo. Wszyscy jak jeden mąż ruszyli szybko w stronę grodu w Cedyni, wzbijając za sobą tumany kurzu. Za ich plecami dało się słyszeć wielką radość germańskich rycerzy.
Komentarze (14)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania