Bracia, cz. 3
Hodon rzucił się w wir walki i ciął wojów Mieszka namiętnie. Jednemu z nich obciął dłoń, a innemu wbił ostrze miecza w oko, które wylało się na kaftan niczym żółtko jajka. Cały czas przesuwał się do przodu, chcąc stoczyć z księciem Polan osobistą bitwę. Wypatrzył go jak odpierał atak, a później powalił jednego z najlepszych rycerzy Zygfryda. Graf von Walbeck walczył obok Hodona radząc sobie równie dobrze jak margrabia. Nagle jakiś rycerz krzyknął:
- Atakują nas od tyłu i ze strony wzgórza!
Hodon odwrócił konia i zobaczył jak oddziały słowiańskie uciekają w bagna. "Głupcy", pomyślał. Musiał szybko działać zanim wojska Mieszka zmiażdżą ich z kilku stron. Wizja walki z księciem Polan legła w gruzach, kiedy bramy grodu otworzyły i pomostem na pomoc Mieszkowi biegły posiłki z Cedyni. Mężczyźni w różnym wieku, w łachmanach i lepiej ubrani trzymali dzidy, pałki, kije i chyba wszystko co mieli pod ręką. Hodon złapał Zygfryda za ramię.
- Musimy ratować skórę i przebić się do Odry.
Von Walbeck jeszcze wściekły przebiegiem sytuacji skinął mu głową i odpowiedział:
- Odwrót Mieszka to była zasadzka, złapaliśmy się jak dzieci.
- Graf otarł pot z czoła i dodał: - Musimy przebić się na tyły naszych wojsk.
- Zbierz najlepszych ludzi, a ja zrobię to samo.
- Niewiele ich zostało, ale nie mamy innego wyjścia. - Zygfryd odwrócił konia i krzyknął: - Gott mit uns! Za mną!
Hodon nie czekając chwili dłużej skrzyknął dwudziestu rycerzy i zaczął galopować w stronę Odry. Droga do celu była daleka: trupy zabitych rodaków, umierające od strzał konie, grupki walczącej piechoty, wszystko to przeszkadzało i spowalniało odwrót.
Przed nimi widać było tumult, szczęk broni i odgłosy walki. W tym bitewnym kotle wyróżniała się postać brodatego woja, walczącego energicznie. "To na pewno Czcibor, brat Mieszka", pomyślał zadowolony. Hodon uśmiechnął się pod wąsem na myśl o czekającej go walce. On i Zygfryd ze swoim oddziałem nabrali prędkości na odcinku, gdzie dało się sprawnie przejechać. Wpadli w szeregi polskiej konnicy niczym zabójczy klin. Margrabia powalił od razu dwóch wojów, ciął ich pod szyję i twarz. Graf radził sobie nie gorzej niż on. Postać Czcibora zbliżała się coraz bardziej do niego. Hodon zadźgał jeszcze jakiegoś pachołka i stanął twarzą w twarz z bratem księcia Polan. Obaj mierzyli się prze chwilę wzrokiem oraz patrzyli na swoje zalane potem i krwią wrogów oblicza. Pierwszy do walki ruszył Czcibor. Uderzył z góry na margrabiego, ale ten przyjął cios na tarczę, po czym pchnął mieczem w stronę odsłoniętej pachy Czcibora. Ten uchylił się i próbował strącić Hodona z konia uderzając tarczą w jego tarczę. Margrabia zachwiał się i popełnił błąd. Miecz wymsknął mu się z dłoni. "Cholera", przemknęło mu przez myśl. Jednak nim chwycił za bitewny topór, zauważył, że inny jeździec wpadł w Czcibora, a ten łapiąc równowagę całkowicie odsłonił głowę. Hodon nie namyślając się długo, zamachnął się toporem i uderzył z całej siły Czcibora w hełm. Brat Mieszka osunął się na siodło, a potem z niego spadł. Margrabia chciał go dobić, ale usłyszał głos Zygfryda:
- Hodonie, nie ma na to czasu. Udało nam się przebić, ale Mieszko zaraz tu będzie. - Graf wskazał na leżącego Czcibora. - Jeśli ci życie miłe, zostaw go i uciekajmy za Odrę.
Zdyszany margrabia ogarnął obłędnym wzrokiem pobojowisko, później spojrzał na grafa, a następnie na brata Mieszka i splunął w jego kierunku. Niezadowolony pogonił konia i już myślał o tym jak wytłumaczy się z tej klęski przed cesarzem.
Komentarze (2)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania