Poprzednie częściCienka Linia - Rozdział 1

Cienka Linia - Rozdział 10

Ludzie mijający nas raczej nie wyrażali sympatii na nasz widok. Tak jak wcześniej śnieg, tak wszechobecny piach, wchodzący tam, gdzie być go nie powinno, irytował, czy raczej doprowadzał do szewskiej pasji, a żar z nieba nie zachęcał do niczego, w tym jakiegokolwiek ruchu.

Dookoła nas liczni handlarze w swych prymitywnych stoiskach próbowali reklamować swoje produkty, tworząc wraz z innymi dźwiękami nieznośną kakofonię dla niewprawionego ucha. Odczuwałem strach przed wielbłądami, widząc te dziwne bestie: dotychczas czytałem o nich w książkach, albo widziałem na ekranie telewizora. A ten smród... Mieszanina potu, niemytych ciał oraz woni zwierząt nie stanowiły aromatycznej woni. Jednak może i nic dla uszu, czy też nosa, lecz wzrok... Tak ten doznawał podniecenia na widok tylu nowych bodźców. Tkaniny, dywany, owoce, zwierzęta, budynki.

Wreszcie utkwiłem wzrok w meczecie. Złote kopuły, prosty kamienny budynek, otoczony dwiema parami wież. Zupełnie coś innego w porównaniu do naszych świątyń, okazałość obiektu uświadomiła mi jeden, choć tak z pozoru oczywisty fakt. Było to dość duże miasto albo miasteczko, a nie kilka lepianek na pustyni. Kamień spadł z serca, im większe zgromadzenie, tym, mniejsza szansa, że nas zabiją, tylko dlatego, że pochodziliśmy z daleka, z bardzo daleka. Marna pociecha, ale zawsze jakaś.

Gdy przemierzałem wybrukowane ulicy, co odkryłem po odsłonięciu nogą piasku, taka jedna, choć nieco filozoficzna myśl, wpadła do głowy. Spojrzałem najpierw w słońcu, co skutkowało czarnymi plamami, a następnie na stragany. Nie znałem nazwy miasta, mimo to mniej więcej mogłem się orientować, do jakiego regionu świata nas wysłano, czyż to nie dziwne, że to właśnie religia półksiężyca osiadła tu w tak wielkim stopniu? Wśród piasków surowej, ale irracjonalnej pustyni, gdzie nie było miejsca na słabości, na Dalekim Wschodzie zawitał złoty grubasek, a moi przodkowie w wierze zapuścili korzenie zupełnie gdzie indziej, niż zaczeli. Tak jakby ktoś u góry posortował to według rodzaju ludzi, uwzględniając wiele, ale to wiele aspektów.

Dlaczego więc na "bucie" nie narodził się zbawiciel, tylko wśród piachu, lepianek oraz pasterzy? Wzrok przykuła głośna wymiana zdań pomiędzy utrudzonym klientem a sprzedawcą wielbłądów. Jeden próbował zarobić na życie, a drugi je utrzymać, zapewne podczas niebezpiecznej przeprawy. Nie wiedzieć czemu uśmiechnąłem się, a w głowie niczym na pojedynczym slajdzie powstała niemalże podobna scena w mej ojczyźnie, tyle że dotyczyła konia.

Wróciłem jednak do zagadnienia, porzucając chwilową scenkę. Prawie doszło do rękoczynów, a kto wie, który z nich posiadał nóż za pasem. Dlaczego nie w wiecznym mieście? Odpowiedź przyszła szybciej, niż myślałem. A czy tamtejsi ludzie podeszliby tak samo, jak ortodoksyjni wyznawcy starej religii? Czy byliby w stanie porzucić wygodne życie z orgiami i hulankami? Tak? Nie? Być może, te pytania pozostaną bez odpowiedzi. Jedno wiedziałem, do fundamentów potrzebni byli odpowiedni ludzie.

Przy wejściu do obszernej świątyni, która z bliska wydała się jeszcze bardziej monumentalna, niż z daleka, zdjęliśmy buty i usiedliśmy przed niskim człowieczkiem, odzianym w śnieżnobiałe szaty z równie czystą czapką na głowie. Zmieniał rzeczy, czy może podróżował tunelami, zachowując nienaganny ubiór. Kolejne pytania, powoli mnie to irytował spadek wiedzy, w stosunku do przebytej drogi.

— Witam uczonego, chciałbym powiedzieć inaczej, lecz nadal wasz język sprawia mi kłopoty. — Ojciec Henryk wyglądał na spiętego. Dłoń krążyła dookoła ukrytego pistoletu, a oczy z trudem utrzymywały się na rozmówcy. — Przybywamy z daleka w ważnej misji. Chcemy uszanować wasze terytorium, dlatego przybywamy wpierw odwiedzić waszego przedstawiciela, czyli ciebie, uczony.

— Ważne jest przywitanie, reszta to tylko szczegóły. — Zbył to ruchem dłoni. — Choć zaciekawiło mnie, jak powiedziałeś naszym terytorium. — Spojrzał ze zdziwieniem, ukrywając lekki uśmieszek. — Tu nic nie jest nasze, to wszystko. — Rozłożył ręce. — Należy do Boga.

— Tak, tak. — Zakonnik machnął dłonią, jakby słyszał tę formułkę wiele razy. — Każdy z nas to wie, przejdźmy do konkretów, imamie.

— Gdybym nie był wtajemniczony, zapewne spławiłbym was i zawiadomił tutejsze władze. — Palcem wskazał na wyraźnie widoczny kształt kolby — Radziłbym założyć albo długie szaty, albo luźniejszą koszulę. Z tym że pierwsza rada gwarantuje dłuższe życie. Przed wami miałem kilku gości, dość długo zajęło mi przekonanie ich, że nie jesteście demonami, czy innym złem. — Delikatnie zamknął świętą księgę i z szacunkiem odstawił na niższą półkę małego biurka. — Nasze miasto jest starsze od proroków obu religii. Miało tyle bogów i bożków, a wierzenia te mimo czasu odcisnęły pięto na mieszkańcach w postaci wszelakich tradycji, sposobie bycia, czy też zabobonów, w tym te mówiące o obcych mordujących, gwałcących oraz łupiących. Pustynia bywa odporna na rozwój i ukrywa wiele w swoich piaskach. Pójdziecie za mną, dam wam zupełnie inne ubrania i opowiecie, dlaczego Bóg was zesłał akurat tutaj, do miejsca, gdzie zaczyna się kraniec świata.

Ruszyliśmy za na nim, przekraczając kilka nieznanych drzwi, zwykłych, wątpiłem, by używali oni magii, czy to w charakterze wsparcia, zaklęć, czy innych podobnych. Przynajmniej tak uważałem, patrząc na wszelkie dostępne informacje.

W końcu opuściliśmy budynek, przez gonitwę myśli, nawet nie przyjrzałem się pomieszczeniom, a może po prostu nie zainteresowały mojego wzroku? Gorący wiatr uderzył w spoconą twarz, potęgując jednocześnie rosnące ciemne plamy na bluzce. Zaczynałem tęsknić za mrozem, przed gorącem nie da się skutecznie ukryć. Imama pozdrawiało wiele ludzi, niestety, albo stety widząc nas, odpuszczali dłuższą rozmowę, stosując najróżniejsze wymówki. Jak tylko zrobiliśmy kilka kroków, czułem spojrzenia próbujące wywiercić dziurę aż do duszy. Byłbym głupi, gdybym przypisał to tylko do tego regionu, czy też miejsca. Człowiek zawsze odczuwał lęk przed czymkolwiek, bądź kimkolwiek obcym. Taka już nasza natura.

W końcu w labiryncie niemalże takich samych uliczek z różnicą dodatkowego wozu albo obecności grubych, ciężkich, glinianych wazonów dotarliśmy do celu. Uderzyłem stopą o stojący jeden z nich, myślałem, że połamałem palce, na szczęście nie wylałem cennej wody. Zdrowie przybyszy było mniej ważne od zasobów tej niezwykle cennej substancji.

— Zapraszam w moje skromne progi/ — Uczony otworzył małe drewniane drzwi, ukazując jedną, przestronną izbę z licznymi oknami, zapewniającymi w miarę dobrą widoczność. Na środku stały cztery poduszki, nierozpoznawalnej barwy z jasnobrązowym stolikiem o tej samej wysokości między nimi. Najwięcej rzucały się w oczy księgi, wszelakiego rodzaju, poupychane, gdzie tylko można. Najwięcej otaczało pojedyncze łóżko, ledwo widoczne pośród sterty. — Wprawdzie mogę zaoferować tylko miejsce do spania, gotują mi wierni, zresztą meble to też prezent od nich.

Patrząc na jego tuszę, musieli sporo wydawać, ale powstrzymałem się od komentarza. Istniała taka zależność, że jeśli ktoś dla mnie był w porządku, ja też chciałem taki być. Co różnie działało.

— Bardzo jesteśmy wdzięczni, uczony, jeśli załatwimy to, co trzeba, nie będziemy, długo zajmować, uczonemu czasu. — Ojciec Henryk wziął do ręki jedną z książek, lecz znudzony odstawił ją na miejsce jednym ruchem.

— Skoro nie chcecie, robić mi konkurencji, to polecam schować krzyżyki z szyi. Tutejsi najstarsi mieszkańcy przekazali dosyć makabryczne opowieści swoich przodków o krzyżowcach — Z głośnym hukiem potrącił jedną z konstrukcji. — Mogę dać wam gwarancje, co mnie i kilku innych. — Zaczął układać opasłe tomy z powrotem. — Tu wszyscy to dobrzy ludzie, lecz wyznają zasadę, by zapobiegawczo podciąć gardło. Nie mają czasu na rozmyślania. Pustynia nie wybacza błędów oraz pytań, surowo za to karząc. Czasem mam wrażenie, że tyle, ile Bóg postawił pięknych miejsc na ziemi, tak taką samą liczbę uczynił tych skrajnie niebezpiecznych.

— Czy w ostatnim czasie zauważył coś, uczony niecodziennego? — spytał zakonnik, porzucając próbę zapalenia. Uśmiechnąłem się w duchu albo nie chciał zarobić sztychu w serce, albo upał zbytnio mu przeszkadzał.

— Większość mojego czasu spędzam w meczecie, zgłębiając nauki Najwyższego. — W jego oczach widziałem zainteresowanie, byliśmy czymś nowym w tym pogrzebanym przez piach mieście. — A tutejsi wolą rozwiązywać sprawy między sobą bez mojego udziału. To coś w rodzaju, modlimy się, wysłuchamy twoich zasad i będziemy według nich żyli, ty za to trzymaj się od nas z daleka, jeśli o to nie poprosimy. W zamian... — Palcem pokazał na książki. — Jak tylko trafi im się coś takiego, zaraz mi przynoszą. Miałem już poradnik dobrej żony z lat ubiegłego wieku, jak wspaniale wyglądać po pięćdziesiątce, a nawet jak małym nakładałem pracy zrobić prostą, ale mocną trumnę. Naprawdę nie wiem, skąd oni to biorą... — Przesunął dłonią po jednym z tytułów. — Na szczęście mam też powieści, encyklopedie i inne takie. Tu gdzie nie ma ani telewizji, ani Internetu ciężko.

— Nie wygląda, uczony na osobę obeznaną z takim rzeczami. — Tym razem to ja włączyłem się do rozmowy.

— Możemy być lekko zacofani technologicznie, jednakże tam, skąd pochodzę mamy takie rzeczy, nie aż tak bardzo zaawansowane, jak na zachodnim kontynencie, bądź tym centralnym. Dodatkowo studiowałem na jednej z prestiżowych uczelni w centralnym kontynencie. Kto raz poznał uroki życia, ten za nimi tęsknić będzie. — Uśmiechnął się szeroko. — Na szczęście wiek zamyka pewne bramy, pozwalając zaakceptować rzeczywistość.

— Skąd uczony wiedział, że nie jesteśmy zwykłymi białymi? — Dopiero po wypowiedzeniu tych słów zauważyłem, że mogłem użyć innego słowa. Biały, no normalnie jakbym był na zadupiu świata, gdzie podział ludzi ustalono na kolor skóry. Przede mną siedział wykształcony człowiek, mieszkańcy wyglądali na cywilizowanych, a ja zachowuje się, jakbym przybył tu w czasach początków kolonizacji.

— Normalni przybysze nie przychodzą z wysokiego dachu, skoro najpierw tam nie weszli. — Roześmiał się głośno. — Tutaj każdy wszystko widzi i nikt nie przeoczyłby pary nieznajomych, którzy wyglądają jak typowi turyści, niemający żadnego pojęcia o pustyni. Dodatkowo jeszcze ta broń. Dla niewtajemniczonego albo jesteście demonami, albo niebezpiecznymi ludźmi. Jutro pewnie czeka was wizyta tutejszych władz, z tą różnicą, że będzie to rozmowa, a nie aresztowanie obcych. Moja rola tu wiele wpływa na wasze losy. — Podszedł do nas, trzymając grubą księgę z misternie zrobioną okładką, zabezpieczoną specjalną folią.

Odebrałem ją i ze zdziwieniem zauważyłem tytuł. To była nasza święta księga i to dość kunsztowny egzemplarz, przypominający dzieło średniowiecznych mnichów. Nie posiadała śladów zniszczeń, a każdą stronę zabezpieczono oddzielnie.

— Czy wasza religia nie mówi czasem, że każdy niewierny to wróg? — Poczułem ogromną pokusę, by zabezpieczyć księgę i schować ją do plecaka. — Imam chyba nie powinien mieć takiego czegoś. — Użycie takiego słowa dla świętej księgi... Oby Pan mi wybaczył.

— To prezent od jednego z moich dawnych przyjaciół, właściwie wymieniliśmy się nawzajem, ale o tym jutro. — Zapalił kilka świeczek ku mojemu przerażeniu. Nie rozświetliły całego wnętrza, które po zniknięciu słońca zapadło w ciemność, liczne okna nic nie dały tak jak wcześniej w przypadku dnia. Z plecaka wyciągnąłem śpiwór i odsuwając liczne łatwopalne przedmioty od ognia, szybko wskoczyłem do środka. Budynek, jeśli dobrze czytałem, powinien chronić zarówno przed upałem południa, jak i chłodem nocy. Nie chciałem tego sprawdzać.

Po chwili usłyszałem salwę chrapania. Współlokatorzy mieli mocne gardła, chciałem pomyśleć nad nową sytuacją, o tym miejscu i mieszkańcach, jednak sen zapukał prosto w mój umysł, przynosząc własną opowieść.

Średnia ocena: 3.7  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • MKP dwa lata temu
    Trochę też odczuwałem strach przed wielbłądami, widzianymi dotychczas tylko w książkach, bądź innych mediach.

    Odczuwałem strach przed wielbłądami: dotychczas czytałem o nich w książkach, lub widziałem w mediach...
  • krajew34 dwa lata temu
    Coś jednak mam z głową, że edytując wydaje się mi się, że zdanie dobrze brzmi, a tak nie jest. Dzięki ci za wizytę oraz wytknięcie ( ach kochane błędy prześladujące marnego pisarzynę od siedmiu boleści), wprawdzie szkoda, że nic o fabule, szczególnie o logice, czy też wianie nudą, czy też nie, ale tak czy siak jestem wdzięczny za wizytę. Pozdrawiam.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania