Poprzednie częściCienka Linia - Rozdział 1

Cienka Linia - Rozdział 6

Chłód, który poczułem, przekraczając nieznaną bramę, mroził do szpiku kości. Zima w poprzednim miejscu przypominała gorszą jesień w porównaniu do tej. Gruba warstwa puchu, sople wielkości dłoni i śnieżyca, ograniczająca widoczność do kilku metrów przed nosem. Zupełnie nie miałem pojęcia, gdzie jesteśmy, otaczały nas kanciaste twory, być może budynki, co okazało się znacznie później.

Ojciec Henryk znikł mi przed oczyma, tylko po to, by wrócić i pociągnąć za ramię w kierunku źródła światła. Czy coś krzyczał albo mówił? Nie wiedziałem. Wszystko zagłuszała pogoda. Wstąpiliśmy do kamiennego pomieszczenia, przepełnionego księgami oraz zapachem stęchlizny. Przy strzelającym kominku siedziała kobieta, odziana w białą tunikę, zupełnie jakby nie odczuwała skutków najzimniejszej pory roku. Na nadgarstkach świeciły złote bransolety. Spoglądała nas z zaciekawieniem, paląc długą, wąską fajkę z ustnikiem w kształcie głowy węża.

— Co tym razem przynosisz, wieczny wędrowcze? — Jej głos brzmiał, jak dźwięk najpiękniejszego instrumentu, a złote, zupełnie nienaturalne oczy przewiercały duszę na wylot. Razem z włosami tej samej barwy otaczała kobietę specyficzna aura.

— Jeden ze starych tekstów z doliny Mezopotamii. Tamtejszy profesor go przetłumaczył. Zawiera on informacje o pewnym, starożytnym rytuale. — Z torby na ramieniu wyjął popękaną tabliczkę, ku mojemu zdziwieniu rzucił nią przed siebie, jednak nie roztrzaskała się, tylko zawisła w powietrzu i powoli poszybowała do nieznajomej.

— Niestety... — odparła rozczarowana, spoglądając na dziwne pismo. — Dotyczy on tego, co cię interesuje, lecz zadziała na dawno wymarłe istoty... Nie podoła temu, czego pragniesz.

— Przynajmniej próbowałem. Zgodnie z umową zachowaj tabliczkę... — Zapiął skórzany pasek i odwrócił się plecami, nakładając jednocześnie kaptur na głowę.

— Ile jeszcze będziesz próbował, Henryku? — Opróżniła fajkę z resztek, następny powolnym ruchem nabiła ja ponownie.

— Tyle, ile życia starczy... Sowo. — Na tym skończywszy, opuścił budynek, kierując swe kroki w stronę ledwo widocznych drzwi naprzeciwko. Podążyłem za nim, nie chcąc zgubić jedynego przewodnika w nieznanym miejscu. Chciałem jeszcze raz spojrzeć na tamtą niezwykłą kobietę, lecz za mną widniał tylko i wyłącznie mur. Czego mogłem więcej oczekiwać? Im dalej, tym mniej wiedziałem.

Pomieszczenie okazało się barem, pustym barem. Mały pokój z długą, brązową ladą i charakterystycznymi wysokimi krzesłami. Potężna barmanka rzuciła kilka słów w dziwnym języku, dziwnym trafem przypominającym mi rozmowę ryb... Zakonnik odpowiedział jej, po czym natychmiast przed nami postawiła dwa, wielki kufle piwa.

— Mówisz po ichniemu? — Ciekawe, czy w ogóle istniało takie słowo.

— Jak zostaniesz pełnoprawnym egzorcystom, też będziesz... Właściwie pewne coś ci to umożliwi. — Jednym haustem opróżnił przezroczyste naczynie. — Przynajmniej wiem, gdzie jesteśmy.

— Myślałem, że po tym, jak wszedłeś do... — Nie wiedziałem, jak określić spotkaną wcześniej osobę. Kobieta? Demon? A może coś więcej? — Tej postaci, wiesz wszystko o tym miejscu.

— Jeśli będziesz ze mną dość długo podróżował, spotkasz ją nie raz. — Chwycił za mój kufel i spojrzał w złotą, pieniącą się otchłań. — To przedstawicielka reliktu przeszłości. Nazwałbyś ją boginką, lecz ja traktują ją jak przedstawicielkę innej rasy. Znacznie potężniejszą, mądrzejszą, podobnie wadliwą do nas. Dzielą te same wady zazdrośni, gniewni, pyszni i tak dalej i tak dalej. Obraź ją, a możesz zamienić się świnie, przyciągnij jej uwagę, a twoje życie skomplikuje się jeszcze bardziej. Kontakty z nimi przypominają stąpanie po polu minowym, porośniętym kwitnącymi kwiatami, gdzieniegdzie leżącymi gównem. Myślisz, że wdepnięcie w śmierdzącą maź to twój największy problem, a tu...

— Więc, co dalej? — Nie chciałem pytać go o tabliczkę i sprawę z nią związaną. Wiedziałem, że sprawa przeszłości to nie mój interes, nie należałem do aż tak wścibskich osób.

— Zbieramy informacje, młody. A do tego czasu błogosławimy domy, pomagamy innym i wypędzamy złe duchy — odpowiedział, wycierając pianę z brody i odstawiając puste naczynie koło drugiego.

— Przecież nie każdy wierzy i wielu raczej pała niechęcią do księży... — Czułem lekkie zażenowanie, widząc takie zachowanie u sługi Najwyższego.

— A czy mamy wśród nas księży? — Uśmiechnął się szeroko. — Egzorcyści należą raczej do zakonu niż do normalnych duchownych. Nie nawracamy na siłę, nie piętnujemy, a tym bardziej nie organizujemy stosów. Dodatkowo mamy taki przywilej, że większość bliższego świata należy jako tako pod naszą jurysdykcję. Gorzej z Bliskim Wschodem i Dalekim, czy też Ognistym Lądem, albo innym dalszym terenom... No, ale o tym się pomyśli później. — Wyciągnął kilka miedzianych monet i rzucił na ladę. Jednym z nielicznych plusów tego świata była scentralizowana waluta miedzianych oraz srebrnych monet i złotych banknotów. Chwile później rozmawiał już z tęgą kobietą, rękoma wskazała na podłogę i wzruszyła ramionami. Tylko idiota nie domyśliłby się, że nowy szef, jak go w myślach nazywałem, załatwiał nocleg, albo ja opacznie wszystko zrozumiałem. Po chwili zamknęła sklep i otworzyła barek, otwierając ukryte schody. Z gracją zupełnie niepasującą do jej rozmiarów zniknęła za butelkami.

Postawiwszy krzesła na ladę, wyjąłem śpiwór z plecaka i w ubraniu bez kurtki szybko do niego wszedłem. Nie było zimno, a ciepła podłoga zachęcała do snu, który jednak pomimo zamknięcia oczu, nie przychodził. Ciągle rozmyślałem nad tym wszystkim. Jeszcze nie tak dawno śmiałem się, że to niemożliwe, by życie mogło ulec zmianie w tak krótkim okresie... A tu nowa placówka, później walka z demonem i kolejne nowe stanowisko. Farma moja wieczność, tak myślałem, nawet będąc w seminarium. Słowa ojca o szybkim powrocie do domu rozbrzmiewały w mej głowie. Jak prosty rolnik mógłby zrozumieć zawiłe prawdy wiary? Czy potrafiłem przekazać, coś, co sam w pełni nie rozumiałem? Dlaczego więc to rodzic miał nie wygrać?

Przekręciłem się na bok, słuchając szalejącej śnieżycy na zewnątrz. Tak wiele wątpliwości, tak wiele strachu, a mimo to coś, albo ktoś mnie na tę drogę pchało. Wpojona bogobojność nie pozwalała powiedzieć, że to Ten z Góry tego pragnie. W końcu, dlaczego miałby zwrócić uwagę na tak marnego człowieczka, jak ja? Wicher powoli cichł, tylko chrapanie ojca Henryka zagłuszało mały, ostatni zefirek, któremu nie towarzyszył żaden płatek śniegu. Czy on również odczuwał samotność? Czy jego milczenie spowodowało brak puchatych towarzyszy?

Spojrzałem na sufit, ukryty pod solidną warstwą ciemności. W przeszłości nie odczuwałem braku kolegów, zawsze jakiś tam był, z którym pomagałem na polu, czy też podglądałem młodzieńcze pary, chowające się w stodole. Na wsi nikt nie krył niczego przed dziećmi, więc z rumieńcami na twarzach obserwowaliśmy jedną z nielicznych rozrywek.

Westchnąłem cicho. Pragnąłem, by przysłowiowy Morfeusz wreszcie zamknął znużone powieki i uchronił umysł od głupich przemyśleń. Wróciłem więc do Najwyższego. Od lat kierowałem swe milczące słowa w kierunku nieba, powierzałem Mu wszystko, niczym najlepszemu przyjacielowi. Kazania czarnych kreowały Go na króla, sprawiedliwego i dobrodusznego, lecz przez granice majestatu jak mogłem powierzyć dusze? Spowiedź jak przesłuchanie, msza uroczystość dworska, nie wspominając innych rzeczy. Zacząłem jednak mówić do niego, choć cząstka we mnie krzyczała, że to durny monolog. Opowiadałem o interesujących dziewczynach, irytujących nauczycielach, co bym chciał robić, w gniewie rzucałem głupie słowa, tylko po to, by zaraz Go przeprosić. Gdybym powiedział o tym komukolwiek, zaraz uznałby mnie za wariata, albo świetoszka, albo – co gorsza – heretyka. Zupełnie miałem to gdzieś. Ważne, że dzięki temu kamień na duszy trochę kruszał, a ja nie robiłem wielu głupot.

Skąd pomysł na przyszłość? Może chciałem coś zmienić, chciałem, by ludzie przestali spać na kazaniach, zobaczyli księdza jako niegrubego staruszka w okularach, jeżdżący dobrymi samochodami, pragnącego tylko więcej i więcej darowizn. I tak wszędzie, czy to na wsi, czy w mieście. Wiedziałem, że nie zmienię wszystkiego, brakłoby sił i aspiracji, lecz ten jeden inny pogląd, to jedno zmienione spojrzenie... To wystarczyło. Zamknąłem oczy. "Ach, stary przyjacielu, który tkwisz ze mną tyle lat... Skąd wziąłeś pomysł, co tobą kierowało? Dlaczego miałbym sprawdzić się jako egzorcysta?". W myślach zamilkłem na chwile, z każdą rozmową, z każdym otwarciem się, zawsze tkwiła ta nadzieja, że usłyszę Jego głos....". Ta wolna wola lekko ciążyła na umyśle i sercu, o wiele prościej byłoby dostać dwie, trzy możliwości, niż samemu brnąć dalej.

Dodatkowo nie potrafiłem znaleźć wspólnego języka z zakonnikiem, jego tajemniczość w porównaniu z tą Stwórcy lekko irytowała. Głupio oczekiwać czegoś innego od mieszkańca północnej części centrum, znanych z wielu barier, ludzi o chłodnych i beznamiętnych twarzach, chowający ciepłe serca pod grubą warstwą betonu. Pochodziłem z tego samego terenu, choć po przeciwnym kierunku, lecz wciąż stanowili dla mnie zagadkę. Może dlatego tak bardzo doskwierała samotność, choć nie minęło wiele od opuszczenia probostwa.

Wreszcie, jak za sprawą czarodziejskiej różdżki zacząłem odpływać w mrok, przynosząc abstrakcyjne obrazy, zlepione na chybił trafił przez podświadomość. Przynajmniej nie ułożyły się w koszmar.

Średnia ocena: 3.7  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (7)

  • Alienator 06.02.2022
    Chciałbym skomentować Twój tekst, ale szczerze mówiąc, nie wiem od czego zacząć. Wydaje mi się, że najlepiej jeśli na początek zapytam: Dlaczego zdecydowałeś się na pierwszoosobowego narratora?
  • krajew34 07.02.2022
    Czytając twój komentarz już wiem, że raczej uznałeś to za niskich lotów. I nie jest to atak, nadetego autora. Już doskonale zdalem sobie sprawę, że żaden ze mnie Sapkowski, czy tym bardziej mistrz Tolken. Czy to za sprawą mialkiej fabuly, czy też wielu błędów czy to ortograficznych, czy gramatycznych. Tak czy siak, dlaczego taka narracja? Hm... Chciałbym móc szczerze odpowiedzieć na pytanie, lecz wybierając ją nie kierowałem się niczym szczególnym, ot spodobało się., tragicznie to brzmi, ale niestety tak to wygląda. Kończąc mój przydlugi, nic nie wnoszący wywód, dzięki za wizytę i komentarz, szanuje każdego, kto przeczyta wypociny, niezależnie, czy uzna to za dość ciekawy twór, czy po prostu gniot. Pozdrawiam i życzę dobrego dnia bądź wieczoru.
  • Vespera 07.02.2022
    Moim zdaniem narracja pierwszoosobowa tu pasuje. Bohater zostaje wrzucony w nowe miejsce, dowiaduje się zupełnie nowych rzeczy - dokładnie tak, jak my, czytelnicy. Wgląd w jego myśli pozwala nam dokładnie poznać, co o tym wszystkim myśli. Sama nie jestem wielką fanką tego typu narracji, raz jej użyłam i okazała się być trochę ograniczająca na dłuższą metę.
  • krajew34 07.02.2022
    Vespera każdy ma swój gust, upodobania, racje, trudno więc ocenić, czy ktoś dobrze robi, czy źle. Żaden ze mnie polonista, teorie znam choć w stopniu miernym, patrząc na moje teksty, więc na pewno nie mogę powiedzieć, że jest dobrze. :) Rozumiem także, że (nie mam głowy, by wymyślać zastępstwo za że) każdy jest inny i nie każdemu przypadnie do gustu, czy to z powodu fabuły, czy też konstrukcji tekstu lub widoczne błędy. Dzięki za wizytę i komentarz.
  • Alienator 07.02.2022
    krajew34 Gdybym chciał napisać komentarz odnoszący się bezpośrednio do tego tekstu, mógłbym wskazać tylko skutki podjętych przez Ciebie decyzji. Myślę, że to by niczego nie zmieniło, dlatego zdecydowałem się na pytanie o przyczyny.
    Ktoś, kiedyś powiedział mi, że najważniejsze w pisaniu, to wiedzieć co chce się zrobić. To dobra rada, ale w momencie, gdy ją otrzymałem, nic z niej nie zrozumiałem, ponieważ ów ktoś, nie potrafił mi tego wytłumaczyć. Uważałem, że przecież wiem, co chcę zrobić: opisać to, co widzę okiem wyobraźni.
    Niestety to nie wystarczy.
    Opowiadanie lub powieść to znacznie bardziej skomplikowany twór, który uwzględnia więcej warstw niż to widoczne na pierwszy rzut oka i wymaga wielu odpowiedzi, począwszy od pytań o rodzaj narracji, a kończąc na pytaniach o użycie odpowiednich słów. Uważam, że nie zadałeś sobie tych pytań. Postąpiłeś intuicyjnie. To ryzykowne i przypomina sytuację, gdy wchodzisz na lód bez uprzedniego sprawdzenia, czy tafla wytrzyma Twój ciężar?
    Dlaczego spytałem o narratora?
    Narrator to narzędzie. To właśnie dzięki niemu tworzymy połączenie pomiędzy autorem i czytelnikiem. Oczywiście niektórzy mają swoje ulubione narzędzia i nie w tym nic złego, problem zaczyna się, dopiero kiedy chcesz młotkiem wkręcić śrubę. Wtedy wypada zadać sobie pytanie, czy to na pewno odpowiednie narzędzie?
    Bohater chodzi, mówi, zamyka i otwiera drzwi. Narrator opisuje historię. Połączenie obu tworów, co ma miejsce w narracji pierwszoosobowej, dość mocno ogranicza narratora. Sprawi, że będzie musiał mówić tym samym językiem co bohater, ograniczy jego wiedzę na temat świata przedstawionego, zmniejszy opisywaną przestrzeń. Daje też kilka nowych możliwości, chociażby gładkie wejście w głowę bohatera, dzięki czemu zyskujesz dostęp do myśli i wspomnień bohatera, a także przestrzeń do dygresji na temat przeżywanych przez bohatera wydarzeń.
    Zapytałem o narrację, ponieważ nie korzystasz z możliwości narratora pierwszoosobowego, zamiast tego podlegasz ograniczeniom wynikającym z tego rodzaju narracji. Dobrym przykładem będzie pierwszy akapit:
    Chłód, który poczułem, przekraczając nieznaną bramę, mroził do szpiku kości. Zima w poprzednim miejscu przypominała gorszą jesień w porównaniu do tej. Gruba warstwa puchu, sople wielkości dłoni i śnieżyca, ograniczająca widoczność do kilku metrów przed nosem. Zupełnie nie miałem pojęcia, gdzie jesteśmy, otaczały nas kanciaste twory, być może budynki, co okazało się znacznie później.

    Wyobraźmy sobie sytuację: Bohater stojący pośrodku śnieżycy, obok stoi narrator, a gdzieś poza tym wszystkim czeka czytelnik. Czytelnik, który nie widzi śnieżycy, nie widzi bohatera, nie widzi narratora. Może polegać tylko na tym, co powie narrator. Oczywiście to narracja trzecioosobowa, narrator oderwany od postaci posiada znacznie szerszy wgląd w sytuację, jemu śnieżyca nie ogranicza widoczności, dostrzega zwisające sople i dobrze wie, że "kanciaste twory" to budynki.
    W przypadku narracji pierwszoosobowej narrator nic nie widzi, ponieważ śnieżyca ogranicza bohaterowi widoczność. Nie dostrzeże grubej warstwy śniegu, dopóki w nią nie wdepnie, nie dostrzeże sopli, dopóki nie podejdzie odpowiednio blisko, lub dopóki nie zaczepi o nie głową. Nie odróżni budynku od zaspy, dopóki nie zobaczy tynku lub cegieł. Więc narrator słabo widzi, ale za to wie, co w danej chwili myśli bohater, wie też z czym kojarzy się bohaterowi obecna sytuacja. Wie to, co odczuł na własnej skórze, wie, że wcześniej było mu cieplej, wie, że mu się nie podoba (lub wręcz przeciwnie, bo niektórzy lubią zimę) itp.
    Oczywiście zasadniczo wszystko sprowadza się do tego samego, upraszczając: było zimno, zimniej niż wcześnie, śnieg, lód, wiatr i ograniczona widoczność. Chodzi tylko o utrzymanie odpowiedniej perspektywy, którą cały czas musisz mieć na uwadze. Pamiętaj, że czytelnik czuje się jak człowiek tonący w bagnie (przynajmniej wg. Strunka), a obowiązkiem każdego, kto próbuje pisać, jest szybkie osuszenie tego bagna lub przynajmniej rzucenie mu liny. Trudno jest wydobyć czytelnika z bagna, jeśli toniesz wraz z nim. Dlatego przed rozpoczęciem pisania warto stanąć na twardym gruncie, a to jest możliwe tylko wtedy, gdy zadasz sobie odpowiednie pytania.

    W sumie nie mam pewności, czy w jasny sposób przedstawiłem swoje myśli, raczej kiepski ze mnie nauczyciel. Dlatego, jeśli czegoś nie zrozumiałeś, po prostu zapytaj.
  • krajew34 07.02.2022
    Alienator po pierwsze dzięki za długi komentarz. Kiedy tak ujmujesz zaczynam sobie przypominać, dlaczego chciałem umieścić narratora w oczach bohatera. Sama opowieść ma koncentrować się na zmaganiach egzorcystow. Kiedy przysiadłem do pierwszego rozdziału zadałem sobie pytanie: Czy chce stworzyć kolejną kalke, dobzi wygrywają, demony upadają, a bohater przy dymie papierowym masakruje kolejne hordy, a czytelnik z miską popkornu przesiaduje wyżej albo obok. Ograniczając się do głowy bohatera, chciałem by poznali świat z wyłącznej perspektywy tej jednej osoby. Może mylny, inny, może wypaczony. Żeby czytelnik wysnuwał wnioski wiedząc tylko tyle, co bohater. Czy postąpiłby tak samo, a może inaczej? Itd. Moim zdaniem powieści z narracją pierwszoosobową nastawiają się na głównego bohatera, dzięki czemu bardziej da się wczuć. Zgadzam się, że ogranicza ona, bo na przykład skąd ma wiedzieć, że ktoś stoi na dachu tuż nad nim? Itd. Ale dzięki temu wysnuwamy wnioski podobne do niego. Pisząc, wcielam się w samego bohatera, wyobrażam sobie co widzi, czuje. Może źle może dobrze, nie mam pojęcia. Jednakże każdy krok, każda myśl poddaje uważniej analizie. Czy mógł tak zrobić, czy mógł to widzieć. Jednakże jeśli po mojej odpowiedzi stwierdzisz że wciąż nie rozumiem twojego komentarza, to wybacz prosty bajarz ze mnie, a z pustego nawet salomon nie naleje.
  • Alienator 08.02.2022
    krajew34 Ograniczając się do głowy bohatera, chciałem by poznali świat z wyłącznej perspektywy tej jednej osoby. Może mylny, inny, może wypaczony. Żeby czytelnik wysnuwał wnioski wiedząc tylko tyle, co bohater.
    Faktyczne narracja pierwszoosobowa świetnie nadaje się do zwodzenia czytelnika, przy okazji z Twojej odpowiedzi jasno wynika, że wiedziałeś, dlaczego chcesz użyć właśnie tego rodzaju narracji. Problemem jest to, że o tym zapomniałeś. Za bardzo skupiłeś uwagę na tym, co dzieje się wokół bohatera, na fabule, rozwoju wydarzeń itp. przez co główny zamiar zniknął Ci z oczu.
    Pisząc, wcielam się w samego bohatera, wyobrażam sobie co widzi, czuje
    To nie wystarczy. Musisz jeszcze o tym opowiedzieć, najpierw narratorowi, a później narrator musi to przekazać czytelnikowi. To, że łączysz narratora z bohaterem, tego nie zmienia. Ciągle działa podstawowe równanie: bohater + narrator + czytelnik = autor
    Wróćmy do pierwszego akapitu. Czy na pewno ten cały opis jest potrzebny? Moim zdaniem nie. Samo słowo śnieg sprawi, że będzie zimno, później wystarczy dodać wiatr, żeby otrzymać śnieżycę. Nie ma potrzeby o tym pisać. Szczegółowe opisy są charakterystyczne dla innego narratora (przy okazji nudne), który ma zarówno czas, jak i możliwości. (To nie oznacza, że pierwszoosobowy narrator nie może sobie stworzyć takich możliwości). W tym przypadku narrator będący jednocześnie bohaterem odczułby uderzenie wiatru w twarz, a później osłonił oczy przed śniegiem. Potem można gładko przejść do Henryka, który ciągnie za sobą bohatera. Dzięki temu zostaje wolna przestrzeń (i czas), które można wykorzystać dla podbicia klimatu (moim zdaniem zbędne) lub na wspomnienie, myśl, może dygresję, coś, co zwiąże czytelnika z bohaterem.
    Wszystko, co opisałem powyżej to kwestie struktury, ale łączą się bezpośrednio z warstwą językową. W Twoich tekstach widać pewną nieporadność w tworzeniu zdań złożonych. Chcesz wcisnąć za dużo myśli w jedno zdanie, przez co wychodzą różne potworki.
    Przy strzelającym kominku siedziała kobieta, odziana w białą tunikę, zupełnie jakby nie odczuwała skutków najzimniejszej pory roku.
    Dwie myśli w jednym zdaniu. BTW. Kominek nie strzela. Ogień może, ale właściwie strzela bądź trzaska drewno trawione ogniem. Samo zaakcentowanie różnicy, czyli przejście z zimna do ciepła jest dobrym krokiem i według mnie zasługuje na oddzielne zdanie. Kobieta również zasługuje przynajmniej na oddzielne zdanie, chociaż ja bym jej poświęcił cały akapit i przy okazji stworzył punkt wyjściowy do dialogu (z opisu przeszedłbym w didaskalia).
    Ułożenie struktury samo wymusza konstrukcje zdań. Im lepiej przemyślana struktura, tym łatwiej operować słowem, ponieważ uporządkowane myśli równają się uporządkowanym zdaniom. Nie stworzysz dobrego zdania złożonego, dopóki nie będziesz wiedział, co ma się w nim znaleźć. Musisz o tym pamiętać.
    BTW. Imiesłowy nie są charakterystyczne dla języka polskiego, dlatego zalecałbym ich ograniczenie.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania